Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym kończą się dziś… ale jeszcze długo będzie się o nich mówić. W świecie skoków doszło bowiem do największej afery w ich historii. Norwegowie – gospodarze imprezy – wprost oszukiwali przy tym, jak szyli swoje kombinezony. Pozostaje pytanie: co teraz z tym fantem zrobić? I czy FIS zdecyduje się surowo ukarać jedną z czołowych reprezentacji? Ale też czy powinien?
Zaczęło się od filmu
Nakreślmy tło, żebyśmy wszyscy mieli jasność, co do tego, co się właściwie wydarzyło. Pierwotnie poszło o czipy, które umieszczane są w kombinezonach skoczków. Co za czipy, zapytacie? To pewna nowinka, którą wprowadzono przed tym sezonem, równocześnie wprowadzając limity strojów, jakie dane reprezentacje mogą użyć w czasie Pucharu Świata (do dziesięciu przez cały sezon, aczkolwiek ich liczba zwiększa się z czasem, początkowo było mniej).
Opisując to krótko: w każdy kombinezon, zgłoszony przez daną kadrę do zawodów, wszywane są odgórnie czipy. Robi to Christian Kathol, czyli kontroler FIS. Przed zatwierdzeniem kombinezonu Kathol mierzy przy tym parametry stroju, wprowadza je do oficjalnego systemu i to już koniec prac przy tym stroju. Nie można go potem przeszywać, w żaden sposób przy nim manipulować. Wyjęcie czipu również nie wchodzi w grę, bo ten będzie wtedy nieaktywny i kontroler będzie mógł to wychwycić.
Taki system miał wyrównać warunki między kadrami-gigantami, a tymi, które dysponują znacznie mniejszymi środkami. Wyszło średnio, bo największe reprezentacje testowały multum strojów przed ich zgłoszeniem do FIS-u. Ale to temat na inną dyskusję.
Nas obchodzi to, co stało się w Trondheim.
Cała sprawa zaczęła się od nagrań wideo, opublikowanych przez Jakuba Balcerskiego, dziennikarza sport.pl. Widać na nich Norwegów, którzy przeszywają swoje kombinezony (a na później opublikowanym zdjęciu dostaliśmy też potwierdzenie, że to kombinezon z mistrzostw). Czyli robią coś, co absolutnie nie powinno mieć miejsca. Pojawiło się więc pytanie: jak to możliwe? Odpowiedź okazała się stosunkowo prosta – czipów nie trzeba wyjmować ze strojów. Ale można skopiować z nich informacje, które się na nich znajdują. Jak to zrobić – można tak naprawdę dowiedzieć się po kilku minutach spędzonych w Google.
Widoczne tu oznaczenie “WM2” (2. kombinezon zaczipowany na MŚ) kończy dyskusję o tym, czy to wideo z okresu MŚ w Trondheim, a także ogranicza możliwości tłumaczenia Norwegów (mówili, że to kombinezony szykowane na Raw Air).
No i stawia sto innych znaków zapytania @sportpl pic.twitter.com/ktAnxfJgoR— Jakub Balcerski (@JakubBalcerski) March 9, 2025
System kulał więc, jeśli chodzi o zabezpieczenia. Na antenie Eurosportu przyznał to potem nawet Adam Małysz, prezes PZN.
– Coś takiego [duplikowanie czipów – red.] można sobie zrobić jak pilot do bramy, do garażu. To można zakodować. Wystarczy, że masz taki system i potrafisz powielić czip. […] Nie wolno poszerzać kombinezonu, ale można zwężać. Ale to nie może być dodany całkowicie nowy element. Dzisiaj każdy z tych elementów ma swój chip i po to je wprowadzono, żeby po prostu ich nie wymieniano. Często teamy tak robiły, że wymieniały na przykład dół lub górę kombinezonu. Dzisiaj przez te chipy nie powinno to mieć miejsca – mówił, jeszcze przed konkursem na skoczni dużej. Dodawał też, że Polacy planują protest, a w wytłumaczenia Norwegów dotyczące tego, co robili przy kombinezonach, nie wierzy, bo „po co […] szyją po nocach?”.
No właśnie, po co?
Wyścig zbrojeń
Skoki od lat są już sportem, w którym dobra forma niekoniecznie wystarczy, by pokonać rywali. Liczą się jeszcze kwestie sprzętowe – to, czym dysponuje dany skoczek, gdy siada na belce. Jaki ma kombinezon, jakie narty, czy nawet – pamiętając Simona Ammanna z Vancouver – jakie wiązania lub buty. FIS często nie tyle ustala zasady, co reaguje na to, co robią dane zespoły. A te szukają sposobów, by zyskać przewagę.
Od dawna mówiło się, że duża część z nich jest nielegalna.
Jasne, czasem wystarczyło spojrzeć gołym okiem, by dostrzec, że coś jest nie tak. Kombinezony Niemców na przykład często wyglądały bardziej, jak stroje do base jumpingu, niż do skoków narciarskich. Brakowało tylko spadochronu na plecach. Często jednak chodzi o szczegóły, których nie da się dostrzec, bez dokładnych kontroli. Niektóre ostatecznie są dopuszczone do rywalizacji, inne nie. Tak było na przykład z butami Polaków przed igrzyskami w Pekinie, które miały być naszą bronią, a których ostatecznie nie pozwolono nam na tych igrzyskach użyć.
Ten kombinezon Karla Geigera to jest zart. Jak nie bedzie DSQ to zart z dyscypliny
Tu jest tak duzo materialu, ze nawet dziubek sie zagiął
pic.twitter.com/wN5CtLAXOR
— Piotr Majchrzak (@MajchrzakP) March 2, 2025
Jednak o kombinezonach Norwegów mówiło się już od jakiegoś czasu. Ba, poszczególne reprezentacje miały wręcz informować FIS o tym, że ci manipulują przy nich wbrew zasadom. Ale kolejne kontrole niczego nie wykazywały, stąd reprezentanci tego kraju nadal skakali. I doszło na przykład do tego, że zdyskwalifikowany wczoraj Marius Lindvik – pierwotnie srebrny medalista – jest mistrzem świata ze skoczni normalnej.
Spory niesmak, co?
Lepiej późno niż wcale? Niekoniecznie
Część reprezentacji poszła do FIS po raz pierwszy jeszcze przed wczorajszymi wydarzeniami. Ba, mówi się nawet, że już kilka tygodni temu wskazywano na nieprzepisowe rozwiązania w kombinezonach Norwegów – nie manipulacje przy czipach, a wszywanie usztywniającego, niedozwolonego materiału do strojów. Protestowano też w czasie samych mistrzostw. Ale pierwotnie nic to nie dawało.
FIS kontrolował co prawda kombinezony Norwegów. Nieprawidłowości jednak nie widział. Aż do wczoraj. Choć jeszcze przed konkursem – ale już po publikacji filmów – Christian Kathol mówił Eurosportowi: – Oczywiście, że widziałem filmy. Przed dzisiejszym konkursem sprawdziłem kombinezony wszystkich Norwegów. Są w porządku, czipy nie zostały naruszone, a mają dwustopniowe zabezpieczenia.
Po pierwszej serii kombinezony badano ponownie. I znów nic nie znaleziono. Już po konkursie z protestem do FIS poszli jednak przedstawiciele Austrii, Polski, Słowenii i Japonii. Ale pierwotny protest – dotyczący czipów – nic nie dał. W międzyczasie do oficjeli swój list napisali przedstawiciele kadry Niemiec, a Polacy i Austriacy ponowili protest, ale już w innej sprawie. Kontrolerzy przyjrzeli się więc strojom Skandynawów jeszcze raz. I wreszcie znaleźli problem.
Ale nie były nim czipy. Przynajmniej nie na razie. Znaleziono za to sznurek, którym Norwegowie mogli naciągać stroje. Thomas Thurnbichler wyjaśniał potem, że mogło to dawać rywalom Polaków dodatkowe noszenie. Oczywiście, noszenie wbrew przepisom.
UWAGA!Sytuacja rozwojowa! Jak się okazuje (info od Adama Małysza) został złożony drugi protest przez Polaków i Austriaków. Poszło o … wszyte w norweskie kombinezony sznurki dzięki którym naciągali stroje. To jest dopiero historia!!!! Ten protest został uznany! #skijumpingfamily
— Sebastian Szczęsny (@seba_szczesny) March 8, 2025
W tej sytuacji FIS nie miał innego wyjścia, jak tylko zdyskwalifikować norweskich skoczków. Marius Lindvik stracił w ten sposób srebrny medal, wysokie miejsce odebrano też Johannowi Andre Forfangowi. Wszystko zostawiło jednak niesamowicie gorzki posmak. Jak ujął to Thurnbichler na antenie Eurosportu. – Gdy widzę, co inni robią z kombinezonami, to zastanawiam się, czy to nadal sport. My też próbujemy grać na limicie, ale za każdym razem FIS każe się nam cofać. Innym nie.
Zostawmy na razie kwestie nierównego traktowania. Wyjaśnijmy jeszcze – słowami Sandro Pertile, szefa Pucharu Świata – jak doszło do tego, że Norwegowie ostatecznie zostali ukarani.
– Wszystko zaczęło się przed konkursem. Dotarły do nas pewne informacje, że doszło do czynności przy kombinezonach. Przeprowadziliśmy kontrolę przed zawodami, ale nie byliśmy w stanie wykryć nieprawidłowości. Następnie, po pierwszej serii, skontrolowaliśmy wszystkie norweskie kombinezony, ale ponownie nie udało nam się zobaczyć nic podejrzanego. Jedyną możliwością było otworzenie kombinezonów. Dopiero, gdy to zrobiliśmy, znaleźliśmy nieprawidłowości i zdaliśmy sobie sprawę, że przepisy zostały złamane – mówił Włoch Eurosportowi.
Starał się przy tym robić dobrą minę do złej gry. Mówił, że najważniejsze, że zwycięzca (Domen Prevc) nie był w to zamieszany. Problem polega jednak na tym, że zupełnie nie wiadomo, jak długo Norwegowie manipulowali w ten sposób ze swoimi kombinezonami. Marius Lindvik został przecież mistrzem świata na skoczni normalnej. W dodatku to mistrzostwa świata, które organizowano w ich kraju. Zawinili ich gospodarze. Stąd tak późne ujawnienie tych oszustw sprawia, że sprawa staje się jeszcze gorsza i trudniejsza do naprawienia.
W efekcie to skandal, który niesamowicie mocno uderza w wizerunek skoków, już wcześniej tracących na popularności i uwadze fanów. Dlatego nie dziwi, że wielu chce mocnej reakcji. Czy jednak się jej doczeka?
Sto złotych grzywny czy 25 lat dyskwalifikacji?
Kolejne zawody Pucharu Świata zaczynają się już w środę. W Oslo. Przed nami bowiem RAW Air, turniej od dobrych kilkunastu lat organizowany przez Norwegów, który zyskał już swój prestiż i renomę. Ale w tej sytuacji pojawiają się nawet głosy o możliwym odwołaniu tych konkursów. Z jednej strony można zrozumieć te postulaty – przecież, powtórzmy, to skoczkowie gospodarzy dopuścili się oszustw.
Z drugiej: wypaczyłoby to rywalizację o Kryształową Kulę. Co więc zrobić?
Cóż, FIS na razie zdecydowanie tego nie wie, przyznawał to sam Pertile. Dziś poinformowano, że powołana zostanie specjalna komisja, mająca zbadać sprawę. W Norwegii – wiadomo – panuje panika. Choć trener tamtejszej kadry w NRK mówił, że „wcale nie dopuścili się oszustwa, jedynie złamali zasady”.
Takie słowa chyba komentują się same, co?
Magnus Brevig, trener kadry Norwegii, którego również można dojrzeć na opublikowanych nagraniach. Fot. Newspix
Na ten moment jedyny sposób, w jaki Norwegom się oberwało, to wczorajsze dyskwalifikacje. Wydaje się jednak, że to za mało. Owszem, nie mamy dowodów, że manipulowali kombinezonami również przy konkursach na skoczni normalnej – i wcześniej, w Pucharze Świata – ale trudno wyobrazić sobie, by było inaczej. Bez dowodów FIS jednak (co naturalne) nie odbierze medali czy zwycięstw tamtejszym skoczkom.
Co jednak jeśli te się pojawią? Zmiana wyników MŚ to wówczas minimum. Ale wydaje się, że kara powinna być dotkliwa. To bowiem nie tylko oszustwo, to też działanie na szkodę sportu i jego wizerunku, który – podkreślmy jeszcze raz – i tak w ostatnim czasie mocno cierpi. Stąd dyskwalifikacja do końca sezonu (o ile sprawę uda się szybko zbadać) to wymagane minimum. A i działania na, co najmniej, kolejny sezon, byłyby tu potrzebne.
Niekoniecznie w grę musi wchodzić dyskwalifikacja. Można – wzorem F1 – nałożyć na Norwegów kary finansowe. Albo ograniczyć kwoty startowe do, na przykład, dwóch skoczków, by nie mogli przez jakiś okres rywalizować w konkursach drużynowych. Opcjonalnie pokusić się o odjęcie (byłby to precedens, oczywiście, ale czemu nie?) punktów wszystkim tamtejszym zawodnikom jeszcze przed startem PŚ.
Kara powinna bowiem odczuwalna… ale w tym wszystkim jest jeden haczyk.
Problem: nie można przesadzić i nie można zbyt być łagodnym
Nie wydaje się bowiem, by Puchar Świata mógł pozwolić sobie na całkowitą stratę Norwegii. To wciąż jeden z tych krajów, którym na skokach zależy. Przede wszystkim ich ojczyzna, a to historycznie ważne. Tamtejsi skoczkowie już wcześniej mieli problemy finansowe, teraz mogą ucierpieć jeszcze bardziej. Jeśli potencjalne kary spowodują upadek norweskich skoków – a wiemy, że nawet w kraju z wielkimi tradycjami to możliwe, wystarczy spojrzeć na Finlandię – to Puchar Świata ucierpi podwójnie.
Raz, że przez całą aferę. Dwa, że przez potencjalne problemy tej kadry.
Nie można jednak tym tłumaczyć przesadnego łagodzenia kary. To spory dylemat, przed którym być może za niedługo stanie FIS. Zastanowić można się więc, czy aby całej sprawie nie powinien przyjrzeć się ktoś neutralny. Na przykład… WADA. Światowa Agencja Antydopingowa na co dzień zajmuje się oczywiście dopingiem przyjmowanym do organizmu, ale tego typu manipulacje przy kombinezonach to nic innego, jak doping technologiczny.
Dlaczego więc nie miałoby to leżeć w ich kompetencjach? Wymierzenie kary za takie przewinienia przy okazji zdjęłoby problem z ramion FIS-u, ale też zapewniło nas, że Norwegii dostanie się to, na co zasługuje. Bo patrząc na to, jak Międzynarodowa Federacja Narciarska działała w sprawie protestów wcześniej, nie jesteśmy pewni, czy aby kara nie będzie zbyt łagodna. Właśnie ze względu na to, o czym piszemy – dobro skoków.
Ale dla dobra skoków trzeba też pokazać, że takie działania spotkają się z mocną reakcją. Oby tak było. Bo jeśli wszystko odpowiednio się teraz rozegra, być może ten – jak to nazwała część ekspertów – “najczarniejszy dzień w dziejach skoków”, sprawi, że nad dyscypliną wyjdzie słońce, bo uda się ją oczyścić z oszustw technologicznych.
I tego optymizmu się na razie trzymajmy.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH NARCIARSKICH:
- Głowa Thurnbichlera pewnie poleci. A nie powinna [KOMENTARZ]
- Adam Małysz – wybitny skoczek, a jaki prezes? “Chodzi po omacku, nie widząc światła”
- Niszczenie dziedzictwa czy zasłużona możliwość? Nasi weterani wciąż skaczą… ale blisko
- Szef skoków: „Za pięć lat w Pucharze Świata będzie się skakać po 270 metrów” [WYWIAD]