Reklama

Trela: Nie takie czarne konie. Cracovia i Górnik jako Belgowie Ekstraklasy

Michał Trela

27 września 2025, 13:41 • 9 min czytania 7 komentarzy

Nazywanie Cracovii czy Górnika potencjalnymi czarnymi końmi tego sezonu przypomina obsadzanie w tej roli Belgii przed wielkimi turniejami reprezentacyjnymi. By faktycznie uznać je za sensacje sezonu, te kluby musiałyby zdobyć mistrzostwo Polski. Sam awans do pucharów byłby co najwyżej naturalną konsekwencją dobrej pracy z poprzednich lat.

Trela: Nie takie czarne konie. Cracovia i Górnik jako Belgowie Ekstraklasy

Po derbowej porażce z Wisłą Janusz Filipiak miał dość. Pożegnał po czterech latach Michała Probierza i w sensie piłkarskim rozpoczął nową erę, która trwa w Cracovii do dziś. Mimo że od listopada 2021 roku w klubie zmieniło się wszystko i wszyscy, futbolowa tożsamość zespołu wciąż jest zbliżona do tej, jaką zapoczątkował wtedy trener Jacek Zieliński. To on, po analizie kadry, przeszedł na system z trójką środkowych obrońców, od którego Probierz wówczas jeszcze stronił. To on uznał, że największą jakość zastał w defensywie. Spróbował więc zamienić zespół w bardzo trudny do złamania w głębokiej obronie i bazujący na szybkich kontrach. Jego debiut, wygrana 1:0 z Rakowem Częstochowa po bombie Otara Kakabadzego, potwierdził słuszność tej koncepcji. Ustawienie 3-4-2-1 stało się bazą dla wszystkich kolejnych trenerów i dyrektorów sportowych Cracovii.

Reklama

Cracovia i Górnik Belgami Ekstraklasy. Czy można ich nazwać czarnymi końmi?

W Górniku Zabrze trudniej wskazać tak jednoznaczną cezurę między dawnym a współczesnym. Wyrazisty, rozpoznawalny styl, zespół zaczął jednak mieć jeszcze wcześniej niż Cracovia. Wykuwał się w pierwszym sezonie Marcina Brosza, który, przesiąknięty ideałami szkoły Red Bulla, uczył spadkowicza błyskawicznego pressingu i bazowania na szybkich atakach po przechwycie. Sukces rodził się w bólach, ale potem rozpędzony beniaminek awansował do pucharów. Podobnie grał cztery lata później, gdy w ostatnim sezonie Brosza zaczął od czterech zwycięstw i wydawało się, że naprawdę zacznie grać jak za dawnych lat.

Pucharowi aspiranci

Bartosz Gaul, jeden z jego następców, przesiąknięty niemiecką szkołą, różnił się od Brosza spojrzeniem na futbol tylko w detalach. Jan Urban, którego dwa pobyty w Zabrzu formowały współczesność Górnika, bardziej bazuje z kolei na ataku pozycyjnym, co stworzyło ciekawą hybrydę. Jako trener elastyczny, nie niszczył wszystkiego, co zastał. A gdy widział, że ma kadrę bardziej nadającą się do szybkiej gry, z Lawrencem Ennalim i Adrianem Kapralikiem szturmował czołówkę w stylu, do jakiego nie przyzwyczaił. W Górniku również zmieniali się trenerzy i dyrektorzy sportowi, ale łatwo było rozpoznać, że jego budowa to sztafeta, z elementami Brosza, Gaula, czy Urbana.

Jeśli dziś przyjazd Górnika do Krakowa to starcie lidera z wiceliderem, trudno zbywać to wzruszeniem ramion. Oba kluby zgłaszały wprawdzie przed sezonem pucharowe aspiracje. Nie były jednak traktowane jako naturalni kandydaci do pucharów. Za takich uchodzili aktualnie pucharowicze, czy Pogoń Szczecin, od lat utrzymująca się w czołówce. Siłą rzeczy głośno musiało być również o Widzewie Łódź, inwestującym w kadrę na bezprecedensową skalę.

Budowa na fundamentach

Skoro zabrzanie i krakowianie rozpoczęli sezon lepiej od wszystkich tych drużyn, można być umiarkowanie zaskoczonym. Ale też bez uderzania w jakieś sensacyjne tony. Gdy dziś pojawiają się głosy, że Górnik czy Cracovia mogą zostać czarnymi końmi tego sezonu, brzmi to odrobinę tak, jak przez lata wskazywanie na takiego Belgii przed każdym dużym turniejem międzynarodowym. Owszem, nie byli Belgowie nigdy aż taką potęgą, by ich walkę o medale brać za oczywistość. To jednak, że mieli kadrę naszpikowaną talentem, było aż nadto widoczne. Większym zaskoczeniem byłoby, gdyby nie sięgnęli nigdy po żaden medal.

Górnik i Cracovia są takimi właśnie Belgiami Ekstraklasy. Jeśli Pasy w poprzednim sezonie zajęły szóste miejsce, a w tym jest całkiem prawdopodobne, że piąte będzie premiowane grą w pucharach, do ich gry w Europie nie trzeba wcale żadnych cudów, gigantycznej przemiany. Wystarczy poprawić się o jedną pozycję. Idąc wstecz, także Zieliński w pierwszym pełnym sezonie po powrocie do Krakowa zajął z zespołem siódme miejsce. Większym odstępstwem od normy była walka do końca o utrzymanie przed dwoma laty niż Cracovia należąca do szerokiej czołówki. Podobny styl, to samo ustawienie, od lat budowana pod nie kadra, zbliżone profile piłkarzy. Żaden trener nie musi zaczynać pracy od zera. Dawid Kroczek budował na fundamentach Jacka Zielińskiego, Luka Elsner wznosi zespół na tym, co zostawił mu poprzednik.

Rozwój z piłką

To nie znaczy oczywiście, że każdy kolejny trener robi to samo i nie należy mu przypisywać żadnych zasług. Nikt, poza Zielińskim, nie rozpoczyna jednak pracy na spalonej ziemi. Znakomity tegoroczny start Cracovii trzeba wiązać z metodami i spojrzeniem Elsnera. Jednocześnie jednak wiele z jego wygranych zostało odniesionych w sposób, którego przed rokiem nie powstydziłby się Kroczek. Dorobek punktowy też jest zbliżony. Przed rokiem Cracovia po ośmiu kolejkach również była wiceliderem i miała tylko punkt mniej niż obecnie. W najlepszym sezonie Zielińskiego była na tym etapie szósta, z czterema punktami mniej niż dziś.

Do dobrych startów Pasów w jakimś sensie można się przyzwyczaić. Nie udawało się ich później przekuwać w sukcesy, bo drużyna była zbyt ograniczona. Świetnie czuła się bez piłki, ale gdy trzeba było prowadzić grę, napotykała notoryczne problemy. To, jak do zespołu wprowadził się Mateusz Klich, powinno dawać nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Różni się także warstwa retoryczna. O ile Kroczek, pytany o lepszą grę z piłką, wypowiadał się na ten temat raczej lekceważąco, Elsner mantrycznie powtarza po meczach, nawet wygranych, że brakowało mu większej kontroli poprzez posiadanie piłki. A to sugeruje, że widzi braki i pole do rozwoju, więc może skończyć lepiej niż poprzednicy.

Uniwersalny Gasparik

W tym elemencie imponuje też w Zabrzu Michal Gasparik. Górnik jest dziś tak wysoko głównie dlatego, że opanował sztukę dopasowywania własnej gry do rywala, bez tracenia przy tym tożsamości. W uproszczeniu wygląda to tak, jakby słowacki trener przed każdym meczem wybierał, czy dziś pośle na boisko Górnik Brosza/Gaula, czy raczej Górnik Urbana. Od bezpośredniego poprzednika czerpie umiejętność dobrego radzenia sobie z piłką przy nodze i ogólnie ofensywne nastawienie. Od wcześniejszych aktywną grę bez piłki. Powstaje z tego ciekawa hybryda. Drużyna uniwersalna, trudna do zamknięcia w jedne ramy. Umiejąca być twardym orzechem do zgryzienia dla Rakowa, trzymając się raczej własnej połowy. Umiejąca atakować Lecha wysokim pressingiem na jego boisku. Świadczą o tym również decyzje personalne Słowaka, który czasem wystawia na prawej obronie Matusa Kmeta, nominalnego skrzydłowego, czasem Kryspina Szcześniaka, z wyszkolenia stopera, a czasem ich obu, przechodząc bez piłki na piątkę z tyłu. Wszystko zależnie od planu na konkretnego rywala.

To wszystko nie byłoby oczywiście możliwe, gdyby nie praca całych pionów sportowych. To, co każe traktować dobre starty Górnika i Cracovii w tym sezonie poważniej niż w poprzednich latach, jest niespotykana tam wcześniej szerokość kadr. Zieliński, zwłaszcza w schyłkowym okresie, praktycznie nie dokonywał zmian, także w trakcie meczów, bo nie miał kogo wpuścić z ławki. Kroczek miał pod tym względem lepiej, ale i jemu wystarczyło parę kontuzji i kartek, by drużyna wyraźnie obniżała poziom. Dziś Elsner ma raczej przeciwny problem. Jak pogodzić ego i interesy wszystkich dobrych piłkarzy, których Jarosław Gambal, dyrektor skautingu, zaprosił mu do szatni. Sprawiedliwe rozdzielanie czasu gry między całą kadrę będzie wyzwaniem dla Słoweńca jako lidera grupy. Jednocześnie jednak pozbawia go wymówek. Cokolwiek się wydarzy, Cracovia i tak będzie miała w tym sezonie jedenastu klasowych zawodników do gry od pierwszej minuty i przynajmniej pięciu do wpuszczenia z ławki. Być może miewały Pasy lepsze jedenastki, ale równie silnej kadry, rozumianej jako 30 osób, nie miała chyba nigdy wcześniej.

Szerokie kadry

W Zabrzu też to zresztą widać. Theodoros Tsirigotis, ściągany jako numer jeden ataku i nawet rozpoczynający obiecująco sezon w meczu z Lechią Gdańsk, już jest tymczasowo zawodnikiem Polonii Bytom. Bo przegrał rywalizację. Gabriel Barbosa, nowy brazylijski napastnik, zbiera jedynie ogony. Do gry w ataku odkryty został bowiem Sondre Liseth, a w odwodzie wciąż są wracający do zdrowia Luka Zahović i wiekowy, ale klasowy Lukas Podolski. Nawet jeśli ze skrzydła zniknął Taofeek Ismaheel, wypożyczony do Lecha, szybko okazało się to szansą dla Ousmane’a Sowa. Maksym Chłań, skrzydłowy, którego pojawienie się słusznie uznawano za duże wzmocnienie, musi walczyć o miejsce, bo przecież są jeszcze Roberto Massimo czy Kamil Lukaszek. Na prawej obronie sezon zaczynał Paweł Olkowski, którego obecnie Gasparik schował dość głęboko, bo występami tam dzielą się Kmet ze Szcześniakiem. A przecież docelowym rozwiązaniem na tej pozycji i tak powinien zostać Michal Sacek, gdy już wyleczy kontuzję. Gasparika trzeba chwalić za elastyczność w przygotowywaniu planów na mecz. Ale nie sposób nie zauważyć, że dostał od zarządu bardzo dużo narzędzi, by żonglować różnymi profilami zawodników.

Górnik też już dawno przestał balansować na krawędzi spadku. Cztery lata z rzędu finiszował w górnej części tabeli. Od powrotu do ligi osiem sezonów temu, tylko dwa razy wypadał poza pierwszą dziesiątkę. I miewał momenty, w których puchary zaczynały mu majaczyć na horyzoncie. Podobnie jak Cracovia, należał w ostatnich latach do klasy średniej aspirującej. Nie tej, która ciągle patrzy w dół, bo w każdym momencie może się wmieszać w walkę o utrzymanie, tylko tej, dla której pozostanie w lidze, jest raczej oczywiste, a celem jest podgryzanie największych. Odwołując się do słynnego przemówienia Jose Mourinho z czasów pracy w Manchesterze United, bardzo ważne jest klubowe dziedzictwo, podglebie, na którym dany trener wznosi swoją budowlę. Elsner i Gasparik nie przyszli na gotowe. Jeśli osiągną sukcesy, to im będą stawiać pomniki i nikt nie umniejszy ich zasług. Ale obaj od razu mogą przejść do pracy nad poprawianiem detali, zamiast uczyć abecadła.

Wieloletnia ewolucja

To właśnie dlatego Górnik i Cracovia wyglądają dziś na poważniejszych kandydatów do pucharów niż Widzew, mimo że wydały od niego mniej pieniędzy. W Widzewie chcą wznosić potęgę po spędzeniu niemal dekady w niższych ligach. W miejscu, w którym tylko raz w ostatnim ćwierćwieczu udało się skończyć Ekstraklasę w górnej połowie tabeli (na dziewiątej pozycji). To wymagałoby faktycznie skokowego podniesienia jakości zespołu. Przeprowadzenia bardzo udanej rewolucji, co w futbolu rzadko udaje się w jedno okienko.

Wysokie pozycje Cracovii i Górnika to nie wyniki rewolucji, lecz ewolucji. Dokładania klasowych zawodników okienko po okienku. Owszem, Pasy fenomenalnie trafiły z Filipem Stojlkoviciem i świetnie wprowadził się do drużyny Mateusz Klich. Ale przecież Kakabadzego sprowadzał jeszcze Probierz, Mikkela Maigaarda i Sebastiana Madejskiego Stefan Majewski, Oskar Wójcik to produkt akademii, Amir Al Ammari przyszedł rok temu, a Gustav Henriksson, Mauro Perković, czy Martin Minczew w zimie. Patrząc na świetnie hulającą machinę Elsnera, widać udany, wieloletni proces. Tak samo jest w Zabrzu, bo przecież wcale nie jest tak, że o sile Górnika stanowią wyłącznie transfery z tego lata. A Erik Janża pamięta nawet jeszcze czasy Brosza.

Dlatego, choć etap sezonu wciąż młody, a tabela niemiarodajna, bo wiele drużyn ma do rozegrania zaległe mecze, akurat do obecności Cracovii i Górnika w czołówce raczej trzeba się przyzwyczaić. A inni celujący w puchary, muszą uważać, by nie stracić do nich zbyt wiele, bo nie jest przesądzone, że kluby z Krakowa i Zabrza spuchną jak w poprzednich latach. Tym razem mają solidne podstawy, by rozegrać bardzo dobry sezon i jeśli będą reprezentować Polskę w przyszłorocznych europejskich pucharach, nie będzie to dla mnie niespodzianką. Oczekiwania rosną, więc żebym uznał któryś z tych klubów za rewelację, objawienie, czarnego konia sezonu, musiałby zdobyć mistrzostwo. Wszystko poniżej byłoby po prostu naturalnym wynikiem dobrej pracy z wcześniejszych lat.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

fot. Newspix

7 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama