Jagiellonia gra dziś z Cercle Brugge, a Legia – z Molde. Obaj nasi rywale mierzyli się już w tym sezonie z polskimi klubami. Przed 2025 rokiem takie zdarzenie miało miejsce tylko sześć razy, ale w nowym systemie rozgrywek będzie się to pewnie zdarzać coraz częściej. Jak kończyły się takie podwójne starcia jednego klubu z dwoma rożnymi polskimi przeciwnikami? Poznajcie historię prowadzącą od Feyenoordu, przez Wisłę niszczącą Schalke, po bolesne przejścia Backiej Topoli. Nie licząc Pucharu Intertoto, w ostatnich 50 latach polski zespół zawsze drugą taką potyczkę w sezonie wygrywał! Gdyby reguła się utrzymała, mielibyśmy dwóch reprezentantów w ćwierćfinale Ligi Konferencji.

Molde w fazie ligowej Ligi Konferencji grało mecz w Białymstoku, zakończony pięknym zwycięstwem Jagi 3:0. Teraz do Norwegii leci Legia, by zmierzyć się z Molde w 1/8 finału tych rozgrywek. Żółto-Czerwoni podejmują z kolei Cercle Brugge, które w play-offach o awans do fazy ligowej wyeliminowało Wisłę. Ten dwumecz miał niesamowity przebieg, bo po bolesnym 1:6 w Krakowie, Biała Gwiazda wdrożyła znaną w Brugii zasadę: „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” i wygrała aż 4:1. Oczywiście nie wystarczyło to do awansu, ale przez chwilę wisiało w powietrzu najbardziej sensacyjne odwrócenie wyniku w historii europejskich dwumeczów. Równać by się z nim mogło chyba tylko zeszłoroczne 6:1 Olympiakosu w Tel Awiwie po porażce 1:4 u siebie albo remontada Barcelony z PSG w 2017 roku.
A przecież dopiero co Duma Podlasia dwukrotnie wygrała 3:1 z TSC Backa Topola, która wcześniej także trzy gole otrzymała od warszawskiej Legii w fazie ligowej. Trzy przypadki, by jeden zagraniczny klub w tym samym sezonie trafił dwukrotnie na polskiego przeciwnika, to równo połowa wszystkich takich zdarzeń z poprzednich 70 lat rozgrywania europejskich pucharów! Reforma systemu i fakt, że w fazie grupowej nie gra się z trzema, a z sześcioma rywalami (a w pozostałych pucharach – nawet z ośmioma), powoduje, że takich zdarzeń będzie teraz znacznie więcej. I to mimo braku spadków z jednych rozgrywek do drugich (poza eliminacjami).
Szczególnie, że z prognoz na podstawie sytuacji w ligach zagranicznych wynika, że w przyszłym roku realny jest występ nawet czterech (!) polskich klubów w fazie ligowej – Lecha i Legii w Lidze Europy oraz Jagiellonii i Rakowa w Lidze Konferencji. Mamy zatem dobry moment na to, by sprawdzić jak w przeszłości radziliśmy sobie z przeciwnikami, którzy dwukrotnie w jednym sezonie mieli szczęście (albo pecha) trafić na polskiego rywala.

Feyenoord kontra Gwardia i Ruch
Wszystko zaczęło się pół wieku temu i były to złe dobrego początki. W pierwszych dekadach europejskich pucharów szansa na grę z dwoma polskimi przeciwnikami była minimalna. W Pucharze Europy i Pucharze Zdobywców Pucharów wystawialiśmy po jednym reprezentancie. W Pucharze Miast Targowych swoich wysłanników mieliśmy dopiero pod koniec jego istnienia, do tego sporadycznie udawało im się przebrnąć choćby pierwszą rundę, więc okazji do podwójnych starć nie było.
W złotym okresie polskiej piłki na początku lat siedemdziesiątych dotarliśmy nawet na siódme miejsce rankingu UEFA. Do Pucharu UEFA w 1973 roku zakwalifikował się wicemistrz – Ruch, dla którego miał to być dopiero drugi sezon w Europie oraz warszawska Gwardia. Wylosowali bardzo pechowo – odpowiednio czwartą drużynę Bundesligi i wicemistrza Węgier, które miały piątą najsilniejszą ligę na kontynencie. Ferencvaros był półfinalistą tych rozgrywek sprzed dwóch lat, a mimo tego Gwardia z Władysławem Żmudą w składzie wygrała oba mecze. Ruch z kolei trafił na chyba najsłabszego możliwego reprezentanta RFN – Wuppertaler SV, któremu Bula, Marx, Maszczyk i spółka władowali osiem bramek w dwumeczu.
W drugiej rundzie los nie był łaskawy. Warszawiacy trafili na Feyenoord – zdobywcę Pucharu Mistrzów sprzed trzech lat, a Niebiescy na Carl Zeiss Jena, który w ostatnich latach odpadał tylko z najlepszymi: Leeds, Wolves, Crveną Zvezdą lub Ajaxem. Mecz w Chorzowie, zakończony wynikiem 3:0 ułożył rywalizację, a Harpagony po porażce 1:3 w Rotterdamie wygrały 1:0 w rewanżu. W meczu 1/8 finału Ruch przegrał w Budapeszcie z Honvedem 0:2. U siebie do przerwy padła jedna bramka dla gospodarzy, ale w drugiej połowie dołożyli ich oni aż cztery i awans do ćwierćfinału stał się faktem.
Theo de Jong – wkrótce wicemistrz świata – strzela gola Piotrowi CzaiTam czekał Feyenoord naszpikowany zawodnikami, z których aż siedmiu trzy miesiące później doprowadziło ekipę Oranje do wicemistrzostwa świata. Z Ruchu brązowy medal zdobył wówczas tylko Zygmunt Maszczyk. Mimo tego, przez 180 minut Holendrom nie udało się przechylić szali na swoją korzyść. Dopiero w dogrywce strzelili dwa decydujące gole i wyeliminowali chorzowian, ostatecznie zdobywając Puchar UEFA po wygranej w finale z Tottenhamem. Polski klub był wtedy o krok od gigantycznego sukcesu, ale medal mistrzostw świata osłodził nieco nastroje kibiców.
Schalke 04 kontra Legia i Wisła
Na kolejne starcie zagranicznego klubu z dwoma polskimi zespołami w jednym sezonie przyszło czekać prawie trzy dekady! Główną przyczyną była słaba gra naszych reprezentantów, szczególnie w Pucharze UEFA. Dopiero gdy w 2002 roku mistrzostwo zdobyła Legia Okuki, a wicemistrzem i zdobywcą Pucharu Polski została Wisła Kasperczaka, czekał nas najlepszy czas naszych klubów w Europie od lat siedemdziesiątych.
Zaczęło się jednak od pecha, bo był to sezon, w którym Barcelonę wyprzedził w lidze nie tylko Real, ale i Valencia oraz Deportivo. Nie było wtedy oddzielnych ścieżek eliminacyjnych: ligowej i mistrzowskiej, więc oczywiście Legioniści wylosowali Dumę Katalonii, choć mogli trafić na Rosenborg albo Boavistę. Xavi Hernández, Cocu, Kluivert i Luis Enrique okazali się lepsi od Jóźwiaka, Kucharskiego, Svitlicy, Vukovicia oraz Magiery. Na szczęście obowiązywały już wtedy przesunięcia między pucharami i Legia mogła kontynuować przygodę w Pucharze UEFA. Rozgromiła tam w dwumeczu Utrecht z młodym Dirkiem Kuytem aż 7:2, a w drugiej rundzie trafiła na zespół, który w poprzednim sezonie zdobył DFB Pokal i grał w Lidze Mistrzów.
Schalke po dwóch błędach Jóźwiaka, wykorzystanych przez Varelę, prowadziło już 2:0, ale strzał życia Dariusza Dudka – brata Jerzego – oraz karny Svitlicy dały nadzieję na sensację. Niestety w ostatniej minucie Ebbe Sand wyprowadził drużynę z Gelsenkirchen na prowadzenie. W rewanżu Tomasz Hajto skutecznie dyrygował defensywą niemieckiego klubu (Wałdoch nie zagrał) i po nudnym meczu Legia odpadła z rozgrywek. W tym samym czasie Wisła po dogrywce eliminowała Parmę z Adriano.
Dalszą historię znają już chyba wszyscy. Schalke trafiło na Białą Gwiazdę. Już w piętnastej sekundzie meczu w Krakowie Jorg Bohme mógł wyprowadzić gości na prowadzenie. Później jednak to Wisła miała okazje. Z czterech metrów nie trafił Kalu Uche, aż w końcu Poulsen skierował piłkę do własnej bramki. Końcówka pierwszej połowy to wprost huraganowe ataki drużyny Kasperczaka, które powstrzymywał głównie grecki sędzia. Nic by się nie stało, gdyby podyktował dwa karne dla gospodarzy.
Najlepsza polska klubowa drużyna wszech czasów?W drugiej połowie przewagę mieli Niemcy, choć gdyby nie szaleńcze wyjście bramkarza Angelo Huguesa, Mpenza nie zdobyłby wyrównującego gola. Wynik był niezły, ale oznaczał, że trzeba było strzelić w Zagłębiu Ruhry dwa gole, co wydawało się niezwykle trudnym zadaniem. Kosowski do Żurawskiego, Hajto w krótki róg, Kosowski do Uche, Żurawski wykorzystuje błąd Mpenzy, Szymkowiak do Kosowskiego i dobitka głową. Wszyscy kibice z pokolenia urodzonego w PRL-u pamiętają tę sekwencję. Gdyby wykorzystywane były wszystkie sytuacje, wynik mógł brzmieć nawet 6:2 dla naszych. To był jeden z największych nokautów polskiego klubu na faworycie, jaki widziałem. „Po takim meczu chce się żyć, chce się być w polskiej piłce” – mówił wzruszony komentator Janusz Basałaj.
Mam wrażenie, że Henryk Kasperczak bardzo dobrze wykorzystał informacje o słabych punktach Schalke z dwumeczu z Legią. W kolejnej rundzie równie piękne, ale już trochę pechowo przegrane boje toczyła Biała Gwiazda z Lazio.
Lens kontra Lech i Dyskobolia
W czasach, gdy Puchar Intertoto był organizowany przez UEFA, a dobre występy w nim dawały możliwość dalszej gry w poważniejszych rozgrywkach, francuskie drużyny podchodziły do niego bardzo poważnie. Nasze nieco mniej, poza Ruchem, który w 1998 roku dotarł do finału. Siedem lat później Lech prowadzony przez Czesława Michniewicza, ze Świerczewskim i Reissem na pokładzie, mierzył się w drugiej rundzie z RC Lens. Drużyna Jacka Bąka, Seydou Keity i Adamy Coulibaly’ego wygrała oba spotkania, a także kolejne trzy rundy i w nagrodę mogła zagrać w Pucharze UEFA.

Tam trafiła na Dyskobolię, która we Francji osiągnęła korzystny remis. W rewanżu Piotr Rocki z kolegami trzykrotnie wyjmowali piłkę z bramki Sebastiana Przyrowskiego, po czym przebudzili się i strzelili dwa gole. Byli bliscy wyrównania, ale w ostatniej minucie Yoann Lachor zrehabilitował się za strzelenie samobójczego gola w pierwszym spotkaniu i pięknym uderzeniem z rzutu wolnego ustalił wynik na 2:4.
Co ciekawe, już wkrótce Lens pogrążyło się w marazmie, a dwa lata później rozpoczęła się ich aż piętnastoletnia przerwa od gry w pucharach. Jak się okazuje, poważny kryzys po potyczkach z dwoma polskimi klubami w jednym sezonie, stał się wkrótce normą wśród naszych rywali.
Rapid Bukareszt kontra Śląsk i Legia
Śląsk w sezonie przed mistrzostwem w 2012 roku, zajął w lidze drugie miejsce. W eliminacjach Ligi Europy trafił na, wydawać by się mogło, bardzo mocnych przeciwników: United, Lokomotiw i Rapid. Tyle, że nie były to drużyny z Manchesteru, Moskwy i Wiednia, tylko z Dundee, Sofii i Bukaresztu.
Wojskowi całkiem nieźle spisali się w dwumeczach z dwoma pierwszymi rywalami i byli o krok od gry w fazie grupowej Ligi Europy. Wystarczyło pokonać czwartą drużynę ligi rumuńskiej. Los był niezwykle łaskawy, bo zamiast Rapidu Bukareszt wrocławianie mogli trafić na PSV, Dynamo Kijów, Celtic, Lazio albo Birmingham. Na Oporowskiej Sebastian Mila najpierw fantastycznie podał do Cristiana Diaza, który nie wykorzystał sytuacji sam na sam, a potem huknął z 25 metrów w swoim stylu, strzelając gola na 1:0. Niestety, było to wszystko, co pokazała drużyna Lenczyka w dwumeczu.
W pierwszej połowie Grigore huknął z dystansu jeszcze ładniej niż Mila, od którego zresztą piłka się minimalnie odbiła, a potem reprezentanci Rumunii wsparci przez Bozovicia grającego w kadrze Czarnogóry, wypunktowali wicemistrza Polski. Gdy Legia trafiła na Rapid w fazie grupowej, wydawało się, że czekają ją równie ciężkie boje. Tymczasem warszawiacy dzięki trzem golom Radovicia zdobyli na Kolejarzach komplet punktów, który pozwolił im na wyjście z grupy.

Drużyna z Bukaresztu od tego czasu rozegrała tylko cztery mecze w pucharach w 2012 roku, a w maju 2013 roku odebrano jej licencję na grę w lidze rumuńskiej. Na powrót do Europy czeka do dziś! Także ją dotknęła zatem klątwa po grze z polskim duetem.
Metalist Charków kontra Ruch i Legia
Legia zdobyła mistrzostwo w 2014 roku z dużą przewagą nad Lechem, a trzeci niespodziewanie był Ruch, który rok wcześniej ledwo utrzymał się w Ekstraklasie. Jest kolejnym klubem, o którym zdążyliśmy już zapomnieć, że był bardzo blisko gry w fazie grupowej. Po dość korzystnych losowaniach pokonał Vaduz i Esbjerg i w decydującej fazie kwalifikacji mierzył się z Metalistem Charków. Helik, Starzyński, Surma, Starzyński czy Zieńczuk spisali się nieźle przede wszystkim w defensywie.
Tak podsumowywaliśmy ten dwumecz:
Ruch przez pełne 180 minut dwumeczu z Metalistem grał tak, jakby jego głównym założeniem było doczekać rzutów karnych. I doczekał, szkoda tylko, że jednego i bez szansy rewanżu. Gdyby ktoś jeszcze dwa, trzy tygodnie temu powiedział nam, że chorzowianie nie pozwolą Ukraińcom strzelić gola w regulaminowym czasie obu spotkań, moglibyśmy nie uwierzyć. Ale dziś… Dziś to nam wyłącznie szkoda. Apetyty rosły. Żal, że awans traci tak ambitny zespół. Jego wartość – tu Jan Kocian miał absolutną rację – na pewno nie wyraża się w milionach euro. Było widać. Jednak mamy przekonanie, że w tej edycji pucharowej dał z siebie maksa możliwości.
Warszawiaków w eliminacjach Ligi Mistrzów pokonali nie tyle rywale, co pracownica sztabu, która nie dopilnowała prawidłowego zgłoszenia Bartosza Bereszyńskiego do rozgrywek po otrzymaniu przez niego czerwonej kartki. Efektem był walkower z Celtikiem i konieczność gry w Lidze Europy. W grupie Legioniści wylosowali właśnie Metalist i mogli korespondencyjnie porównać się z Ruchem na tle Ukraińców. CWKS szedł wówczas jak taran i jedynym minusem meczów z klubem z Charkowa był stracony w drugim z nich gol, który przerwał niewiarygodną serię aż 644 minut z czystym kontem. Aż strach pomyśleć, czego dokonałaby wówczas Legia w Lidze Mistrzów.

Losy rywala dwóch polskich klubów były ponownie fatalne. Miesiąc później Metalist rozegrał swój ostatni mecz w historii europejskich pucharów, a już w 2016 przestał istnieć po tym, jak jego właściciel Serhij Kurczenko uciekł do Rosji.
FC Basel kontra Lech i… Lech
Analizuję dziś zagraniczne kluby, które dwukrotnie w jednym sezonie trafiły na polskiego przeciwnika, ale nie zawsze byli to dwaj różni rywale znad Wisły. Dziewięć lat temu w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów trafiły na siebie najlepsze zespoły Polski i Szwajcarii. Choć wyniki 1:3 i 0:1 na to nie wskazują, to było to zderzenie drużyny Macieja Skorży ze ścianą. W podsumowaniu dwumeczu pisaliśmy, że nikt z piłkarzy Lecha – poza ewentualnie Linettym – nie miałby miejsca w składzie klubu z Bazylei. Poznańscy kibice byli zatem załamani, gdy okazało się, że oba zespoły spotkają się ponownie w fazie grupowej Ligi Europy.

Obawy okazały się zasadne, bo Kolejorz przegrał kolejne dwa spotkania, nie strzelając żadnego gola. Wszystko mówią tytuły naszych podsumowań tych bojów: „Bazylea pacnęła Lecha jak nieznośnego komara” i „Co mecz, to w plecy. Basel ponownie sprowadziło Lecha na ziemię”. Zastanawialiśmy się nawet, czy Lech nie powinien skierować sprawy do sądu o nieustanne znęcanie się nad słabszym przez Szwajcarów. Cztery bolesne porażki w ciągu zaledwie kilku miesięcy zostały w Poznaniu zapamiętane na lata i odbiły się na jego pozycji rankingowej.
Pozytywne wnioski z przeszłości
Podwójne boje Lecha z Basel były jednak wyjątkiem, bo zagraniczny zespół trafił wtedy na tego samego rywala reprezentującego Ekstraklasę. Pozostałe przypadki, gdy obcy klub mierzył się w jednym sezonie z dwoma różnymi rywalami z Polski miały podobny przebieg. Pomijając Lens, które grało w nietraktowanym jako pełnoprawne rozgrywki Pucharze Intertoto, w ostatnim półwieczu zawsze drugi taki dwumecz w sezonie wygrywaliśmy!
Ta zasada wskazywałaby, że Jagiellonia powinna bez problemu pomścić Wisłę eliminując Cercle, a Legia Molde, dając nam pięć miejsc w europejskich pucharach od 2026 roku, z czego dwa w eliminacjach Ligi Mistrzów.
CZYTAJ WIĘCEJ: