Zacznijmy może od tego, że Igor Jovićević nie jest żadnym zaginionym bratem Jakuba Wawrzyniaka ani opłacanym sobowtórem Władysława Kosiniaka-Kamysza. Chorwacki trener to postać, do której na Bałkanach pewnie porównywaliby każdego, kto choć trochę go przypomina, a nie odwrotnie. Mówimy wszak o człowieku, który otarł się o Real Madryt i to nie tylko jako trener Szachtara Donieck w Lidze Mistrzów. Mówimy o synu ukochanego w Zagrzebiu byłego piłkarza Dinama. I o trenerze, który nie boi się wojny, gdy na szali leży duma i odwaga. Ani nie ma oporów przed prowadzeniem… koktajlbaru.

– Igor w wieku siedemnastu lat jest zdecydowanie lepszy, niż ja byłem – słowa będące swoistym pocałunkiem śmierci wypowiedział przed laty na temat nowego trenera Widzewa legendarny Zvonimir Boban, który ponad trzy dekady temu szukał dla siebie boiskowego następcy. Nastoletni Jovićević był wówczas jednym z największych talentów Dinama, z potencjałem na podbicie piłkarskiego świata, jak zresztą twierdzili Chorwaci. Czy ekscytował? Tak, można to określić ekscytacją, bo u ofensywnego pomocnika zgadzało się wszystko.
Legenda grającego dla Dinama ojca. Umiejętności, które momentami miały zapierać dech w piersiach. I „dyszka” na plecach, numer zarezerwowany dla absolutnie najlepszych.
Nie zgadzał się jednak gorący bałkański świat, który w 1991 roku postanowił zamienić się w znany przez wszystkich „kocioł”. Zamiast wielkiej kariery w ukochanym klubie, młody Igor dostał więc swoją szansę w barwach… Realu Madryt.
Spis treści
- Igor Jovićević. Kiedy wojna otwiera złotą bramę do Madrytu
- Wielcy u boku Jovićevicia. Raul, Guti i Rafa Benitez
- Prawie dwa miliony dolarów. Kontrakt, który pogrążył Chorwata
- Kłopotliwy uraz. Jovićević chce, ale jego organizm odmawia posłuszeństwa
- Wyróżnić się w Brazylii. "Tam musisz być inny"
- Hiszpańskie wybrzeże na przeczekanie. Koktajlbar może być spokojną przystanią
- Stara miłość nie rdzewieje. Tata byłby dumny
- Arabia Saudyjska jako odrobina ekstrawagancji. "Wolę być zapamiętany jako dobry człowiek"
- Empatia. Wojna na Ukrainie nie wykurzyła Chorwata z kraju
- Wyzwanie w Łodzi nie jest takie małe. Igor Jovićević pakuje się na dosyć głęboką wodę
- CZYTAJ WIĘCEJ O WIDZEWIE ŁÓDŹ NA WESZŁO:
Igor Jovićević. Kiedy wojna otwiera złotą bramę do Madrytu
Dobra, udało się pewnie zasiać w was ziarno ciekawości, taki był zamiar. Będę jednak najbardziej uczciwy, jak tylko mogę i zaznaczę od razu – Igor Jovićević nigdy nie zadebiutował w oficjalnym meczu pierwszego zespołu Królewskich. – Wszystko zaczęło się, kiedy jako nastolatek byłem z Dinamem na turnieju w Weronie. Real zatrzymał się w tym samym hotelu i przy wejściu spotkałem Radomira Antica – wspomina w rozmowie z chorwackim „tportal” były piłkarz. Serbski szkoleniowiec, który akurat objął stanowisko trenera Realu po legendarnym Alfredo Di Stefano i niby przypadkiem wpadł na siedemnastolatka, miał dla niego ofertę z tych nie do odrzucenia.
– Zaprosili mnie do Madrytu na próbę, a ja strzeliłem pięć goli w dwóch meczach i kontrakt był na stole – mówił, pewnie nie bez dumy, Jovićević. W jego głowie cały czas budował się ambitny plan zostania legendą Dinama, lecz wyjazdowi do Hiszpanii sprzyjały, jakkolwiek źle to zabrzmi, napięte warunki polityczne. Zwyczajnie lepiej byłoby żyć w tamtym czasie poza terenem Jugosławii, a propozycja jednego z największych klubów na świecie wydawała się więcej niż doskonałą okazją do powalczenia o swoją przyszłość.
Nie tylko piłkarską.
Przywitanie młodego Chorwata w akademii Los Blancos było zresztą całkiem efektowne. Przynajmniej w głowie nastoletniego Jovićevicia, który bardzo dobrze pamięta szczegóły z pierwszego dnia w barwach Realu: – Vicente del Bosque był wtedy dyrektorem drużyn młodzieżowych. Podałem mu rękę, a on powiedział do mnie: „Byłeś na mojej liście przez dwa lata! Witaj w naszych szeregach” – opowiadał Jovićević chorwackim mediom.
Sami pewnie zdajecie sobie sprawę z tego, jak na wyobraźnię działa takie zdanie. Obserwowali młodziaka przez dwa lata, chcieli go u siebie, ściągnęli go. Otworzyli przed nim bramę, przez którą chciałby przejść każdy młody piłkarz. I jeszcze podali mu rękę, gotowi kierować go na drodze do piłkarskiej wielkości.
Wielcy u boku Jovićevicia. Raul, Guti i Rafa Benitez
Tak, to była ścieżka do wielkości, nie ma w takim stwierdzeniu cienia przesady. Największym na to dowodem są nazwiska tych, którzy u boku Igora Jovićevicia dochodzili na wyższe szczyty niż Chorwat. Niewiele młodszym kolegą z Realu był dla niego przecież Raul Gonzalez, niekwestionowana legenda Królewskich. W pobliżu rozwijał się też uwielbiany w Madrycie Guti, gość, który Los Blancos poświęcił właściwie całą karierę.
No i był też młodziutki wówczas jak na szkoleniowca Rafa Benitez – człowiek, którego nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać, późniejszy zdobywca Ligi Mistrzów czy Pucharu UEFA, ale także dwukrotny mistrz Hiszpanii z Valencią. Wtedy, na początku swojej ścieżki trenerskiej, Benitez spotkał się z Jovićeviciem jako trener młodzieżówki Realu Madryt. Startowali więc z podobnego pułapu.
Ale Hiszpanowi nie zagrażały kontuzje i żaden dziwny zapis w kontrakcie. Nieco inaczej było w przypadku młodziutkiego Igora. No i zawsze gdzieś z tyłu głowy tliły się wątpliwości i mały wyrzut sumienia. Porzucone marzenie o Dinamie gryzło Jovićevicia.
– Moje uczucia były mieszane – z jednej strony dostałem kontrakt w Realu Madryt, ale jednocześnie oznaczało to, że nie osiągnę marzenia z dzieciństwa i nie zagram w pierwszej drużynie Dinama. Chociaż zawsze będę nawiedzany przez tę trudną decyzję, to przecież nie mogę jej dalej żałować. Staram się zresztą patrzeć na świat pozytywnie, zawsze – mówił w rozmowie z „tportal” nowy trener Widzewa.

Prawie dwa miliony dolarów. Kontrakt, który pogrążył Chorwata
Jovićeviciowi nie sprzyjały też szczegóły umowy, która wiązała go z Królewskimi i zarazem wprost utrudniała mu zadebiutowanie w pierwszej drużynie Realu Madryt. Trzy bite lata w rezerwach i bez realnej szansy na wyższym poziomie musiało boleć. Tym bardziej, im częściej koledzy z boiska przebijali się wyżej, pozostawiając Igora niezmiennie na poziomie drugiego zespołu. – Dopiero później dowiedziałem się, że mam w kontrakcie klauzulę, zgodnie z którą klub musi mi zapłacić 1,8 miliona dolarów, jeśli zagram choć minutę dla pierwszej drużyny! Gdybym to wiedział, rozwiązałbym tę klauzulę od razu i z pewnością miałbym szansę. Tak jak piłkarze, którzy grali ze mną w drużynie B i robili świetne kariery.
Szansy jednak nie było, podobnie jak nie było świadomości Jovićevicia. Ten komplikujący sytuację zapis w umowie, przynajmniej w relacji Chorwata, był chyba największym problemem podczas madryckiej przygody. Chociaż nie, było jeszcze coś.
Nawet gorszego i realnie niszczącego wielki potencjał ofensywnego pomocnika, który w ojczyźnie miał status megagwiazdy, a na Półwyspie Iberyjskim stał już na równi z całą resztą lokalnych megagwiazd ściąganych z różnych zakątków świata. Przede wszystkim, a jakże, z Hiszpanii – tym akurat było dużo łatwiej o uznanie i zrobienie kariery, ale to materiał na całkiem odrębny artykuł.
Teraz bowiem pora na ważną wstawkę – wstawkę pod znakiem zerwanych więzadeł.
Kłopotliwy uraz. Jovićević chce, ale jego organizm odmawia posłuszeństwa
Ile to wielkich talentów straciliśmy przez poważne kontuzje? Macie pewnie tego jednego wujka, który kiedyś powinien robić wielką karierę w RFN-ie, ale na przeszkodzie stanęło liche zdrowie. O ile ów wujek nie miał raczej wielkiego talentu i gadał, byle tylko gadać, o tyle Jovićević mógł przedstawiać wszystkim solidne papiery na granie. Aż w meczu młodzieżowej reprezentacji z Ukrainą puściły więzadła.
Był 1995 rok, w którym 22-letni piłkarz powinien szykować się do jakiegoś większego przełomu i przełom, jakby nie patrzeć, nastąpił. Noga rozleciała się w drobny mak, a wówczas leczenie nie było tak zaawansowane jak teraz. – Przez trzy lata nie mogłem stać. Przeszedłem przez piekło – mówił dziennikarzowi Ivanowi Zuriciowi były piłkarz.

– Leczono mnie przez dwa i pół roku, miałem trzy operacje. W międzyczasie Real proponował mi przedłużenie kontraktu, ale odmówiłem, bo nie byłem zadowolony z leczenia. Przeszedłem badania u chyba miliona lekarzy, ale pomógł mi tylko jeden – na nogi postawił mnie Hrvoje Sojat – wspominał Igor Jovićević.
To był jednak koniec Realu i zarazem koniec wielkich marzeń. A przy okazji początek dosyć niezwykłej piłkarskiej podróży – przez Japonię, Brazylię, Francję, Ukrainę i Chiny.
Wyróżnić się w Brazylii. „Tam musisz być inny”
Jovićević stał się obieżyświatem, co nie zawsze musi być uznawane za futbolową porażkę. Co zobaczył, to jego. Posmakował też piłki w różnych zakątkach świata, zebrał różnorodne doświadczenia. A to często procentuje na przyszłość, gdy masz zamiar zostać trenerem.
Jedno z ciekawych spostrzeżeń zaskoczyło Chorwata w Brazylii, gdzie na przełomie wieków spędził pół roku jako piłkarz ekipy Guarani. – Aby zaakceptowali cię w Brazylii, musisz być inny od nich. Tam wszyscy wiedzą, jak dryblować, znają się na efektownej grze, podaniach. Ja zachwyciłem ich więc moimi strzałami z daleka. Byli naprawdę wniebowzięci – opowiadał Jovićević.
Ciekawym przeżyciem była też dla Chorwata Azja, gdzie futbol znów wyglądał zupełnie inaczej. Problemy były jednak te same i w związku z nimi Jovićević w 2004 roku oficjalnie i ostatecznie zakończył karierę. Wszystko po tym, jak w Chinach… zerwał więzadła.
Ale znów nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. Koniec z piłką oznaczał początek nowej ścieżki zawodowej. Bo gdyby nie problemy ze zdrowiem, Igor Jovićević być może nigdy nie stałby się właścicielem baru koktajlowego w Marbelli.
Hiszpańskie wybrzeże na przeczekanie. Koktajlbar może być spokojną przystanią
– Zrozumiałem, że nie mam już szans na wielką karierę, więc otworzyłem bar koktajlowy w Marbelli.
Jakie to proste, cholera jasna. W tym jednym zdaniu Igor Jovićević zawarł najprawdopodobniej całą życiową filozofię, którą można przekazywać kolejnym piłkarzom, którzy nie spełnili oczekiwać swoich i całego środowiska wokół. Bo cóż więcej mogą zrobić, skoro nie mogą zrobić nic?
Życie toczy się dalej i ma jeszcze wiele odcieni do odkrycia. A w koktajlbarze wcale nie trzeba skończyć na całe życie.

Równolegle z nowym zajęciem Chorwat oddawał się także temu staremu, przynajmniej częściowo. Choć życie i praca w Hiszpanii dawały mu pewną satysfakcję, on nadal był gotów na powrót do świata futbolu. W tym celu dzielnie zdawał egzaminy trenerskie i spokojnie czekał na jakąś okazję, która pozwoliłaby mu wyfrunąć z Marbelli. Ta w końcu się przytrafiła, gdy zadzwonili do niego z jednego z dawnych klubów. Karpat Lwów.
Przerwa od piłki trwała około pięciu lat, bo dyrektorem sportowym ukraińskiego zespołu Jovićević został w roku 2010. Potem były kolejne, mniejsze i większe wyzwania trenerskie i, w końcu, szansa na objęcie pierwszego zespołu, u którego steru szkoleniowiec spędził ostatecznie półtora roku. Start więc był, teraz trzeba było popchnąć ten wózek trochę dalej.
Stara miłość nie rdzewieje. Tata byłby dumny
Wyszło, po prostu. Po Ukrainie był krótki przystanek w Słowenii, gdzie trenera chcieli sprawdzić włodarze NK Celje, ale prawdziwy przełom nastąpił wraz z wielkim powrotem do Dinama, dopiero w roku 2017. Wtedy Igor Jovićević zakotwiczył w swoim ukochanym klubie i objął drużynę rezerw, później pracował także z drużyną stricte młodzieżową. Wiecie – praca z najbardziej utalentowanymi młodymi piłkarzami w kraju to czysta przyjemność, każdy chciałby mieć taką możliwość. Oglądanie z bliska, właściwie to nawet od wewnątrz, pracy najważniejszej akademii w kraju to coś, czego nie da się zastąpić żadnym innym doświadczeniem trenerskim.
Szczególnie na względnie wczesnym etapie kariery. Wówczas zdajesz sobie sprawę, że wielka piłka jest już tylko na wyciągnięcie ręki – nawet jeśli zaznajesz jej na razie w wydaniu Ligi Młodzieżowej UEFA. Doświadczenie z rozgrywek na wysokim poziomie, nawet tych dla podlotków, musi dawać wymierne efekty i tu faktycznie jakiś dało. W pewnym momencie z klubem rozstał się znany w Polsce Nenad Bjelica, a pod ręką był Igor Jovićević.

– Czemu nie dać mu szansy? – zapytali samych siebie w Zagrzebiu, po czym dali mu szansę. – Chciałem być gotowy na okazję, cały czas ciężko pracowałem, żeby móc zaoferować klubowi jak najwięcej – przekonywał z kolei sam zainteresowany. Jedynym, czego Jovićević mógł wówczas żałować, był fakt, że swojego syna w pierwszej drużynie Dinama nie doczekał jego ojciec, Cedo Jovićević, który zmarł w 2020 roku.
– Rodzice wiele dla mnie znaczą, strata taty pozostawiła wielki ślad, muszę się z tym zmierzyć, ale pamięć o nim nigdy nie zniknie. Jestem z niego dumny, ze wszystkiego, co zrobił w swojej karierze i za wszystko, co dał Dinamu w ciągu tych dziesięciu lat gry – mówił trener przy okazji podpisania kontraktu z z pierwszym zespołem klubu z Zagrzebia. – A tata grał praktycznie bez przerwy, bez żadnych kontuzji. Jedyną pauzą była ta, kiedy musiał odbyć służbę wojskową. Powiem szczerze, on jest moim bohaterem, moim idolem, zawsze był drogowskazem – dodawał.
No i byłby dumny, że jego syn w końcu spełnił jedno z marzeń. Nawet jeśli kadencja Jovićevicia w Dinamie trwała wyjątkowo krótko i zakończyła się po siedmiu meczach.
Arabia Saudyjska jako odrobina ekstrawagancji. „Wolę być zapamiętany jako dobry człowiek”
Duże zaciekawienie może wywoływać w kibicach Widzewa przeglądających profil Igora Jovićevicia na Transfermarkcie jego trenerski epizod na Półwyspie Arabskim. Rok w roli pierwszego szkoleniowca tamtejszego Al-Raed należy chyba uznać za taki maleńki wentyl bezpieczeństwa, który dolał odrobinę paliwa do baku przyzwyczajonego do zwiedzania świata Chorwata.
Nie jest też jednak tak, że tamten rok nie powie nam o nim niczego ciekawego. Moją uwagę przykuł przede wszystkim króciutki wywiad opublikowany przez oficjalny profil Saudi Pro League w serwisie YouTube. W nim poznajemy trenera Jovićevicia całkiem dobrze już poprzez ledwie trzyminutową pigułkę.
– Musisz mieć w sobie pasję i miłość do robienia czegoś, nikogo nie można popychać w pewnych kierunkach. Pasja i całkowite oddanie, to podstawa. Mając talent, musisz go namnażać motywacją, to jest droga sukcesu – mówił w Arabii Saudyjskiej chorwacko szkoleniowiec, który przekonywał, że to także najprostszy sposób na osiągnięcie spełnienia i poczucie prawdziwej dumy.
Tłumacząc też swoje podejście do życia, Igor Jovićević zdradzał jeszcze jeden ważny punkt widzenia: – Chciałbym być przede wszystkim dobrym człowiekiem i na tym zależy mi dużo bardziej niż na zostaniu dobrym trenerem.
Empatia. Wojna na Ukrainie nie wykurzyła Chorwata z kraju
Nie ma w tym miejscu najmniejszego sensu rozpisywać się na temat sportowych sukcesów odnoszonych przez Chorwata na Ukrainie czy ostatnio w Bułgarii. Po pierwsze, pewnie zdążyliście już o nich przeczytać w dziesięciu różnych miejscach. Po drugie – jeśli nie zdążyliście, pokrótce opisałem je już wczoraj. O tutaj:
5 rzeczy, które musisz wiedzieć o nowym trenerze Widzewa Łódź [CZYTAJ WIĘCEJ]
Dużo ciekawszym będzie natomiast wątek pracy dla ukraińskich klubów w okresie wojny. Pisałem kiedyś o innym Chorwacie, Petarze Segrcie, który nie miał oporów, by wręcz stać się na jakiś czas trybunem ludu w Gruzji, gdzie przed tłumem zgromadzonym w Tibilisi wygłaszał płomienną mowę, będąc jedynie dyrektorem technicznym kadry narodowej i w sumie nikim więcej. Wówczas też sprawa dotyczyła rosyjskiej agresji, ale Segrt wymyka się wszelkim porównaniom jako postać absolutnie niezwykła.
Petar Segrt. Historia wyjątkowego wąsacza z okolic końca świata [CZYTAJ WIĘCEJ]
Nie powinno to jednak specjalnie umniejszać podejściu Jovićevicia, który w obliczu wojny na Ukrainie też wykazał się klasą i wielkim zrozumieniem. Czuł także, że jego rola może być przez jakiś czas nieco ważniejsza niż dotychczas.
– Nie ma słów, które mogłyby wyrazić mój szacunek i wdzięczność wobec wszystkich ludzi, którzy walczą za Ukrainę. Jesteśmy w stanie robić to, co kochamy najbardziej dzięki nim. Chociaż nie jestem Ukraińcem, tak bardzo szanuję naród ukraiński od pierwszej chwili mojego kontaktu z ludźmi we Lwowie, w Karpatach, w regionie zachodnim, gdzie mieli bardzo solidny fundament ukraińskiego patriotyzmu – przekonywał szkoleniowiec w dużym wywiadzie udzielonym mediom klubowym Szachtara.

– Trudno jest żyć, myśleć o wynikach sportowych, o celach sportowych, gdy istnieje takie niebezpieczeństwo. Codziennie słyszysz syreny, które uniemożliwiają ci pracę, ponieważ musisz być w schronie. To też jest nietypowa sytuacja dla nas, obcokrajowców, ale mam wokół siebie ukraińskich przyjaciół i po prostu czuję się jak jeden z was. Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie wyjeżdżam z Ukrainy. Odpowiem tak – wielka empatia dla Ukraińców czyni mnie jednym z was. A moja rodzina mnie w tym podejściu wspiera – dodawał.
Po rozegranym w Warszawie głośnym meczu Szachtara z Realem, zakończonym remisem 1:1, trener zwrócił też uwagę na jeszcze jeden aspekt, w którym futbol może przeplatać się z nastrojami społecznymi w tak trudnym okresie wojny. – Jako zespół i naród czujemy się zauważeni, mamy prawo być dumni. Czapki z głów przed moimi zawodnikami, że w tak ciężkich czasach są w stanie w ogóle wychodzić na boisko i pokazywać taką piłkę – chwalił swoich podopiecznych Jovićević, którego słowa przytacza agencja Reuters.
Wyzwanie w Łodzi nie jest takie małe. Igor Jovićević pakuje się na dosyć głęboką wodę
Pod względem sytuacji politycznej czy ogólnego komfortu pracy nie wypada nawet porównywać kadencji w Szachtarze czy wcześniej w Dnipro-1 do nowego wyzwania, jakiego podejmuje się w Łodzi Chorwat. Gdyby jednak wziąć się tylko za aspekt sportowy, łatwo uznać, że misja poprowadzenia Widzewa ku czołówce tabeli Ekstraklasy to jedna z tych zdecydowanie trudniejszych niż wygrana w lidze ukraińskiej z Szachtarem czy bułgarskiej z dominującym od lat Łudogorcem.
Tak, wyzwanie jest spore, ale i jakości zgromadzili w łódzkiej szatni całkiem sporo. Co więcej, Igor Jovićević to trener, który już udowodnił, że umie pracować z dobrymi piłkarzami. W zespołach już uformowanych, co może stanowić teraz największy problem przy objęciu Widzewa.
Ale skoro Chorwat potrafił przekonać do siebie Brazylijczyków, w czasie wojny utrzymywał w dobrej wierze Ukraińców, z sercem na dłoni przychodził do Arabii Saudyjskiej, odnosił sukces w Bułgarii i poprowadził nawet koktajlbar w Hiszpanii, to czemu miałby potknąć się w Ekstraklasie?
CZYTAJ WIĘCEJ O WIDZEWIE ŁÓDŹ NA WESZŁO:
- Widzew Łódź – kalendarium bałaganu. Całkowity chaos klubu
- 5 rzeczy, które musisz wiedzieć o nowym trenerze Widzewa Łódź
- Widzew Łódź szokuje! Nowy trener tuż przed meczem!
- Bartłomiej Pawłowski: „Ciężko powiedzieć, co z moją przyszłością w Widzewie”
ANTONI FIGLEWICZ
Fot. Newspix