Reklama

Klątwa nad Legią! Pech prześladuje Iordanescu…

Jakub Białek

23 października 2025, 14:54 • 4 min czytania 21 komentarzy

Coś Edwardowi Ioradnescu jednak w Legii wychodzi doskonale. Jest to regularne doprowadzanie kibiców z Warszawy do furii. Najpierw muszą oglądać pożary wzniecane na boisku, a później trener podlewa je benzyną na konferencjach prasowych. Rumun sprowadza fatalny okres stołecznego klubu do… pecha. – Popełniliśmy trochę błędów, byliśmy naiwni, ale mieliśmy też trochę pecha. To jest okres w mojej karierze, w którym mam najmniej szczęścia – mówi Iordanescu w swoim stylu. I kogo ma to przekonać?

Klątwa nad Legią! Pech prześladuje Iordanescu…

Trochę błędów, trochę naiwności, trochę pecha… Prawdziwa czarna seria. Aż strach wychodzić na boisko przy Łazienkowskiej, bo z nieba może zlecieć na głowę cegłówka. Tego typu wytłumaczenia mogą kupić jedynie rumuńscy kibice, którzy nie oglądają na co dzień popisów warszawskiego zespołu. Problem Legii jest znacznie szerszy niż brak szczęścia czy niektóre błędy indywidualne. Wyniki są odzwierciedleniem gry. Legia gra słabo i punktuje słabo. Wszystko jest tu jak najbardziej logiczne.

Reklama

Ale nie dla Iordanescu.

Iordanescu twierdzi, że ma pecha

Oto, co Rumun mówił na konferencji prasowej:

– Uważam, że w teoretycznie łatwy sposób mogliśmy mieć 5-6 więcej punktów w lidze. Kontrolowaliśmy wiele meczów. Z Wisłą Płock mogliśmy zdobyć punkty, to samo z Cracovią i Rakowem, Jagiellonią i Arką, gdzie mieliśmy wiele sytuacji. Popełniliśmy trochę błędów, byliśmy naiwni, ale mieliśmy też trochę pecha. To jest okres w mojej karierze, w którym mam najmniej szczęścia.

– W niedzielę graliśmy z Zagłębiem. Kontrolowaliśmy to spotkanie 11 na 11, ale też 10 na 11. Dwa momenty zadecydowały, że straciliśmy dwie bramki. Czasami nie możesz reagować w takim momencie, mimo tego, że strzeliliśmy gola i mieliśmy wielką szansę na wyrównanie, grając o jednego mniej. Zamiast tego straciliśmy trzecią bramkę. To nie jest koniec tej drużyny. Potrzebujemy poprawy, ulepszeń, ale wiem, że prawdziwa twarz Legii to są momenty dobre, a nie te dwa ostatnie spotkania. Dwa mecze wystarczyły, aby zniszczyć wszystko.

Czy istnieje jakiś mecz, którego Iordanescu nie kontrolował? Już ostatnio Paweł Paczul wyliczał, ile razy w ten sposób tłumaczył się po spotkaniach, więc nie ma sensu się w to zagłębiać. Zastanówmy się nad inną kwestią – czy można w ogóle mówić o wielkim pechu w kontekście tej konkretnej drużyny?

Rozumielibyśmy, gdyby o pechu po ostatniej kolejce powiedział Niels Frederiksen, bo co mu pozostało? Jego zespół atakował przez 89. minut, stworzył masę sytuacji, oddał dwanaście celnych strzałów, jedna bramka została nieuznana przez minimalnego spalonego, a bramkarz miał dzień konia. Czasem tak jest w piłce, że grasz dużo lepiej, ale przeciwnik dobrze się broni i nie jesteś w stanie sforsować jego szyków.

Iordanescu i „brak szczęścia”

Ale przecież Legia to zupełnie nie ten kazus. Rozłóżmy te mecze na czynniki pierwsze…

  • 0:0 z Arką Gdynia. Czy można mówić o pechu, jeśli do 82. minuty spotkania oddaje się jeden celny strzał? To pech zabraniał piłkarzom kopać w bramkę? Poza tym, równie dobrze Arka może narzucić narrację o braku szczęścia, bo dwa razy obiła obramowanie.
  • 0:1 z Wisłą Płock. Jedna drużyna grała mądrze i dojrzale (Wisła), a druga głupio i ospale (Legia). Beniaminek oddał rywalowi piłkę i inteligentnie się bronił. Jedynym pomysłem stołecznych były bezproduktywne wrzutki (często niecelne). Pech?
  • 1:2 z Cracovią. W zasadzie każdy zespół w lidze może po porażce Pasami stwierdzić, że kontrolował mecz. Zespół Elsnera zawsze gra tak samo – oddaje piłkę, by potem kontrować. Tylko czy naprawdę w tej sytuacji kontrolę ma ten, który posiada futbolówkę?
  • 1:1 z Rakowem Częstochowa. Tu akurat Legia miała pecha, bo Jarosław Przybył niesłusznie podyktował karnego przeciwko niej. Ale też zagrała potwornie słaby mecz.
  • 0:0 z Jagiellonią. Legia miała więcej okazji, ale można też odwrócić tę kwestię – gdyby nie centymetrowy spalony Pululu, przegrałaby mecz.

Czy więc Legia mogła mieć te trzy punkty więcej? No mogła. Zawsze znajdziemy mecze, w których los mógł dać trochę więcej. Ale równie dobrze przecież mogła mieć kilka punktów mniej. Iordanescu nie wspomina już o tym, że jego drużyna grała słabiutko z GKS-em Katowice u siebie (będącym bez formy!) i uratował ją gol Jędrzejczyka po stałym fragmencie w 95. minucie. Przemilcza też fakt, że Radomiak sam strzelał sobie bramki i przy okazji tego spotkania sędzia mylił się akurat na korzyść Legii.

Jak to w piłce.

Robienie z tego niewiarygodnego splotu okoliczności jest śmieszne i bezczelne. Legia gra słabo. Męczy siebie, męczy też widzów. Nie radzi sobie z atakiem pozycyjnym. Jest przy tym nieskuteczna, pewnie, ale brak skuteczności nie należy nawet do pierwszej piątki jej największych problemów. Jeśli Iordanescu mówi o „okresie, w którym ma najmniej szczęścia w karierze”, to praktycznie każdy trener w Ekstraklasie może powiedzieć to samo. Bo suma szczęścia i pecha w tym konkretnym przypadku wcale nie odbiega daleko od zera.

Istnieje oczywiście możliwość, że Iordaenscu jest w czepku urodzony i przez całe życie ma niewiarygodnego farta, przez co normalny stan traktuje jak wielką katastrofę. Jeśli tak jest – po prostu zazdrościmy.

WIĘCEJ O EDWARDZIE IORDANESCU:

Fot. Newspix.pl

21 komentarzy

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama