Reklama

Polskie kluby przeciwko najsilniejszym w Europie? Droga przez mękę

AbsurDB

Autor:AbsurDB

17 kwietnia 2025, 15:52 • 7 min czytania 29 komentarzy

Legia spróbuje dziś odrobić trzy bramki straty przeciwko jednej z najsilniejszych drużyn naszego kontynentu. Już wyniki sprzed tygodnia pokazały, o ile słabsi jesteśmy od największych potęg. Ale jak to wyglądało w historii? Poznajcie zestawienie piętnastu najmocniejszych rywali, z jakimi mierzyły się nasze kluby w europejskich pucharach. Tylko pięć razy wygraliśmy w takich dwumeczach chociaż jedno spotkanie, a jedynie trzy razy awansowaliśmy do kolejnej rundy.

Polskie kluby przeciwko najsilniejszym w Europie? Droga przez mękę

Najsilniejsi rywale polskich drużyn w europejskich pucharach

Do lat osiemdziesiątych polskie kluby rzadko trafiały na potęgi z europejskiego topu. Po pierwsze, spotkań w rozgrywkach UEFA było znacznie mniej, po drugie: z najmocniejszych lig startowało znacznie mniej drużyn, a najlepsze jedynie w Pucharze Mistrzów. Po trzecie: polskim klubom poza początkiem lat siedemdziesiątych nie udawało się w nich rozegrać zbyt wielu meczów, a po czwarte: miały na tyle szczęścia w losowaniu, że rzadko trafiały na prawdziwe potęgi. Ponadto opieram się na rankingu Elo, a w nim wówczas niewielu klubom udawało się przekroczyć poziom 1850 punktów, który dziś przekracza aż dwanaście klubów.

Szczęśliwe początki, czyli trudno trafić na mocarza

Tottenham, Feyenoord, Liverpool, FC Koeln, HSV, Manchester City, czy PSV łapały się do czołowej dziesiątki, ale według danych liczbowych były minimalnie słabsze od dzisiejszej Chelsea. Jedynym w tym okresie zespołem absolutnie topowym był Manchester United przed spotkaniem z Górnikiem Zabrze w 1968 roku w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów.

Czerwone Diabły były wtedy aktualnym mistrzem i zdecydowanym liderem ligi angielskiej. Dopiero po starciu z zabrzanami dali się wyprzedzić derbowemu rywalowi, a w kontynentalnym rankingu wyprzedzał ich tylko Real. W walce o Puchar Mistrzów wygrali u siebie z Górnikiem 2:0, ale w rewanżu na Stadionie Śląskim przegrali 0:1 po golu Lubańskiego. Jak się później okazało, była to jedyna porażka zespołu Matta Busby’ego w europejskich rozgrywkach. Między 1966 a 1976 rokiem Manchester przegrał mecz w Europie do zera tylko z Górnikiem i Milanem. Co ciekawe, pierwszą domową porażkę zaliczył dopiero… w 1996 roku.

Reklama

Trudne kryzysowe lata osiemdziesiąte

W latach osiemdziesiątych nasze szczęście w losowaniach się skończyło. Już wylosowanie Ipswich przez Widzewa, Athleticu przez Lecha, czy Juventusu przez drugoligową Lechię było problemem, ale prawdziwie klasowym zespołem był Liverpool, gdy Widzew trafił na niego w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów w 1983 roku. The Reds także byli wtedy aktualnymi mistrzami i liderami ligi angielskiej z olbrzymią przewagą czternastu punktów nad drugim… Watfordem, a w rankingu kontynentalnym wyprzedzał ich tylko Hamburg.

Czy ktokolwiek wierzył, że w tym dwumeczu można coś ugrać? Chyba tylko niepoprawni optymiści. W końcu do Polski zawitała ekipa, która zaorała Puchar Europy (wygrywała w 1978, 1979 i 1981 roku), z plejadą gwiazd (jak choćby Graeme Souness, Kenny Dalglish czy Ian Rush) i Paisleyem na ławce. Przed sezonem z Łodzi w świat wyfrunęły największe gwiazdy: Boniek (do Juventusu), Żmuda (do Werony) i Pięta (Hannover 96). Drużyna bardziej niż umiejętnościami imponowała charakterem – do legendy przeszły zresztą gierki treningowe, w których piłkarze grali… na kasę. O zaangażowanie nikt w Łodzi się nie musiał martwić.

Władysław Żmuda, trener Widzewa, w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego podkreślał, że Anglicy zlekceważyli rywali z dalekiego kraju:

– Przed pierwszym meczem pojechałem do Manchesteru na mecz z Liverpoolem, nagrywaliśmy go. Później wracałem z Liverpoolem, siadłem koło Paisleya i o wszystko go pytałem, a on… po prostu odpowiadał. Opisywał swoich zawodników. Był po prostu niezwykle pewny siebie. Z kolei do Łodzi na obserwację przyjechał jego asystent. Przyszedł na trening, popatrzył 10 minut, machnął ręką i poszedł się napić („Przegląd Sportowy”).

Ostatecznie RTS wyeliminował Liverpool po wygranej 2:0 u siebie i porażce 2:3 na wyjeździe i w półfinale trafił na Juventus z Bońkiem. Na kolejny awans z tak potężnym przeciwnikiem przyszło nam czekać aż osiem lat. Co ciekawe, półtora roku później Anglicy trafili na Lecha, ale byli wtedy znacznie niżej klasyfikowani, w lidze zajmowali bowiem dopiero dziewiątą lokatę.

Prawdziwego pecha miał za to Górnik, który w ciągu trzech lat wylosował trzech rywali z czołowej dziesiątki. Najpierw w 1985 roku Bayern, rok później Anderlecht, a w 1988 roku Real. Ten ostatni przeciwnik był najpotężniejszym klubem, jaki dotąd przyjechał do Polski. Gdy dwanaście lat wcześniej mierzył się ze Stalą Mielec, od pięciu lat nie zagrał w europejskim finale.

Reklama

Natomiast w drugiej połowie lat osiemdziesiątych pięć razy z rzędu był w najlepszej czwórce, wygrywając Puchar UEFA w 1985 i 1986 roku i co roku okazując się najlepszym klubem Hiszpanii. Zabrzanie przegrali oba spotkania tylko jedną bramką. Miesiąc wcześniej Legia mierzyła się z potężnym Bayernem. Do dziś nie mierzyliśmy się w jednym sezonie z dwoma tak mocnymi rywalami, jak wtedy. Betis i Chelsea się do nich nie umywają. Z tym, że wtedy odpadaliśmy jesienią, a dziś jesteśmy w grze w drugiej połowie kwietnia.

Raz górą nasi, raz górą Serie A

Ostatnim mocarzem, którego wywalił z pucharów polski klub, jest nieco niedoceniana Sampdoria. Serie A między 1986 a 1999 rokiem przez trzynaście z czternastu sezonów liderowała w rankingu UEFA, a w dniu meczu z Legią jej liderką był właśnie klub z Genui, który w dwudziestu trzech spotkaniach stracił tylko piętnaście bramek. W poprzednich dwóch sezonach w Pucharze Zdobywców Pucharów lepsza od nich okazała się tylko Barcelona, a Il Doria raz wygrała te rozgrywki, a raz była finalistą. Na przeszkodzie w drodze do trzeciego finału z rzędu stanęła jej Legia. Dziewiąty (!) zespół Ekstraklasy wyeliminował wtedy lidera najsilniejszej ligi świata. Już wtedy trudno było łączyć grę w Europie z dobrą formą w kraju.

Jeszcze mocniejszy cztery lata później był AC Milan. Do Lubina wyruszały wycieczki z zakładów pracy z całego regionu, by zobaczyć Maldiniego, Baresiego, Desailly’ego, Weaha, Baggio czy Bobana. Wygrał on wtedy ligę z dużą przewagą. Przez kolejne sześć lat nasze kluby przegrywały z klubami dobrymi, ale nie potężnymi: Borussią, Monaco, Parmą, Manchesterem United (akurat gdy nie był mistrzem, a z pucharów wyrzucało go Monaco), Fiorentiną, a czasem nawet wygrywały, jak Wisła z Saragossą.

Początek stulecia, czyli terror drużyn La Liga

Potem wraz ze zmianą kwalifikacji do Ligi Mistrzów zespoły z Ekstraklasy zaczęły seryjnie trafiać na najmocniejsze kluby z Hiszpanii, która zaczęła wtedy dominację w rankingu UEFA. Najpierw w 2001 roku Legia wylosowała Valencię zaraz po tym, gdy zagrała ona w dwóch finałach Ligi Mistrzów z rzędu, a drogę do jej fazy grupowej zablokowała Wiśle Barcelona. Rok później ten sam klub na tym samym etapie zatrzymał Legię, a następnie Wisłę, którą wyeliminował także Real. Wszystkie te mecze przegraliśmy poza remisem Legii z Valencią (w rewanżu było 1:6) i wygraną Wisły z Barceloną po porażce 0:4 w pierwszym spotkaniu. Nie ma co zatem narzekać na wyniki naszego duetu w Lidze Konferencji przed tygodniem.

Był to okres najtrudniejszej drogi polskich klubów do elity w historii. Później zmieniono zasady i musieliśmy grać co prawda o jedną rundę więcej, ale przynajmniej nie mogliśmy trafić na medalistów trzech najmocniejszych lig.

Na długie osiem lat przestaliśmy trafiać na absolutną czołówkę europejską, bo City w 2010 roku,  gdy przyjeżdżało do Poznania, nie było jeszcze drużyną na mistrzostwo. Wszystko „zepsuła” Legia swoim awansem do Ligi Mistrzów, gdzie w pamiętnych bogatych w bramki bojach mierzyła się z Borussią i Realem. W czterech meczach z tymi rywalami padło… trzydzieści bramek. Co z tego, że zdecydowana większość dla rywali. Osiem trafień Legii też zapamiętaliśmy na długo, choć dały tylko jeden remis z Realem. Jednak był to najsilniejszy klub, z jakim kiedykolwiek grała polska drużyna.

“Nasza” Liga Konferencji

Kolejne okazje do mierzenia się z najsilniejszymi dała następna zmiana zasad i wprowadzenie chyba specjalnie pod polskich fanów Ligi Konferencji. Trzy lata temu Lech trafił w niej na Villarreal, który w poprzednich dwóch sezonach wygrał Ligę Europy i dotarł do półfinału Ligi Mistrzów. Kolejorz w obu spotkaniach zanotował korzystniejszy bilans od Hiszpanów, ale była to faza grupowa i rywale wyszli z grupy z pierwszego miejsca, ale ostatecznie to poznaniacy zaszli dalej od Żółtej Łodzi Podwodnej, bo aż do ćwierćfinału.

Dziś powtarzają ten sukces Jagiellonia i Legia. Betis, z którym mierzą się białostocczanie to klub mocny, ale zdecydowanie poza ścisłą czołówką europejską. Odrobić dwie bramki straty nie będzie zadaniem łatwym, ale jeszcze trudniejsze wyzwanie stoi przed warszawiakami, którzy nie tylko mają do odpracowania trzy gole deficytu, ale dodatkowo ich rywalem jest Chelsea klasyfikowana na jedenastym miejscu w Europie.

Tylko trzy razy udało się polskim klubom wyeliminować mocniejszego przeciwnika. Dzisiejsze powtórzenie tego sukcesu byłoby zdecydowanie najbardziej efektowne pod względem wysokości odrobionej straty.

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI:

Fot. Newspix

Kocha sport, a w nim uwielbia wyliczenia, statystki, rankingi bieżące i historyczne, którymi się nałogowo zajmuje. Kibic Górnika Wałbrzych.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Amorim ma gest. Kupił pracownikom bilety na finał Ligi Europy

Antoni Figlewicz
0
Amorim ma gest. Kupił pracownikom bilety na finał Ligi Europy

Liga Konferencji

Komentarze

29 komentarzy

Loading...