Byliśmy zaskoczeni tym, jak wiosenna Lechia radzi sobie w ofensywie, ale prawdziwym szokiem było to, jak ogarnęła się obrona. Piła, Pllana, Olsson, Kałahur – ci sami goście jesienią sami strzelali sobie bramki, byli żywymi memami, rozdawali punkty, a teraz wyglądają jak nowo narodzeni. Jeden z nich – konkretnie Olsson – postanowił nawiązać do starych czasów i znów wyglądał jak totalna pierdoła. Swoją grą wykrzyczał na stadionie w Gdańsku: zmieniamy kurs, znowu idziemy w stronę pierwszej ligi!
Cholewiak wyglądał przy obrońcy Lechii jak rasowy padliniarz, który wykorzysta każde zawahanie rywala, żeby odebrać mu futbolówkę. Jeszcze w pierwszej połowie Szwedowi się upiekło, gdy skrzydłowy Puszczy zabrał mu piłkę pod polem karnym i zagrał ją do środka (tam przytomnie interweniował Piła). Ale już później… To był dokładnie ten Olsson, którego poznaliśmy jesienią.
Sytuacja, jakich wiele – wyprowadza akcję spod własnej bramki, teoretycznie nic nie powinno się stać. Ale dzieje się, bo defensor Lechii buja w obłokach – gdy podlatuje Cholewiak i dzióbie futbolówkę, ten zamiast w piłkę, trafia w swojego rywala. Werdykt? Oczywisty karny, którego na gola zamienia Craciun.
Po tej akcji było już 0:2 i aż do końca meczu Lechia nie potrafiła już złapać wiatru w żagle. A Puszcza? Gdyby mogła grać tylko z drużyną z Gdańska, byłaby mistrzem Polski. To z nią zagrała swój najlepszy jesienny mecz, pamiętne 4:1. Dziś niepołomiczanie zaczęli tak jakby Tomasz Tułacz w ramach odprawy puścił piłkarzom skrót z tamtego spotkania. Tylko w pierwszych dziesięciu minutach mogli strzelić tyle goli, co w całej rundzie (do tego spotkania: trzy). Nie stało się to, bo Żukowowi przelała się piłka po nodze, Atanasov ustrzelił poprzeczkę, a po główce Cholewiaka z czterech metrów świetnie interweniował Weirauch. Niepołomiczanie wysłali wtedy sygnał – piąty mecz z rzędu bez kompletów punktów nas dziś nie interesuje.
Niedługo później otworzyli wynik po – a jakże! – stałym fragmencie gry. Nie było to rozegranie w stylu drużyny spod Krakowa, która preferuje raczej załatwianie tego typu spraw podniesioną piłką i grą w powietrzu. Tym razem futbolówka krążyła jak po sznurku dołem – od Atanasova, przez Barkowskija, aż po Mrozińskiego. Dużą robotę zrobił w tej akcji białoruski napastnik, którego dopiero poznajemy i zaczynamy rozumieć, jak w zeszłym sezonie ligi białoruskiej zanotował szesnaście asyst będąc napastnikiem (przy dziesięciu bramkach!). Czucie akcji, zastawka, podanie w tempo – wszystko zagrało tak, jak trzeba. A Olsson, no cóż, tu też mógł zachować się lepiej.
Kiedy już wyszalała się Puszcza, do głosu zaczęła dochodzić Lechia, choć tak po prawdzie – to niepołomiczanie zaczęli podłączać ją do prądu. Dwukrotnie zdecydowali się na przedziwne wykonanie rzutu rożnego – zagrali bardzo wysoką świecę na osiemnasty metr, za pierwszym razem wyglądało to jak kiks – i za drugim razem nadziali się na kontrę, która zakończyła się bramką. Ta została jednak odwołana ze względu na minimalnego spalonego Chłania.
To z kolei był sygnał ostrzegawczy wysłany przez gdańszczan, którzy aż do przerwy mocno cisnęli. Jeszcze wtedy nawet nieźle to wyglądało – Mena robił z Mrozińskiego wiatrak po swojej stronie, dobrze wyglądali Bobcek i Chłań, Wjunnyk napędzał akcje. Mieliśmy wrażenie, że – nawet mimo wyniku – Lechia nie wygląda jak bezradna zbieranina przypadkowych piłkarzy, jak jesienią, a idzie po swoje. Omal nie strzeliła gola do szatni, gdy Neugebauer trafił z wolnego w poprzeczkę.
W drugiej połowie pary już zabrakło. I oczywiście, Lechia może mieć pretensje do Tomasza Kwiatkowskiego, który dzisiaj chyba zapomniał kartek, bo przy dobrych (dla Lechii) wiatrach z boiska mogli wylecieć Mroziński i Craciun, arbiter oszczędził też Serafina czy Menę (mimo kilku symulek nie zobaczył żadnego napomnienia). Ale też przede wszystkim do siebie, bo gospodarze nie potrafili sforsować dzielnej Puszczy, która głęboko się cofnęła i nadziała się jedynie na dwie groźne główki Bobcka (jedną odbił bramkarz, druga trafiła w poprzeczkę).
Ostatni raz dwa gole w meczu na wyjeździe Puszcza strzeliła – jak przypomina EkstraStats – jeszcze w zeszłym sezonie, konkretnie w meczu z ŁKS-em rozgrywanym w marcu 2024 roku. Ta statystyka – w połączeniu z tym jesiennym spotkaniem – pokazuje, jak bardzo Puszczy leży Lechia.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- “Pajacu jeb…”, “oszuście”. Spięcia sztabów z sędzią, Feio z dłuższą pauzą?
- Radomiak potrafi grać Capita-lnie. Legia nadawała się do kabaretu
- Kolekcjonerzy wpier…li – kolejna kompromitacja Widzewa
Fot. newspix.pl