Rośnie wpływ Japończyków na wydarzenia boiskowe w Ekstraklasie. I nie, nie chodzi tylko o gole Furukawy dla Górnika Zabrze czy zamach Morishity na wizerunek sędziego Sylwestrzaka, którego piłkarz Legii nazwał rasistą. Mamy na myśli nietypową delegację arbitrów z Tokio, którzy prowadzili mecze w 27. i 28. kolejce. Skąd wzięli się nad Wisłą, czym różnią się od polskich kolegów po fachu i czego Kolegium Sędziów PZPN (a właściwie całe środowisko piłkarskie) mogłoby nauczyć się od przybyszów z Kraju Kwitnącej Wiśni? Wyjaśniamy.
Jeśli ktoś nie ogląda meczów Ekstraklasy od deski do deski, miał prawo zrobić wielkie oczy, gdy na ekranie telewizora, w chwili wyprowadzania piłkarzy Motoru i Lecha na boisko, zamiast Raczkowskiego, Marciniaka czy Kwiatkowskiego – zobaczył Yusuke Arakiego. Sędziego z Japonii, który jest na oficjalnej liście kandydatów do prowadzenia spotkań na mundialu w 2026 roku. Nie mówimy więc o postaci anonimowej w świecie arbitrów, ale też – nie oszukujmy się – nie będzie przesadą stwierdzenie, że dla nas to przejaw kompletnej egzotyki. Co warto od razu zaznaczyć: nie pierwszy i nie ostatni w tym sezonie.
Ekipa z Japonii pod wodzą Arakiego prowadziła wcześniej mecz Piasta z Jagiellonią, a gdy sięgniemy pamięcią dalej, przyjeżdżała do Polski choćby w 2017 roku w ramach konkretnej wymiany sędziowskiej pod nazwą „The Referees Exchange Programme Japan/Poland”, zapoczątkowanej w 2007 roku. Ona co prawda wygasła po dekadzie, ale na wiosnę 2024 roku została reaktywowana, dzięki czemu do Japonii polecieli: Damian Sylwestrzak, Marek Arys oraz Bartosz Heinig. Teraz, rok później, na nasze boiska wrócili Japończycy, którym PZPN zaproponował pakiet czterech spotkań – trzy w Ekstraklasie, jeden w 1. lidze (Termaliki z ŁKS-em, który już się odbył).
Sędziowski Erasmus. Dlaczego Japończyk sędziuje Polakom?
Czas mógł zatrzeć historię współpracy, jaką 18 lat temu Polacy zawiązali z Japończykami. To była inna epoka futbolu, więc wtedy, uwierzcie, w gabinetach PZPN i na stadionach pojawienie się japońskich sędziów wywoływało ekscytację. Nie do końca wiadomo, dlaczego padło akurat na Japonię, ale wiemy, że twórcą pomysłu określa się Rafał Rostkowski, sędzia Ekstraklasy w latach 1991-2017. – To był najlepszy na świecie program szkoleniowy tego typu dla sędziów piłki nożnej – wspominał w TVP Sport.
Początki tej współpracy odznaczały się, delikatnie mówiąc, nietaktem dyplomatycznym ze strony PZPN. Yuichi Nishimura, Toru Sagara i Takahiro Okano w swoim kraju byli cenionym “towarem eksportowym”, a tymczasem w 2008 roku jeden z nich, Nishimura, otrzymał do prowadzenia… Puchar Syrenki w Kozienicach. Co prawda w międzyczasie Japończykom przypadały też takie mecze jak: GKS Bełchatów – Piast Gliwice, Lech Poznań – Górnik Zabrze, Polonia Warszawa – Śląsk Wrocław czy Wisła Płock – ŁKS Łomża w I rundzie Pucharu Polski. Ale rangą spotkań to nawet nie stało obok zawodów, do jakich analogicznie była przydzielana polska ekipa w Japonii. Wówczas Marcin Borski, Krzysztof Myrmus i Maciej Szymanik sędziowali wielkie mecze w Tokio, Osace i Nagoi, wliczając w to również mecze pierwszej reprezentacji, na przykład Japonii z Urugwajem.
Zgadnijcie, kto dwa lata później sędziował cztery mecze na mundialu w RPA i pracował przy finale Hiszpania – Holandia jako sędzia techniczny oraz rezerwowy Howarda Webba. Tak, ten sam Nishimura, który niczym sędzia-junior został w Polsce zesłany na Puchar Syrenki.
Polak i Japończyk. Koledzy-sędziowie z zupełnie innych lig znowu razem
Japońscy sędziowie kochali wyjazdy do Polski. Jeździli do nas rok w rok i z czasem mogli liczyć nawet na pracę przy meczu towarzyskim dorosłej reprezentacji (Polska – Grecja). Oprócz zamiłowania do klimatu na stadionach, wielbili żurek i pierogi, o których rozpowiadali w swoich stronach. Najbardziej ubóstwiał je Kenji Ogiya, kilkanaście lat temu sędzia z wymiany, a dziś szef japońskiego kolegium sędziów. To właśnie on sprawił, że wymiana przetrwała tyle lat, a ostatnio została przywrócona. Gdyby nie różnica technologiczna między Ekstraklasą a J1 League, która powstała w 2018 roku ze względu na wprowadzenie systemu VAR do polskich rozgrywek, cała inicjatywa trwałaby zapewne bez przeszkód aż do dzisiaj. Obie strony kiedyś bardzo się polubiły i ta sympatia, niezależnie od zmian na najważniejszych stołkach w obu związkach piłkarskich, nie wygasła. A że kiedyś sam Tomasz Mikulski, obecny szef Kolegium Sędziów PZPN, również latał do Tokio, chętnie przyjął pomysł Ogiyi na reaktywację.
Tu może nasuwać się pytanie, czy na takiej wymianie faktycznie mogliśmy zyskać? Czy polscy sędziowie mogliby od ludzi z zupełnie innego kręgu kulturowego nauczyć się wartości przekładanych później na boisko Ekstraklasy? Jak najbardziej.
Taki Szymon Marciniak, zanim trafił do UEFA Elite, najwyższej kategorii sędziów międzynarodowych, jeździł na wymiany do Japonii i bardzo je sobie chwalił. Podobne opinie mieli też Bartosz Frankowski czy Damian Sylwestrzak, którzy tak samo zmierzyli się z ligą japońską w przeszłości.
Polskich sędziów na japońskim Erasmusie było oczywiście znacznie więcej. Jeden z nich opowiedział nam: – To inny świat. Kibice przychodzą 2-3 godziny przed meczem na trybuny i oklaskują sędziów. Pamiętam, że jak rozgrzewaliśmy się przed wyjściem zawodników na murawę, naprawdę to robili. A potem – zupełnie na poważnie – dziękowali za poprowadzenie zawodów. Tam jest kultura podobna do siatkówki: po meczu zawodnicy i sędziowie jeszcze raz stają razem i sobie dziękują, bez wyjątku. Wszyscy razem kłaniają się w stronę trybun, okazują szacunek względem siebie. Nie powiem – po powrocie do Polski był lekki szok.
Polacy powinni uczyć się od Japończyków? “250 tysięcy sędziów”
Szokować mogą też kulisy szkoleń sędziowskich i liczba zawodowych arbitrów w Japonii.
Podczas gdy w Polsce, w kraju liczącym 36 milionów obywateli, nie mamy ich nawet 10 tysięcy, w Japonii jest ich około 250 tysięcy przy 124 milionach. Czyli kraj 3-4 razy liczniejszy, niekoniecznie z tak zakorzenionymi tradycjami piłkarskimi jak Polska, ma proporcjonalnie 25 razy więcej osób z papierami sędziowskimi. Nawet jeśli odliczymy połowę, na którą składają się trenerzy, ta różnica wciąż bije na głowę, a to nie wszystko. Jak udało nam się dowiedzieć, budowa japońskiego departamentu sędziowskiego też mogłaby nasz zawstydzić. W Polsce sprawy, którymi zajmują się 2-3 osoby, w Japonii przechodzą przez ręce nawet kilkunastu osób. “Organizacja jest świetna. Jeśli mamy czegoś uczyć się od Japończyków, to właśnie tego” – usłyszeliśmy.
Bardzo ciekawie wyglądają także wcześniej wspomniane szkolenia. W Japonii regularnie na jednej sali konferencyjnej spotykają się trzy grupy osób nie zawsze mających zbieżne interesy: trenerzy, sędziowie i dziennikarze. – U nas to byłoby chyba nie do pomyślenia. Siedziałem raz w pierwszym rzędzie z sędziami, za nami trenerzy, a w trzecim przedstawiciele mediów. Uczymy się, analizujemy, komentujemy. Nagle pytanie od prowadzącego dostaje jeden z japońskich trenerów: “Dałbyś tu rzut karny dla swojej drużyny czy nie?” Trener mówi: “Nie, to byłby błąd”. To pokazuje ich inną mentalność.
Wyobrażacie sobie, żeby na polskim podwórku, na jednym z takich spotkań, Goncalo Feio publicznie przyznał, że Jagiellonia została skrzywdzona w Pucharze Polski, a Legia powinna odpaść? Może pokusiłaby się o to japońska wersja Feio, ale na pewno nie ta oryginalna, portugalska.
Japończycy sędziują w Ekstraklasie inaczej, ale nie gorzej. “Siedem kartek w pięciu meczach”
Spokój i organizacja – to określenia, które najczęściej padają w kierunku japońskich sędziów.
Gdy dopytywaliśmy polskich arbitrów o różnice, ci po krótkim zastanowieniu wskazywali na inny styl prowadzenia zawodów. Od jednego z nich padło: – Oni mają bardziej techniczną ligę niż nasza. Jest mniej przerw w grze, wszytko funkcjonuje bardziej płynnie. Sędziowałem tam pięć spotkań i nie wyszedłem poza średnią półtorej kartki na mecz, dałem ich chyba siedem – to nie byłoby normalne na polskich boiskach. Japoński sędzia jest przyzwyczajony, że nie musi często przerywać gry przez starcia fizyczne. Ale jak widzimy po ich występach w Polsce, radzą sobie świetnie, nie przeszkadza im inna kultura gry. Rzadziej używają gwizdka, nie chcą tej gry hamować. Mają też coś takiego, że potrafią dać kartkę za przedłużanie wybicia piłki szybciej niż polscy sędziowie.
W spotkaniach z udziałem sędziego Arakiego to się potwierdza. Japończycy tolerują grę na czas mniej niż Polacy, a na przykładzie meczu Motoru z Lechem dało się zauważyć, że chętniej stosują przywilej korzyści. Po tym spotkaniu ich najlepszą recenzją jest fakt, że po przedstawieniu nazwiska na ekranie jeszcze przed meczem, dało się zapomnieć, kto te zawody w ogóle sędziował.
Przed nami jeszcze jedna kolejka z udziałem tercetu Araki-Mihara-Watanabe. Na boiskach Ekstraklasy zobaczymy ich w weekend wielkanocny, potem rozjadą się do domów i za rok być może poprowadzą wielkie mecze na mistrzostwach świata w USA i Kanadzie. Sprawdzeni w najtrudniejszych bojach, odporni na traumy, z nową wiedzą o golach strzelanych z autu. Mistrza Polski już obskoczyli, jeden z największych klubów (Lecha) też, była już wizyta na stadionie wśród pól kukurydzy w Niecieczy, to może teraz czas na… Legię? Do pełni ekstraklasowych doświadczeń brakowałoby im wtedy meczu w zaśnieżonym Mielcu czy wietrznym Radomiu, ale jeśli nie teraz, może uda się to nadrobić w przyszłości.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Niemiecki działacz w loży Mioduskiego. Będzie pracował w Legii? [NEWS]
- Miały pomóc, zaszkodziły. Zimowe transfery Legii to tragedia
- Tradycyjne imprezy to za mało? Gwiazdy sportu biorą sprawy w swoje ręce
fot. NewsPix.pl