Reklama

Wielki wyścig w La Liga. Trzech gigantów w walce o mistrzostwo

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

22 lutego 2025, 07:23 • 11 min czytania 11 komentarzy

Wyścig o mistrzostwo Hiszpanii zapowiada się w tym sezonie niezwykle pasjonująco. Na czternaście kolejek do końca trzech kandydatów do tytułu dzieli zaledwie punkt. Każdy z nich ma w plecaku bagaż problemów, który upycha tak, żeby rywale nie widzieli. Co z tego jednak, skoro co chwilę komuś coś wysypuje się w najmniej oczekiwanym momencie, a wytypowanie mistrza na tym etapie jest praktycznie niemożliwe. Co więc nasi pretendenci poukrywali jeszcze w plecakach?

Wielki wyścig w La Liga. Trzech gigantów w walce o mistrzostwo

Po ostatniej kolejce i zwycięstwie nad Rayo Barcelona wróciła na fotel lidera. Ma jednak tyle samo punktów co drugi Real Madryt (51) i tylko oczko więcej od wciąż niedocenianego Atletico. Jest to najbardziej zacięta walka o tytuł na tym etapie sezonu w Hiszpanii od sezonu 2013/14, kiedy to te same trzy kluby zrównały się z 57 punktami na szczycie tabeli po 23 meczach. W tamtym sezonie to Atletico ostatecznie zdobyło tytuł mistrzowski mając na koniec trzy punkty przewagi nad Realem i Barceloną.

W grze jest jeszcze Athletic Bilbao, który niepostrzeżenie czai się za plecami gigantów, mając tylko sześć punktów straty do lidera, ale tu jednak sensacji i pojawienia się dzielnych Basków na ligowym podium nie wróżymy. Jak przewiduje OptaAnalyst, to jednak wśród katalońsko-madryckiej wielkiej trójki, która niezmiennie od 2013 roku zasiada na ligowym podium (poza wyjątkiem z Girony rok temu), powinien się rozstrzygnąć wyścig o mistrzostwo Hiszpanii. Ostatni raz drużyna inna niż Barcelona, Real czy Atletico wygrała La Liga w sezonie 2003/04, kiedy to mistrzem została Valencia. I najprawdopodobniej nic się w tej kwestii nie zmieni.

Szanse na zajęcie miejsc w pierwszej szóstce przez ligową czołówkę La Liga wg OptaAnalyst

Reklama

Komu tym razem sprzyja kalendarz, a komu raporty medyczne? Komu jeszcze z przysłowiowej szafy wypadnie jakiś trup, a kto po prostu dźwignie to wszystko sportowo i mentalnie? Każda z drużyn walczy na trzech frontach i to już jest ten moment sezonu kiedy wielka trójka będąc w grze o wszystkie możliwe trofea zaczyna wpadać na siebie także w pozostałych rozgrywkach.

Do końca w grze o Campeonato de Espana de Futbol, ale też o Copa del Rey i Ligę Mistrzów nie zostaną w komplecie. Wszak w 1/8 finału Champions League Real zagra z Atletico, a w półfinale Copa del Rey Rojiblancos spotkają się z Blaugraną. Starcie gigantów w finale krajowego pucharu jest niemal pewne, a czwarty hiszpański finał w Champions League także całkiem prawdopodobny. Co jednak słychać u każdego z ligowych gigantów tuż przed decydującymi starciami?

Barcelona

W Katalonii już po kryzysie. Tak się przynajmniej wydaje. Dołek w jaki wpadła drużyna Flicka na początku listopada ciągnął się aż do stycznia. Po fantastycznym starcie sezonu (czternaście zwycięstw w szesnastu pierwszych spotkaniach) przyszła niespodziewana zapaść. Jedno zwycięstwo i sześć punktów w ośmiu meczach spowodowały nie tylko roztrwonienie wypracowanej przewagi, ale nawet osunięcie się w ligowej hierarchii z pozycji niekwestionowanego lidera na tego który musi gonić. Na pewnym etapie strata do Realu wynosiła już osiem punktów.

Co zrobił Flick? Po prostu zmienił golkipera i do bramki wstawił Wojciecha Szczęsnego. Tak chcielibyśmy to widzieć, ale to było raczej typowe dla młodego zespołu tąpnięcie i pewnie Flick nie miałby nic przeciwko temu, gdyby oznaczało, że najgorsze chwile w tym sezonie jego drużyna ma już za sobą. Tylko Valencia (24 lata, 278 dni) ma przecież średnio młodszą wyjściową jedenastkę niż Barca (24 lata, 323 dni) w La Liga w tym sezonie, i to pomimo 36-letniego Roberta Lewandowskiego na szpicy.

Tymczasem sportowo to bez wątpienia jedna z najsilniejszych obecnie ekip w Europie. Ofensywne trio Raphinha-Lewandowski-Yamal już jest stawiane (choć wciąż na wyrost) do najlepszych takich klubowych trójek w tym stuleciu z Ronaldinho, Eto’o, Messim, Villą czy Neymarem i Suarezem. Ich liczby są imponujące, a ledwo przecież przebrnęliśmy przez półmetek sezonu.

Lewy ma 32 gole (20 w La Liga) w 34 meczach, Raphinha 24 trafienia i 15 asyst w 36, a Lamine 11+15 w 32 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach. Nie ma lepszego tercetu w Europie, a cały zespół strzelając 65 goli w 24 kolejkach, co jest największą liczbą bramek strzelonych przez drużynę na tym etapie sezonu od czasu 70 bramek Realu Madryt w tym samym okresie w sezonie 2015-16.

Reklama

Linia pomocy złożona z młodych gniewnych w większości “wyprodukowanych” w La Masii z Pedrim, Gavim, Olmo, Ferminem czy Casado też robi wrażenie. Defensywa ma swoje lepsze i gorsze dni, ale Inigo Martinez, który niespodziewanie wyrósł na jej lidera, rozgrywa właśnie swój życiowy sezon, przypominając czasem temperamentem i charyzmą na boisku samego Puyola. 

No i wreszcie Polak między słupkami, który chyba ostatecznie już udowodnił wszystkim niedowiarkom, że miejsce w bramce mu się należy, nie tylko przez znajomość z Robertem Lewandowskim. Poważne problemy zdrowotne omijają Blaugranę, a ta największa dziura w składzie po dramatycznej kontuzji kolana ter Stegena została zasypana przez wspomnianego Szczęsnego. 

Jak Flick odbudował polskiego bramkarza. Szczęsny gotowy na wielkie mecze

W lidze mają jednak wciąż przed sobą spotkania z najgroźniejszymi rywalami. Wprawdzie Real stał się w tym sezonie niemal ulubionym przeciwnikiem Katalończyków. W dwóch meczach zaaplikowali oni Królewskim aż dziewięć goli, a do tego wiosenne ligowe spotkanie zostanie rozegrane w Barcelonie. Dla odmiany jednak będą musieli pojechać do Bilbao i do Madrytu na Metropolitano. W ostatnich sezonach Blaugrana miała patent na ekipę Cholo Simeone, ale w obecnym dała się frajersko ograć na własnym stadionie. Będzie jednak miała aż trzy okazje do rewanżu, bo poza ligą to właśnie z Rojiblancos podopieczni Flicka rozegrają dwumecz o awans do finału Pucharu Króla. 

Ten swoisty trójmecz będzie trwał cały miesiąc (25.02, 2.04 – mecze Copa del Rey, 16.03 – ligowe starcie), a jego wynik może mieć wpływ na to, jak ten sezon będzie odebrany w obu ekipach. Z Bilbao z kolei Barca miewała ostatnio spore problemy, ale mecz z ekipą z Kraju Basków jest zaplanowany dopiero na ostatnią kolejkę, więc może nie decydować już o niczym. 

Ale na pewno o mistrzostwie zadecydują spotkania z Leganes, Las Palmas, czy Osasuną. Pogromcy Barcy z jesieni muszą dostać srogi rewanż, jeśli drużyna Flicka myśli o odzyskaniu mistrzostwa. Wiosną nie będzie już przestrzeni na ośmiomeczowe serie wstydliwych rezultatów. Młodzi muszą przejść błyskawiczny test dojrzałości. Jeśli znów zaczną potykać się na tych maluczkich, nawet kolejne baty dla Królewskich nic nie dadzą Katalończykom, którzy mają wszystko w swoich rękach. Jednak każda strata punktów przy tak wyrównanej stawce może odbić się czkawką po ostatnim gwizdku ostatniego meczu sezonu.

Real 

Czkawką za to odbija się wciąż na Realu Madryt bierność na rynku transferowym w temacie wzmocnień w linii obronnej. W ubiegłym sezonie udało się to przykryć. W tym Carletto wciąż pudruje jak się da siniaki, które co rusz otrzymuje dzielna, ale zdrowotnie słabnąca z kolejki na kolejkę defensywa. Doszło do tego, że chwilę temu do gry ze środkowych i prawych obrońców dostępny, poza kompletnie niedoświadczoną młodzieżą, był tylko jeden zdrowy. I to w dodatku Raul Asencio, który jeszcze na początku listopada biegał po trzecioligowych boiskach w rezerwach Królewskich. 

Bierność granicząca ze skąpstwem dotycząca działań klubowych władz w zakresie zatrudniania defensorów w tym sezonie wróciła jak bumerang. Problemy się piętrzyły, kolejni gracze odpadali z powodu mniej lub bardziej dotkliwych urazów i efektem były fatalne wyniki w meczach z drużynami z topu. Dwie klęski z Barceloną to jedno, ale za tym szły też przegrane boje w Champions League z Milanem i Liverpoolem oraz ligowa porażka z Bilbao. 

Problemy ze składem to też dziura w pomocy po odejściu Toniego Kroosa i nieudane próby znalezienia balansu między ofensywą i defensywą. Pomoc to pięta achillesowa Realu, co widać szczególnie w meczach z Barceloną, która potrafi rywala w tej części boiska kompletnie zdominować. Valverde to świetny gracz, ale nie jest drugim Kroosem, ani tym bardziej Carvajalem, bo zdarza mu się też grać na pozycji prawego defensora. Poza tym starzejący się Modrić, łatający najczęściej dziury w obronie Tchouameni i Camavinga oraz do tej pory przyspawany u Ancelottiego do ławki Dani Ceballos.

A z przodu dla odmiany atak marzeń. Choć trzeba przyznać, że na początku sezonu kwartet Bellingham-Rodrygo-Vinicius-Mbappe bardziej przypominał wypalonych Galacticos z pierwszej dekady XXI wieku, niż zabójcze BBC (Benzema-Bale-Cristiano Ronaldo). Nawet jeśli francuski superstrzelec tuż po przybyciu do Madrytu miał problemy z aklimatyzacją, to odnalazł się w Hiszpanii po powolnym starcie i strzelił 18 bramek w ostatnich 19 meczach we wszystkich rozgrywkach.

Znalezienie sposobu gry, który odpowiada Mbappe, wprawdzie doprowadziło do spadku wydajności Jude’a Bellinghama i Viniciusa, który również czasami miał trudności z wywarciem tak dużego wpływu na wynik jak w ubiegłym sezonie. Wciąż jednak wszyscy razem dysponują taką siłą ognia, która może zdmuchnąć każdego.

Na razie jednak równie łatwo jak rywali, potrafią zneutralizować sami siebie. Vini nazbierał już w lidze pięć żółtych kartek i czerwoną (w 18 meczach), a Bellingham trzy żółte i czerwoną (w 20 spotkaniach). Największe gwiazdy Królewskich nie umieją utrzymać nerwów na wodzy, a przecież poziom emocji w każdych rozgrywkach będzie rósł.

Ancelotti wciąż gasi pożary, choć Real wciąż jest grze o wszystkie trofea. Ostatni remis z Osasuną oznaczał, że po raz pierwszy od listopada 2020 roku Królewscy zgromadzili mniej niż trzy punkty w okresie trzech meczów w La Liga, co trzeba jednak uznać za mini kryzys.

Real to jednak Real. Mentalność zwycięzców nabywają w momencie kiedy ubierają królewski trykot i słyszą przed meczem hymn Ligi Mistrzów – wiemy o tym doskonale. Los Blancos mogą rozczarowywać, mogą czasem męczyć oko, ale kiedy przychodzi do finałowych rozgrywek rzadko przegrywają. To, co przez ostatnie lata udało się osiągnąć w kwestii klubowego DNA, zwłaszcza w Lidze Mistrzów, kiedy dochodzi do kluczowych rozstrzygnięć bywa decydujące. 

Nigdy nie lekceważ serca mistrza – mówi znane sportowe powiedzenie. Real będzie na pewno groźny do samego końca. Nawet z kulawymi obrońcami, dziurą w środku pola i dodatkowymi meczami, które musieli rozegrać w Lidze Mistrzów pokpiwając sprawę bezpośredniego awansu do 1/8 finału, który zapewniły sobie i Barcelona i Atletico.

To tam przez swoje jesienne rozchwianie skomplikował sobie życie najbardziej, bo aby dostać się do finału będzie musiał pokonać wszystkich angielskich gigantów – City (już odhaczone), Arsenal i Liverpool. Najpierw jednak czeka ich starcie z lokalnym rywalem. Derby Madrytu już w 1/8 finału Champions League? Nikt nie czekał, każdy potrzebował!

Atletico

Na pewno nie potrzebowali jednak podopieczni Cholo Simeone. Choć w lidze Real wygrywał tam ostatnio w 2022 roku, to w ostatnich tygodniach to właśnie Rojiblanocs również dopadł mały kryzys i piłkarze z Civitas Metropolitano zaliczyli kilka wpadek. Wtedy kiedy Barca tęskniła za ligowymi zwycięstwami, Atletico przeżywało (31 października – 18 stycznia) historyczną zwycięską passę zamkniętą na piętnastu wiktoriach (osiem w lidze). Jak już jednak dopadli ich pogromcy faworytów, czyli Leganes, od tamtego czasu zdobyli tylko sześć na piętnaście możliwych punktów i choć przez chwilę prowadzili nawet w tabeli La Liga, dali się dogonić obu rywalom.

Wciąż jednak imponują defensywą. Stracili najmniej bramek (16), zachowali najwięcej czystych kont (11) i pozwolili przeciwnikom na najmniej strzałów przeciwnikom (20,3 xG).

W pucharach przeszli suchą stopą zarówno w Copa del Rey (musieli pokonać aż pięciu rywali) i w Champions League (pięć kolejnych zwycięstw na zakończenie fazy ligowej i bezpośredni awans do 1/8 finału). Teraz czekają ich tam jednak wspomniany już trójmecz z Barcą i derby z rywalem z Bernabeu. W lidze za to po Blaugranie powinno być już z górki, bo z Realem zagrali już oba ligowe mecze. Do tego czekają ich wyjazdy do prawdziwych ligowych słabeuszy, więc na papierze kalendarz Atleti mają najłatwiejszy.

Pytanie w jakiej formie będą Cholo i jego piłkarze, bo ostatnio dostali zadyszki. Co z tego, że znów nie przegrywają, skoro wpadli w spiralę remisów, tak jak na początku sezonu, kiedy pięć razy dzielili się punktami w pierwszych dziewięciu spotkaniach. Kalendarz im sprzyja, kontuzji praktycznie nie ma. Śladu po wypaleniu Simeone, mimo osiągnięcia bariery 500 meczów w La Liga w roli trenera, też nie. Co więc może pójść nie tak?

Atletico w drodze na szczyt. Cholo znowu jest sigmą

Problem może być prozaiczny – niewystarczająca wartość sportowa zespołu. To wciąż jest klasowa drużyna z wybieganymi, ambitnymi walczakami o dużej jakości piłkarskiej. Ale kiedy spojrzymy na pojedynczych zawodników ci jednak ustępują swoim odpowiednikom w Realu i Barcelonie.

Barrios nie jest tak dobry jak Valverde czy Pedri, a Griezmann nie dorasta do pięt Viniciusowi. Alvarez jest świetny, ale to nie jest seryjny strzelec jak Lewandowski czy Mbappe. Atletico brakuje też tej szczypty geniuszu, którą w Barcelonie może dać Yamal, Pedri czy Raphinha, a w Realu Vini, Bellingham czy Mbappe.

Wiadomo już, że nie da tego ani Gallagher, ani Alvarez, ani coraz starsi Koke i Griezmann. To też może być klucz, bo gracze Simeone są najbardziej doświadczonym z pretendentów do tytułu. Tylko Rayo Vallecano i Mallorca mają średnio starszą wyjściową jedenastkę od Atletico (28 lat 246d) w tym sezonie. Oznacza to średnio o półtora roku więcej niż Real (27 lat 52 dni) i prawie cztery lata więcej niż Barcelona.

Przymiotnik “bardzo dobry” dla zespołu Simeone to może się okazać zbyt mało na ten morderczy wyścig, ale Cholo ma w zanadrzu swoje sztuczki, a jego zespół potrafi umierać na boisku. Dlatego jeśli dwaj wielcy rywale z Camp Nou i Bernabeu będą potykać się z ligowymi pariasami, Atleti mogą to wykorzystać. Tym bardziej, że Metropolitano stało się w tym sezonie ich prawdziwą twierdzą. Są jedynym niepokonanym gospodarzem w La Liga w tym sezonie i zgromadzili jak dotąd najwięcej punktów w meczach u siebie (31).

Mając tyle niewiadomych i jeden punkt różnicy między rywalami w grze o tron, nie ma wyjścia – trzeba nasypać popcornu i obserwować ten pasjonujący wyścig. Nie ma mądrego, który dziś wytypowałby mistrza Hiszpanii. Wiele zależy od dynamiki sezonu, tego co każda z drużyn osiągnie w pozostałych rozgrywkach, czy zbuduje się kolejnymi zwycięstwami, czy podłamie po tym jak przegra mecz na styku. Ale też od przypadkowego urazu, pechowego samobója, czy głupiej czerwonej kartki. Emocji na pewno nie zabraknie, a my cieszymy się, że tym razem mamy w tej pasjonującej gonitwie Polaków w głównych rolach. Oby jak najczęściej w tych pozytywnych…

Kalendarz ligowy wielkiej trójki

 

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Rosjanin zdobywa medale dla Polski. “Koledzy w kraju mówili mi, żebym wyjechał”

Sebastian Warzecha
5
Rosjanin zdobywa medale dla Polski. “Koledzy w kraju mówili mi, żebym wyjechał”

Hiszpania

Polecane

Rosjanin zdobywa medale dla Polski. “Koledzy w kraju mówili mi, żebym wyjechał”

Sebastian Warzecha
5
Rosjanin zdobywa medale dla Polski. “Koledzy w kraju mówili mi, żebym wyjechał”