Reklama

Trela: Spokój jako zdobycz Widzewa ostatnich lat. Czy już czas ją porzucić?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

22 lutego 2025, 10:42 • 12 min czytania 29 komentarzy

Widzew wciąż ma wszelkie szanse na zrealizowanie przedsezonowego celu, który oznaczałby, że stopniowo, ale jednak stawia kroki do przodu. Jednocześnie w tabeli za ostatnie 15 kolejek jest w strefie spadkowej, co pokazuje, że słabe wyniki to problem starszy niż trzy tygodnie. W tle cały czas rozgrywa się przyszłość trenera i ocena pracy dyrektora sportowego. To niebezpieczna mieszanka. Ale najgorsze, co teraz mogliby zrobić w Łodzi, to ulec panice.

Trela: Spokój jako zdobycz Widzewa ostatnich lat. Czy już czas ją porzucić?

Nieczęsto w odniesieniu do postaci polskiej piłki można usłyszeć: „to geniusz!”. Tak właśnie opowiadał mi kilka lat temu o trenerze Stali Rzeszów jeden z agentów. Po takiej opinii, nawet jeśli już wtedy słuchanej z przymrużeniem oka, trudno było nie zwrócić na niego uwagi. Wyniki, a przede wszystkim styl gry prezentowany przez jego zespół, sugerowały, że w peanach mogło być ziarno prawdy. Zwłaszcza gdy równolegle podnosił się szum zwiastujący rychłe lądowanie Myśliwca w którymś z klubów Ekstraklasy. Nie dziw, że Widzew Łódź po zatrudnieniu go słyszał głównie gratulacje. Sposób, w jaki nowy trener opowiadał o piłce, zwiastował nadejście nowej fala. A spektakularne wygrane, jak w Poznaniu z Lechem, czy u siebie z Legią, sugerowały, że w Łodzi znów wyrasta licząca się siła polskiego futbolu.

W miejscach takich jak Widzew oczekiwania zawsze są wysokie. Tam kroki, nawet w odpowiednim kierunku, nie mogą być zbyt małe. Docelowym miejscem, jakie ten klub powinien zajmować w polskiej hierarchii, jest dla wielu jego fanów przynajmniej pierwsza trójka. Patrząc bardziej długoterminowo, z perspektywy łódzkich trybun, nie ma powodu, by Raków Częstochowa czy Jagiellonia Białystok osiągały coś, czego Widzew by nie mógł. Nie trzeba się też kłaniać Cracovii, Śląskowi, czy darzyć przesadnym respektem Pogoni. Skoro Górnik Zabrze, Ruch Chorzów i Wisła Kraków, również tradycyjnie wielkie firmy z gigantycznymi ambicjami, od lat wykorzystują raptem cząstki potencjałów, Widzew widzi siebie gdzieś w towarzystwie Lecha i Legii. To, czy ma tam dojść w rok, czy w dziesięć lat, zależy już od cech osobistych konkretnego kibica. Ale co do docelowego miejsca, w które powinien celować Widzew, z grubsza panuje zgodność.

Polski futbol przyzwyczaił w ostatnich latach do płaskich hierarchii. W ostatnich sześciu sezonach było pięciu różnych mistrzów, z których połowa sięgnęła po tytuł po raz pierwszy. Piast i Jagiellonia wdarły się na szczyt tuż po sezonach, w których walczyły o utrzymanie. Rakowowi wędrówka od środka tabeli drugiej ligi do szczytu Ekstraklasy zajęła sześć lat. To z jednej strony motywujące, bo pokazuje, że w Ekstraklasie naprawdę wszystko jest możliwe, jeśli dojdzie do wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności. Z drugiej demoralizujące, bo w wielu miejscach w Polsce czują, że sami mogliby być na szczycie. Gdy nie są, narasta niezadowolenie, że tam się dało, a tu nie.

MODELOWY POWRÓT

Mieszanka ambicji, długiego oczekiwania na ich spełnienie i frustracji z powodu sukcesów innych, w wielu miejscach okazywała się już wybuchowa. Łatwiej byłoby cieszyć się stabilizacją i kroczkami naprzód, gdyby polska czołówka była zabetonowana, jak w Portugalii, Holandii, Szkocji, Hiszpanii czy Czechach. Wówczas klubowi, który na ćwierć wieku zniknął z walki o najwyższe cele, w międzyczasie tułając się po niższych ligach, łatwiej byłoby przekonywać, że potrzebuje czasu, by nadrobić dystans do dawnych rywali. Gdy jednak Piast, Raków i Jagiellonia go nie potrzebują, trudniej wyjaśnić, dlaczego akurat Widzew miałby być cierpliwy.

Reklama

Półtora roku Myśliwca w Ekstraklasie pokazało, że nie jest geniuszem. Jest solidnym, obiecującym trenerem, który pewne rzeczy robi dobrze, a w innych ma braki. Jego drużyna rozegrała w tym czasie sporo znakomitych meczów, ale też przeciętne i beznadziejne. Miewała okresy, gdy wydawało się, że stać ją na więcej, a potem wpadała w dołki. Stała się definicją solidnego średniaka, gdzieś w towarzystwie Piasta Gliwice. Drużyną, która w dobrym dniu może ograć każdego, a w złym z każdym przegrać. Gdyby Ekstraklasa miała wysłać w kosmos zupełnie zwyczajnego, uosabiającego poziom ligi przedstawiciela, prawdopodobnie byłby to piłkarz Widzewa. To naturalne, że taki stan nie może być szczytem ambicji klubu, który pokazał światu Bońka, Smolarka i Citkę. Ale czy w trzecim sezonie od powrotu z niebytu na pewno powinien być rozczarowujący.

Pierwszy sezon Widzew skończył na dwunastym miejscu, przy czym jego rozkład wyników był niepokojący. Zaczęło się od fenomenalnej rundy ponad stan i kręcenia się w okolicach podium, a potem nastąpił brutalny powrót do średniej, gdy miesiącami drużyna nie mogła wygrać. Kiedy na początku nowych rozgrywek nie dostrzeżono wyraźnej poprawy, zmieniono trenera. Nowy ukończył sezon na dziewiątym miejscu. Lepszym niż przed rokiem, a przede wszystkim przy mniejszej amplitudzie występów. Może i Widzew ani razu nie zbliżył się do miejsc pucharowych, ale też nie musiał drżeć o utrzymanie. Dla beniaminka jedynym i podstawowym celem powinno być przetrwanie, wszyscy, którzy mówią inaczej, nie dostrzegają realiów, w których funkcjonują. W drugim sezonie po awansie celem musi być stabilizacja. I ją Widzew osiągnął wzorcowo. Do czerwca zeszłego roku historia powrotu Widzewa do Ekstraklasy może nie układała się modelowo.

SYGNAŁY TARĆ

Cel na ten sezon, czyli 50 punktów, wydawał się naturalną kontynuacją zrównoważonego rozwoju. 50 punktów w poprzednich sezonach dałoby ósme i dwa razy szóste miejsce w tabeli, co oznaczałoby nadal klasę średnią, ale już wyraźniej ciążącą ku górze. Po udanym początku sezonu – wygrana z Lechem, cztery punkty z wyjazdów do Krakowa i Mielca – pojawiły się głosy, że Widzew może w tym sezonie zostać jedną z pozytywnych niespodzianek, jakie kreuje każdy sezon. Mniej więcej w tamtym okresie Rafał Gikiewicz podzielił się spostrzeżeniem, że jego zdaniem to wciąż kadra na miejsca 6-9. Tonował więc nastroje, gdy zaczęły szybować za wysoko. Widzew rewelacją jesieni nie został, to miano przypadło Cracovii, którą gładko na początku sezonu pokonał.

Choć z perspektywy zewnętrznej nic przesadnie niepokojącego się w Widzewie nie działo, narracja wypływająca z klubu i jego okolic się zmieniła. Trener Myśliwiec coraz częściej wysyłał podczas publicznych wystąpień niejednoznaczne sygnały i subtelne szpileczki, z czego akurat można mu czynić zarzut. Komunikacja powinna być klarowna, zwłaszcza jeśli trener jest w dzisiejszych czasach głosem i twarzą klubu. Jeśli coś mu się nie podoba i uznaje, że chce powiedzieć o tym publicznie, powinien to zrobić jasno. Jeśli nie chce o tym mówić jasno, lepiej niech nie mówi w ogóle, bo atmosfera niedomówień, domyślania się i poszukiwania w każdym zdaniu drugiego dna nikomu nie sprzyja. Jeśli chodzi o ogólny niepokój towarzyszący Widzewowi w przestrzeni medialnej, w dużej mierze przyczynił się do niego trener.

Reklama

Trzymając się jednak warstwy merytorycznej, nadal nic bardzo złego się nie wydarzyło. Aktualna średnia punktowa 1,24 rozciągnięta na cały sezon dałaby 42 punkty, czyli poniżej założonego celu, ale nie na tyle drastycznie, by rozdzierać szaty. Dobicie do 50 punktów wciąż jest jak najbardziej możliwe. By tak się stało, Widzew musiałby punktować na poziomie obecnego GKS-u Katowice, który jest tylko cztery punkty nad nim. Jednocześnie jednak dość burzliwa zima, przepełniona doniesieniami o trudnych negocjacjach kontraktowych z trenerem, zmianach w jego sztabie, tarciach z dyrektorem sportowym, czy sprzedażą napastnika, połączona z kiepskim początkiem wiosny (punkt w trzech meczach) szybko zepsuły atmosferę wokół klubu.

OGRANICZONE INWESTYCJE

Już pojawiają się spostrzeżenia, że nad strefą spadkową Widzew ma tylko pięć punktów, analogie do Wisły Płock i innych klubów, które spadły, choć się tego nie spodziewały. Jak w przypadku Jagiellonii czy Piasta da się znaleźć świeże przykłady zaskakujących wzlotów, tak są też odwrotne, czyli niespodziewanych upadków. Tak wyglądają realia jednej z najbardziej wyrównanych lig kontynentu. Owszem, trzeba tu zawsze zachować czujność, wykorzystywać niespodziewane szanse, jeśli się otworzą i rozpoznawać ryzyko, jeśli się pojawi. Ale nie można ciągle odnosić się do skrajności.

Także tarcia między dyrektorem sportowym a trenerem nie są niczym dziwnym. Są wręcz normalne. Obie funkcje z definicji stoją w konflikcie interesów. Trener ma pilnować wygrania najbliższego meczu, ale dyrektor sportowy musi przy tym myśleć o wygraniu z tym samym rywalem także za rok. Perspektywa czasowa ich pracy jest inna. Trener, który poświęca dziś, w imię lepszego jutra, jest złym trenerem. Ale dyrektor sportowy, który poświęca jutro w imieniu lepszego dziś, jest złym dyrektorem sportowym. Dyrektor sportowy ma pilnować, by bieżące ambicje trenera nie zagrażały długotrwałym interesom klubu. Na styku ich kompetencji zawsze będzie więc dochodziło do tarć. Samo ich istnienie nie jest jeszcze niczym niepokojącym. Nie powinno wymagać od każdego kibica i dziennikarza opowiedzenia się, czy woli Wichniarka, czy Myśliwca, Feio czy Zielińskiego, czy jak też się nazywają funkcyjni w danym miejscu. Jeśli sprawy stają na ostrzu noża i jeden z drugim faktycznie nie są już w stanie ze sobą współpracować, powinno dojść do rozstania. Z perspektywy klubu lepiej, żeby z trenerem, bo funkcja dyrektora sportowego powinna być stabilniejsza, bardziej długofalowa. Wymiana dyrektora sportowego oznacza większą rewolucję, więc optymalnie byłoby, gdyby dyrektor sportowy przeżywał na stanowisku kilku trenerów, a nie odwrotnie. Ale dyrektor sportowy, naturalnie, też podlega ocenie i może zostać wymieniony, jeśli jego praca nie zadowala klubu.

W przypadku Widzewa trudno jednak stwierdzić, by sytuacja wymagała już teraz nagłej interwencji. Kibice krytykują Wichniarka za transfery, które nie dają Myśliwcowi odpowiednich narzędzi, by szybciej gonić dystans do czołówki, z czym trudno się nie zgodzić. Jednocześnie jednak sprawę można ciągnąć, dyrektor sportowy raczej też nie dostaje od prezesa, czy właściciela narzędzi, by dać trenerowi wiele lepsze. W Łodzi na razie chwalą się świetnymi wynikami finansowymi, co trzeba chwalić, a nie ganić. Ale coś za coś. Widzew na razie pozyskuje głównie zawodników z kartą na ręku, jedyne transfery gotówkowe po awansie to Serafin Szota, Ivan Krajcirik i Hilary Gong. Ich łączna cena wynosi 600 tysięcy euro. Oczywiście, że zwłaszcza Gong i Krajcirik nic na razie nie dali zespołowi. Jednocześnie jednak, odkąd Widzew wrócił do Ekstraklasy, więcej na transfery wydały Legia, Lech, Raków, Pogoń, Górnik, Zagłębie, Cracovia i Lechia. Na zbliżonym pułapie kupowały natomiast Śląsk, Stal Mielec i Puszcza (kwoty za transfermarkt.de).

SUFIT JEST BLISKO

To jasne, że można znaleźć dobrych piłkarzy także bez kwot odstępnego, że ważniejsze jest, jak wiele wydaje się na pensje i że Jagiellonia osiągnęła więcej z piłkarzami kupionymi za mniej. Ale to, że Łukasz Masłowski wyczarował doskonałe wyniki, nie oznacza, że każdy dyrektor sportowy, który takich nie wyczarował, jest nieudolny. Trener Widzewa faktycznie nie dostaje idealnych narzędzi od dyrektora sportowego, by szturmować czołówkę, ale i dyrektor sportowy Widzewa ma trudne zadanie, by przy tak ograniczonych środkach jakoś przesuwać się w górę. Samo to, że udaje się trzeci sezon z rzędu nie mieć nic wspólnego z grą o utrzymanie i jednak dotąd piąć się w hierarchii polskiego futbolu, równolegle zarabiając na transferach ok. 2,5 miliona euro w klubie środka tabeli, bez świeżej historii sprzedażowej, wydaje się co najmniej przyzwoitym wynikiem.

Widzew ma dziś kadrę, w której po odejściu dwóch podstawowych napastników w pół roku wciąż jest przynajmniej jeden potencjalnie ciekawy napastnik. Średnia wieku jego podstawowych jedenastek wynosi w tym sezonie mniej niż 26 lat, co w warunkach polskiej ligi oznacza już dość młody skład. Pod względem liczby minut graczy z kraju plasuje się w środku stawki, co także wskazuje na w miarę zrównoważoną budowę. Ma bardzo doświadczone jednostki jak Rafał Gikiewicz, Bartłomiej Pawłowski czy Marek Hanousek, ale też kilku młodych regularnie pokazujących się na boiskach. Do tego paru piłkarzy, których można określić mianem solidnych ligowców, jak Mateusz Żyro czy Jakub Łukowski i wybijające się jednostki z zagranicy, jak Sebastian Kerk czy Fran Alvarez. To nie jest kadra ekscytująca, z którą można zdobywać świat. Ale sprawia wrażenie nieprzechylonej w żadną stronę. A przecież całkiem niedawno przeszła rewolucję. Jedyna grająca w tym sezonie pozostałość drużyny, która w 2022 roku wywalczyła awans, to Hanousek. Pod względem średniego czasu spędzonego w klubie przez piłkarza Widzew zajmuje ostatnie miejsce w lidze, ze stażem niespełna czternastu miesięcy. A przecież obecny trener preferuje inne ustawienie niż poprzednik, co też oznaczało konieczność dostosowania kadry do jego wymagań, przestawienia pozycji kilku piłkarzom, czy wręcz, odstawienia niektórych.

W tabeli za półtora roku pracy Myśliwca Widzew zajmuje siódme miejsce, co należy uznać za adekwatne do możliwości. Jednocześnie jednak do szóstego w tym okresie Górnika Zabrze traci aż szesnaście punktów. Przepaść między szóstką, która przez ostatnie półtora roku nadawała ton polskiej lidze, a resztą, sugeruje, że mniej więcej tutaj znajduje się sufit, który należy przebić, chcąc myśleć o czołówce. Nie udałoby się tego raczej zrobić innemu trenerowi z tymi samymi piłkarzami, ale też prawdopodobnie innemu dyrektorowi sportowego z podobnymi możliwościami finansowymi. W Widzewie trwa aktualnie personalna rozgrywka, przeciąganie liny, ale rozwiązanie problemu raczej nie leży w personaliach, lecz w kwotach przeznaczanych na pierwszy zespół. Widzew prawdopodobnie mógłby być wyżej w tabeli niż dziś, ale niewiele wyżej. Dopóki władze klubu nie zdecydują się odważniej przekuwać wyników finansowych w możliwości drużyny, oczekiwanie od trenera i dyrektora sportowego czegoś więcej niż miejsc sześć-dziewięć będzie ponad stan.

CZAS NA KROK WSTECZ

W rozgrywce personalnej wokół Widzewa prawdopodobnie najsensowniej byłoby, gdyby wszystkie zainteresowane strony zrobiły krok wstecz i jeszcze raz usiadły do stołu, próbując się dogadać. Myśliwiec, przy obecnej sytuacji na rynku trenerskim, raczej nie mógłby dziś liczyć na znacznie silniejszy klub niż Widzew. Widzewowi z kolei nie byłoby łatwi przyciągnąć lepszego trenera niż obecny. Dyrektora sportowego trzeba rozliczyć, ale nie z tego, czy Hilary Gong jest dobry, lecz z tego, jak wygląda cała polityka sportowa w całym okresie jego pracy. Jeśli po takiej analizie wszyscy dojdą do wniosku, że nie chcą dłużej funkcjonować w tym układzie, niech zwyczajnie pracują do wygaśnięcia kontraktu trenera. W Polsce to ogromna rzadkość, by trener pracował do końca umowy i został kulturalnie pożegnany po zakończeniu sezonu. Widzew więcej trenerskich opcji będzie miał latem, Myśliwiec do lata i tak nie mógłby już pracować w Ekstraklasie.

A na razie wciąż nie dzieje się nic, co kazałoby reagować tu i teraz, na chybcika, byle tylko przerwać związek bez przyszłości. Szukanie analogii do Wisły Płock, Warty i innego Podbeskidzia na razie tylko wznieca panikę. Tendencja nie jest kolorowa, w tabeli za ostatnie piętnaście kolejek Widzew jest w strefie spadkowej, co oznacza, że aktualnie trzyma go nad nią wyłącznie dobry start. Nie można więc do maja klepać się po plecach i myśleć już o kolejnym sezonie, sytuację trzeba obserwować czujnie i z pokorą. Ale na razie Widzew wciąż jest mniej więcej tam, gdzie jego aktualna kadra. W lepszych tygodniach bliżej góry, w gorszych trochę w stronę dołu, ale zasadniczo odległy od biegunów. W stanach średnich, które mogą nie zadowalać kibiców docelowo, ale nie powinny przesłaniać nikomu trzeźwego spojrzenia tu i teraz. Ambicje czynią kluby wielkimi, ale też czynią wielkie kluby trudnymi do spełnienia ambicji. Względny spokój, jaki udało się osiągnąć Widzewowi w ostatnich latach, to w miejscach takich jak on cenna zdobycz, której nie powinno się porzucać pod byle pretekstem.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”

Michał Kołkowski
10
Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”
Niemcy

Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?

Michał Kołkowski
4
Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?

Ekstraklasa

Piłka nożna

Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”

Michał Kołkowski
10
Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”
Niemcy

Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?

Michał Kołkowski
4
Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?