Ciągle zastanawiamy się, kto z kim się zamienił na rozum, jeśli oczekuje, że reforma Ekstraklasy polegająca na podziale tabeli i innym systemie liczenia punktów może w ciągu roku podnieść poziom naszej piłki klubowej. To jak oczekiwać, że zupa będzie bardziej smaczna, kiedy się ją zamiesza inną łyżką albo poda w ładniejszym talerzu. Kto z kim zamienił się na rozum, żeby również już dziś na sto procent wiedzieć, jak wpłynęło to na frekwencję na stadionach?
Na łamach „Sportu” znaleźliśmy rozliczenie, co już wiemy o wprowadzonych zmianach. Niby suchą wyliczankę, ale jednak zmusiła nas ona do zastanowienia. Wydawało nam się bowiem, że niektóre kwestie są jasne, dawno każdy przetrawił i nie ma sensu o nich wspominać. A jednak.
Pierwsze cztery punkty owej wyliczanki wyglądają następująco:
1. Nie ma meczów o nic
2. Gra się więcej i częściej
3. Poziom ligi się nie podnosi
4. Nie wzrasta też frekwencja
Dwa na plus, dwa na minus. Później jest jeszcze piąty o tym, że podział punktów faworyzuje słabszych i szósty… W którym nie wiadomo, co autor miał na myśli, ale chyba to, że nagle nie przybyło na boiskach młodych piłkarzy. Wyraźnie przeważają minusy, jakby w związku z tą reformą miała na nas spaść manna z nieba, a jednak nie spadła.
„Poziom ligi się nie podnosi”. No nie podnosi się, bo nie może. Będziemy pisać to tak długo, jak długo ktoś inny będzie wyciągał ten błyskotliwy wniosek, że czysto piłkarsko nic nie dgnęło. A jak miało? Tego jeszcze świat nie widział, żeby komuś udało się podnieść poziom ligi bez podnoszenia poziomu samych drużyn i piłkarzy. Bez szkolenia, bez wychowywania, bez inwestowania, tylko przy pomocy prostych zmian w regulaminie. I to w ciągu roku! Naprawdę, wyzwanie warte Nobla.
Wydawało nam się, że już wszyscy zgodnie ustalili, że ten eksperyment w krótkim okresiem, a o takim dzisiaj mówimy, mógł poprawić głównie ATRAKCYJNOŚĆ. A skoro „nie ma meczów o nic” to w tym aspekcie akurat coś drgnęło. O długim terminie pogadamy, kiedy będzie można złapać odpowiednią perspektywę. Na dziś wiadomo tyle, że 37 kolejek Ekstraklasy, rozszerzenie oferty telewizyjnej przez większą liczbę meczów, ma pośredni wpływ na to, że do klubów trafiają większe środki. Plus na to, że nasi ligowcy w ciągu roku o parę razy więcej wychodzą do pracy.
Frekwencja… No, to też ciekawy temat.
Na nasz prosty, chłopski rozum, na stadiony będzie chciało zaglądać wyraźnie więcej ludzi, kiedy będą mieli szansę zobaczyć na nich lepszych piłkarzy. To wszystko. Fajniejsze akcje, coś co podziwiają w telewizji. Nie wystarczy, że różnica między Piastem a Cracovią zmaleje nagle z sześciu do trzech punktów. To ostatnie oczywiście sprawia, że Ekstraklasa bardziej nas elektryzuje. Więcej się o niej mówi, więcej pisze. Jest nerwowo i niepewnie. Czyli – bardziej atrakcyjnie.
Jednak czy to ma szansę od razu spowodować, że ci sami zawodnicy będą grać lepiej? Albo że na meczu Cracovia – Pogoń, na 9 kolejek przed końcem sezonu, pojawią się tłumy? Widzieliśmy kogoś, kto powiedział: „ej, chodźmy na mecz z Pogonią, bo w tabeli jest tak ciasno, że musimy zobaczyć to na własne oczy”? Śliska sprawa – dopóki nie chodzi o decydujące mecze, te o „być albo nie być”. Trudno, jak na łamach „Sportu” podawać konkretne liczby, że rok temu 28. kolejkę Ekstraklasy obejrzało tylu widzów, a teraz w 28. przyszło tylu. Tutaj spadło o tysiąc, a gdzieś indziej o pięć tysięcy osób…
Z ludźmi z Ekstraklasy SA można się zgadzać albo nie zgadzać, ale w jednym mają rację – w tym, że na ogólną frekwencję, suche liczby wpływa cała masa czynników. To że na Górniku nie dokończono budowy stadionu, że na Wiśle kibice niecierpliwią się z powodu sportowej stagnacji, że w Bydgoszczy trwa znów jakiś protest, a do tego do Ekstraklasy awansowały Łęczna i Bełchatów, gdzie nigdy nie notowano tłumów. Nie wystarczy proste dodawanie i odejmowanie, by wyciągać wnioski. Zwłaszcza kiedy cała runda dodatkowa, ten newralgiczny moment rozgrywek, ciągle jeszcze przed nami.
Wydaje się, że rozmowa na temat reformy Ekstraklasy ma dziś sens w tylko kilku kontekstach:
a) czy liga staje się bardziej atrakcyjna? Jak często gra się o nic?
b) czy gra się więcej meczów, co kiedyś może pomóc naszym piłkarzom?
c) czy reforma przynosi jakieś korzyści finansowe i marketingowe?
d) czy zasady są wystarczająco sprawiedliwe?
Pierwsze, drugie da się obiektywnie stwierdzić. O trzecim więcej wiedzą kluby oraz władze ligi, choć i tak za wcześnie jeszcze na podsumowania. W czwartym… Zwolenniny zawsze będą się spierać z przeciwnikami, tu do porozumienia nigdy nie dojdzie. Nam umiarkowanie się podoba. Ale nie przylecieliśmy z kosmosu i nie oczekujemy, że po roku da się uznać, że poziom i frekwencja znacząco się podniosły, a w drużynach – skoro potrzebują (?) szerszej kadry – gra więcej młodych piłkarzy.
Odnosimy wrażenie, że niektórzy uważają za minus, coś co – patrząc realnie i znając tę ligę – nie miało szansy się zdarzyć i tym samym zamienić się w plusa.