Jak co roku w okresie czerwcowym internet zalewa masa wspomnień o Euro 2016 – TEN mecz ze Szwajcarią, TA akcja z Portugalią, remis z Niemcami, ani jednej straconej bramki w grupie… No, piękny czas. Tak piękny, że mignął nawet gdzieś pomysł, żeby za rok, na dziesięciolecie, rozegrać z tej okazji wspominkowe spotkanie. Ale cóż: choć wspomnienia są ładne, to jednocześnie podkreślają, jak głęboko w ciemnej dupie jesteśmy z naszym futbolem.

Wspominamy bowiem okres, w którym osiągaliśmy dokładnie to samo, co Islandia. Tak jest – „złote” pokolenie Adama Nawałki pod względem osiągnięć nie różni się niczym od Islandczyków. Oni byli w ćwierćfinale Euro, my też. Oni pojechali na mundialu w 2018 roku i odpadli w grupie, my też. Nawałka odszedł, do dzisiaj jest wspominany jako najwspanialszy z selekcjonerów w XXI wieku, a jednocześnie selekcjoner Islandczyków nie może czuć się jakkolwiek gorszy.
W zasadzie to dwóch, bo najpierw Lars Lagerback, a potem Heimir Hallgrímsson, ale kto by pamiętał, kto prowadził jakichś Islandczyków…
No właśnie: z perspektywy Polski to oni są słabi i śmieszni (nie wiedzieć czemu), natomiast my z perspektywy Europy też jesteśmy słabi i śmieszni (już prędzej). Regularnie wracamy bowiem do wspomnień, które w skali choć trochę poważniejszego futbolu nic nie znaczą. Nie porównujmy tego nawet do Grecji, która Euro wygrała, a nie odpadła w ćwierćfinale, bo albo lepsze, albo podobne osiągnięcia ma wiele krajów.
Wypada przypomnieć, że na tym historycznym dla nas Euro dalej doszła Walia.
Szwecja była w ćwierćfinale mundialu, w sumie w XXI wieku na mistrzostwach świata trzy razy wychodziła z grupy (plus dwukrotnie na Euro).
Nasz wybłagany awans z grupy na mundialu w 2022 roku Irlandczycy mieli dwadzieścia lat wcześniej.
Czesi w ćwierćfinale Euro w XXI wieku byli dwukrotnie (w tym raz naszym kosztem).
O osiągnięciach Duńczyków, Turków, Chorwatów z dużych turniejów nawet nie ma co w kontekście naszych występów gadać, bo nie jesteśmy partnerami w tej dyskusji. Przecież i Słowacy częściej byli w fazie pucharowej dużych turniejów XXI wieku, mianowicie trzy razy.
Euro 2016 – dobry czas, ale i dowód na naszą słabość
Zatem wracamy do czasów, które są piękne, ale w gruncie rzeczy są piękne nie dlatego, że są obiektywnie imponujące, tylko dlatego, że w naszym bałaganie choćby ten jeden niepotłuczony wazon robi różnicę. Jeśli ktoś kompletnie bez kondycji wyjdzie na dwór i nagle przebiegnie dwa kilometry, to będzie dla niego wielka sprawa, ale Magazyn Bieganie nie zgłosi się po wywiad, skoro jednocześnie sąsiedzi robią regularnie pięć i dziesięć.
I tutaj nie chodzi o to, by po latach powiedzieć tamtym piłkarzom, że jednak wcale się nie cieszyliśmy, nie wzruszaliśmy, że mogli zrobić więcej i skoro nie zrobili – trzeba o nich zapomnieć. Oczywiście, że nie, bo była radość, było wzruszenie, ale to właśnie kontekst tego wszystkiego jest smutny: zatrzymaliśmy się w rozwoju dziesięć lat temu i pozostaje zastanawiać się, czy gdyby Błaszczykowski kopnął w lewo, a nie w prawo, to nie byłoby jeszcze piękniej.
A przecież od tego czasu trochę turniejów było, świat nie uznał, że na Euro 2016 kończy z piłką nożną. Gra toczy się dalej, ale my gramy coraz mniej, na mistrzostwach bywamy, natomiast to nie są imprezy dla nas, przed dziesiątą jesteśmy już w łóżkach. Swoją drogą należy się zastanowić, czy tak jak teraz wspominamy mistrzostwa we Francji, tak za parę lat będziemy wspominać naszą regularność w awansach – owszem, nic nie osiągamy, ale jeździmy, natomiast wszystko zmierza do tego, że nie będziemy nawet jeździć, już ostatnie dwa awanse należy rozpatrywać w kategoriach szczęścia i sympatycznego regulaminu.
Euro 2016 pokazuje, jak spragnieni jesteśmy emocji, tego, żeby serce zabiło mocniej. Poza nim mieliśmy takich wrażeń jak na lekarstwo, kolekcjonujemy pojedyncze chwile, które znaczą jeszcze mniej – wspomniany awans z grupy na mundialu, pogoń za Szwecją na Euro 2020, mecz o wszystko z Czechami w 2012 roku, dyskusje, czy Webb musiał gwizdać karnego z Austrią, rozpacz, że Neuville nam wsadził po 90. minucie, mimo że remis i tak nic nie dawał.
To jest skrajnie ubogi album ze zdjęciami, bo raz byliśmy na basenie, a poza tym pstrykamy fotki telewizora w pokoju.
Dlatego Euro 2016 tak urosło w naszej pamięci i choć – podkreślmy – należy tamtej kadrze dziękować, była z innego świata niż obecna, to należy pamiętać, że jej wielkość definiuje też całościowa słabość polskiego futbolu. Ten inny świat to wyjazd nad morze, a nie działka jak co roku.
I bardzo możliwe, że za kolejne dziesięć lat to wszystko jeszcze urośnie, ekipa Nawałki nie będzie już tylko bardzo miłym wspomnieniem, ale może zbliżać się do rangi Orłów Górskiego, bo tak nisko upadnie nasz futbol. San Marino też cieszy się z każdej bramki, jakby wygrywało coś wielkiego, a nie mecz z Liechtensteinem.
Im jesteś biedniejszy, tym doceniasz coraz więcej, a skoro polską piłką kierują ludzie tak skrajnie nieodpowiedzialni, to będziemy doceniać prawie wszystko.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Przerwany wywiad Cezarego Kuleszy. “Jakaś kultura musi obowiązywać”
- PZPN wciąż bez mapy. Kulesza przepalił miliony i wciąż szuka trenera na nos
- Kulesza vs logika 1:0. Tylko Polak gwarantuje nam awans na mundial!
Fot. Newspix