Reklama

Wisły Cupiała Europy. Starcia małych z wielkimi o Ligę Mistrzów

Michał Trela

05 sierpnia 2025, 10:39 • 9 min czytania 11 komentarzy

Dziś w eliminacjach Ligi Mistrzów nie uczestniczą największe europejskie marki. Kiedyś w sierpniu musiały się jednak zrywać z leżaków i walczyć o obecność w elicie w lekko egzotycznych z ich perspektywy miejscach. Nie zawsze skutecznie.

Wisły Cupiała Europy. Starcia małych z wielkimi o Ligę Mistrzów

W mitologii polskiego futbolu poczesne miejsce zajmują heroiczne boje tutejszych zespołów z przełomu XX i XXI wieku, które próbowały przebić się do Ligi Mistrzów, mimo stających im na drodze potentatów. ŁKS-owi marzenia zabrał Manchester United. Legii m.in. FC Barcelona. Ale najbardziej naznaczona zabójczym systemem kwalifikacji do europejskiej śmietanki była Wisła Kraków Bogusława Cupiała.

Reklama

Najlepsza polska drużyna tamtej epoki dwa razy próbowała powalić „Barcę”, a raz galaktyczny Real Madryt. Do dziś wielu spekuluje, co osiągnęłaby tamta drużyna, gdyby w jej czasach obowiązywał obecny przesiew. Pozostają jedynie wspomnienia bramek Grzegorza Patera z Barceloną, trafienia Damiana Gorawskiego na Santiago Bernabeu, popisu Artura Sarnata na Camp Nou, czy gola Clebera, po którym Barcelona Guardioli doznała jednej z dwóch porażek w europejskim sezonie (wielu twierdzi, że jedynej, ale trzeba oddać Szachtarowi Donieck, co jego).

Z podobnymi trudnościami narzuconego przez UEFA systemu mierzyły się też inne kraje z tej części Europy. Dziś, gdy eliminacje Ligi Mistrzów wyglądają zupełnie inaczej i kluby z pięciu najlepszych lig w ogóle w nich nie uczestniczą, można powspominać czasy, gdy wielkie europejskie marki musiały zniżać się w sierpniu do rywalizowania z przedstawicielami gorszych piłkarskich światów. I jeszcze czasem, zerwani z leżaków, miewali z nimi problemy. Wielcy tego świata dawno już o nich zapomnieli. Ale są miejsca, gdzie sierpniowe epizody w eliminacjach Ligi Mistrzów obrastają legendami podobnymi jak w Krakowie.

Liga Mistrzów. Z kim męczyli się giganci w dawnych eliminacjach?

10. Slovan Liberec – AC Milan 2:1 i 0:1 (02/03)

Zanim Rossoneri dotarli do wygranego finału Ligi Mistrzów w Glasgow, musieli wywalczyć awans do fazy grupowej, bo sezon wcześniej zajęli w Serie A dopiero czwarte miejsce, tylko o punkt wyprzedzając Chievo. Zespół naszpikowany gwiazdami światowej piłki napotkał niespodziewane problemy ze Slovanem Liberec. Na San Siro jedyne trafienie padło po strzale Filippo Inzaghiego. Rewanż przed ośmioma tysiącami osób przyniósł faworytowi niespodziewane męczarnie. Zespół Paulo Maldiniego, Andrei Pirlo, Clarence’a Seedorfa i Rui Costy przegrał 1:2 i w ostatnich minutach musiał bronić przewagi wynikającej z gola strzelonego na wyjeździe. Przetrwał, choć balansował na cienkiej linii. Niewiele wskazywało, że na Stadionie u Nisy kibice oglądali zespół, który okazał się w późniejszej fazie sezonu najlepszy w Europie.

9. NK Maribor – Olympique Lyon 2:0 i 1:0 (1999/2000)

Olympique Lyon pod koniec XX wieku jeszcze nie był hegemonem francuskiej piłki, którym miał się stać w kolejnej dekadzie. Wciąż jednak jego odpadnięcie z mistrzem Słowenii, która ledwie kilka lat wcześniej pojawiła się na mapie, należy uznać za jedną z największych sensacji w dziejach eliminacji Ligi Mistrzów. Zwłaszcza że trzeci zespół Ligue 1 przegrał oba mecze, nie strzelając nawet gola. Drużyna, w której grali m.in. Jacek Bąk, Gregory Coupet czy Sonny Anderson, u siebie przegrała 0:1 po golu z samej końcówki. W rewanżu Słoweńcom prowadzenie dał Ante Simundża, obecny trener Śląska Wrocław, a wynik został ustalony jeszcze przed przerwą. Występy w fazie grupowej Maribor zaczął od sensacyjnego pokonania na wyjeździe Dynama Kijów. Później tak dobrze już nie było, ale bezbramkowy remis z Bayerem Leverkusen na koniec jesieni pozwolił Słoweńcom pożegnać się z Europą w poczuciu osiągnięcia czegoś wielkiego.

8. Newcastle United — Partizan Belgrad 0:1, 1:0 (2003/2004)

Patrząc na same nazwy, niespodzianka może nie wydaje się aż tak wielka, bo Partizan to zespół o uznanej marce, Newcastle z kolei ani nie należy, ani wtedy nie należało do największych angielskich potentatów. Wciąż jednak mowa o zespole z szerokiej czołówki Premier League, co zobowiązuje. Ledwie kilka miesięcy wcześniej „Sroki” ukończyły ligę na podium. To oznaczało wówczas konieczność gry w eliminacjach Ligi Mistrzów, które okazały się nie do przejścia dla drużyny Alana Shearera, Shaya Givena czy Craiga Bellamy’ego. Nic nie zapowiadało problemów, bo na wyjeździe zespół Bobby’ego Robsona wygrał 1:0. W rewanżu lepsi okazali się jednak Serbowie, prowadzeni przez Lothara Matthaeusa. Zwycięskiego gola strzelił dla nich Ivica Iliev, który kilka lat później wylądował w Wiśle Kraków. W rzutach karnych triumfowali goście, dzięki czemu w Lidze Mistrzów mógł zagrać Tomasz Rząsa, będący wówczas piłkarzem mistrzów Serbii i Czarnogóry.

Ivica Iliev, Tomasz Rząsa

Ivica Iliev i Tomasz Rząsa w wydaniu reprezentacyjnym

7. Juventus — Djurgardens IF 2:2, 4:1 (2004/2005)

Juventus z początków XXI wieku należał do najsilniejszych drużyn Europy i co roku był pretendentem do wygrania Ligi Mistrzów. Rok wcześniej grał zresztą w jej finale. Jako że w Serie A zajął jedynie trzecie miejsce, musiał przebijać się przez sierpniowe kwalifikacje i wisiał na włosku. Mistrzowie Szwecji w pierwszym meczu w Turynie prowadzili już bowiem 2:0. Gianluigi Buffon, David Trezeguet, Alessandro Del Piero i spółka potrafili wrócić do meczu, ale wyciągnęli u siebie tylko remis 2:2, co sugerowało trudny wyjazd do Sztokholmu. Dwa tygodnie później chyba potraktowali już rywala poważniej. W pierwszym składzie znalazł się Pavel Nedved, jeden z najlepszych piłkarzy świata, który trafił zresztą do siatki. A „Stara Dama” bez problemów wygrała 4:1.

6. Obilić Belgrad — Bayern 1:1, 0:4 (1998/1999)

Zaskakujące było już to, że Jugosławię na arenie międzynarodowej reprezentował wówczas dzielnicowy klub ze stolicy, który krótko wcześniej zdobył pierwszy w historii tytuł. O tamtym sezonie, w którym jego właścicielem był „Arkan”, dowódca oddziałów paramilitarnych, krążą pozasportowe legendy. Niezależnie jednak od sposobu, w jaki wygrał ligę, Obiliciowi przysługiwało prawo gry o Ligę Mistrzów, gdzie los skojarzył go z Bayernem Monachium. Na Stadionie Olimpijskim Serbowie nie mieli żadnych szans, ale w rewanżu udało się im wykorzystać rozkojarzenie Niemców i zremisować 1:1. Byli nawet bliscy zwycięstwa, bo Lothar Matthaeus uratował Bayern od kompromitacji dopiero w ostatniej minucie. W ten sposób rozpoczął się marsz Bawarczyków do pamiętnego finału Ligi Mistrzów na Camp Nou, przegranego 1:2 z Manchesterem United.

5. Artmedia Petrżalka – Juventus 1:1 i 0:4 (2008/2009)

Bratysławski klub najbardziej pamiętany jest oczywiście z matki wszystkich sensacji w eliminacjach Ligi Mistrzów, czyli rozbicia Celticu 5:0. Jakkolwiek szokujący był to wynik, mistrzów Szkocji nie można było jednak wówczas zaliczać do europejskiej I ligi. Słowacy kilka lat później osiągnęli jednak jeszcze jeden godny odnotowania wynik, choć tylko w jednym meczu. Ale za to tym razem przeciwko wielkiej marce z czołowej europejskiej ligi. Turyńczycy mieli już wtedy za sobą karną degradacji i nie byli tak silni, jak kilka lat wcześniej. Wciąż grali u nich jednak Buffon, Nedved, Del Piero, Trezeguet czy Mauro Camoranesi. Tego, że będą mieli jakiekolwiek problemy z Artmedią, nic więc nie wskazywało. I faktycznie, w pierwszym meczu pewnie wygrali 4:0. W rewanżu jednak na prowadzenie wyszli Słowacy, a Włochów stać było tylko na odrobienie strat. Wynik ten można więc wpisać do księgi pamiętnych wyczynów klubu z Petrżalki w tamtych latach.

Kto stał za niespodziankami Artmedii? Oczywiście Vladimir Weiss.

4. Skonto Ryga – FC Barcelona 2:3 i 0:1 (1997/1998)

Jeśli szukać najwierniejszego odpowiednika Wisły Cupiała w tamtych czasach, pewnie trzeba by wskazać Skonto Ryga, seryjnego mistrza Łotwy, który regularnie grał w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale nigdy w niej nie wystąpił. Kilkakrotnie drogę zamykali mu potentaci, a rywalizacje z nimi były bardziej zacięte, niż może się wydawać z dzisiejszej perspektywy. Przeciwko Chelsea w 1999 roku udało się Łotyszom bezbramkowo zremisować. Z Interem Mediolan przegrali 1:3 i 0:4, Ale pewnie najbardziej pamiętne rywalizacje przypadły na 1997 rok. Na Camp Nou w obecności 50 tysięcy widzów Łotysze pokazali się znakomicie. Dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, a polegli 2:3 dopiero po golu Christo Stoiczkowa z rzutu karnego w 90. minucie. Na rewanż do stolicy nowo powstałego państwa przyjechali m.in. Pep Guardiola i Luisem Figo. W Rydze skończyło się nikłym zwycięstwem faworyta po bramce Sonny’ego Andersona. Kilku bohaterów tamtych potyczek kilka lat później zapewniło reprezentacji Łotwy sensacyjny awans na Euro 2004.

3. Liverpool — CSKA Sofia 0:1, 3:1 (05/06)

Liverpool był wtedy najlepszą drużyną Europy, bo kilka miesięcy wcześniej w legendarnym finale w Stambule pokonał Milan po rzutach karnych. Początkowo miał jednak nie zagrać w kolejnej edycji, bo w Premier League zajął dopiero piątą pozycję, a ówczesne zasady dopuszczały udział tylko czterech klubów z danej federacji. UEFA zgodziła się na wyjątek, ale obrońcy tytułu musieli przebijać się przez wszystkie rundy kwalifikacji. Przez całe lato zwiedzali więc europejską prowincję, rywalizując najpierw z walijskim TNS, potem z Kownem i wreszcie CSKA Sofia. Te ostatnie potyczki przyniosły im jednak wpadkę. Wprawdzie pierwszy mecz wygrali w Bułgarii 3:1, ale pozwolili sobie na porażkę w rewanżu przed własną publicznością. Pokonanie Liverpoolu na Anfield zawsze jest wyczynem, ale zrobienie tego z Liverpoolem chwilę po triumfie w Lidze Mistrzów, to coś, co musiało przejść do historii bułgarskiej piłki, nawet jeśli kompletnie nie miało znaczenia. Rafael Benitez posłał wprawdzie na boisko mocno rezerwowy skład, ale przed 40 tysiącami osób wciąż biegali po boisku piłkarze klasy Fernando Morientesa, Samiego Hyypii czy Dietmara Hamanna.

2. Zalaegerszegi – Manchester United 1:0, 0:5 (2002/2003)

Większość sensacji z tej listy odbywała się według schematu znanego z rywalizacji Wisły Kraków Macieja Skorży z Barceloną Guardioli. Wszystko rozstrzygnięte już w pierwszym meczu, więc w rewanżu faworyt gra na pół gwizdka i pozwala uboższemu rywalowi na więcej, niż gdyby musiał walczyć na sto procent. W przypadku rywalizacji mistrzów Węgier z Manchesterem United Aleksa Fergusona było inaczej. Do wielkiej niespodzianki doszło bowiem w pierwszym meczu. „Czerwone Diabły” pojechały do Budapesztu, gdzie rozgrywano mecz, z wielkimi gwiazdami w składzie. Roy Keane, David Beckham, Ryan Giggs czy Ruud Van Nistelrooy przez 90 minut nie byli w stanie złamać oporu piłkarzy z Zalaegerszeg, by w doliczonym czasie gry, po jednym z nielicznych wypadów gospodarzy, stracić bramkę. Węgrzy mogli żyć nadzieją na wyeliminowanie jednej z największych futbolowych firm. W rewanżu na Old Trafford nie mieli już jednak szans. Już po 20 minutach przegrywali 0:3, by ostatecznie wyjechać z Manchesteru z pięcioma bramkami.

1. Inter Mediolan – Helsingborgs IF 0:0, 0:1 (2000/2001)

Jedyny na tej liście przypadek, w którym naprawdę wielka europejska marka nie tylko przegrała, ale też odpadła z niewiele znaczącym w skali kontynentu klubem. W pierwszym meczu w Szwecji wygrali gospodarze, mimo obecności w składzie Włochów m.in. Laurenta Blanca, ówczesnego mistrza świata i Europy, Andrei Pirlo, Clarence’a Seedorfa czy Ivana Zamorano. W rewanżu w Mediolanie goście dzielnie bronili skromnej domowej zaliczki, ale w 90. minucie Inter stanął przed szansą odrobienia strat. Alvaro Recoba zmarnował jednak rzut karny i Szwedzi awansowali do fazy grupowej. Tam udowodnili, że sukces z eliminacji nie był przypadkowy. Pokonali solidny wtedy Rosenborg, zremisowali na wyjeździe z Bayernem, a u siebie urwali punkt Paris Saint-Germain. Odpadli, dokonując po drodze naprawdę wielkich rzeczy. Na kolejną obecność w elitarnym gronie Szwedzi czekali czternaście lat.

WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW NA WESZŁO:

MICHAŁ TRELA

fot. Newspix

11 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Mistrzów

Hiszpania

Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”

Wojciech Piela
4
Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”
Reklama
Reklama