Gdyby jedynym problemem organizacji Superpucharu Polski było odwlekanie ostatecznej daty, dzień po meczu może nie mówilibyśmy o dużej wpadce wizerunkowej Cezarego Kuleszy. Może sprawa rozeszłaby się po kościach jako zwykłe zaniedbanie, które akurat w przypadku tego meczu zupełnie nas nie dziwi. Ale skoro na Stadionie Narodowym, podczas rywalizacji o jedno z trzech polskich dostępnych trofeów pada negatywny rekord widowni na trybunach, idzie załamać ręce. Bo to wstyd nie tylko na całą Polskę, ale też Europę.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że Superpuchar Polski jest traktowany po macoszemu, ale przecież są jakieś granice. Wczorajszy widok pustawego Stadionu Narodowego powinien być dla Cezarego Kuleszy mokrym plaskaczem, zwłaszcza że był efektem jego działań. Na naszych oczach niedociągnięcia z odkładaniem tego meczu na później przerodziły się w kompromitującą nieudolność w organizacji.
Zaczęło się od braku rozwiązania niewygodnego kłopotu z kibicami Wisły Kraków, którzy grozili bojkotem. A skończyło na decyzji o przeniesieniu meczu do Warszawy i doprowadzeniu do bojkotu kibiców Jagiellonii. Kulesza może chciał dobrze, ale się zakiwał, czego skutki były brutalne.
Superpuchar nie uratował, tylko pogrążył wizerunek PZPN
Na meczu Jagielloni Białystok z Wisłą Kraków pojawiło się 10 935 kibiców, a to oznacza jakieś 40 tysięcy pustych krzesełek. Wśród nich żadnego fana mistrza Polski (przynajmniej nie w grupie zorganizowanej), ale też brak Cezarego Kuleszy, będącego na wyborach UEFA w Serbii, który swoją nieobecnością dał temu wydarzeniu świadectwo powagi rzędu spotkań wyborczych z Magdaleną Biejat. Czyli: patrzcie, jest coś takiego, może przyjdzie kilkaset osób i będzie ciekawie, ale jak wam się nie chce albo macie inne plany – spoko, żadna strata.
W świecie wyborczym właśnie tym byłby wczorajszy Superpuchar Polski. Takim na szybko postawionym namiotem, akurat w wolnym terminie, który spadł z nieba. Gdzieś w parku pod ładnym drzewkiem, z kiełbaską za 10 zł i otoczką wydarzenia, które może w zalążku pomysłu chciało być kiedyś poważne, ale w praktyce powagi nie miało absolutnie żadnej.
Sam fakt, że od pierwotnej daty spotkania minęło osiem miesięcy, mówi wystarczająco wiele. Ale to i tak za mało, patrząc na klimat piknikowego sparingu, którego nie widzieliśmy na Stadionie Narodowym nawet na najmniej grzejących publikę meczach reprezentacji.
nadkomplet na narodowym. SUPERPUCHAR pic.twitter.com/sqUeCgspsc
— Olek Sieradzki (@oleksieradz) April 2, 2025
Więcej niż 10 tysięcy ludzi potrafi przewinąć się na weekendowych targach staroci, nie wspominając o targach książki. Ale zostańmy przy sporcie: nieco mniejszą widownię znajdziemy już nawet na meczu reprezentacji kobiet, a większą na “Nowej Bukowej” w Katowicach. Tylko że tam, w przeciwieństwie do organizatora Superpucharu Polski, w miniony weekend nie podstawiano kibicom żadnych kłód pod nogi. Miało być piłkarskie święto i było. Owszem, dotyczyło historycznego otwarcia nowego stadionu, ale czy z podobną pompą, mimo wszystko nie dało się podejść do rywalizacji o superpuchar?
Oczywiście, że się dało, zwłaszcza że na Stadion Narodowy nie przyjechała Puszcza Niepołomice z Zagłębiem Lubin, tylko dwa duże kluby na mapie Polski. Zostały one jednak tak potraktowane, jakby Superpuchar był jakimś gorącym, niechcianym kartoflem. Wiadomo, że on raczej nigdy nie uzyska takiego respektu jak finał Pucharu Polski. Ale obowiązkiem PZPN było zachowanie chociaż minimum przyzwoitości, a nawet tego zabrakło, co dziwi o tyle, że to jeden z ich produktów, który też można dobrze opakować i sprzedać.
PZPN sam prosił się o problemy i niską rangę meczu Jagiellonia – Wisła
Całą tę degrengoladę wokół Superpucharu Polski doprawiły ceny biletów, oscylujące w granicach 80-100 zł. Czyli wyszło na to, że PZPN ma trochę wywalone – byle zagrać, byle mieć z głowy, a mimo to zażądał ceny bliskiej najtańszej wejściówce za czerwcowy mecz towarzyski reprezentacji Polski z Mołdawią (120 zł). Może gdyby ceny były niższe, bardziej adekwatne randze wydarzenia zniszczonej przez PZPN, udałoby się zachęcić do przyjścia na stadion kilka tysięcy osób więcej. Ba, może gdyby wzięto pod uwagę słabe projekcje frekwencyjne, ktoś wpadłby na pomysł, że bilety warto rozdać na przykład w warszawskich szkołach. Tak, żeby wypełnić straszące pustki.
Choć jest ona krucha, mamy jednak nadzieję, że tegoroczny Superpuchar Polski będzie dla PZPN ostateczną nauczką, że problemów nie wolno zamiatać pod dywan, a trofeum to trofeum. Nie Puchar Wójta, który obchodzi kilkanaście osób. Tu apel: panowie w PZPN, wbijcie to sobie do głowy i już teraz, póki nie rozjedziecie się na wakacje, klepnijcie termin kolejnego Superpucharu. Nie ma co czekać, aż Kulesza wygra albo nie wygra wyborów, bo inaczej zatoczymy koło i z piłkarskiego święta znowu zrobimy jedną wielką farsę.
WIĘCEJ O SUPERPUCHARZE:
- Kibice Wisły: dlaczego nas nie wpuszczacie? Też kibice Wisły: maczety i miotacze ognia
- Sparing na pustawym stadionie. Superklapa dla Jagiellonii
Fot. Newspix