Reklama

Do sześciu razy sztuka! Jastrzębski Węgiel z Pucharem Polski [RELACJA Z KRAKOWA]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

13 kwietnia 2025, 18:37 • 12 min czytania 4 komentarze

Dwie zdecydowanie najlepsze drużyny w Polsce. Na trybunach niemal komplet widzów, a więc więcej niż chociażby na Superpucharze Polski w piłce. Już w czasie meczu – świetna siatkówka, do tego opakowana wielkimi emocjami, szczególnie w końcówce ostatniej partii. Jastrzębski Węgiel i Aluron CMC Warta Zawiercie dały prawdziwe show. Ale lepsi okazali się ci pierwsi. W szóstym z rzędu finale, w którym zagrali, wreszcie triumfowali w krajowym pucharze. Kto wie, czy nie w ostatnim momencie – w kolejnym sezonie będzie to już bowiem zupełnie inna ekipa.

Do sześciu razy sztuka! Jastrzębski Węgiel z Pucharem Polski [RELACJA Z KRAKOWA]

Puchar Polski w siatkówce. Jastrzębski kontra Warta, czyli finał marzeń

Moda na siatkówkę

Główny argument przeciwników siatkówki jest jeden – powtarzają, że budzi ona zainteresowanie głównie wtedy, gdy gra reprezentacja. I tak, wtedy oglądalność skacze, to naturalne. Ale sporo meczów PlusLigi jest śledzonych przez większą liczbę fanów, niż spotkania piłkarskiej Ekstraklasy. A takie okazje, jak Final Four Pucharu Polski potwierdzają, że siatka w Polsce ma swoją ugruntowaną pozycję, o którą nie musi się już starać.

Bo Tauron Arena to spora hala, mieści nieco ponad 15 tysięcy fanów. A Puchar Polski to rozgrywki – było, nie było – drugiego rzędu. Ani to walka o tytuł mistrza Polski, ani o europejskie trofea.

Tymczasem już wczoraj w Krakowie – który, w dodatku, nie ma mocnej drużyny i tradycji siatkarskiej – półfinały z trybun oglądało dobrze ponad 10 tysięcy osób. Dziś z kolei, zerkając na krzesełka, trudno było wypatrzyć takie, które nie byłyby zajęte. I nie chodzi tylko o sektory, gdzie siedzieli fani obu ekip – również tam, gdzie można było wypatrzyć neutralnych kibiców, wolnych miejsc po prostu nie było.

Reklama
Warta Zawiercie kibice

Fani Warty Zawiecie na trybunach. Fot. Newspix

– Zdecydowanie czuć klimat jak na meczach reprezentacji. Jeszcze otwarcie meczów z hymnem – to jest niesamowite i fajnie, że trybuny w TAURON Arenie tak zapełniają się na ten turniej. Są oczywiście trochę inne barwy niż na reprezentacji i jest więcej kolorów, ale w niedzielę wszystko będzie bardziej rozbite już nie na cztery, ale na dwie drużyny. Trzeba przyznać organizatorom, że stanęli na wysokości zadania – mówił po wczorajszych półfinałach Jakub Popiwczak, libero Jastrzębskiego Węgla, na łamach portalu Strefa Siatkówki.

A teraz przypomnijcie sobie piłkarski Superpuchar. 11 tysięcy osób na Stadionie Narodowym. Nawet nie jedna czwarta zapełnienia. Jasne, organizacja tego meczu to był żart. Ale jednak o czymś to świadczy. Choćby o tym, że PZPN mógłby się kilku rzeczy nauczyć od PZPS (również dystrybucji biletów do kibiców).

Na siatce urzeka też atmosfera, bo jest inna. Jest rywalizacja, ale czysta. Nie potrzeba stref buforowych na trybunach, porządku nie musi pilnować setka ochroniarzy. Przed meczem przechodziliśmy – jeszcze przed halą – obok zbierających się członków fanklubu Warty Zawiercie (obie ekipy miały swoje sektory najbardziej zagorzałych fanów), których wtedy były na oko ze dwie setki. Obok śmigali ludzie w koszulkach Jastrzębskiego Węgla.

I co? I nic. Zero wyzwisk, zero zaczepek. Liczy się sport, nie rywalizacja na trybunach. No i fajnie. To miła odmiana, szczególnie w Krakowie, gdzie – wiadomo – zdarza się, że z powodów kibicowskich ktoś straci zęby. Zresztą nie tylko pod stadionem.

Reklama

Jastrzębski vs Warta. Najlepsze możliwe zestawienie

Atmosfera dziś na hali była tym lepsza, że spotkały się dwie ekipy, które po pierwsze – mają naprawdę zagorzałych kibiców. I w Jastrzębiu, i w Zawierciu inne sporty przędą raczej cienko, siatkówka ma tam przez to pierwsze miejsce, bo dzięki niej walczy się o najwyższe cele. Druga sprawa? Aktualnie to po prostu dwie najlepsze drużyny w kraju.

Udowodniły to zresztą w półfinałach. Jastrzębski w trzech setach – zaciętych, ale jednak – poradził sobie z Bogdanką LUK Lublin, a więc ekipą Wilfredo Leona, która w tym sezonie wdarła się przebojem do grona czołowych zespołów PlusLigi. Też bez straty choć jednej partii do finału weszła Warta, która dosłownie rozbiła PGE Projekt Warszawa.

Idźmy dalej. Dwa polskie zespoły w półfinale Ligi Mistrzów? Jastrzębski i Warta. Zeszłoroczni finaliści Pucharu Polski? Tytułu bronili dziś zawiercianie, a rewanżu chcieli gracze z Jastrzębia. W ubiegłorocznym finale PlusLigi też zmierzyły się ze sobą właśnie te dwie ekipy – wtedy lepsi byli zawodnicy Jastrzębskiego.

Powtórzmy: trudno o lepszy finał. Tym bardziej, że jeszcze przed rokiem Warta występowała w Krakowie w nieco innej roli. To więc nie powtórka tamtego meczu, a nowe rozdanie.

– Wtedy startowaliśmy trochę z pozycji „underdoga”, nikt nie stawiał na nas jako na murowanego faworyta. Teraz bronimy tytułu, to już zupełnie inna rola. Ale też nie czuję, żebyśmy byli głównym faworytem. Jak tylko gdzieś pojawia się Jastrzębski Węgiel, to z automatu są stawiani w roli tych „numer jeden”. To klub, który od kilku lat regularnie zdobywa medale i każdy to wie – mówił Bartosz Kwolek, przyjmujący zawiercian (za portalem Strefa Siatkówki).

Warta Zawiercie. Puchar Polski 2023/24

Warta Zawiercie świętująca zdobycie Pucharu Polski w zeszłym sezonie. Fot. Newspix

Kwolek podchodził do sprawy nieco kurtuazyjnie, bo w przedmeczowych rozmowach eksperci byli raczej zgodni i powtarzali, że faworytem powinni być zawiercianie, którzy grają znakomitą siatkówkę. Przede wszystkim w obronie, gdzie genialnie prezentuje się od dłuższego czasu Luke Perry, być może najlepszy aktualnie libero świata. Ale w ataku swoje dokładają Kwolek, Karol Butryn czy Aaron Russell. Jak do tego dołoży się świetnego Miguela Tavaresa na rozegraniu, który potrafi dołożyć też zagrywką – dostaje się drużynę gotową na każdego rywala.

Ale Jastrzębski w krajowej czołówce jest od wielu lat. Stąd ich status faworytów, o którym mówił Kwolek – doświadczenie. Tomek Fornal jest przecież siatkarzem wybitnym, Jakub Popiwczak wiele od Perry’ego nie odstaje, Łukasz Kaczmarek na Śląsku znów stał się znakomitym atakującym, a do tego jeszcze Norbert Huber, Benjamin Toniutti czy Timothee Carle. Jednym zdaniem: znakomita ekipa, która dziś miała stanąć w Krakowie naprzeciw innej znakomitej ekipy.

I w efekcie dać fanom prawdziwe show.

Ostatnia szansa Jastrzębia. I to na trzy trofea

Trzy mistrzostwa Polski. Dwa Superpuchary. Dwa finały Ligi Mistrzów. I pięć finałów Pucharu Polski. Jastrzębski Węgiel w latach 20. XXI wieku stał się najlepszą drużyną w Polsce, zastępując na szczycie kędzierzyńską ZAKS-ę. Choć ta ostatnia zdecydowanie lepiej wykorzystała okres swojej prosperity – trzy razy z rzędu triumfowała w końcu w Lidze Mistrzów, w ostatnim finale pokonując właśnie jastrzębian.

A potem z ZAKS-y odeszło kilku czołowych siatkarzy. I wszystko się sypnęło. Teraz zdaje się, że to samo czeka Jastrzębski Węgiel.

Pożegnać po sezonie mają się z ekipą ze Śląska jej czołowi siatkarze. Jakub Popiwczak przejdzie do… Zawiercia. Tomasz Fornal zdecydował się ruszyć z Polski i obrać kierunek na Turcję. Norbert Huber odejdzie do Japonii. W dodatku z klubem pożegna się Marcelo Mendez – znakomity trener i główny twórca sukcesów tej ekipy. Argentyńczyk przejąć ma Itas Trentino, czyli drużynę, która rok temu pokonała w finale Ligi Mistrzów właśnie Jastrzębski.

Tomasz Fornal i Marcelo Mendez

Tomasz Fornal i Marcelo Mendez świętujący triumf w Pucharze Polski. Fot. Newspix

Innymi słowy: dla ekipy z górniczego miasta to naprawdę ostatni dzwonek. Albo wygrają trofea teraz, albo nigdy. Przede wszystkim chodzi tu, oczywiście, o Ligę Mistrzów, która uciekła im w dwóch ostatnich sezonach, a w tym roku Final Four rozegrane zostanie przecież w Polsce. Ale Puchar Polski to też dla Jastrzębia był wielki cel, bo to już szósta edycja z rzędu, w której grali w finale. A na koncie przed dzisiejszym starciem mieli do tej pory jeden triumf w tych rozgrywkach i to… w 2010 roku.

Zadra, to na pewno.

Warta to z kolei stosunkowo nowa siła w polskiej siatkówce. Podopieczni Michała Winiarskiego z roku na rok się rozwijają. Powstali w 2011 roku. W 2017 weszli na najwyższy szczebel ligowy. W 2019 pierwszy raz awansowali do europejskich rozgrywek. W 2022 zdobyli brązowy medal mistrzostw kraju. W zeszłym sezonie sięgnęli po wspomniany Puchar Polski i grali w finale PlusLigi.

W tym sezonie chcieli powalczyć – i mogli – o trzy trofea. Za każdym razem, najpewniej, z tym samym rywalem. W finale Pucharu Polski: Warta – Jastrzębie. W finale PlusLigi: jeszcze nie wiadomo, ale to najbardziej prawdopodobny scenariusz. W półfinale Ligi Mistrzów: dokładnie ten sam zestaw. Zawiercie, by zdobywać trofea, musi pokonać Jastrzębie. Jastrzębie, by móc świętować cokolwiek z pucharem w ręku, musi pokonać Zawiercie.

Podobnie wyglądało to na przykład w sezonie 2022/23, gdy Jastrzębski grał o tytuły z ZAKS-ą. I obie ekipy się nimi podzieliły. Puchar zgarnęli kędzierzynianie. Ligę zawodnicy z Jastrzębia. W Lidze Mistrzów lepsi byli gracze ZAKS-y. Teraz Jastrzębski ma nowego rywala.

A Puchar Polski miał być ich pierwszym starciem.

Warta szła po swoje, ale Jastrzębski zablokował drogę

Pierwszy set dzisiejszego finału był popisem obrońców tytułu. Zawiercianie byli lepsi w każdym elemencie gry. Genialnie grali przede wszystkim w obronie, Luke Perry był właściwie zawsze tam, gdzie spadała piłka. Jastrzębie nie dostało żadnego punktu za darmo, nie było też w stanie powstrzymać kontrataków rywali. Zawiercianie po prostu dominowali i pewnie wygrali całego seta.

A wszyscy dookoła kiwali głowami i mówili: tak, jeśli w ten sposób zagrają do końca meczu, to mają ten puchar.

Wspominaliśmy jednak o doświadczeniu. Jastrzębie je ma. W kadrze ekipy ze Śląska jest kilku siatkarzy, którzy nigdy nie odpuszczają, z Fornalem czy Huberem na czele. I to oni plus świetny Timothee Carle – wyrastający z czasem na MVP spotkania – pociągnęli jastrzębian, którzy przez długą część drugiej partii gonili wynik, ale gdy dogonili, to od razu rywali wyminęli, kilkoma świetnymi zagrywkami w końcówce karząc obrońców tytułu. Efekt był taki, że wygrali drugą partię.

I już się nie zatrzymali. Jak mówił nam po meczu Łukasz Kaczmarek:

Czy nam się udało? Nie “udało się”, a wygraliśmy i na to zasłużyliśmy. Czy byłem maskotką drużyny? Mam nadzieję, że byłem fajną wartością tej drużyny, dzięki której wygrała ona Puchar Polski. Że nie wyszedł nam pierwszy set? Powiem tak: nieważne, jak się zaczyna, ważne jak się kończy. Nie weszliśmy dobrze w to spotkanie, nie potrafiliśmy odrzucić ich zagrywką, do tego źle przyjmowaliśmy ich podanie. W drugim secie się to zmieniło. Zaczęliśmy dobrze bronić, lepiej grać w ataku. To nas nakręciło. Punkt zwrotny to był właśnie drugi set, gdy wygraliśmy kilka długich wymian.

Trzecia partia szła co prawda przez długi czas w dwie strony. Raz jedni, raz drudzy zyskiwali przewagę. W końcówce jednak znów mała seria wywalczonych punktów dała Jastrzębiu sukces. W tym okresie uwidaczniały się dwie rzeczy: po pierwsze, Timothee Carle grał absolutnie topowe zawody i to on ciągnął Jastrzębskiego do sukcesu (powinien zresztą dostać statuetkę MVP, ale ta powędrowała do Tomka Fornala). Po drugie: nie domagał Aaron Russell, który rozgrywał być może jedno z najgorszych spotkań w karierze w ataku, a jego statystyki – gdyby je kolorować – świeciłyby się na czerwono. W dodatku nie pomagali mu też koledzy. Karol Butryn popełnił kilka błędów, Mateusz Bieniek kończył co trzeci atak, a Tavares rozgrywał tak, że swoim atakującym po prostu wystawiał kiepskie piłki.

Stąd w czwartym secie od początku lepsze było nakręcone Jastrzębie, a każda kolejna akcja udowadniała, że zawiercianie zdawali się spuchnięci. Od pewnego momentu jakby brakowało im sił i motywacji do tego, by z Jastrzębiem powalczyć. A to zły omen, biorąc pod uwagę, ile jeszcze gry na najwyższym poziomie w tym sezonie przed podopiecznymi Michała Winiarskiego. Ekipa z Jastrzębia trudy dzisiejszego finału wytrzymywała jednak w znakomitym stylu… do czasu.

Kontrowersja z VAR-em. Jastrzębski triumfuje

Przy stanie 23:20 prezes Jastrzębskiego Węgla, Adam Gorol, odbierał już gratulacje. Aż tu nagle Zawiercie wyciągnęło z kieszeni kilka fantastycznych akcji i wideoweryfikację, która wzbudziła spore emocje na trybunach i w obu drużynach. Poznaliśmy zresztą kulisy tej kontrowersyjnej sytuacji.

Punkt początkowo przyznano wtedy Zawierciu, ale Jastrzębie wzięło challenge. Pokazali, że sprawdzają sytuację, co do której mieli pewność, że challenge się nie powiedzie. Dlaczego? Bo chcieli, by sędziowie przy tej okazji wypatrzyli inny błąd, którego… według przepisów nie można sprawdzać. W Jastrzębiu zdawali sobie jednak sprawę, że, patrząc na tę sytuację, arbitrzy zauważą wspomniany błąd i będą musieli go odgwizdać.

To cwane, ale niektórzy trenerzy tak robią. Liczy się wywalczenie punktu – usłyszeliśmy w Tauron Arenie od osoby, która na przepisach zna się dobrze. I faktycznie, ten spryt się Jastrzębiu opłacił… ale tylko na chwilę. Bo gdy punkt przyznano ekipie ze Śląska, to w reakcji Challenge wziął też Winiarski i punkt przyznano Zawierciu. Tyle że to wszystko trwało dobrych kilka minut, a spiker w tym czasie żartował nawet, że to set, który przejdzie do historii – bo więcej w nim przerw, niż grania.

O całej sytuacji mówił nam potem kapitan Warty, Mateusz Bieniek:

Czy challenge na nas wpłynął? Na pewno. Pewnie dałoby się to zrobić lepiej, by nie było takich nerwowych sytuacji. Bo denerwuje się jedna strona, druga, kibice… Ale sędziowie też są pod dużą presją. Zapomnijmy o tym. Mam nadzieję, że w półfinałach PlusLigi będzie z tym lepiej – stwierdził.

Nieco ostrzej podchodził do tego Kaczmarek: – Nie rozumiem, jak w dobie nowoczesnych technologii można czekać na decyzję przez pięć minut. To powinno być wyjaśnione szybciej – stwierdził.

Po wideoweryfikacji była gra na przewagi. Raz jedni, raz drudzy mieli szansę na zamknięcie seta. Ostatecznie jednak to jastrzębianie okazali się lepsi, wygrywając 30:28.


Po meczu nastąpił wybuch radości. Jasne, większość z tych gości nie gra w Jastrzębiu od lat i nie brała udziału w tych przegranych finałach. Ale wszyscy zdawali sobie sprawę z tej historii, a do tego wiedzieli, że ta drużyna w przyszłym sezonie będzie już zupełnie inna i – najpewniej – słabsza, a część z nich się z Jastrzębiem pożegna. Dlatego tak zależało im na tym, by dziś wygrać, zdobyć jedno z dwóch brakujących trofeów.

Zmęczony Fornal i piwko w szatni

Udało się, a puchar podnosił między innymi odchodzący po sezonie z klubu Tomasz Fornal, wyciągnięty do tego przez Bena Toniuttiego, kapitana Jastrzębia. Fornal zresztą po meczu był bardzo zmęczony. – Dajcie mi chwilę, muszę najpierw coś zjeść – powiedział do dziennikarzy, a po kilku minutach wrócił do nich, jedząc ciastko. I zaczęła się rozmowa. Krótka i dość dziwna, a jej fragment brzmiał tak:

Co się stało w tym pierwszym secie, że Zawiercie tak was zdominowało? Głowy nie dojechały? – padło pytanie.

Odpowiedź Fornala: – Trzeba pytać Norberta i Kaczmarka, bo chyba się pokłócili. Ale chyba sztama już jest, bo piją piwko w szatni.

Teraz gracze ze Śląska – już w pełni pogodzeni – celownik ustawiony mają na kolejny sukces – PlusLigę, gdzie bronią tytułu. A potem czas na Ligę Mistrzów, a więc kolejny z wielkich braków w ich gablocie. Choć Warta na pewno postara się tę walkę o trzy tytuły utrudnić jak tylko będzie mogła. Zresztą pomiędzy wierszami zapowiadał to już dziś Mateusz Bieniek:

W drugim i trzecim secie mieliśmy mnóstwo sytuacji, które powinniśmy lepiej rozwiązać, a tego nie zrobiliśmy. No i przegraliśmy. Z pozytywów fajny był czwarty set. Szło nam jak po grudzie, ale cały czas wierzyliśmy. Końcówka była świetna, szkoda, że nie udało się doprowadzić do piątego seta. Czuję jednak, że z Jastrzębiem zagramy jeszcze kilka meczów w tym sezonie. 

Dalsze rozdziały tej rywalizacji zapowiadają się więc znakomicie.

Jastrzębski Węgiel – Aluron CMC Warta Zawiercie 3:1 (18:25, 25:22, 25:22, 30:28)

SEBASTIAN WARZECHA

Czytaj więcej o siatkówce:

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Ekstraklasa

Stal Mielec mentalnie spadła z ligi? Wypuściła wygraną w meczu o życie

Szymon Janczyk
31
Stal Mielec mentalnie spadła z ligi? Wypuściła wygraną w meczu o życie