Kluby Ekstraklasy wydały przed tymi rozgrywkami na transfery przeszło 80 milionów złotych. Gdy jednak przyjdzie do rozdawania nagród indywidualnych, rządzić będą starzy ligowi znajomi. To niekoniecznie dowód, że rekrutacja kuleje, ale dlaczego w polskiej lidze coraz trudniej zabłysnąć z marszu?

Rzut oka na klasyfikację kanadyjską u schyłku sezonu każe się zastanowić, czy w ostatnich dwóch oknach transferowych w ogóle dokonywano w Ekstraklasie transferów. Po tytuł króla strzelców zmierza Efthymis Kolouris, rozgrywający w Polsce drugi sezon. Naciskać próbują go Mikael Ishak, grający w Polsce od 2020 roku, Benjamin Kallman, zmierzający do końca kontraktu w Cracovii i Jesus Imaz, dobijający do setki goli w Ekstraklasie.
Kamil Grosicki, lider asyst, dobiega już do końca kariery. Erik Janża i Kristoffer Hansen także grają już w Polsce od lat. Wśród bramkarzy najwięcej czystych kont mają Kacper Trelowski, Valentin Cojocaru i Bartosz Mrozek. Nowych nie ma też w gronie najwięcej grających. Gdzie w takim razie podziało się przeszło 20 milionów euro wydanych w lecie i zimie przez polskie kluby?
Analiza transferów w Ekstraklasie. Starzy dają radę, nowi – cóż, jest różnie
Jak na polskie realia, kluby z najwyższej ligi zafundowały w tym sezonie ciekawe okienko. Legia Warszawa wydała na wzmocnienia przeszło siedem milionów euro, co nie wydarzyło się nigdy wcześniej w żadnym polskim klubie. Raków Częstochowa, chcąc wyposażyć wracającego Marka Papszuna w nowe narzędzia, wydał ponad cztery miliony euro, ściągając trzynastu nowych piłkarzy. Lech Poznań, liżący rany po rozczarowującym poprzednim sezonie, pobił własny rekord transferowy na jednego piłkarza i też sprowadził dziesięciu nowych, by umożliwić Nielsowi Frederiksenowi podniesienie poziomu zespołu.
Wszyscy zastanawiali się, czy Łukasz Masłowski znów wyczaruje w Białymstoku kolejnych gwiazdorów za bezcen i czy David Balda znajdzie w Śląsku Wrocław sposób na zastąpienie Erika Exposito. Do tego przebudowa Cracovii, ciekawe transfery ambitnych beniaminków z miast wojewódzkich. Nie można powiedzieć, że interes się nie kręcił. Po niemal pełnym sezonie widać jednak, że nie tak łatwo ściągnąć do Ekstraklasy kogoś z zewnątrz, kto z miejsca okaże się gwiazdą ligi albo przynajmniej zespołu.

Wśród 25 zawodników z największą liczbą goli i asyst jest tylko dwóch, którzy spędzają pierwszy sezon w Polsce – Jonatan Brunes z Rakowa Częstochowa i Patrik Walemark z Lecha. Gdyby jednak obwołać któregoś z nich najlepszym transferem lata w Ekstraklasie, trzeba by przyjąć pewne zastrzeżenia. Brunes, owszem, okazał się dopiero drugim po Felicio Brownie Forbesie środkowym napastnikiem Rakowa, który przekroczył barierę dziesięciu goli w sezonie, ale naprawdę imponująco zaczął grać dopiero wiosną. Po jesieni, gdy trener zarzucał mu wędkę w meczu z GieKSą, czy próbował Iviego Lopeza w roli fałszywego napastnika, nawet w samym Rakowie czuli raczej, że problem nie został rozwiązany, skoro zdecydowali się w zimie na zakup Leonardo Rochy z Radomiaka.
Walemark, przeciwnie, wejście miał imponujące. Asystą w debiucie w Mielcu i hattrickiem wkrótce potem z Koroną rozbudził oczekiwania. To wciąż pozostaje jednak piłkarz, który wielkie możliwości pokazał w pojedynczych meczach. Twarzą ewentualnego sukcesu Lecha w tym sezonie będą inni. Ci, których przed rokiem nazywano sytymi kotami.
NIELICZNE OFENSYWNE GWIAZDKI
Z osiemnastu zespołów, Raków to jeden z ledwie trzech, w których najlepszym strzelcem jest nowo sprowadzony piłkarz. Pozostałe to Śląsk Wrocław, w którym Assad Al Hamlawi, sprowadzony zimą z drugiej ligi szwedzkiej, błyskawicznie udowodnił wartość oraz Puszcza Niepołomice, która bez goli Michalisa Kosidisa byłaby już skazana na spadek. Nawet jednak on w zimie dostał konkurenta w Giermanie Barkouskim, który wiosną zwykle sadza go na ławce. Jeśli chodzi o snajperów, w lidze dominują starzy znajomi.
W czołowej dziesiątce najlepszych asystentów Ekstraklasy znajduje się także tylko dwóch nowo pozyskanych piłkarzy. Za w pełni udany transfer można uznać Ajdina Hasicia z Cracovii, którego reklamowano jako następcę Michała Rakoczego i który faktycznie od pierwszego dnia został kluczową postacią ofensywy. Wprawdzie, gdy jego ciągłe schodzenie na lewą nogę zostało przejrzane przez rywali, zaliczył wstydliwy dla ofensywnego piłkarza okres czterech miesięcy bez bezpośredniego udziału przy bramce, ale dwa gole i siedem asyst to wciąż wynik broniący Bośniaka.

Na plus można też zapisać Lechowi pozyskanie Daniela Hakansa, mającego na koncie sześć asyst i wykręcającego fantastyczne wyniki biegowe. Jesień w wykonaniu Fina nie była jednak imponująca i również trudno go zaliczyć do absolutnie pierwszoplanowych postaci sezonu Lecha. Na kogoś takiego wyglądał początkowo stoper Alex Douglas, ale w jego przypadku druga część sezonu jest wyraźnie gorsza niż pierwsza, na co wpływ mają oczywiście również urazy.
W poszukiwaniu nowych znaczących postaci w lidze trudno zwracać się w kierunku bramkarzy. Wprawdzie Kacper Trelowski, mający na koncie siedemnaście czystych kont, czy Sławomir Abramowicz, dobrze radzący sobie w bramce Jagiellonii Białystok, to młodzieżowcy, ale znani już na ekstraklasowych boiskach. Wychowanek Rakowa debiutował w lidze już w 2021 roku, a jego młodszy kolega po fachu w 2023.
Pozostali zawodnicy w czołowej dziesiątce pod względem czystych kont byli przed tym sezonem jeszcze bardziej znani na polskich boiskach. Bartosz Mrozek, Frantisek Plach, Valentin Cojocaru czy Rafał Gikiewicz mają na ekstraklasowym rynku wyrobioną markę. Najwięcej czystych kont z zupełnie nowych bramkarzy w lidze zanotował Ivan Brkić z Motoru Lublin, który jednak wcześnie doznał kontuzji i wypadł z gry na cały sezon, co daje mu na razie jedenastą pozycję pod względem liczby meczów bez straty gola.
JEDENASTU ZE STU
Dobrym wyznacznikiem znaczenia danego piłkarza dla jego zespołu okazuje się często liczba rozegranych minut, zgodnie z powiedzeniem „availability is the best ability” („dostępność to największa umiejętność”). Kto tydzień w tydzień wygrywa rywalizację na swojej pozycji, unika dołków formy, kontuzji, czy pauz kartkowych, ten jest dla zespołu wartościowy.
I tak w czołowej trzydziestce piłkarzy z największą liczbą minut jest tylko jeden pozyskany latem – Maciej Kikolski, bramkarz Radomiaka, który ostatnio grał w GKS-ie Tychy i rozgrywa debiutancki sezon w Ekstraklasie. Jego pozycję wzmacnia fakt, że to na nim opiera się wypełnianie limitu minut młodzieżowców przez radomski klub. Takie samo zadanie dostał w Mielcu Jakub Mądrzyk, drugi nowy w czterdziestce najwięcej grających, ale trudno go uznać za wartość dodaną, jaką stanowili wcześniej Bartosz Mrozek czy Mateusz Kochalski.

By znaleźć piłkarzy z pola, niewspieranych przepisem o młodzieżowcu, którzy znajdują się wśród najczęściej grających, trzeba rozszerzyć poszukiwania do czołowej pięćdziesiątki pod względem rozegranych minut. Wówczas objawi się ważna rola, jaką w Legii odgrywa Ruben Vinagre. Jesienią jego transfer wskazywano bez żadnych wątpliwości jako wzmocnienie stołecznej ekipy. Bez wahania zdecydowano się więc wydać na niego dwa miliony euro, czyli wielkie, jak na polskie warunki, pieniądze.
Wiosna jest w wykonaniu Portugalczyka wyraźnie słabsza, co sprawia, że transfer, choć wciąż udany, nie wygląda już na aż taki majstersztyk, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Za darmo trafił natomiast do Zabrza Patrik Hellebrand, jeden z najciekawszych środkowych pomocników Ekstraklasy w kończącym się sezonie. Czech przoduje w statystykach podań, zarówno pod względem liczby, jak i celności, zalicza sporo odbiorów i bardzo solidnie wywiązuje się z obowiązków. Kogoś grającego tak mało efektownie trudno jednak wystawiać na sztandary jako hit transferowy minionego lata.
Ogółem w pierwszej setce najwięcej grających piłkarzy jest tylko jedenaście nowych nabytków klubów Ekstraklasy. Do tego grona łapią się jeszcze Zie Ouattara z Radomiaka, który u nowego trenera obniżył notowania, Mateusz Kowalczyk, nowy w GKS-ie Katowice i nowy w Ekstraklasie, a mający już za sobą powołanie do reprezentacji Polski, Marvin Senger i Bujar Pllana, których wkład w wyniki Stali i Lechii trudno uznać za jednoznacznie pozytywny, Borja Galan, któremu Rafał Górak jakiś czas szukał miejsca w składzie i który – choć pożyteczny – nie okazał się w Katowicach taką gwiazdą, jak był w Opolu oraz wspomniany Kosidis.
Jedenastkę uzupełnia Joao Moutinho i to jego trzeba zaliczyć jako kolejny dowód dobrej ręki dyrektora Masłowskiego. Lewy obrońca, wypożyczony ze Spezii, wypełnił lukę po Bartłomieju Wdowiku, w poprzednim sezonie jednym z filarów mistrzowskiej drużyny, choć interpretując rolę zupełnie inaczej niż on.

POWŚCIĄGLIWOŚĆ WSKAZANA
Dla pewności, że ktoś nie umknął podstawowym radarom, można jeszcze zajrzeć w algorytmy. Według metryki On-Ball-Value prowadzonej przez Hudl StatsBomb i mierzącej wpływ wszystkich zagrań danego piłkarza na tworzone i dopuszczane przez zespół sytuacje, w czołowej dziesiątce z nowych w lidze zawodników są Portugalczycy Vinagre i Moutinho. Z kolei algorytmy SofaScore wskazują Hellebranda jako drugiego wśród najwyżej ocenianych w lidze. To jednak jedyny transfer polskiego klubu z tego sezonu w czołowej dwudziestce.
Wysoko oceniany jest również choćby Rifet Kapić, rozgrywający debiutancki rok w Ekstraklasie. To jednak inny przypadek, bo Bośniak wpasował się do zespołu Lechii już w I lidze. Choć więc jest nową twarzą w elicie, nie trafił do niej w wyniku transferu. W trzydziestce najwyżej ocenianych są także Vinagre i Hasić, w czterdziestce pojawia się Paulo Henrique z Radomiaka, w pięćdziesiątce Moutinho i Pau Resta z Korony. Większość nazwisk więc się powtarza, co sugeruje, że najlepszego transferu sezonu trzeba by szukać w przywoływanym już gronie Brunesa, Vinagre’a, Moutinho, Walemarka, Hellebranda czy Hasicia. Nie wygląda to więc na okienko rzucające na kolana.
Przypadki tych, którzy w lidze najmocniej błyszczą, powinny jednak powstrzymywać przed ferowaniem tego rodzaju wyroków. Niewykluczone, że z czasem lato transferowe 2024 i zima 2025 okażą się naprawdę udane w wykonaniu polskich klubów. Potrzeba jednak więcej czasu i otrzaskania się z ligą, by nowi piłkarze pokazali pełnię umiejętności. Nie przez przypadek wielu piłkarzy i trenerów, którzy liznęli lepszego piłkarskiego świata, po przyjściu do Polski podkreśla, że to trudna liga, do której fizyczności i wyrównanego poziomu trzeba się przyzwyczaić.
Nie przez przypadek Gholizadehowi czy Sousie, będącym w tym sezonie gwiazdami Lecha, tak długo zajęło osiągnięcie obecnego poziomu. Tak samo dzieje się w Rakowie, który jeśli sięgnie po mistrzostwo, to nie dzięki temu, że znalazł Brunesa, ale że miał stabilny kręgosłup, sprawdzony w lidze już wcześniej i trzymający zespół, nawet jeśli większość transferów okazała się chybiona. Czy w Jagiellonii, o której trudno powiedzieć, że na jej kolejny dobry sezon wpłynęły transfery Masłowskiego. Owszem, Darko Curlinov czy Moutinho to cenni piłkarze, swoje zrobił Norbert Wojtuszek, ale to wciąż była drużyna ściągniętych wcześniej Imaza, Afimico Pululu, Hansena, Mateusza Skrzypczaka i innych bohaterów mistrzowskiej drużyny.

CZAS I DRUGA SZANSA
Być może to, co obserwujemy w tym sezonie, to lekcja, że z oceną transferów trzeba się w Polsce wstrzymywać naprawdę długo. Eksplozja talentu Mariusza Fornalczyka w Kielcach nastąpiła rok po tym, jak trafił do Korony. Kolouris przed rokiem był dobrym napastnikiem, ale absolutną bestią został w Polsce dopiero tej wiosny. Legia musiała dłużej poczekać na najlepszą wersję Ryoi Morishity, a Cracovia na to, aż Kallman zasłuży na porównania do Alana Shearera, którymi obdarzył go ostatnio John Carver, trener Lechii.
W poprzednich latach było inaczej. Dominika Marczuka można było od razu w pierwszym sezonie po transferze do Jagiellonii uznać za gwiazdę ligi, Antemu Crnacowi wystarczyło kilka miesięcy w Częstochowie, by wyrównać rekord transferowy Ekstraklasy, wcześniej Marc Gual w pierwszym pełnym sezonie w Polsce sięgnął po tytuł króla strzelców, co kilka lat wcześniej uczynili także Tomas Pekhart w Legii i Carlitos w Wiśle Kraków. Stali Mielec udało się natomiast Saida Hamulicia sprzedać do Tuluzy po ledwie półrocznej obecności na Podkarpaciu.
Tym razem sezon, który miał strzelecko należeć do Jeana-Pierre’a Nsame, Migouela Alfareli, Lamine’a Diaby’ego-Fadigi, czy Micka Van Burena, przejęli dla siebie inni. Być może i dla nich jest jednak jeszcze jakaś nadzieja na sukces w Polsce w przyszłości. W tym sezonie skutecznością zadziwia Samuel Mraz, który kilka lat wcześniej odbił się od Ekstraklasy w Zagłębiu Lubin, przed rokiem o tytuł króla strzelców bił się Ilja Szkurin, mający za sobą kompletnie nieudany epizod w Częstochowie, a najlepszym polskim strzelcem w lidze jest Sebastian Bergier, wcześniej weryfikowany negatywnie w Śląsku. Niewykluczone więc, że Ekstraklasa staje się ligą o takiej specyfice, że faktycznie trudno do niej wejść z marszu i by odnieść w niej sukces, trzeba dać sobie albo trochę czasu, albo drugą szansę.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Referendum nie po myśli Podolskiego. Polityka znów hamuje Górnik Zabrze
- Rozbiórka, koniec projektu czy ewolucja – co czeka Jagiellonię?
- W Śląsku gaśnie nadzieja. Pożegnanie z Ekstraklasą niemal pewne
Fot. Newspix