Reklama

Ławki rezerwowych w Ekstraklasie stają się zwierzyńcem. “Dobijamy do granicy”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

26 lutego 2025, 10:46 • 12 min czytania 95 komentarzy

Piłka nożna generuje olbrzymie emocje na każdym poziomie. Na szczeblu zawodowym również wielką presję, związaną z grą o nieraz naprawdę wysoką stawkę. Nic dziwnego, że chwilami członkowie sztabów szkoleniowych nie potrafią utrzymać nerwów na wodzy i zachowywać się jak na zebraniu klubu dżentelmenów, zwłaszcza gdy sprawy na boisku nie układają się po ich myśli. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w ostatnim czasie na meczach Ekstraklasy coraz częściej dochodzi do przekraczania pewnych granic.

Ławki rezerwowych w Ekstraklasie stają się zwierzyńcem. “Dobijamy do granicy”

Strefy techniczne powoli zamieniają się w zwierzyniec, nad którym polubownie nie da się już zapanować. Sceny z Radomia są tylko kropką nad “i” w temacie zjawiska, które można było zaobserwować znacznie wcześniej.

Canal+ w każdej kolejce tworzy zakulisowy materiał z jednego meczu, przeważnie z hitu weekendu. W większości przypadków największe smaczki dotyczą tego, co słyszy się z ławek rezerwowych. Niestety, większość tych rzeczy dotyczy zdań adresowanych do sędziów. Najgorzej mają oczywiście sędziowie techniczni, którzy czasami muszą uwijać się jak w ukropie, żeby zapanować nad emocjami po swojej prawej i lewej stronie.

Nagrania z ostatnich tygodni są bulwersujące i wręcz zniesmaczające.

Pierwsza wiosenna kolejka, Cracovia podejmuje Raków Częstochowa. W pewnym momencie do arbitra technicznego podchodzi Artur Węska, asystent Marka Papszuna.

Reklama

 – Panie sędzio, panie sędzio. Chodź, chodź, chodź… – zwraca się jak do psa.
 – Panie Arturze, nie chodź, chodź, chodź… – odpowiada sędzia.
 – Znamy się, znamy się… – mówi Węska, jakby to cokolwiek tłumaczyło.

Węska regularnie sprawia wrażenie człowieka mającego problem z kontrolowaniem swoich emocji podczas meczów i na ogólnie bardzo porywczej ławce Medalików, powszechnie uważanej za najtrudniejszą do okiełznania w Ekstraklasie, zaczął wyróżniać się najbardziej. W spotkaniu z Lechem Poznań tak zareagował, gdy nakazano mu wracać po wyjściu poza strefę techniczną.

 – Metr wyjdę, już, kurwa, wołasz. Poczekaj chwilę… Przecież co do ciebie mówię, kurwa. Ty to taki służbista jesteś, kurwa. Jedno słowo, kurwa, chcesz się od razu… – wściekał się były trener rezerw… Lecha.

Niestety, sędzia techniczny dał się zdominować i gdy Szymon Marciniak podbiegł z pytaniem, jaka kartka się należy, usłyszał, że tylko żółta (Węska zawczasu właśnie taką karę sobie “przyznał”). A powinna być czerwona i długie zawieszenie.

Scenki z Radomiak – Legia to już był szczyt wszystkiego. Przypominały one awanturę spod sklepu monopolowego.

Reklama

Dzwonimy po komentarz do Szymona Marciniaka. – Uważam, że to już ostatni dzwonek, żeby zająć się tym tematem, bo pewna granica jest przekraczana. Sędziami technicznymi często są sędziowie z I ligi. Młodzi chłopcy, jeszcze niedoświadczeni. Oni czasem boją się nas zawołać, myśląc sobie, że jeśli to zrobią, trener o nich pomyśli jak o najgorszym, on będzie największym wrogiem. Sami sobie jednak szkodzą, tu trzeba działać zdecydowanie. Czerwona kartka i na trybuny. Jak taki trener wyleci raz, drugi, trzeci, może w końcu się nauczy. Nie ma innej drogi. Fajnie, że nagłaśniacie ten problem, bo on faktycznie staje się coraz większy, co także UEFA dostrzegła. Wszyscy razem konsekwentnie musimy z tym walczyć – mówi zdecydowanie nasz eksportowy arbiter.

W ostatniej Lidze+ Extra na coraz gorsze zachowanie przy ławkach rezerwowych zwrócił uwagę ekspert sędziowski tego programu Adam Lyczmański.

Dziś jest idealny moment, żeby władze kolegium sędziów wykonały milowy krok w tej sprawie. Myślę, że ja wykonałem pierwszy, mówiąc o tym w Lidze+ Extra na podstawie zachowań pewnych trenerów. Pora na ciąg dalszy, żeby natychmiastowo poszły takie wytyczne, że najmniejsza forma protestów, podważania decyzji czy czasami już nawet szydery powinna być karana. Protestów, nie normalnej rozmowy, za to sędzia nie da kartki. Do kiedy? Do odwołania, aż wszyscy się nauczą, że tak nie wolno. Może też kary powinny być surowsze i nie kończyć się na kilku meczach zawieszenia. Jeżeli policjant daje mi mandat, mogę się z nim nie zgadzać, ale nie mogę go zwyzywać, bo skończyłbym o wiele gorzej. Tak też trzeba chronić sędziów. Cztery żółte kartki oznaczające pauzę na trybunach to chyba zbyt mały straszak – uważa Lyczmański.

Fot. Sportowy Podcast/YouTube

Trener Puszczy Niepołomice, Tomasz Tułacz stoi po drugiej stronie barykady, ale nawet on widzi, że dzieje się coś niepokojącego.

Zachowanie wielu ławek rezerwowych jest skandaliczne. Dobijamy do granicy, od której trzeba się cofnąć. Każdy najpierw musi się uderzyć we własne piersi. Pierwsi trenerzy muszą spojrzeć na zachowanie członków swoich sztabów podczas meczów. W tym temacie mamy wiele do zrobienia. Każda ławka, łącznie z naszą, może zacząć funkcjonować lepiej. Najpierw wymagajmy od siebie, dopiero potem od innych – komentuje 55-letni szkoleniowiec.

On także jest za radykalnymi rozwiązaniami. – Drakońskie kary. Nie ma innej drogi. Ktoś się wulgarnie zachowuje, prowokuje – czerwona kartka i zawieszenie, ale nie na mecz czy dwa, tylko na 5-10 meczów. Plus kara finansowa. I z czasem będzie spokój. Mimo że jestem z trenerskiego środowiska, uważam, że nie należy rozszerzać marginesu zachowań dopuszczalnych, tylko iść w kierunku dokładnie odwrotnym. Pamiętajmy, że na zachowania ławek patrzą zawodnicy, kibice, dzieci. Dziś idzie to w bardzo złą stronę – mówi Tułacz.

Żal mi było chłopaka, który pełnił funkcję sędziego technicznego w Radomiu. Naprawdę nic więcej nie mógł zrobić. Pokazano trzy czerwone kartki, a mogło ich być drugie tyle – dodaje Lyczmański.

Najważniejsza jest świadomość, że w niektórych przypadkach mamy do czynienia z kompromitującym zachowaniem. Sam nie jestem święty, ale myślę, że poczyniłem postępy. Od dłuższego czasu jako główny trener swoim zachowaniem próbuję bardziej pracy sędziów pomagać niż szkodzić, bo od naszego przykładu zależy najwięcej. Jeśli dobrze liczę, od ponad roku nie dostałem żółtej kartki. Uczę się nie wychodzić poza pewną sferę emocji. Trzeba wrócić do zachowań na odpowiednim poziomie, zachować etos pracy – podkreśla Tułacz.

Obserwując wydarzenia w strefach technicznych, można zauważyć, że w wielu przypadkach głównym problemem nie są pierwsi trenerzy, ale członkowie ich sztabów. Przykłady? W Legii akurat Goncalo Feio wybija się na główny plan, ale dużo oliwy do ognia często dolewa impulsywnie reagujący Arkadiusz Malarz, czyli trener bramkarzy. W Jagiellonii Adrian Siemieniec ma bardzo dobrą opinię u sędziów, w przeciwieństwie do kierownika drużyny Arkadiusza Szczęsnego. Od lat negatywnie wyróżnia się on w temacie impulsywnych reakcji. – Ten człowiek powinien być zawieszony na 100 meczów – usłyszeliśmy od jednej z osób.

Chcę wyraźnie zaznaczyć, że są też trenerzy, którzy nie obejrzeli żadnej żółtej kartki. Są ławki, przy których sędzia techniczny nawet nie byłby potrzebny. Coraz częściej jednak dochodzi do rzeczy niedopuszczalnych. Wydarzenia z Radomia rzutują przecież na wizerunek całej ligi, nie kontrowersyjny rzut karny podyktowany przez arbitra, bo to mamy w każdej lidze. Nie chcę przy tym bronić sędziów, ta kolejka była w ich wykonaniu fatalna, ale to nie uprawnia do takiej agresji. Często zresztą do wybuchów dochodzi w pomniejszych sytuacjach typu przyznanie wyrzutu z autu czy rzutu rożnego, jakaś nakładka i tym podobne – mówi Adam Lyczmański.

I chyba właśnie takie momenty najbardziej irytują obserwatorów. Chwilami widzimy już kontestowanie najmniejszej pierdoły. Każda decyzja na niekorzyść danej drużyny oznacza lawinę złości całych sztabów, od kitmana po głównego trenera.

Generalnie nikt z członków sztabu nie ma prawa odezwać się do sędziego, chyba że chodzi o normalny komunikat, że będzie zmiana, zapytanie, gdzie możemy się rozgrzać i tym podobne. Jakiekolwiek inwektywy nie wchodzą w grę, tu nawet pierwszy trener nie może się tak zwracać do arbitrów. Bardzo często inni członkowie sztabu szkoleniowego zachowają się niesportowo, ale jeśli sędzia nie jest w stanie stwierdzić, kto to zrobił, według przepisów karę musi otrzymać najwyższa rangą osoba, czyli pierwszy trener – tłumaczy Lyczmański.

Tomasz Tułacz: – Umiejętności zarządzania sztabami poprzez niewchodzenie w konflikty i stwarzanie atmosfery współpracy uważam za kluczowe u sędziów technicznych. Bywa, że trochę tego brakuje, co generuje pewne problemy. Z mojego punktu widzenia najbardziej eskalujące są decyzje kompletnie niezrozumiałe na wstępie dla trenerów. Przekaz sędziego technicznego mógłby chwilami być klarowniejszy, żeby wszystko możliwie najszybciej było jasne. Inaczej trenerzy nieraz dopytują, emocje w nich buzują, co kończy się upomnieniem czy żółtą kartką.

Szymon Marciniak: – Od rozmów z sędzią głównym jest kapitan drużyny i nikt więcej. Może podejść i kulturalnie o wszystko zapytać, bez krzyków i machania rękami. Co do ławek, teoretycznie łącznikiem między nami a nimi jest kierownik drużyny, który sygnalizuje zmiany, kontuzje i tak dalej, ale zawsze z szacunku dla pierwszego trenera jest możliwość, żeby porozmawiać z arbitrem technicznym. I jeśli naprawdę jest to robione na poziomie, proszę mi wierzyć, że nie ma sędziego technicznego, który zlekceważy takiego trenera i równie kulturalnie nie odpowie. Normalna sprawa, tak to działa na całym świecie. Jeśli jednak wyskakują asystenci, trenerzy bramkarzy, wszyscy święci, nawet już trener przygotowania fizycznego skacze mi gdzieś z tyłu… UEFA już dawno zwracała uwagę, że jakiś kitman czy asystent – z całym szacunkiem – nie jest od tego, żeby mówić sędziom, co mają robić. Teraz to samo zaczęliśmy egzekwować w Polsce. Na początku kartek będzie naprawdę dużo, żeby kary zaczęły być dokuczliwe i odstraszały od następnych wybuchów agresji.

UEFA od pewnego czasu zradykalizowała swoją politykę względem łamania zasad w strefach technicznych, dlatego za jej przyzwoleniem w ostatnich meczach europejskich pucharów kartki dla sztabów sypią się niczym z rogu obfitości. I tak samo od tej rundy jest w Ekstraklasie, czego efekty widzimy.

 – Bierzmy przykład z innych dyscyplin, na przykład z piłki ręcznej czy koszykówki, gdzie nie ma miejsca na żadne ekscesy. Mówił też o tym Hansi Flick. Każdy wybuch złości, każde złe zachowanie jest kategorycznie karanie, także wśród sztabów szkoleniowych. Mówią, że cel uświęca środki i wynik ponad wszystko, ale są pewne zasady i kanony zachowań, których trzeba się bezwzględnie trzymać. To samo musimy zrobić w piłce. Niektóre rzeczy trzeba nazywać po imieniu – podkreśla Tomasz Tułacz.

I dodaje: – Patologią – i mówię to z pełną odpowiedzialnością – jest zarządzanie, kto kogo ma atakować z zespołu sędziowskiego, kiedy i w jaki sposób wywierać presję. Obawiam się, że w niektórych klubach tak właśnie się dzieje.

Wątpliwości w tej kwestii nie ma także Adam Lyczmański. – Ależ oczywiście, to są zagrywki psychologiczne. Niektórzy w sztabach mają świetnie opanowaną socjotechnikę, ona jest wpisana w ten zawód. Trochę w tym siedzę, posiadam taką wiedzę i jestem absolutnie pewny, że część tych reakcji nie jest przypadkowa. Czasami jakiś lekki mobbing zaczyna się już przed meczem. Sędziuje nam ktoś, przy kim nasz rywal wygrał siedem meczów, a my przegraliśmy pięć i już jest próba wywarcia presji. To też szukanie sobie alibi, gdyby mi nie poszło. Zawsze łatwiej mówić o błędach sędziów niż bolączkach swojej drużyny – uważa ekspert Canal+.

Piętnując wydarzenia na trenerskich ławkach, cały czas trzeba jednocześnie pochylać się nad problemem rosnącej liczby wpadek panów z gwizdkiem. Lyczmański zdaje sobie sprawę, że po części ten czynnik powoduje wzrost agresji. – To zjawisko nasiliło się, gdy zaczęły się mnożyć poważne błędy sędziowskie. Niestety one się kumulowały, przez co rosła też irytacja na ławkach rezerwowych, a mamy na nich również trenerów z południowym temperamentem – nie ukrywa.

Tomasz Tułacz w tym temacie także ma sporo do powiedzenia. – Niepokoi mnie, że coraz powszechniejsze stają się błędy VAR-owskie. Przypomnijmy sobie, po co wprowadzano VAR. On miał korygować rażące błędy w kluczowych sytuacjach, największe babole, ewidentne ewidenty. A zobaczmy, do czego teraz dochodzi. Ktoś ustawił się nie tak w cieniu piłki… VAR zaczął być ważniejszy od sędziego prowadzącego mecz, co wywołuje wiele emocji. Jeżeli arbiter stoi przez dwie minuty przed ekranem i nadal nie jest pewny decyzji, to znaczy, że trzeba zachować decyzję z boiska. W sytuacji ewidentnej wystarczy mu przecież szybkie zerknięcie na powtórkę. Pomijam linie spalonego, bo to akurat oczywiste, jest ona wyznaczona i wszystko jasne – mówi opiekun Puszczy.

Dla mnie największą bolączką w kontekście decyzji sędziów jest dziś różna interpretacja takich samych zdarzeń, nawet podczas jednego meczu. Raz nastąpnięcie na stopę karze się żółtą kartką, innym razem nie. Raz za odkopnięcie piłki zawodnik dostaje kartkę, w kolejnym przypadku już nie. Jedno pchnięcie rękami w plecy jest pomijane, a następne oznacza rzut karny. O zagraniach ręką to już moglibyśmy pracę doktorską napisać, a pewnie i tak nie wyczerpalibyśmy tematu. Jako trener z tą niestabilną interpretacją mam najwięcej problemów, choć pewnie nigdy one nie znikną, bo każdy mecz prowadzi kto inny – zauważa Tułacz.

Adam Lyczmański przyczyny tego stanu rzeczy widzi w problemie ilościowym, na co już wiele razy zwracano uwagę. – Na pewno pomoże wprowadzenie centralnego VAR-u, który ograniczy problemy logistyczne. Problemem jest zwyczajne, ludzkie zmęczenie materiału. Sędzia VAR sobotniego spotkania Cracovia – Jagiellonia w czwartek prowadził mecz Ligi Europy w odległym miejscu. Do Polski wraca więc w piątek, w domu jest raczej wieczorem niż rano, a z tyłu głowy już ma świadomość, że rankiem trzeba jechać na kolejny mecz – zwraca uwagę.

 – Ja jadąc do Warszawy na program i z powrotem przejadę 600 km i choć nie biegam po murawie, odczuwam to. Sędziowie obsługujący podczas jednej kolejki dwa mecze, potrafią przejechać nawet 850 km i muszą jeszcze swoje wybiegać na pełnej koncentracji. Często najpierw prowadzą mecz i później na tym zmęczeniu zasiadają w wozie VAR. Można tak wytrzymać 3-4 tygodnie, ale takich tygodni mamy w sezonie kilkadziesiąt. Organizm w końcu się zbuntuje, nie oszuka się go. Teraz mieliśmy czwartą kolejkę z rzędu i podejrzewam, że nie przez przypadek właśnie w niej popełniono najwięcej błędów. Bardzo często bezpośrednio po przerwie reprezentacyjnej wpadek jest o wiele mniej, co daje do myślenia. A wszystko przez to, że dysponujemy zbyt małą liczbą sędziów obsługujących mecze. To jest problem, bo wiedzę i umiejętności ci ludzie posiadają, nie mam co do tego wątpliwości – podkreśla Lyczmański.

Jest on za tym, żeby szczegóły pracy sędziów i ich decyzji były znacznie łatwiej dostępne dla dziennikarzy i kibiców. Ma tu na myśli przede wszystkim pomeczowe wywiady. – Od razu przy schodzeniu do tunelu niekoniecznie, ale pół godziny czy godzinę po meczu, jak najbardziej. Zdecydowanie jestem za wszelką transparentnością ze strony sędziów – wywiady, rankingi i tak dalej. Może to tylko pomóc, co nieraz podkreślałem. Niedawno Karol Arys przed kamerami wytłumaczył swoje decyzje, co bardzo mnie ucieszyło. Z tego, co wiem, sędziowie mają na to przyzwolenie, tylko rzadko chcą z niego korzystać. Niektórzy chyba myślą, że odpowiadam za te sprawy i wszystko ode mnie zależy, łącznie z obsadą na daną kolejkę. Nie mam z tym nic wspólnego, jestem poza kolegium sędziów – wyjaśnia były arbiter.

Jest zatem nad czym pracować, bo w tym sezonie liczba poważnych błędów ewidentnie wzrosła. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że sztaby trenerskie coraz częściej zaczynają przekraczać granice przyzwoitości w swoich reakcjach, co czasami kłuje w oczy jeszcze bardziej niż nieoptymalne sędziowskie rozstrzygnięcie. Koniec końców sędziowie mylą się w obie strony, nie ma drużyn, które są wyłącznie pokrzywdzone, choć pewnie niektórzy trenerzy właśnie na takiej pozycji się ustawiają.

Wkrótce zaczynamy zimowe spotkania w naszych klubach. Będziemy jeździli, pokazywali klipy i bardzo mocno uczulali na zachowanie osób ze strefy technicznej. Pokażemy przykłady z Europy. Mam nadzieję, że sztaby wezmą to sobie do serca, a jak jeden czy drugi już na spokojnie widzi swoje zachowanie w telewizji, to najzwyczajniej w świecie jest mu wstyd – podsumowuje Szymon Marciniak.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Nerwowo wokół Bayeru Leverkusen. Granit Xhaka pokłócił się z kibicami [WIDEO]

Michał Kołkowski
3
Nerwowo wokół Bayeru Leverkusen. Granit Xhaka pokłócił się z kibicami [WIDEO]
Hiszpania

Strzelić cztery gole Realowi Madryt i nie awansować – sztuka przegrywu Sociedad

Szymon Janczyk
66
Strzelić cztery gole Realowi Madryt i nie awansować – sztuka przegrywu Sociedad

Ekstraklasa

Niemcy

Nerwowo wokół Bayeru Leverkusen. Granit Xhaka pokłócił się z kibicami [WIDEO]

Michał Kołkowski
3
Nerwowo wokół Bayeru Leverkusen. Granit Xhaka pokłócił się z kibicami [WIDEO]
Hiszpania

Strzelić cztery gole Realowi Madryt i nie awansować – sztuka przegrywu Sociedad

Szymon Janczyk
66
Strzelić cztery gole Realowi Madryt i nie awansować – sztuka przegrywu Sociedad