Już jutro to, na co wszyscy czekają! Wracają rozgrywki, od których każdy kibic na świecie dostaje gęsiej skórki. Mecze, o których potem pamięta się latami: ćwierćfinały Ligi Narodów!
A tak naprawdę, to nie.
W przeładowanym terminarzu, gdy Liga Mistrzów wkracza w kluczową fazę, gdy w europejskich ligach rozstrzyga się walka o mistrzostwo, gdy startują eliminacje do kolejnego mundialu – rozszerzona o ćwierćfinały (jeszcze w formule mecz-rewanż!) wersja Ligi Narodów jest potrzebna wszystkim jak powołanie Karolowi Linetty’emu. Z jednego i drugiego nie ma żadnego pożytku.
Nawet tak hitowe starcia jak Włochy – Niemcy, Chorwacja – Francja, czy Holandia – Hiszpania jakoś… po prostu nie podchodzą. Czuć, że to nie ten klimat, nie ta ranga, nie to wydarzenie. Gdy taki zestaw otrzymujemy w turnieju finałowym mistrzostw Europy lub świata, skaczemy ze szczęścia. W trakcie eliminacji – zawsze warto rzucić okiem. W ćwierćfinałach Ligi Narodów… Cóż, pewnie też spojrzymy, ale sztuczność i niepotrzebność tego tworu nie pozwala poczuć zdrowej, piłkarskiej ekscytacji. Ani w ogóle traktować go poważnie.
Nie przy zmieniających się rok w rok zasadach. Ba, nie przy zmieniających się zasadach nawet w trakcie trwania (!) edycji, co jest jakimś totalnym absurdem i zaprzeczeniem sportowej rywalizacji. Pazerność UEFA na kasę wylewa się z Ligi Narodów na każdym kroku i jak socjalizm – próbuje bohatersko rozwiązywać problemy, które sama stworzyła.
Tak jak choćby konflikt terminów w meczach eliminacji MŚ oraz play-offów LN. To skrajnie niepoważne, że grając z Litwą i Maltą nie wiemy jeszcze, kto będzie naszym rywalem z pierwszego koszyka. UEFA sama zapędziła się w kozi róg, w pewnym momencie już nie bardzo wiedząc jak z niego wybrnąć. Wszystkie absurdy przed losowaniem grup eliminacyjnych pięknie wyjaśniał – nomen omen – AbsurDB na naszych łamach:
Rozdwojenie jaźni UEFA. Znów zmieniono zasady losowania. Na gorsze dla Polski
La Furia Roja. Hiszpania w trybie bestii
Moglibyśmy więc wzorem Marka Poncjusza Katona powtarzać co chwilę: „A poza tym uważamy, że Ligę Narodów należy zniszczyć” (i tak, wiemy, że Polska zyskała dzięki temu dziwnemu tworowi w awansie na Euro 2024), ale – choć rzeczywistość zawsze warto ocenić prawdziwie – czasem warto ją zaakceptować, zamiast bezsensownie kopać się z koniem.
A rzeczywistość jest taka, że od dwumeczu Holandii z Hiszpanią (pierwsze spotkanie 20 marca w Rotterdamie, rewanż 23 marca w Walencji) zależy, z kim zagramy 4 września i 14 listopada w meczach eliminacji MŚ. Złośliwi mogliby już powiedzieć – to nie ma znaczenia, od jednych i drugich dostaniemy bęcki. No cóż, prawdopodobnie tak. Ale będąc szczerym – trafienia na Hiszpanię nie życzylibyśmy w tym momencie największemu wrogowi.
Ekipa Luisa de la Fuente jest jak ten słynny czerwony byk z hiszpańskich kreskówek. Wpada i niszczy wszystko co staje jej na drodze. 63-latek przejął kadrę po mało udanych mistrzostwach świata w Katarze (odpadnięcie już w 1/8 finału z Marokiem, wcześniej porażka z Japonią) i zrobił z niej niesamowicie funkcjonująca maszynę. Bilans na przestrzeni dwóch lat pracy: 24 wygrane, 2 remisy i 2 porażki.
Za swojej krótkiej na razie kadencji de la Fuente wygrał wszystko, co było w jej czasie do wygrania: najpierw triumfował w ubiegłej edycji Ligi Narodów, później niemal z kompletem zwycięstw awansował na Euro 2024, tam z samymi wygranymi sięgnął po mistrzostwo Europy (a rywalizował przecież z potęgami: Włochami, Chorwacją, Niemcami, Francją i Anglią), aż wreszcie zajął pierwsze miejsce w grupie kolejnej edycji LN (pięć zwycięstw, jeden remis).
Z ostatnich 15 spotkań Hiszpanie wygrali 14, remisując tylko z Serbią. Wyjąwszy sparingi, z ostatnich 23 spotkań o punkty wygrali aż 22 razy (+ wspomniany remis z Serbią). O punkty przegrali zresztą tylko raz, w drugim meczu za kadencji de la Fuente, ze Szkocją, w marcu 2023 roku. Poza tym wpadek nie stwierdzono.
Trzeba spojrzeć prawdzie prosto w oczy: jeśli Hiszpania trafi do naszej grupy, nie mamy najmniejszych szans. Trzeba tylko się modlić, żeby obyło się bez traumatyzującego pogromu, jak w przypadku porażki 0:6 za kadencji Franciszka Smudy.
Holandia. Za silna na słabych, za słaba na silnych
W starciu z Holandią Hiszpania jest zresztą faworytem. Pomarańczowi do fazy play-off zakwalifikowali się na słowo honoru, wygrywając tylko dwa z sześciu spotkań: po jednym z Bośnią i Węgrami. W dwóch pozostałych meczach z tymi rywalami ledwie remisowali, dokładając do tego remis i porażkę z Niemcami. Na Euro zaprezentowali się specyficznie: niby dotarli do półfinału, ale jednocześnie nie pokonali żadnego topowego przeciwnika. Wygrali oczywiście z nami, z Rumunią i z Turcją, remisując z Francją i przegrywając z Austrią oraz Anglią.
To zresztą cecha charakterystyczna ekipy Ronalda Koemana, która jest w starciach z najlepszymi bezsilna. Od kiedy w marcu 2023 roku Holender ponownie przejął reprezentację narodową ta wygrywała jedynie z Gibraltarem, Grecją, Irlandią, Szkocją, Kanadą, Islandią, Polską, Rumunią, Turcją, Bośnią i Hercegowiną oraz Węgrami. Potęg w tym zestawieniu – brak. To wszystko rywale na papierze od Holandii słabsi.
Pomarańczowi nie potrafili zaś pokonać: Francji (0:4, 0:0), Chorwacji (2:4), Włoch (2:3), Niemców (w żadnym z trzech spotkań: 1:2, 2:2, 0:1), Austrii (2:3), czy Anglii (1:2). Gdy przychodzi do starcia z silnym rywalem, zespół Koemana jest bezradny, zazwyczaj tracąc też sporo bramek.
Nie, żeby było to jakieś wielkie pocieszenie dla Biało-Czerwonych, bo ci akurat są w gronie zespołów, z którymi Holendrzy sobie radzą. Ale jednak – przed rywalizacją między La Furia Roja a Oranje – pewna różnica między tymi zespołami jest.
Starzy znajomi z Holandii
Zwłaszcza, że z Holandią w ostatnim czasie mierzyliśmy się regularnie i choć byliśmy zespołem słabszym, nie były to spotkania gołej dupy z batem. Na Euro 2024 postraszyliśmy faworytów, najpierw prowadząc po bramce Adama Buksy, a potem długo remisując, aż do 83. minuty, gdy skarcił nas Wout Weghorst. W Lidze Narodów mierzyliśmy się zaś ze sobą czterokrotnie – raz udało się nawet zremisować (2:2 w czerwcu 2022 roku), a trzykrotnie zaliczaliśmy porażkę w niewielkich rozmiarach (0:2, 1:2, 0:1).
To oczywiście szukanie pozytywów jak w przypadku szukania ich w grze Pawła Dawidowicza w Serie A – jakieś są, tyle że żadne. Szanse na sprawienie niespodzianki wciąż będą marne – po raz ostatni z Holandią wygraliśmy w 1979 roku, gdy na jednym boisku grali ze sobą Adam Nawałka, Zbigniew Boniek i Grzegorz Lato. 13 kolejnych spotkań to raptem 5 remisów i 8 porażek.
Zespół Ronalda Koemana na trafienie do „polskiej” grupy pewnie się nie obrazi – alternatywą jest gra w grupie z Turcją, Gruzją i Bułgarią. Zresztą, będąc już przy nazwisku trenera Pomarańczowych, warto zauważyć ciekawą rzecz: a mianowicie, że w przypadku stanowiska selekcjonera reprezentacji Holandii możemy mówić o wyjątkowo klasycznej karuzeli trenerskiej, której nie powstydziłby się żaden klub Ekstraklasy.
Od początku lat 90., kiedy to krótko tę funkcję sprawował Leo Beenhakker, większość kolejnych selekcjonerów prowadziło reprezentację kilkukrotnie: Rinus Michels objął kadrę nawet po raz czwarty, trzykrotnie prowadził ją Dick Advocaat, trzykrotnie Louis van Gaal, dwukrotnie Guus Hiddink, teraz drugą kadencję piastuje to stanowisko Ronald Koeman. Gdybyśmy mieli stawiać na jego następcę, szukalibyśmy w gronie: Marco van Basten, Bert van Marwijk, Danny Blind, Frank de Boer. Ci – na razie – prowadzili Holendrów tylko po razie.
A wracając do jutrzejszego starcia – rywalizacja Hiszpanów z Holendrami budzi naprawdę piękne skojarzenia: z finałem mundialu z 2010 roku, wygranym po dogrywce dzięki bramce Iniesty, i z rewanżem cztery lata później, gdy Oranje rozgromili mistrza świata 5:1, a Robin van Persie zamienił się w „Latającego Holendra”. Jutro o takie emocje będzie ciężko, ale byłoby miło, gdyby i tym razem starcie dwóch potęg nie zawiodło.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Tak ma wyglądać doping na PGE Narodowym
- Kowal: Nie wiem, dlaczego Probierz powołuje Dawidowicza
- Marczuk uważa, że Legia to największy klub w Polsce
Fot. Newspix