Reklama

Raków z comebackiem, ale pytania o Papszuna nie znikają [KOMENTARZ]

Wojciech Górski

25 września 2025, 18:48 • 5 min czytania 22 komentarzy

Raków Częstochowa przegrywał wczoraj do przerwy 0:2 z Lechem Poznań i wyglądało na to, że na dobre zakopie się w okolicach strefy spadkowej. Gospodarze ostatecznie wyciągnęli remis, ale spektakularny come back nie sprawił, by wiszące nad Markiem Papszunem znaki zapytania magicznie wyparowały. Sam szkoleniowiec twierdzi zresztą, że w drugiej połowie oglądał wreszcie taki Raków, jaki chciałby oglądać. Problem w tym, że potrzeba do tego było… przewagi jednego zawodnika.

Raków z comebackiem, ale pytania o Papszuna nie znikają [KOMENTARZ]

Gdyby Michał Świerczewski kierował się nastrojami na portalu X, to Marka Papszuna zwolniłby już w przerwie. Sytuacja Medalików wyglądała źle, jego zespół po stracie pierwszej bramki kompletnie się rozsypał, Lech prowadził dwoma golami, dwa inne zostały przez Szymona Marciniaka nieuznane, a w jednej z ostatnich akcji przed przerwą Mikael Ishak okradł Luisa Palmę z asysty sezonu, gdy ten podrzucił sobie piłkę i piętą wyprowadził Szweda na czystą sytuację.

Reklama

Lech się bawił i nic nie wskazywało na to, że może w Częstochowie stracić punkty. I pewnie gdyby Palma z bohatera (gol i asysta przed przerwą) nie stał się antybohaterem (czerwona kartka za idiotyczny faul pod polem karnym Rakowa), faktycznie wyjeżdżałby do stolicy Wielkopolski z kompletem punktów.

Raków do meczu wrócił, ale nie sprawiło to, by wątpliwości wokół kryzysu Marka Papszuna się rozwiały. Przeciwnie, pytania, które stawialiśmy przed meczem, pozostają takie same.

Raków – Lech. Coraz więcej pytań wokół Marka Papszuna

„Czy Marek Papszun z Lechem powinien grać o posadę?” – pytał już w tytule Paweł Paczul. Wątpliwości, które od dłuższego czasu krążyły wokół szkoleniowca Rakowa, nasiliły się, gdy wyniki zaczęły odbiegać od oczekiwań. Coraz głośniejsze stawały się opinie, że być może trzymanie się tej samej taktyki, która dawała efekty kilka lat temu, może nie zdawać już egzaminu. W myśl zasady – stoisz w miejscu, więc się cofasz.

Coraz więcej było też głosów, że piłkarze są zmęczeni apodyktyczną osobowością trenera. Przywoływano konflikt z Jonatanem Brautem Brunesem, najlepszym strzelcem, wspominano Iviego Lopeza, żegnającego Leonardo Rochę smutnym wpisem. Dodawano do tego dziwne ruchy na rynku transferowym: odpalenie wspomnianego Rochy (kosztował Raków blisko milion euro), niezgłoszenie do rozgrywek Ligi Konferencji i w ogóle odstawienie na boczny tor Karola Struskiego lub wydanie miliona euro na Patryka Makucha.

Wreszcie dziwne ruchy boiskowe – jak wystawianie na dziesiątce Brunesa, brak umiejętności budowania piłkarzy – patrz: Mosór, Struski, Pieńko. Czy oddanie do Jagiellonii Dawida Drachala, który z miejsca stał się tam ważnym ogniwem zespołu.

Koniec końców po wydaniu ponad 9 mln euro w letnim okienku transowym (przy przychodach jedynie na poziomie 1,8 mln euro), Raków z ośmiu pierwszych spotkań Ekstraklasy wygrał dwa, dwa zremisował i przegrał aż cztery. A gdyby nie czerwień Palmy – przegrałby pięć.

Czerwona kartka uratowała Raków

Dość dziwnie wygląda też ocena trenera Marka Papszuna spotkania z Lechem. Słuchając jego wypowiedzi można wysnuć wniosek, że prowadzona przez niego drużyna rozegrała bardzo dobre spotkanie, jedynie na kwadrans tracąc koncentrację. Szkoleniowiec nazwał to „czarnym okresem”, ale w tej samej wypowiedzi zaznaczył, że Raków „powinien wygrać ten mecz zdecydowanie, ze sporą przewagą, dwóch lub trzech bramek”.

No… Problem w tym, że „czarny okres”, a więc ostatni kwadrans pierwszej połowy sprawił, że Lech właściwie powinien zamknąć to spotkanie. I jedynie wyrzucenie Palmy z boiska sprawiło, że Raków dostał szansę, by do niego wrócić. Prześledźmy bowiem, co wydarzyło się przez ostatnie piętnaście minut pierwszej połowy:

  • Najpierw Pereira dał Lechowi prowadzenie 1:0,
  • Później nieuznaną bramkę zdobył Douglas,
  • Do bramki trafił też Ishak, ale VAR znów anulował gola,
  • Prawidłowego gola na 2:0 zdobył Palma,
  • Ishak zmarnował wyborną sytuację po podaniu Palmy.

To było 15 minut, które powinno kosztować Raków stratę jakichkolwiek szans na powrót do tego meczu. Bo i pierwsze dziesięć minut drugiej części nie dawało nadziei, że przebieg gry może się zmienić. Dopiero idiotyczny faul Honduranina na Zoranie Arseniciu – pod polem karnym Rakowa, bez żadnego zagrożenia, bez żadnej potrzeby wejścia tak ostro – podpiął Raków do prądu. A grając jednego więcej gospodarzom udało się doprowadzić do remisu.

– W drugiej połowie odrobiliśmy straty. Powinniśmy byli wygrać ten mecz zdecydowanie, ze sporą przewagą, myślę, dwóch lub trzech bramek. Nie daliśmy wtedy Lechowi zupełnie nic zrobić. Druga połowa była świetna w naszym wykonaniu. Wreszcie oglądałem taki Raków, jaki chciałbym oglądać – mówił na pomeczowej konferencji Papszun.

I tak jak trener ma rację, że Raków w samym doliczonym czasie spokojnie mógł strzelić trzy gole i cieszyć się ze zwycięstwa, tak trudno nie zauważyć, że pomija w tym wszystkim bardzo istotną rzecz. Od 55. minuty jego drużyna grała w przewadze jednego zawodnika. A gdy siły były wyrównane – to Lech kontrolował to, co działo się na placu gry.

Jeśli więc sekretny sposób na dobrą grę opiera się na sprytnym planie – mieć jednego zawodnika więcej, to istnieje uzasadniona obawa, że daleko Raków na tym patencie nie zajedzie.

Kto powinien dostać zaufanie, jak nie Papszun?

Pytanie, jak duży kredyt zaufania pozostał Michałowi Świerczewskiemu dla Marka Papszuna, pozostaje otwarte. Z jednej bowiem strony – patrzymy na tabelę, tam Rakowowi kurczą się mecze zaległe, a ten wciąż jest tuż nad strefą spadkową Ekstraklasy. A gdyby nie ujemne punkty do Lechii, to nawet by się w niej znajdował.

Z drugiej strony – to pierwszy tak poważny kryzys Papszuna w roli szkoleniowca Rakowa na tym poziomie. I kto miałby dostać szansę, by wyciągnąć z niego swoją drużynę, jak trener tak zasłużony dla klubu? To w końcu Papszun już blisko dekadę temu przejął zespół w 2. Lidze, awansował z nim do Ekstraklasy, sięgnął po tytuł mistrzowski, zdobył dwa Puchary Polski i wprowadził do gry w Europie. W zeszłym roku też błyskawicznie poprawił wyniki po kadencji Dawida Szwargi.

Świerczewski nie jest znany z nerwowych ruchów, więc można śmiało założyć, że w najbliższej przyszłości Papszun na stanowisku pozostanie. Przed przerwą reprezentacyjną czeka go ciężki okres – w niedzielę mecz z Widzewem Łódź, chwilę później pierwsze spotkanie Ligi Konferencji z rumuńską Craiovą, a na koniec starcie z Motorem Lublin. W razie potknięcia w którymś z ligowych spotkań, z tytułem mistrzowskim będzie można powoli żegnać się już na początku października.

WIĘCEJ O MECZU RAKÓW CZĘSTOCHOWA – LECH POZNAŃ:

Fot. Newspix

22 komentarzy

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama