„Efekt Messiego” to termin znany od dawna. Zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie Argentyńczyk został ściągnięty przez Davida Beckhama między innymi po to, żeby zwiększyć popularność Interu Miami na świecie. Anglik, który wytyczył podobną ścieżkę lata temu, na pewno spodziewał się, że boom na mecze legendy przeniesie się dosłownie na każdy stadion w USA. Tak jak w przypadku Columbus Crew, gdzie padł rekord frekwencji.

Można powiedzieć, że to już standard. Messi ściąga uwagę nie tylko widzów przed telewizorem, tabletem, telefonem czy komputerem. Gdzie tylko się nie pojawia, tam ciągnie się kolejka chętnych, żeby zobaczyć go w akcji na żywo. W MLS odnotowują rekordowe poziomy oglądalności, reklamodawcy pchają się na bandy reklamowe i do transmisji, w tej części świata rośnie moda na futbol. Po prostu: efekt Messiego.
Messi bije rekordy… frekwencji
Poza tym Argentyńczyk to właściwie gwarancja bicia rekordów na stadionach w MLS. Przy okazji meczu Interu Miami z Columbus Crew właśnie po stronie rywala padł rekord frekwencyjny w postaci 60 614 tysięcy widzów. Stadion jest w stanie pomieścić 67 tysięcy.
Inter Miami i Columbus Crew to czołówka w tabeli Konferencji Wschodniej, ale gdyby nie Messi, raczej nie udałoby zebrać się takiej widowni. Tak wyglądało wczoraj Huntington Bank Field w Cleveland:

W tym meczu Messi zagrał 90 minut (1:0 dla Interu), ale nie zaliczył bramki czy asysty. 37-latek w nowym sezonie MLS ma na razie 3 bramki i 2 asysty w 6 spotkaniach.
WIĘCEJ O MESSIM:
Fot. Newspix