Reklama

Skoki, które przesuwały granice. Dlaczego Planica jest wyjątkowa

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 marca 2025, 08:24 • 11 min czytania 3 komentarze

To tam rozegrano najlepszy konkurs w historii skoków. To na niej po raz pierwszy padło i 100, i 200 metrów. Planica – i znajdująca się w niej Letalnica – od zawsze wyznaczała kierunek skokom narciarskim. Nawet teraz. Bo gdy na innych mamutach skacze się bezpiecznie i ląduje na ogół znacznie bliżej, niż chcieliby fani, to w Planicy zawsze istnieje możliwość dalekich lotów. 

Skoki, które przesuwały granice. Dlaczego Planica jest wyjątkowa

Planica. Wyjątkowe miejsce w historii skoków

Późnozimowe albo wczesnowiosenne poranki i przedpołudnia to dla każdego fana skoków punkt sezonu, na który po prostu się czeka. Owszem, to też koniec tej imprezy, wszystko się zawija, widać nawet po atmosferze, że to już ostatki. Czasem jeszcze trwa poważna rywalizacja, do ostatnich chwili decydują się losy Kryształowej Kuli czy wygranej w PŚ w lotach. Ale to dotyczy garstki zawodników. Reszta chce po prostu latać jak najdalej, a potem zjeść przysmaki z całego świata (przywiezione przez wszystkie kadry), pogrillować, odpocząć, zrelaksować się.

Nas interesuje najbardziej ten pierwszy punkt – loty.

To w Planicy bowiem aż 38 razy bito rekord świata w długości skoku. I choć od 2011 roku nie polatano tam na tyle daleko, by ustanowić kolejny, to wciąż słoweńska skocznia – nie Vikersund, oficjalnie dzierżące miano rekordzistki (i nie Akureyri na Islandii, gdzie Ryoyu Kobayashi polatał tak daleko, jak nikt przed nim) – najbardziej rozpala wyobraźnię kibiców.

CZYTAJ TEŻ: WEDŁUG FIS KOBAYASHI NIE POBIŁ REKORDU ŚWIATA. TYLKO CO Z TEGO?

Reklama

I trudno się temu dziwić.

Pierwsze rekordy. Droga do stu metrów

4 lutego 1934 roku. Otwarto wtedy pierwszą na świecie skocznię mamucią, właśnie w Planicy. Autorem projektu był Ivan Rozman, a pomysłodawcą samej inicjatywy – Joso Gorec, sekretarz generalny Jugosłowiańskiego Związku Narciarskiego. Idea była prosta: zróbmy coś na wielką skalę, by Słowenia (Gorec pochodził z Lublany) stała się rozpoznawalna na arenie międzynarodowej.

Cóż, największa skocznia świata wydawała się niezłym pomysłem. I faktycznie takim była.

W Planicy chciano zresztą zorganizować cały wielki ośrodek narciarstwa klasycznego. To się nie udało, ale pracę nad skocznią rozpoczęto szybko. Początkowo miała ona mieć punkt konstrukcyjny ustawiony na 80. metrze. Nie można było dalej, FIS po prostu takiej skoczni by nie dopuścił. Wszystko pomierzono, ustalono, zaczęto budowę i… zabrakło pieniędzy. Wtedy właśnie do Goreca przyszedł Ivan Rozman i powiedział: „panie Joso, zbuduję panu tę skocznię za swoje, ale zrobimy ją większą”.

Większą, czyli z punktem K na 90. metrze. Megalomania!

Reklama

Skocznię zbudowano w dwa miesiące, gotowa była już w grudniu 1933. W lutym oficjalnie ją otworzono (mistrzostwami Jugosławii), a w marcu 1934 roku zaczęto bić rekordy. Wtedy przyjechali tam bowiem najlepsi skoczkowie ówczesnego świata. Na początku było łagodnie. W 1934 bowiem Birger Ruud skoczył 92 metry i na tym się skończyło. Ale niespełna rok później to poszło, rekord za rekordem. W ciągu dwóch dni wyglądało to tak:

  • Reidar Andersen – 93 metry;
  • Stanisław Marusarz – 95 metrów;
  • Reidar Andersen – 99 metrów;
  • Reidar Andersen – 99 metrów (wyrównanie własnego rekordu).

Dodajmy, że wynik Norwega długo się nie ostał. Dwa dni później w Ponte di Legno Fritz Kainersdorfer skoczył 99,5 metra. Był jednak na tyle miły, że setkę zostawił Planicy. Kolejnej zimy znów przyjechali tam więc najlepsi skoczkowie w ramach „Tygodnia lotów”. Pod skocznią ponoć 15 tysięcy kibiców, a na niej wybitni zawodnicy… choć bez Stanisława Marusarza, bo Polacy się nie zjawili. Nagle jednak – zaskoczenie. Rekord świata pobił bowiem młody, ledwie 18-letni Josef Bradl. To on ostatniego dnia zawodów skoczył 101 (lub 101,5, źródła nie są w pełni zgodne) metrów i jako pierwszy człowiek w historii przekroczył setkę.

W kolejnych latach Bradl okazał się wybitnym wręcz skoczkiem, a przede wszystkim – lotnikiem. W 1939 roku zdobył mistrzostwo świata, zresztą w Zakopanem, z kolei 14 (!) lat później wygrał Turniej Czterech Skoczni. Rekord świata poprawił jeszcze raz – w 1938 roku, gdy w Planicy skoczył 107 metrów. Skok na tamte czasy był tak wybitny, że po nim mówił tylko – Myślałem, że chciałbym tyle skoczyć. Skoczyłem… i żyję!

Zmiana stylu, zmiana skoczni

Przenieśmy się w czasie – o 50 lat do przodu. Powoli zbliża się schyłek stylu klasycznego, w którym narty skoczka prowadzono równolegle. Zawodnicy, którzy w 1987 roku przyjechali do Planicy – na marginesie: na nową Velikankę, otwartą 6 marca 1969 roku, stara z czasem stała się po prostu skocznią dużą – jeszcze o tym nie wiedzą, ale dosłownie dwa sezony później świat skoków zrewolucjonizuje wybuch formy Jana Boeklova, który narty będzie w locie prowadzić zupełnie inaczej od reszty i dzięki temu zgarnie Kryształową Kulę.

Ale, co ciekawe, nigdy nie będzie rekordzistą świata w długości lotu.

38 lat temu nikt tego wszystkiego jednak jeszcze tego nie przewidywał. Skoczkowie wiedzieli jednak, że przy dobrych wiatrach ówczesny rekord jest wciąż do pobicia. Wynosił on 191 metrów i dzielili go między sobą Matti Nykaenen (1985, Planica) oraz Andreas Felder (1986, Tauplitz). A na Velikance – Letalnicą stała się lata później – dało się latać dalej. A przynajmniej tak wszyscy twierdzili. Okazało się, że mieli rację.

Już 13 marca Andreas Felder skoczył na treningu 192 metry. Ale treningi nigdy się do tych oficjalnych rekordów nie liczyły. Więc ten wynik jeszcze zapisany przez statystyków nie został. W przeciwieństwie do tego, co następnego dnia zrobił… Piotr Fijas. Polski skoczek, specjalista od lotów, poszybował bowiem na Velikance na 194. metr. Został wtedy trzecim Biało-Czerwonym rekordzistą świata, po wspomnianym Marusarzu oraz Bronisławie Czechu (79,5 m w 1931 roku w Zakopanem, ale są co do tego skoku wątpliwości z dwóch powodów. Po pierwsze, Czech upadł na odjeździe, niemniej ówcześni sędziowie uznali, że przejechał wystarczająco dużo metrów po lądowaniu, by się tym nie przejmować. Po drugie, było to po właściwym konkursie, w trakcie zorganizowanego specjalnie na potrzeby bicia rekordu eventu – brali w nim udział tylko Czech i Marusarz).

Swoją drogą Fijas pierwotnie nawet nie chciał do tej Planicy lecieć. Przekonał go trener.

– I, o dziwo, od pierwszego skoku zacząłem tam dobrze skakać. Wszystkie próby były w okolicach 180 metrów, a rekord świata wynosił wówczas 191 m. Wyglądało to bardzo dobrze. Nagle wyszła taka plomba, że poleciałem na 194. metr. Miałem dobre warunki. Wszystko się złożyło. Ale skakałem inaczej niż inni. Raczej nisko nad zeskokiem i dlatego łatwiej było mi wylądować. Wydawało się, że inni powinni lecieć jeszcze dalej, ale nie dali rady, bo mieli za dużą wysokość. Oddałem ten rekordowy skok, ale niestety anulowali serię. Gdyby policzyli mi to do konkursu, to pewnie wygrałbym zawody. Oczywiście była euforia ze względu na rekord – wspominał były skoczek w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Na drugi dzień, jak wspominał sam Fijas, za bardzo się podpalił. Chciał polecieć daleko, wyszło tak, że upadł. Jego rekordu nikt już wtedy jednak nie pobił. Nikt nie zrobił też tego przez kolejnych siedem lat. Blisko był co prawda Andre Kiesewetter w 1991 roku, ale przy skoku na 196 metrów zaliczył podpórkę, co anulowało wynik jako rekord (ale został zapisany w statystykach jako najdłuższy lot – nie skok, bo nie ustał – stylem równoległym w historii). Dopiero w 1994 roku – w czasie mistrzostw świata – przekroczono kolejne bariery.

Velikankę wtedy przebudowano, z myślą o mistrzostwach właśnie. Podniesiono wtedy i wycofano próg. Miało to pozwolić na pobicie rekordu świata, który – za sprawą Fijasa – utrzymywał się już naprawdę długo. Czy inżynierom i konstruktorom faktycznie udało się „dowieźć” sprawę? No udało, jeszcze jak! W 1994 roku zanotowaliśmy w Planicy trzy rekordy świata. Zabawę rozpoczął Martin Hoellwarth, skacząc 196 metrów.

A w pewnym sensie zamknął ją Toni Nieminen. To on jako pierwszy zaliczył bowiem skok z dwójką z przodu. 17 marca 1994 roku wylądował na 203. metrze (rekordzistą mógł wcześniej zostać Andreas Goldberger z 202 metrami, ale upadł przy lądowaniu). Rekord Fina ostał się jednak jeden dzień, bo poprawił go Espen Bredesen. I to z przytupem – Norweg skoczył 207 metrów.

Nieminen o swoim historycznym skoku mówił potem tak:

– Skoki na Planicy w tamtym czasie mogły przerazić. Ale granica 200 metrów kusiła, pierwszy zawodnik, który przekroczy ją oficjalnie, miał zostać nagrodzony. Jechaliśmy akurat windą razem z Janim Soininenem. Nie było z niej widać zeskoku, usłyszeliśmy tylko komunikat, że Andreas skoczył 200 metrów. Spojrzeliśmy na siebie, nieco zirytowani, zastanawialiśmy się, czy w takim razie opłaca nam się skakać w drugim treningu. Zdecydowałem się jednak spróbować. Mój skok wyszedł bardzo dobrze. Poczułem, że polecę daleko. Przekroczyłem 200 metrów. Pomyślałem: „Szkoda, że tak późno”.

Po chwili, od dziennikarzy, dowiedział się, że Goldberger nie wylądował, przez co jego rekord nie może zostać uznany i to Toniego nagrodzą organizatorzy. – Tamtego dnia było wietrznie i bardzo ciepło. Na rozbiegu przestałem myśleć o rekordzie. Samego skoku właściwie nie pamiętam. Wszystko działo się zbyt szybko. Czułem się jednak wspaniale, gdy zobaczyłem, że skoczyłem 203 metry – mówił.

A po latach przyznał, że lotów… się bał. Jak zresztą wielu innych zawodników. Cóż, strach pokonał w najlepszy możliwy sposób.

XXI wiek i najlepszy konkurs w dziejach

Rekord pękał potem i w 1997, i 1999, i 2000 roku. W tym ostatnim przypadku Thomas Hoerl i Andreas Goldberger w pięknym stylu domknęli XX wiek. Ten pierwszy skoczył 224,5 metra, drugi – dwa dni później – dołożył brakujące pół, żeby pękła kolejna granica – ćwiartka trzeciej setki. Ten rekord utrzymywał się przez trzy lata, a w 2003 roku najpierw wyrównał go Adam Małysz, a potem – trzykrotnie – pobił Matti Hautamaeki.

Fiński skoczek lotnikiem był genialnym, co udowodnił jeszcze raz w 2005 roku. W czasie konkursu, który na zawsze przeszedł do historii.

20 lat temu w Planicy działy się bowiem rzeczy niebywałe. Czterokrotnie w ciągu jednego (!) dnia wyrównywano lub poprawiano rekord świata w długości lotu, śrubując go z 231 metrów Hautamaekiego do 239 Bjoerna Einara Romoerena. Ale po kolei.

Już trzy dni wcześniej Andreas Widhoelzl skokiem na 234,5 metra pokazał, że dolecieć w Planicy można daleko… gorzej z lądowaniem. Austriak upadł i w sumie wielu zaczęło się zastanawiać, czy w Słowenii nie dobito jednak do bezpiecznej granicy lotów. Skocznia z jednej strony zachęcała, by ją testować. Z drugiej – mogło się to skończyć poważnym uszczerbkiem na zdrowiu.

Ale skoczkowie postanowili zaryzykować.

20 marca 2005 roku zaczął Tommy Ingebrigtsen, choć on tylko wyrównał rekord Hautamaekiego. Potem przyłożył Romoeren – 234,5 m. Odciął się były już rekordzista – Hautamaeki skoczył o metr dalej. Norweg nie pozostał mu jednak dłużny. Huknął aż 239 metrów. Wszyscy byli zdumieni, że jury nie przerwało serii, obniżając belkę – nie było wtedy przecież przeliczników – w trosce o bezpieczeństwo skoczków. Ale to były inne czasy, wtedy się latało.

Latali więc. Najdalej Janne Ahonen.

– Od pewnego momentu warunki wietrzne były bardzo dobre, a my mieliśmy za duże prędkości [po 104 km/h]. W efekcie każdy kto siadał na belce, myślał o pobiciu rekordu świata – mówił po konkursie Fin. On wylądował na 240 metrze, ale skoku nie ustał. Po części dlatego, że postanowił skrócić skok, spadał z wysoka. Ale zrobił dobrze, gdyby nie to, mógłby pacnąć i na 250. metr. A wtedy w Planicy była to odległość nieosiągalna, która mogłaby skończyć się kalectwem.

Inna sprawa, że Janne – to już dobrze znany fakt – skakał nietrzeźwy.

“Wypiliśmy z chłopakami skrzynkę piwa w pokoju hotelowym. Później postanowiliśmy udać się w miasto. Odwiedziliśmy w Krajnskiej Gorze wszystkie możliwe knajpy. Rano, po powrocie do hotelu, wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jaki byłem głupi. Powiedziałem do kolegów, że za chwilę będziemy startować na największej skoczni świata. Żałowaliśmy tego, co zrobiliśmy i zastanawialiśmy się, w jaki sposób powinniśmy to wyjaśnić” – pisał Fin w biografii.

Janne Ahonen

Janne Ahonen na zeskoku. Fot. Newspix

Romoeren ponoć też nie był do końca trzeźwy. Ale on te 239 metrów wylądował stosunkowo pewnie, pokazując, że pewnie da się w Planicy skoczyć i dalej. Choć upadków – oprócz tego Ahonena – było więcej. 236 metrów skoczył i nie ustał Tommy Ingebrigtsen, po konkursie mówił tylko, że „To było szaleństwo”.

No i faktycznie, skocznia w Planicy miała wtedy przecież rozmiar ustawiony na… 215. metrze. A tamtego dnia skoków dalszych było całe mnóstwo. Zresztą o tym, że był to konkurs wybitny, świadczy fakt, że nikt tego rekordu Romoerena nie poprawił, aż przebudowano skocznię w Vikersund. Dopiero wówczas, w 2011 roku, Planica straciła tytuł największej skoczni świata.

I już jej nie odzyskała. Choć może powinna?

Safety first, czyli dziś nie latamy

W Vikersund rekordy bito do 2017 roku. Wtedy Stefan Kraft skoczył tam 253,5 metra. Dwa lata wcześniej był nawet dłuższy lot – Dmitrij Wasiljew huknął 254 m, ale nie ustał. Rekordu świata omal nie wyrównał w 2018 roku Gregor Schlierenzauer. I zrobił to w Planicy. Nie upadł, ale skok podparł.

Oficjalny rekord Letalnicy to jednak 252 metry – tyle osiągnął Ryoyu Kobayashi w 2019 roku. Wcześniej rekordzistą przez dwa lata był Kamil Stoch (251,5 m). A jako pierwszy w Słowenii 250 metrów osiągnął tego samego dnia co Stoch Robert Johansson. Takie skoki to efekt kolejnej przebudowy, w wyniku której rozmiar skoczni przesunięto na 240. metr. Pierwsze zawody rozegrano tam w 2015 roku. Na 250 metrów trzeba było czekać kolejne dwa lata. A późniejsze skoki udowodniły, że dałoby się w Planicy najpewniej wylądować i na 255. metrze.

Paradoks polega jednak na tym, że gdy Planica się powiększyła, to Vikersund – ze względu na nowe regulacje FIS – teoretycznie się nie zmniejszyło, w praktyce jednak jest zdecydowanie mniejsze. Efekt jest taki, że jeśli gdzieś czekać na rekord świata, to w Słowenii.

Jednak i tu jest trudno latać poza kolejne granice. FIS dba bowiem o bezpieczeństwo skoczków… aż za bardzo. Często przesuwaniem belek zabija całe konkursy, sprawiając, że nikt nie dolatuje do punktu HS. Choć i o to trudno. W ostatnich latach skoków na 250+ metrów po prostu brakuje. Od 2019 roku – i Kobayashiego – nikt nie lądował skutecznie tak daleko, poza… samym Japończykiem, który jednak skakał na „nielegalnej” skoczni na Islandii.

Nie obejrzeliśmy też takich prób w Planicy w ostatnich dniach. W trzech seriach – dwóch treningowych i kwalifikacjach – rozegranych do tej pory w tym roku na Letalnicy obejrzeliśmy tylko jeden skok powyżej 240. metrów – 246,5 m Domena Prevca w I treningu. Czy konkursy przyniosą nam więcej takich prób? Przekonamy się z czasem.

Wygląda jednak na to, że – przynajmniej dopóki nie zostaną rozbudowane największe obiekty – era bicia rekordów świata na razie się skończyła. A konkurs taki jak ten z 2005 roku nie przydarzy się jeszcze przez wiele lat.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o skokach narciarskich:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Polecane

Praca z Małyszem, ratowanie karier i pasja do Premier League. Oto nowy trener kadry skoczków

Jakub Radomski
2
Praca z Małyszem, ratowanie karier i pasja do Premier League. Oto nowy trener kadry skoczków
Ekstraklasa

“Możemy remis?”, spytało Zagłębie. “Nie możecie”, odpowiedział Raków

Paweł Paczul
125
“Możemy remis?”, spytało Zagłębie. “Nie możecie”, odpowiedział Raków