Żadna kontuzja nie cieszy, ale ta Nsame smuci podwójnie – tu już nie tylko futbol jest okrutny, tu po prostu los zakpił sobie w żywe oczy. Przez parę tygodni napastnik przeżywał prawdzie odkupienie, z niewypału transferowego stawał się gwiazdą Legii, a teraz najpewniej znów musi zniknąć, nie ze względu na słabą formę, nie ze swojej winy.

Ech, szkoda. Co to była za historia – napastnik szybko został określony kolejnym nieudanym pomysłem transferowym Legii i nawet jeśli krytykować Feio za podejście do piłkarza, to cóż: ten najzwyczajniej w świecie rok temu się nie bronił. Przyszedł, pokręcił się chwile po klubie, nie pokazał niczego ciekawego i został wypożyczony. Kiedy wrócił, mało kto w niego wierzył, miał być opcją w zasadzie na chwilę, dopóki Żewłakow i Bobić nie znajdą kogoś poważniejszego, a to on okazał się tym najpoważniejszym.
Był kluczowym zawodnikiem w eliminacjach, w walce o Ligę Europy strzelał w czterech z pięciu meczów, w których grał, z kolei z Hibernian dał gola i piękną asystę do Wszołka. Być może nadużyciem byłoby stwierdzenie, że bez niego Legia nie grałaby jesienią w pucharach, ale z pewnością bardzo jej w awansie pomógł.
I trzeba zwracać uwagę też na jedną rzecz – jak Nsame bardzo tym wszystkim żyje. To dla kogoś może być pierdoła, ale emocje napastnika w trakcie meczu pokazywały wielkie zaangażowanie: ogromna radość po swoich golach, radość po asyście do Wszołka, kiedy w euforii klęknął i bił pięściami w murawę, z kolei gdy Rajović zmarnował patelnię na 3:0 z Larnaką, Nsame był przy nim pierwszy, żeby go szybko podbudować i powiedzieć pewnie coś w stylu: nic się nie stało, gramy dalej, jest jeszcze czas.
Nie wyglądał na zblazowanego 32-latka, który snuje się po boisku, tylko na gościa, dla którego kolejne mecze mają wielką wartość i chce z nich wyciągać maksa.
Jean-Pierre Nsame i kontuzja. Co zrobi Legia?
Cóż – wszystko się układało aż do wczoraj, kiedy bez kontaktu z rywalem złapał kontuzję i jak pisał Piotr Koźmiński, chodzi zerwanie ścięgna Achillesa, co może spowodować i pół roku przerwy (a gdy w Young Boys miał to samo, pauzował nawet dłużej, ponad siedem miesięcy). Dla kogoś młodszego to też byłby ból i żal, ale dla Nsame to może być kluczowa historia na finiszu kariery. Ma 32 lata, kontrakt z Legią kończy mu się w czerwcu 2026 roku, siłą rzeczy nie będzie miał zbyt wiele czasu, by powalczyć o jego przedłużenie na podobnych warunkach. Gdyby miał odejść – też trudno wierzyć, że znajdzie się ktoś, kto postawi w niego na tyle, żeby zapewnić równie komfortowe realia.
Innymi słowy: facet był na dobrej drodze, by grać o ostatni duży kontrakt w życiu, a nie ze swojej winy z tej drogi wypadł. Pozostaje liczyć, że oficjalne wiadomości będą lepsze niż te nieoficjalne, ale raczej nie należy się spodziewać, że cała historia skończy się na strachu i za tydzień Nsame będzie grał w piłkę jak gdyby nigdy nic.
Co oznacza też problem dla Legii, która traci swojego najlepszego napastnika. Zostaje z Rajoviciem – okej i ze Szkurinem – już nie okej, bo to nie jest zawodnik na ten poziom, o czym chyba wiedzieli wszyscy, tylko nie klub, gdy wydawał ponad milion euro. Można jeszcze przestawić Alfarelę, ale jemu daleko do odkupienia w stylu Nsame, po udanym początku sezonu Francuz szybko zgasł.
Innymi słowy – trochę to kiepski stan posiadania jak na ambicje Legii w Ekstraklasie i Lidze Konferencji. Transfery, które klub robi, działają na wyobraźnie, bo już przyszedł Piątkowski, a blisko ma być też Urbański, ale niespodziewanie powstał też problem na szpicy, przy kontuzji Nsame dziewiątkę należałoby jednak uzupełnić.
Ale czy Legia zdąży z tym ruchem, czy ma plan B i czy ma jeszcze środki na jego realizację?
CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:
- Spięcie piłkarzy Legii z kibicami Cracovii, padły wyzwiska
- Przy Kałuży jak zawsze: Cracovia zlała Legię
- Polski piłkarz niewiele wart? Transfer Ziółkowskiego i nasz rynek talentów
Fot. Newspix