Lech Poznań po dwóch porażkach w końcu zrobił swoje jeśli chodzi o wynik i nadal jest liderem Ekstraklasy. Tyle z pozytywów. Kolejorz z Zagłębiem Lubin rozgrywał bardzo przeciętne, a momentami zwyczajnie słabe spotkanie, w którym długimi fragmentami kompletnie nie kontrolował przebiegu boiskowych wydarzeń.
A wydawało się, że wszystko układa się pod powtórkę spotkania z Widzewem. Nie od dziś wiadomo, że Lechowi najlepiej idzie, gdy dobrze zacznie i szybko poczuje krew. Tak się właśnie stało, bo błyskawicznie Patrik Walemark świetnym strzałem z rzutu wolnego pokonał Dominika Hładuna. Będący bez formy rywal szybciutko znalazł się na deskach. Wymarzony scenariusz, pozostawało jedynie pójść za ciosem.
Tak to powinno wyglądać w przypadku drużyny znajdującej się w gazie, mającej zdrową pewność siebie. To na dziś nie dotyczy poznaniaków, więc zamiast napędzić się w kolejnych minutach, napędzili Zagłębie. Goście zamierzali przy Bułgarskiej iść na wymianę ciosów i nie chcieli się murować, licząc na dwie czy trzy kontry. To znów mogłaby być woda na młyn dla Lecha, ale wracamy do tego, że zbyt wiele się w jego szeregach nie zgadzało.
Lech Poznań – Zagłębie Lubin 3:1. Goście postraszyli lidera
Miedziowi zatem doszli do głosu i co rusz stwarzali zagrożenie w polu karnym gospodarzy. Alex Douglas ciągle nie jest sobą i choć w grze do przodu nadal zdarza mu się błysnąć, to w defensywie popełnia zbyt wiele błędów i zdecydowanie za łatwo daje się objeżdżać. Pieńko jeszcze spudłował, raz Milić uratował Mrozka wybiciem piłki sprzed linii bramkowej, ale w końcu Damian Michalski przypomniał, że strzelanie goli to jego specjalność. Asystował mu nieopierzony Jakub Kolan, który sprawiał najlepsze wrażenie w drugiej linii Zagłębia.
Michalski jednak nie może być z siebie zadowolony. Gdy już wydawało się, że on i koledzy ustawili sobie granie po wyrównaniu, w absolutnie banalnej sytuacji nie dogadał się z Hładunem na przedpolu. Bramkarz lubinian powinien spokojnie wyłapać długą spadającą piłkę, ale Michalski go nie słyszał, wybił do przodu i stało się. To jeszcze nie zwiastowało tragedii, lecz Dąbrowski najpierw za krótko wybijał, potem dał się zwieść Walemarkowi i niedawno wykupiony z Feyenoordu Szwed błysnął po raz drugi. Trudno w głupszy sposób sprezentować gola.
Wciąż jednak nie oznaczało to, że Lech uspokoił sobie mecz. Miedziowi po przerwie ponownie dali się we znaki faworytowi, znów Mrozka wybiciem uratował zawodnik z pola (Murawski po główce Pieńki) i dopiero efektowny gol Carstensena w końcówce trochę odebrał podopiecznym Marcina Włodarskiego wiarę w powodzenie.
Wynik lepszy niż gra, tak to można podsumować. Sousa po kontuzji zaliczył drugi z rzędu słabszy występ. Jeszcze gorzej wypadł Ishak, który był niemalże odcięty od podań i bardzo długo czekał na swoją jedyną okazję bramkową (zablokował go Michalski). Trudno jednoznacznie ocenić poznański środek pola. Thordarson do przerwy w “teście oka” sprawiał naprawdę dobre wrażenie, miał kilka imponujących zagrań, tyle że po zmianie stron spuścił z tonu, a statystyki ma fatalne (2/12 w pojedynkach na ziemi). Murawski tradycyjnie wykonywał czarną robotę, za to z piłką przy nodze chwilami potrafił irytować. Antoni Kozubal wszedł z ławki i chyba wypadł najlepiej, godząc dobre granie do przodu z efektywną walką w środkowej strefie.
Zagłębie planowo przegrało, ale w znacznie lepszym stylu, niż zapowiadało się przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Czy to jednak wystarczy Włodarskiemu do uratowania posady?
W Lechu mimo zwycięstwa mają nad czym myśleć. Jeśli Kolejorz grając u siebie ze znacznie niżej notowanym przeciwnikiem, na dodatek wychodzącym do niego z otwartą przyłbicą, nie jest w stanie kontrolować meczu, to nie zgadza się coś więcej niż forma jednego czy drugiego zawodnika.
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix