Po wielu tygodniach starań o transfer Afonso Sousa w końcu może dopiąć swego. Piłkarz Lecha Poznań jest o krok od przenosin do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wygląda więc na to, że jeden spośród najlepszych ofensywnych piłkarzy Ekstraklasy, który ma szansę wyjechać do innej ligi, ma do wyboru totalną egzotykę albo nic. W momencie, w którym wszyscy słusznie zachwycamy się tym, jak rośniemy w rankingu UEFA, zainteresowanie naszymi gwiazdami to sygnał, że nie wszystko układa się tak, jak powinno.

Marzeniem Afonso Sousy była gra w najlepszych ligach Europy, co nie dziwi, bo kto o czymś takim nie marzy? Portugalczyk wciąż jest względnie młody — ma dwadzieścia pięć lat — i rozegrał kapitalny sezon w konkurencyjnej lidze. Zaliczył trzynaście goli, pięć asyst oraz pięć asyst drugiego stopnia, jednak dla pięciu topowych lig na Starym Kontynencie znaczy to tyle, co nic. Sousa, podobnie jak król strzelców Ekstraklasy Efthymis Koulouris i król strzelców Ligi Konferencji Afimico Pululu, nie przyciągnęli natychmiastowego zainteresowania tych, którzy nie tylko dobrze płacą, ale też gwarantują spory awans sportowy.
Jeśli nasze gwiazdy mogą gdzieś wyjechać, to tam, gdzie w piłkę może i lepiej nie grają, ale z całą pewnością lepiej za to płacą. I powinno nas to niepokoić, bo to sugestia, że robimy coś nie tak.
Afonso Sousa i transfer do ZEA. Kolejny dowód, że na rynku już nas nie cenią
Problem najlepszych piłkarzy Ekstraklasy jest złożony. To nie tak, że są oni słabymi piłkarzami. Skoro Pululu udowodnił swoją jakość w międzynarodowych rozgrywkach, to nie można powiedzieć, że nie jest kandydatem do wyjazdu do silniejszej ligi. W grę wchodzi jednak ten sam temat, co w przypadku Sousy czy Koulourisa — myślimy, że tacy goście przyciągną naprawdę atrakcyjne oferty, podczas gdy są oni zbyt słabi dla tych, którzy bardzo dobrze płacą i zbyt drodzy dla tych, dla których są wystarczająco dobrzy.
Gdy rozmawiam z osobami tkwiącymi w zagranicznej piłce, często mówią o Ekstraklasie i transferach z niej dwie rzeczy:
- mamy zbyt małą liczbę młodych, obiecujących zawodników, żeby być rynkiem dla regularnych, dużych ruchów wychodzących;
- mamy zbyt wysokie ceny dla rynków, dla których nasi starsi piłkarze są atrakcyjni.
Tanio kupić, drogo sprzedać. Genk – jak zarobić ćwierć miliarda w małym klubie?
Belgowie dla przykładu chcą kupować w Polsce najlepszych młodych zawodników, lecz ci mocno liczą na transfer do topowej ligi, dlatego talenty z największych rodzimych klubów są poza zasięgiem cenowym Jupiler Pro League, obecnie najlepszych eksportowych rozgrywek w Europie, na które masowo zjeżdżają skauci z Francji, Niemiec, Włoch i przede wszystkim — z Anglii. W tej samej lidze nie spojrzą już na Sousę, który jest dla nich… zbyt stary.
Tak, dwudziestopięciolatek jest dla lig, które operują na sprzedaży, zbyt stary. Na liście życzeń ma przed sobą kilkanaście nazwisk dwudziestolatków (w najgorszym wypadku), na których wspomniane kluby mogą zrobić dużą przebitkę, więc ciężko o szansę. Skoro tak, to tym bardziej nie załapią się na nią jeszcze starsi Pululu czy Koulouris.

Wielu z was prychnie teraz, tak jak prychacie na to, gdy kręcę nosem na transfer „niesprzedażowego” Milety Rajovicia, uznając, że to bzdura i przesada, żeby określać piłkarzy w tym wieku zbyt starymi, niesprzedażowymi. Tak jednak jest, rzeczywistość rynku transferowego mocno się zmieniła. Owszem, tych piłkarzy ktoś może kupić, ale ostatnie przykłady dobitnie pokazują, jaki jest z tym problem. Nawet wybitnie dobry sezon zawodnika w sile wieku okazuje się zbyt mało interesujący dla tych, którzy płacą naprawdę dużo. Zostaje liczyć na nieco bardziej egzotyczne kierunki.
Żeby była jasność: jeśli Lech Poznań zgarnie cztery miliony euro za zawodnika z rocznym kontraktem, to nie będzie to zły deal. Jednocześnie jednak będzie to kolejny deal, który potwierdzi tezę, że w Polsce nie mamy chodliwego towaru z perspektywy lig, które potrafią wydawać znacznie większe pieniądze. I w tym pies pogrzebany, bo przecież te pieniądze są wydawane. Skoro są, to trafiają do czyjejś kieszeni. Skoro nie do naszej, to znaczy, że w tym samym czasie, w którym cieszymy się z awansów w rankingu UEFA, inni koszą znacznie większą kasę i wciąż nam odjeżdżają.
Bo grają w silniejszych międzynarodowych rozgrywkach, z których wpływy są znacznie większe niż z Ligi Konferencji. Bo wypracowali model transferowy, który przynosi im nie cztery, pięć milionów za czołowego zawodnika, lecz dziesięć, dwadzieścia.
Ekstraklasa w TOP15 rankingu UEFA, ale transferowo daleko w tyle
Takich przykładów nie trzeba przecież daleko szukać. Skoro szczycimy się obecnością w czołowej piętnastce rankingu UEFA, to proszę, porywalizujmy na portfolio transferowe z tymi, z którymi rywalizujemy także ciułaniu punkcików. Trzy najdroższe transfery wychodzące z poszczególnych lig w obecnym okienku:
- Czechy: El Hadji Malick Diouf (Slavia Praga – 22 mln euro), Martin Vitik (Sparta Praga – 11 mln euro), Ewerton (Banik Ostrawa – 2,4 mln euro);
- Grecja: Charalampos Kostoulas (Olympiakos – 35 mln euro), Dominik Kotarski (PAOK – 5 mln euro), Tarik Tissoudali (PAOK – 1,7 mln euro);
- Norwegia: Sverre Nypan (Rosenborg – 15 mln euro), Marius Broholm (Rosenborg – 6 mln euro), Aune Heggebo (Brann Bergen – 5,5 mln euro);
- POLSKA: Maxi Oyedele (Legia Warszawa – 6 mln euro), Dominik Sarapata (Górnik Zabrze – 4 mln euro), Filip Rózga (Cracovia – 2 mln euro)
- Dania: Victor Froholdt (FC Kopenhaga – 20 mln euro), Mario Dorgeles (FC Nordsjaelland – 11 mln euro), Yuito Suzuki (Broendby IF – 10 mln euro);
- Austria: Oskar Gloukh (Red Bull Salzburg – 15 mln euro), Amar Dedić (Red Bull Salzburg – 12 mln euro), Isak Jansson (Rapid Wiedeń – 10 mln euro).
Polska piłka to czeski film, czeska to sukces w Europie. Jak to robią sąsiedzi? [REPORTAŻ]
Lekcje od pilota myśliwca, intensywność i oddana społeczność. Reportaż o sukcesie Bodo/Glimt
W gronie lig walczących o czołową dziesiątkę rankingu UEFA jesteśmy jedyną, która tego lata nie sprzedała nikogo za minimum dziesięć milionów euro. Niektórzy mają na koncie po dwa, trzy takie transfery. Większość łączy to, że mówimy o nastolatkach. Zresztą, nawet nasze najdroższe transfery to piłkarze młodzi, co potwierdza trend.
Od dawna twierdzę, że nasza pozycja w rankingu UEFA to trochę zamek na piasku. Cieszę się z niej, dostrzegam, że liga jest lepsza, silniejsza, widzę potwierdzenie tego w liczbach — na przykład, że gra się u nas intensywniej. Wciąż jednak martwi mnie, że podążamy modelem cypryjskim, rumuńskim, że praktykujemy ściąganie ukształtowanych zawodników, co oznacza, że drenujemy portfele, nie wysysając wiele z budżetów tych, z których powinniśmy czerpać, żeby rozwijać się jeszcze szybciej.

Większe pieniądze to więcej do wydania, lepsze rynki, lepsi piłkarze. Kompletnie nie rozumiem tych, którzy bronią obecnego modelu, sugerując, że jakość jest ważniejsza niż wiek. Nie rozumiem, bo przecież ci, którzy stawiają na młodość, robią pieniądze właśnie na jakości. Skoro ktoś kupuje ich młodzież za pieniądze znacznie przewyższające te, które zarabiamy w Polsce, to znaczy, że mają zawodników nawet lepszych niż ci, których mamy my. Gdyby było inaczej, nikt nie płaciłby za nich takich pieniędzy.
Nie chcę psuć nastroju ogólnej sielanki wynikającej z pucharowego postępu naszych drużyn, lecz warto zwrócić uwagę na to, że kluby z wymienionych wyżej lig zarabiają więcej niż Polska w Europie, po czym zarabiają więcej niż Polska na transferach. Oznacza to, że choć pozornie zbliżamy się do nich w rankingach, to tak naprawdę dystans finansowy wciąż się powiększa. Wiecie, dekadę temu Rumunia też była w piętnastce rankingu UEFA. Obecnie jest dwudziesta czwarta.
Ekstraklasa musi zarabiać więcej na transferach, żeby naprawdę dogonić Europę
Jeśli nie zaczniemy zmieniać naszego podejścia do transferów, możemy skończyć podobnie. Rynek wysyła nam czytelny, wyraźny sygnał. Celem nadrzędnym ligi musi być to, żeby posiadać piłkarzy z potencjałem na grę w czołowych rozgrywkach, których uda się tam sprzedać. Nie dlatego, że wyniki nie są najważniejsze — wyniki idą przecież w parze z takim podejściem, wymienione wyżej zespoły z innych lig należą do tych, które regularnie dobrze radzą sobie w Europie.
Dlatego, że po prostu nie stać nas na to, żeby ciągle być płatnikiem netto w tym biznesie. Nie mamy miliarderów, oligarchów, którzy będą finansować drogich piłkarzy z własnej kieszeni. Nie mamy gospodarki, która napędzi ligę do wydatków na poziomie dziesięciu milionów euro. Nie mamy społeczności, która napędzi klubowe budżety. Nie mamy rządu, który będzie zasypywał gigantom wszelkie długi, jak w Turcji.
Musimy sprzedawać najlepszych piłkarzy za większe pieniądze, żeby naprawdę zacząć gonić Europę i zbudować coś trwalszego. Obecne lato wiele mówimy nam o tym, na jakim rynku funkcjonujemy. Cieszy, że środowisko też dostrzega ulotność rankingowych punktów — gdyby nie to, Ekstraklasa nie forsowałaby w PZPN pomysłu podpisania umowy z Double Pass, wykonania kroku w kierunku lepszego szkolenia młodzieży.

Świetnie, że w końcu obudziliśmy się na rynku transferowym i sami zaczynami inwestować większe pieniądze, bijemy wewnętrzne rekordy. To ma znaczenie, to wpływa na nasze wyniki, trzeba to docenić. Wiadomo też, że to, że tacy piłkarze jak Koulouris czy Pululu zostaną w lidze na dłużej, też ma jakieś plusy. Na pewno będzie ona silniejsza, bardziej konkurencyjna. To jednak krótkowzroczna perspektywa, bo przecież ci, którzy gwiazdy sprzedają, zastępują tych piłkarzy równie dobrymi zawodnikami.
Nie jest tak, że gdy Slavia Praga, Bodo/Glimt czy FC Kopenhaga opędzlują lidera zespołu, w kadrze powstaje głęboka pustka i nic już nie ma sensu. Z taśmy produkcyjnej zaraz zjedzie następny, i następny. U nas wygląda to tak, że kurczowo trzymamy się Koulourisów, gdy już błysną, bo obawiamy się, że drugi tak dobry piłkarz do Polski nie trafi.
Do innych lig trafiają właśnie dzięki temu, jakich zawodników się tam sprowadza i sprzedaje. O wiele łatwiej jest znaleźć kolejny młody talent, jeśli poprzedni sprzedałeś za dwadzieścia milionów euro. Raz, że młode talenty same do ciebie przyjdą, bo widzą, że warto tłumaczono mi to w Genk. Dwa, że będzie cię stać na przeczesanie takich rynków, takiego grona zawodników, że łatwiej na ten talent trafić.
Dopiero gdy o czołowych zawodników ligi, nie tylko kilku wychowanków, pojedynczych przykładów powstałych pomimo, a nie dzięki systemowi, będą zabijali się w Anglii, dołączymy do dużej rozgrywki na stałe. Jeśli tak się nie stanie, to wkrótce nasi rywale zyskają nad nami tak dużą przewagę finansową, że w końcu zaczną nas drenować z talentów, na które dziś ich nie stać. Nie mamy czasu do stracenia. Nadrobiliśmy braki na jednym polu, czas nadrobić braki na kolejnym.
Sprzedawaniem Sousów do Zjednoczonych Emiratów Arabskich potęgi nie zbudujemy.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Kowal: Kluby się rozwijają, ale reprezentacja na tym nie skorzysta
- Obrońca jednak odejdzie z Lecha Poznań? “Jest o krok od nowego klubu”
- Zarząd Górnika: Bez pieniędzy z transferów klubu by już nie było [WYWIAD]
- Raków Częstochowa pracuje nad transferem. Złożył ofertę za wahadłowego z ligi duńskiej
- Trela: Siła paszportu. Które nacje sprawdzają się w Ekstraklasie?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix