Reklama

Wesołe czasy Kowala w Sewilli. Wąsy, złamana noga i sprzedane mecze

Wojciech Górski

Autor:Wojciech Górski

10 kwietnia 2025, 16:12 • 11 min czytania 30 komentarzy

Wojciech Kowalczyk w Betisie pamiętany jest do dziś. Przez „Bigotes”, czyli wąsy, jak nazywali go koledzy z boiska. Ale nie tylko, bo także przez strzelane gole, w tym w derbach z Sevillą, czy widowiskowe trafienie z Realem Sociedad. – Hiszpanie nie kładą się spać – opowiadał Kowal w autobiografii. A co robią? Ot, choćby czasami… sprzedają mecze, jak ówczesny prezes Betisu. Przygoda Wojtka w Andaluzji to naprawdę barwny, wesoły czas.

Wesołe czasy Kowala w Sewilli. Wąsy, złamana noga i sprzedane mecze

Masz 22 lata, strzelasz w Legii gola za golem, przed chwilą zrobiłeś furorę na igrzyskach olimpijskich, grasz już w dorosłej reprezentacji. Odzywa się Betis, klub z Hiszpanii. Inna liga, inne finanse, inne życie. Bajka? Właściwie tak.

Tyle, że Kowal odchodzić z Legii wcale nie chciał.

W Warszawie czuł się dobrze, był gwiazdą ligi, grał w klubie, któremu kibicował. Tu miał kolegów z Bródna, tu było jego miejsce na ziemi. Argumenty mógł wyciągać nawet sportowe: w końcu wydawało się, że w stolicy powstaje drużyna, która realnie może awansować do Ligi Mistrzów.

– Wojtek, trzeba kogoś sprzedać – usłyszał jednak od ówczesnych władz Legii. Klub potrzebował pieniędzy, zalegał z płatnościami. Koledzy z drużyny przekonywali: my dostaniemy kasę, ty dostaniesz kasę, wszyscy będą wygrani.

Reklama

W końcu Kowal machnął ręką: – Dobra, jeśli wygramy mistrzostwo, a Betis awansuje, to jadę. Legia zdobyła mistrzostwo, a Betis awansował. I pojechał.

Wojciech Kowalczyk w Realu Betis

Nowy kraj, nowa liga, nowe wyzwanie. Nie tylko, by odnaleźć się w nowej drużynie i jednych z najsilniejszych rozgrywek świata, nie tylko, by nie przepaść w realiach nowej kultury. Gdy Kowal ruszał na podbój Andaluzji, razem z partnerką spodziewali się narodzin dziecka.

– Zabierałem wtedy swoją dziewczynę, która była w ciąży i miała 18 lat do zupełnie innego kraju. Ja miałem wtedy 22. Wyciągnąłem ją od rodziny i to nie były takie czasy jak obecnie, że samoloty latają do Sewilli co dwie godziny, tylko dwa razy do roku – wspominał w swojej autobiografii „Kowal. Prawdziwa historia”, napisanej razem z Krzysztofem Stanowskim.

Na szczęście w Betisie pomyśleli o wszystkim i para z Polski nie musiała się o nic martwić. Załatwiono miejsce w prywatnym szpitalu, a gdy na świat przyszła córka Karolina – przywitano ją prezentami. Dla niej Andaluzja stała się nie tylko miejscem urodzenia, ale też jej miejscem na ziemi. Zresztą niedawno Kowal przebywał u niej, świętując 30. urodziny swojej córki.

– Moja córka od sześciu lat mieszka w Sewilli i nie jest problemem to, aby się z kimś napić piwka, porozmawiać, czy zjeść coś. Mam tam mnóstwo znajomych, którzy pomogli mi wejść w tzw. hiszpańskie życie. Człowiek kiedyś nie znał języka, nie wiedział jak poruszać się po mieście, po restauracjach – opowiadał w niedawnej rozmowie z Pawłem Paczulem Kowal.

Reklama

Kowalczyk wspomina przygodę w Betisie: Kibice pamiętają słabszych ode mnie [WYWIAD]

Zresztą Karolina sama przyznaje, że w Sewilli jej ojciec wciąż cieszy się dużą sympatią.

– Kiedy na przykład kurier przynosi paczkę, to już zaczyna się dopytywanie. Czy jestem z rodziny? To już wszystko wiadomo – opowiadała jakiś czas temu dla RMF24.

– Raz mój chłopak odbierał dla mnie paczkę z Polski. Gdy kurier zobaczył nazwisko połączył fakty i mówił, ze kiedyś w Betisie był taki piłkarz. Mój chłopak odpowiedział, że to córka. Kurier potem stał kilka minut, tak jakby chciał, żebym wyszła do niego. Zdarzyło mi się takich sytuacji sporo. Na początku jak przyjechałam do Sewilli, to wydawało mi się to dziwne, bo grał już wiele klat temu i nie spodziewałam się, że tutaj tak tatę pamiętają – dodawała.

Kowalczyk z gościnności fanów Betisu korzysta chętnie, zwłaszcza że mając na miejscu córkę, można połączyć rodzinne odwiedziny z miłym spędzeniem czasu.

– Jeżdżę tam, spotykam się i imprezuję. Wielokrotnie również nie płacę za nic – uśmiecha się.

„Polaco” i „Bigotes”

Początki w Sewilli nie były łatwe, ale… nie można było pozwolić, by zrobiły się za trudne. Jak to u Kowala: po prostu się dzieje, a gdy się dzieje, nie ma czasu na przesadne rozmyślania. Zderzenie z nową rzeczywistością miał zresztą czołowe. Już na powitaniu czekało na niego pięć tysięcy ludzi, którzy zwyczajnie chcieli zobaczyć, jak wygląda nowa gwiazda Betisu.

Gdy próbował się przedstawiać, koledzy łamali sobie języki. Nie byli w stanie zapamiętać nawet krótkiego „Kowal”. Dlatego też wkrótce znaleźli mu nową ksywkę. Mało oryginalną: „Polaco”.

Był z nią tylko jeden problem – tym słowem w Hiszpanii określa się też Katalończyków.

– Mi to pasuje, bo jestem za Barceloną! – odpowiadał natychmiast Kowal. Ale z czasem koledzy wykazali się trochę większą kreatywnością i nasz rodak doczekał się drugiego pseudonimu. „Bigotes”, a więc wąsy.

Znaczenie tego słowa Kowalczyk musiał odkryć jednak sam, bo tłumacz dość szybko zrezygnował ze współpracy z piłkarzem.

– Mój nauczyciel – Polak – miał mnie gdzieś, odkąd poznał różnicę w zarobkach moich i jego. – Sam się pan ucz! – rzucił, odwrócił się na pięcie i tyle go widziałem – opisywał w autobiografii.

Dlatego też, gdy rozemocjonowany trener tłumaczył „Bigotes” instrukcje przed pierwszym meczem, ten tylko kiwał głową. – Nic nie rozumiałem, ale potakiwałem: si, si – śmiał się Kowal.

Porady chyba okazały się zbędne, bo napastnik w 78. minucie meczu ze Sportingiem Gijon zmienił Daniela Aquino, a już trzy minuty później wpisał się na listę strzelców. Gol w debiucie – tak można witać się z Hiszpanami.

Debiutancką bramkę można zobaczyć poniżej. Fachowa robota: zejście na krótszy słupek, między obrońców, wygranie pozycji, strzał spod siebie, pod ladę, nie do obrony. Kapitalne trafienie.

Sprzedane mecze w Hiszpanii

Sporting Gijon budzi w Kowalczyku także inne wspomnienia. To właśnie mecz z tym rywalem postanowił… sprzedać ówczesny prezes Betisu Manuel Ruiz de Lopera. Ale nie, żeby szef klubu działał wówczas z tak niskich pobudek jak chęć zysku. Mecz sprzedał z czystej nienawiści. Do Sevilli FC, lokalnego rywala.

Tak się bowiem składało, że zwycięstwo Sportingu oznaczało spadek Sevilli do drugiej ligi. – Żeby mi tylko nikt numeru nie wywinął! – wrzasnął w kierunku piłkarzy.

Tym jednak nie w smak było grać w ustawionym spotkaniu. I zaczęło się symulowanie kontuzji: tego ciągnie czwórka, ten ma problemy z łydką. Jeden gagatek w przeddzień meczu przyszedł do trenera z najprawdziwszą gorączką. – Ten to ruszył po całości. Nie udawał, że coś go pobolewa, tylko chyba biegał nago przez całą noc albo przynajmniej zjadł surowego ziemniaka – wspominał Kowal w swojej książce.

Ostatecznie Wojtek od meczu także się wymigał, a drużyna złożona głównie z rezerwowych i juniorów, uległa Sportingowi 0:1. Sevilla leciała, prezes szalał ze szczęścia. Piłkarzom obiecał premie w wysokości miliona pesos, niespotykanie wysokie. Ci jednak nie byli zainteresowani, pieniędzy nikt nie wziął. A prezes się obraził.

Kowal oskarża sędziego

– Sędzia był załatwiony – tak z kolei wypalił Kowal w kierunku hiszpańskich dziennikarzy po meczu Pucharu Króla z Atletico. I się zaczęło. Nagłówki, telefony, wzywanie do klubu. Wojtek Kowalczyk zarzuca arbitrowi sprzedanie meczu!

Raz jeszcze oddajmy głos Kowalowi:

– To był piękny druk. Profesjonalny. Na wszystkich frontach. Najpierw nie został wyrzucony bramkarz Atletico za to, że obronił strzał naszego zawodnika już poza polem karnym. Sędzia udał, że to była interwencja głową. Później karny z rękawa, na koniec czerwień dla naszego z powietrza. Odpadliśmy z Pucharu Króla, a Atletico sięgnęło później po dublet. Na boisko leciały pomarańcze, butelki, zapalniczki. Publika wyła – opisywał w biografii.

Gdy dziennikarze po meczu zapytali o ocenę pracy sędziego, Kowal nie wytrzymał. Zresztą nie on jeden, bo prezes klubu też określił postawę arbitra złodziejstwem, ale media z jakiegoś powodu przypieprzyły się tylko do Kowala. Afera na sto fajerek.

W telewizji pieklił się prezes Atletico, a szef Betisu wezwał Kowala na rozmowę. Ostatecznie skończyło się przeprosinami, wyemitowanymi w hiszpańskim radiu.

Nieśmiertelność dzięki momentom

Jak twierdzi sam Kowal, nieśmiertelność w Betisie zapewniło mu kilka momentów. Jednym z nich był wspomniany gol w debiucie.

– Ledwo wszedłem na boisko i zdobyłem bramkę. To miasto pamięta takich piłkarzy. Pamiętają jeszcze gorszych, niż ja – mówi.

Innym momentem był gol w derbach z Sevillą. 11 czerwca 1995 roku, pełne Estadio Benito Villamarin. Początek meczu, płaskie podanie z lewej strony pola karnego, Kowal niepilnowany na piątym metrze. Jak sam później mówił: nie celował. Po prostu skupił się na mocnym uderzeniu. Piłka przeleciała między nogami bramkarza, Betis wyszedł na prowadzenie, ostatecznie triumfując 2:1. Kowalczyk bohaterem.

Był też choćby gol z Realem Sociedad w Pucharza Króla. Ten to był piękny, o rany!

Najpierw oddajmy głos Kowalowi, raz jeszcze wracając do książki napisanej ze Stanem.

– Przebiegam ze czterdzieści metrów, odwracam głowę, żeby zacentrować, a tam nikogo – wszyscy zostali na własnej połowie i spisali tę akcję na straty. Ruszyłem jeszcze do chorągiewki w narożniku boiska i poczekałem kilka sekund, ale nikt się nie pofatygował. Co za barany! I co mam teraz zrobić? Wkurzyłem się i kopnąłem piłkę z całej siły w stronę bramki. Patrzę, patrzę, a ona coś tak ładnie zakręca. Moje oczy robiły się coraz większe, a piłka skręcała coraz bliżej okienka. I o dziwo – wpadła! Cały stadion w szoku.

A teraz zobaczmy to nagranie:

Hiszpanie nie kładą się spać

Pobyt w Hiszpanii to też kompletna zmiana klimatu. Słońce, wino, śpiew.

– 3,5 roku w Betisie, 1,5 roku w Las Palmas, trzy lata na Cyprze. Myślisz, że ktoś widział więcej słońca przez tyle czasu? Słońca, fajnego życia, fantastycznych owoców morza, mięs, muzyki, życia. Wydaje mi się, że nie. Jak widzę, że rodzina jest szczęśliwa, to ja też jestem szczęśliwy – opowiadał w ostatniej rozmowie z Paczulem.

– Hiszpanie nie kładą się spać. Nie wiem, jak oni to robią, ale się nie kładą. Po meczu idą na piwo, po piwie na wino i tak mijają całe godziny, aż przychodzi śniadanie – opisywał z kolei w książce.

– To już nie było dla mnie. Odkąd wyjechałem z Polski, a przecież na świat przyszła córka, zdecydowanie preferowałem towarzystwo rodziny. Niech na imprezach bawią się ci młodzi, niekonwencjonalni – dodawał.

Złamana noga i Luis Aragones

Ale ponad trzy lata w Betisie to nie tylko czas nieustannego słońca i blasku. To także cienie i przykre chwile. Jak choćby poważna kontuzja odniesiona na początku drugiego sezonu.

W pierwszym ekipa Kowala sensacyjnie, jako beniaminek, zajęła trzecie miejsce w ligowej tabeli. I z dużymi apetytami podchodziła do następnego. Tymczasem nadchodzi pierwsza kolejka, mecz wyjazdowy z Meridą, Wojtek zaczyna sezon w podstawowym składzie. Nagle trach – jeszcze przed przerwą pada na murawę. Potrzebna zmiana. Widać, że sprawa jest poważna.

Szpital, gips, diagnoza: złamana noga. I perspektywa spędzenia kolejnego półrocza bez gry.

Szczęście w nieszczęściu, że to wszystko stało się wtedy, gdy już byłem graczem ligi hiszpańskiej. W Polsce zapakowano by mnie w gips, a na odchodnym w klubie usłyszałbym: „Synku, to za kilka miesięcy, jak będziesz czuł się na siłach, wpadnij do nas, potrenujesz” – opisywał.

W Betisie obowiązywały inne standardy. Każdego dnia po Kowala podjeżdżał samochód, który zawoził go na rehabilitację i siłownię. Hiszpanie dbali, by napastnik wrócił do gry w pełni formy.

– Jakoś tak się dziwnie złożyło, że gdy grałem w Betisie, to zespołowi szło całkiem nieźle. W moim pierwszym sezonie zajęliśmy trzecie miejsce w Hiszpanii, w drugim – gdy miałem złamaną nogę – niestety dopiero ósme, ale rok później już czwarte – opowiadał.

Kowalczyk do gry wrócił na początku 1996 roku, a nieco ponad rok później trenerem Betisu został Luis Aragones. Ten sam, który ponad dziesięć lat później poprowadził Hiszpanię po zwycięstwo w mistrzostwach Europy. Zresztą przy zatrudnieniu nie obyło się bez kontrowersji, bowiem jeszcze dwa lata wcześniej Aragones prowadził lokalnego rywala, Sevillę. Jego przyjście oznaczało, że Betis przeszedł na grę jednym napastnikiem, a że w znakomitej formie był Alfonso, dla Kowala miejsca już zabrakło.

Bellerin w koszulce Kowala

Suche liczby w przypadku Kowala w Betisie prezentują się tak: 70 meczów, 18 goli. Trzy pełne sezony na boiskach hiszpańskiej ekstraklasy.

– Ktoś może powiedzieć, że Kowal miał małe liczby, mało bramek. Gdyby jednak w tamtych czasach był jakiś kretyn w UEFA, grałbym w Lidze Mistrzów. Wtedy trzeciej drużyny nie dopuszczali do Ligi Mistrzów, dziś gra czwarta drużyna. Taka była rzeczywistość – mówił jeszcze niedawno Kowal.

Ale że Wojtek w pamięci kibiców Betisu jest do dzisiaj, dowodów jest mnóstwo. Nie trzeba uciekać się do historii Karoliny, bowiem dopiero co Hector Bellerin świętował Puchar Hiszpanii w oldschoolowej koszulce z nazwiskiem „Kowalczyk” na plecach.

Zresztą tak się złożyło, że obaj panowie spotkali się w Sewilli ledwie dwa tygodnie później, przed finałem Ligi Europy, rozgrywanym na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan.

– Ja tam wracam, tam będę latał ze względu na wszystko. Wspaniałe miasto, najlepsze jedzenie na świecie, jakie kiedykolwiek byłem w stanie spróbować i najbardziej przyjemni ludzie. Oni tam nie widzą problemów. Zawsze mi to imponowało, jaką przyjemną szyderkę sobie ze mnie robili. Wchodziłem do restauracji, a tam kibice Sevilli. To co robili sobie z nas szyderkę, to się w głowie nie mieści. Na końcu okazywało się, że kończyliśmy razem wieczór – wspomina Kowalczyk dla Weszło.

„W meczu z Jagiellonią kibicuję Betisowi”

Naznaczona starciami z Betisem przygoda polskich drużyn w tym sezonie w naturalny sposób jest wyjątkowa dla Kowala. Zwłaszcza, że w pierwszym meczu andaluzyjski klub spotkał się z ukochaną przez Kowala Legią.

– Będę za Legią. Tłumaczyłem to już hiszpańskim dziennikarzom, bo również mnie o to pytali. Gdyby nie Legia, nie byłoby mnie w Betisie. Moim pierwszym klubem profesjonalnym była Legia Warszawa. Wcześniej byłem jej kibicem – deklarował przed tamtym spotkaniem Kowal.

Teraz nie ukrywa, że serce będzie biło mocniej dla swojej byłej drużyny.

– W meczu z Jagiellonią kibicuję Betisowi – zapowiada.

Mecz w Białymstoku Kowal będzie oglądał z trybun na zaproszenie Jagiellonii. Jego reakcje z dzisiejszego starcia w Sewilli można będzie oglądać zaś na WeszłoTV. Nasze pucharowe studio w składzie: Paweł Paczul, Wojciech Kowalczyk, Kamil Gapiński i Jakub Białek rusza o godzinie 20.45.

WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI NA WESZŁO:

fot. Newspix.pl

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji