Najwięksi malkontenci mogliby stwierdzić, że jak szanse na sukces są bliskie zeru, nie ma sensu się fatygować. A jak Lech Poznań jedzie do Belgradu mocno osłabiony i po kilku batach na Bułgarskiej, że dyskusje o cudzie brzmią zabawnie i niedorzecznie. Cóż, o ile na przekór nie włożymy dziś różowych okularów, o tyle nie powiemy też, że pozostaje po prostu przegrać, wypić i zapomnieć.

Choć szanse na pozytywny wynik w rewanżu z Crveną zvezdą są iluzoryczne, realnym celem jest to, żeby w Serbii się nie skompromitować. No i właśnie, tu tkwi ważne pytanie – co będzie nas ewentualnie zadowalać, a co już niekoniecznie? Oczywiście z góry odrzucając fakt, że wyeliminowanie rywala wchodzi w grę chyba tylko przy wybitnie sprzyjających warunkach, na przykład w rywalizacji 11 na 10?
Wystarczy, żeby po prostu godnie powalczyć. Nie dostać trójki albo czwórki do zera i nie rozsypać się mentalnie w kontekście dalszej gry o europejskie puchary.
Lech Poznań w Belgradzie. Nie oczekujemy cudu… Chcemy braku kompromitacji
Nie zrozumcie nas źle. Nie chcemy odbierać Lechowi szans, ale z drugiej strony to trochę tak, jakby chcieć zabrać rzecz z logicznego punktu widzenia istniejącą tylko w legendach. Żalu więc nie ma, że skazujemy mistrza Polski na niepowodzenie, zwłaszcza po 1:3 na własnym stadionie i ze świadomością, że w Belgradzie może być tylko trudniej.
Niestety, ale realia są brutalne. W innych okolicznościach rozpisywalibyśmy się o słabych punktach przeciwnika, wymieniając jednocześnie mocne strony polskiej ekipy. Ale gdy w meczu nie może wystąpić Gholizadeh, Sousa, Hakans, Walemark, Murawski, Jagiełło, Douglas i Salamon, a ratować musi cię na przykład Ouma, który na wstępie gry w Lechu wydaje się być mieszanką wybuchową, albo Fiabema (tu bez komentarza) – sorry, to w żaden sposób nie nastraja do bojowego nastroju.
Tymczasem Crvena trzy dni temu pyknęła Baćkę Topole 1:0 kompletnymi rezerwami. W Poznaniu, przynajmniej w tym okresie, coś takiego jest nie do pomyślenia. Serbski potentat gra w innej lidze jakościowej i finansowej, ale to już przecież wiedzieliśmy wcześniej. Po prostu tym bardziej tu i teraz, widząc tego typu obrazki, nie ma co porywać się z motyką na słońce i silić na typowe frazesy w stylu „dopóki piłka w grze…”.
Owszem, ten 1% zawsze trzeba zostawić na zdarzenia niewytłumaczalne i uwierzcie, że bylibyśmy pierwsi po piłkarzach i kibicach Lecha do świętowania, gdyby faktycznie udało się napisać piękną historię. Ale po co się łudzić i udawać optymizm?
1% szans. Niech Lech po prostu zostawi dobre wrażenie
Są takie chwile, kiedy w oczekiwaniu jak najmniejszego wymiaru kary nie ma powodu do wstydu. Co prawda nie gramy na Camp Nou, ale to właśnie ten przypadek. Lech na 99% w Belgradzie pożegna się z Ligą Mistrzów, co przecież nie znaczy, że musi być w tym wydarzeniu biernym uczestnikiem czy chłopcem do bicia. Fajnie mogą pokazać się zmiennicy, coś wartościowego na przyszłe starcia może przećwiczyć sztab szkoleniowy, a zostaje jeszcze zwykła ambicja piłkarzy, która jest w stanie stworzyć ciekawe widowisko. W dwumeczu mamy 1:3 i są lepsi? I tak idziemy po swoje. Strzelają jednego, drugiego? Trudno, spróbujemy odpowiedzieć tym samym. W takich meczach, mimo fatalnej sytuacji, też można pokazać charakter.
Niektórzy z was pewnie pamiętają, co było dwa lata temu, gdy Lech spotkał się w ćwierćfinale Ligi Konferencji z Fiorentiną. Po pierwszym meczu w Poznaniu był nawet w gorszym położeniu, no bo odrobić 1:4 we Włoszech? Szaleństwo. Mimo to, Velde i spółce udało się strzelić trzy gole i wygrać rewanż. Okej, do dogrywki brakowało wtedy dwóch trafień, ale takiego „Kolejorza”, oczywiście po chłodnej ocenie różnicy klas i bez pompowania balonika, po prostu miło było zobaczyć.
Sęk w tym, że w tamtym dniu Lech mógł wystawić najlepsze działa, nie licząc Sobiecha na „dziewiątce”. Niestety dziś jest zgoła inaczej. Nie tylko zmiennik Ishaka jest mniej ekskluzywny, ale też na skutek kontuzji mocno ucierpiała głębia składu w linii pomocy. Wobec tego wyłącznie szaleńcy prosiliby o powtórkę z rozrywki, choć – tak jak napisaliśmy na początku – nawet z brakami w składzie można wymagać godnej walki. Jeśli nie o zwycięstwo, jeśli nie remis i punkciki do rankingu, to chociaż o to, żeby nie stracić pewności siebie i żeby Belgrad nie wracał jak koszmar przy okazji następnych starć w Europie.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Sypek: Nie czuję się gorszym piłkarzem niż Fornalczyk [WYWIAD]
- Czekając na Godota. Ligi bez rodzimych królów strzelców
- Bobcek dalej swoje. Los Lechii w jego rękach? [KOZACY I BADZIEWIACY]
Fot. Newspix