Pewne rzeczy działają tylko w konkretnych okolicznościach, w szczególnym układzie planet. Do fotosyntezy potrzeba światła (albo specjalnej technologii), do funkcjonowania w kosmosie konieczny jest skafander. Wygląda na to, że Leonardo Rocha też strzela tylko w określonych warunkach. Gdy na boisku są piłkarze Radomiaka.

Już jako rywale, nie jako koledzy, ale jednak. Leonardo Rocha czekał na premierowego gola do kwietnia, nie trafił nawet w sparingach. Tymczasem wystarczyło, że zobaczył najpiękniejszy herb świata futbolu na koszulkach i wrócił stary, skuteczny wieżowiec. Znalazł sobie pozycję w polu karnym, przeskoczył obrońcę, trafił głową.
I uchronił Raków od złapania gumy na autostradzie do mistrzostwa.
Ekstraklasa. Raków Częstochowa — Radomiak Radom 2:1 (0:0)
Nie ma co ukrywać, Raków urwał się ze stryczka. Nie, żeby Radomiak zdominował kandydata do tytułu, ale szczelna obrona w połączeniu z konsekwencją w realizacji założeń i pędzącym szybciej niż tramwaje na pobliskiej pętli Capitą mogły wpakować bandę Marka Papszuna w poważne tarapaty. Rzadko oglądamy Frana Tudora, który jest objeżdżany przez rywala, ale nawet on nie miał szans zatrzymać rozpędzonego Angolczyka.
Tudor i tak jest zuchem, że dotrzymał Capicie kroku na tyle, że w ostatnim momencie zdołał go przyblokować wślizgiem, wyrzucić do boku, sprawić, że musiał oddać strzał z ciut gorszej pozycji, co pomogło Kacprowi Trelowskiemu go obronić.
Musiało to jednak wyczerpać baterię Frana, bo po zmianie stron, gdy Radomiak posłał do kontrataku zdecydowanie wolniejszego Rafała Wolskiego, ten i tak potrafił się zabawić z Tudorem, odjechać mu i precyzyjnym strzałem wpakować piłkę do siatki gospodarzy. Nastąpiła anomalia: nie dość, że zespół z Radomia nie stracił gola w pierwszych minutach gry (ani nawet w pierwszej połowie!) to jeszcze wyszedł na prowadzenie.
Niestety dla czekającego na wpadkę lidera Lecha Poznań — dla Radomiaka była to sytuacja tak nietypowa, że ten nie wiedział, jak się w niej odnaleźć i po niespełna minucie z przewagi nie zostało nic.
Radomiak zaskoczony prowadzeniem. Po minucie znów był remis
Przez blisko godzinę Radomiak był naprawdę konsekwentny. Goście wypychali Raków z szesnastki, zmuszali ich do szukania okazji po stałych fragmentach gry. Nawet wtedy, gdy już ktoś strzał oddał, najbliższy zawodnik w białej koszulce rzucał mu się pod nogi. To bywało zdradliwe, bo w dwóch sytuacjach rykoszety zmusiły Macieja Kikolskiego do trudniejszych interwencji, na refleks, ale jednak przyniosło efekt.
Tylko co z tego, skoro chwilę po wyjściu na prowadzenie, Radomiak się rozjechał? Stratos Svarnas zasługuje na uznanie za to, że zdołał dostrzec w środku Gustava Berggrena i prostym podaniem złamał linię, wyśmienicie otwierając akcję, ale jednak krater w środkowej strefie boiska w takim momencie nie powinien się przydarzyć. Gdy rywale Rakowa dopuszczą do takiego błędu, kończy się to tak, jak w tym momencie. Koczerhin obsłużył Iviego Lopeza, Lopez walnął na siłę, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co się dzieje.
Podobną prawdą futbolu jest dopuszczenie kogoś takiego jak Leonardo Rocha do strzału głową po wrzutce z narożnika boiska. Nawet jeśli odpowiadają za to ludzie, którzy akurat z Rochą na treningach się nie pojedynkowali, ale ciężko uwierzyć, że koledzy im nie wspomnieli, że na tego wielkiego trzeba uważać. Jak się nie uważa, to się przegrywa.

Osoby, które są w stanie dostrzec, że Leonardo Rocha jest wielki i może strzelić głową: Ivi Lopez (nikt z Radomiaka)
Pudło sezonu — Jonatan Brunes zablokował swój strzał metr od bramki
Fakt, że jednym golem, też nie mówi o tym meczu wszystkiego, bo przecież spotkanie w Częstochowie zapamiętamy także z nietypowego wyczynu Jonatana Brauta Brunesa, któremu spadła pod nogi piłka dogrywana z rzutu rożnego. Spadła, dodajmy, tuż przed linią bramkową. Wiadomo, sytuacja nietypowa, wymagająca szybkiej reakcji i nuty szczęścia, którego Brunes nie miał za grosz. Nie dość, że sam zablokował swój strzał, to próbując się z tego wyplątać… wybił piłkę jak rasowy stoper.
Dobrze jednak, że do takich scen doszło. Nie dlatego, że można Brunesa obśmiać, lecz dlatego, że na końcu możemy mówić o tym, że jakieś okazje były, że totalnie się nie wynudziliśmy. To nie było takie oczywiste, bo na dobrą sprawę wydarzeniami pierwszej części gry były głównie sprawy takie, jak żółta kartka za grę na czas w trzydziestej minucie gry dla Macieja Kikolskiego czy nierówne starcie Zie Ouattary z chłopcem do podawania piłek, który jednak postanowił piłek nie podawać.
Raków chwyta się takich sztuczek, ktoś próbował nawet sprowokować Ouattarę, podbiegając do niego z wyrzutem, że ten próbował piłkę zabrać, gdy chłopiec uparcie chował ją za plecami, ale mógł zostać za to skarcony. Wszak to po tym wrzucie z autu niepilnowany Renat Dadaszow doszedł do całkiem niezłej sytuacji. I kopnął w trybuny, albo i nawet nad nimi. Jeśli ktoś jeszcze cieszy się z pudła Brunesa, to on. Norweg w spektakularny sposób pozbawił go trofeum za kiks meczu.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- GKS czysty jak łza. Nie musiał faulować, żeby wygrać z Puszczą
- PZPN i sprzedaż biletów? Wyjątkowo niedobrana para
- Tym razem chyba się uda? Dawid Szwarga mknie z Arką Gdynia do Ekstraklasy
- Trela: Więcej niż kaprys. Czy nowa fala bogatych właścicieli kupi polskim klubom know-how?
Fot. Newspix