Reklama

Kradzież butów, koniec z dojadaniem giętej i napastnik na stoperze. Co działo się w 1. lidze?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

14 lutego 2025, 14:33 • 11 min czytania 7 komentarzy

Pierwszoligowcy wracają do walki o awans i wielkie pieniądze, więc wypada zerknąć na to, co zimą działo się na zapleczu Ekstraklasy. Nudno nie było, bo Bruk-Bet Termalikę Nieciecza podczas jednego z dwóch zgrupowań w Turcji okradziono z butów, a Wiśle Kraków w kuriozalnych okolicznościach podebrano piłkarza. Działo się i na dole: w Stalowej Woli skończył się etap dojadania niesprzedanej kiełbasy przez zawodników.

Kradzież butów, koniec z dojadaniem giętej i napastnik na stoperze. Co działo się w 1. lidze?

Oto dziewięć wydarzeń definiujących zimę w 1. lidze.

W Niecieczy najgłośniejszym wydarzeniem okienka był Niemiec kradnący buty

Bruk-Bet Termalica Nieciecza przyzwyczaił nas, że okno transferowe to okres, w którym o klubie robi się najgłośniej. Znane nazwiska, duże pieniądze, ambitne zbrojenia. Zwykle tak to wyglądało, dlatego grymas zdziwienia pojawia się na twarzy każdego, kto orientuje się, że tym razem najgłośniejszym zdarzeniem związanym z dumą gminy Żabno była kradzież butów w hotelu. Zacytujmy opowieść Łukasza Olkowicza z „Przeglądu Sportowego”:

„Pierwszego dnia z korytarza na ich piętrze zginęło osiem i pół par butów piłkarskich. Początkowo nikt nie miał pojęcia, kto połasił się na używane korki. Kłopot zrobił się dla tych piłkarzy, których pozbawiono narzędzia pracy. Zaczęli rozważać, czy nie będą musieli kupić korków na miejscu w Antalyi. Dochodzenie w sprawie skradzionych butów rozpoczęli pracownicy hotelu. Pomogły kamery monitoringu. Co się okazało? Buty ukradł gość hotelowy z Niemiec, kiedy zawieruszył się przy pokojach piłkarzy Bruk-Betu. Jego stan wskazywał na to, że tamtej nocy nie spędził przy wodzie, a raczej drinkach i to nie jednym”.

Buty odzyskano bez wielkiej afery, czyli tak jak Bruk-Bet Termalica chce odzyskać Ekstraklasę. Żadnych wielkich transferów, nawet jeśli uznamy, że Krzysztof Kubica to piłkarz nieanonimowy, to jego kariera znalazła się na takim zakręcie, że próżno traktować to jak wielki hit. Zamiast tego Marcin Brosz dalej dobiera sobie piłkarzy pod model gry oparty na intensywności i pressingu, przekonuje znajomych z kadr młodzieżowych, konsekwentnie wdraża swój plan.

Reklama

Lider ligi ma siedem punktów przewagi nad trzecią drużyną — to zaliczka, którą można roztrwonić, lecz osoby podglądające zespół w Turcji przekonują nas, że Termalica wyglądała świetnie i trzeba poważnie liczyć się z tym, że dojedzie do mety na czele stawki.

Największe wzmocnienie Wisły Kraków? Karol Czubak w Belgii

Względny spokój zimą, ku niezadowoleniu większej części społeczności, zaserwowała nam również Wisła Kraków. Co przytomniejsi zwracali uwagę na to, że może i lepiej, że pod Wawelem nie szarpnięto się na stanowcze ruchy, bo zeszłoroczny zaciąg zimowy wciąż służy za straszak na niegrzeczne dzieci, jak niegdyś opowieści o Czarnej Wołdze.

Jak będziesz niegrzeczny, to przyjdzie Billel Omrani.

Kibic Wisły tkwi w nieustannym rozkroku. Gdy domaga się transferów, momentalnie przypomina sobie wszystkich magików, którzy mieli zapewnić jego drużynie Ekstraklasę i transferów chce mu się jakoś trochę mniej. Postronny obserwator z kolei stoi i czeka, kiedy w końcu dostrzeżemy na polskim podwórku data-driven club pełną gębą. Jarosław Królewski zdążył już nawet poszerzyć dział analiz, każdy transfer sprawdza pod kątem dopasowania piłkarza do zespołu i spoko, to zawsze jakieś minimalizowanie ryzyka.

Problem w tym, że pionier na rynku analizy danych, za którego chce uchodzić Wisła, nie wykorzystuje liczb do sprawdzenia, czy warto wydać pięćdziesiąt tysięcy euro na 31-letniego Marko Poletanovicia, bo pasuje do drużyny. Prawdziwe data-driven clubs znajdują dopasowanych zawodników, którzy są dziesięć lat młodsi od Poletanovicia i wciąż jeszcze nieodkryci, co sprawia, że ich cena jest podobna.

Wisła założyła sobie, że jeśli nie wyciągnie żadnego gracza z poziomu ekstra, nie będzie szalała na rynku i tak też się stało. Trzymała się wcześniej ustalonych zasad. Nie byłaby jednak Wisłą, gdyby w międzyczasie nie zaserwowała nam najbardziej kuriozalnej historii okienka – „uprowadzenia” Alexisa Trouilleta. Francuski pomocnik w ciągu czterech godzin niemal został i jednak nie został piłkarzem Wisły. Było to tak:

Reklama
  • 19:33 – Wisła informuje o testach medycznych
  • 22:08 – L’Equipe informuje, że Trouillet idzie do Rodez
  • 23:02 – Rodez ogłasza transfer

Francuzi podkradli Wiśle Kraków piłkarza! Transferowy absurd okienka [NEWS]

Na koniec można zażartować – i jest to żart ukradziony z X.com, lecz uczciwie przyznaję: nie pamiętam, kto wrzucił ten post! – że największym wzmocnieniem Wisły okazał się Karol Czubak. W Belgii.

Dawid Szwarga to największy pechowiec w polskim futbolu

Na miejscu Dawida Szwargi dokładnie przetrzepalibyśmy każdy kąt w domu w poszukiwaniu woreczka złego uroku. Nie jest przecież możliwe, żeby naturalnie, bez niczyjej ingerencji, mieć takiego pecha. Wejście tego trenera w rolę ‘jedynki’ ponownie okazuje się cholernie trudne. W Rakowie Częstochowa nie dość, że zastąpił uwielbianego Marka Papszuna, musiał przetrzeć szlaki w grze co trzy dni i łączeniu ligi z pucharami, to jeszcze na dzień dobry stracił najlepszego piłkarza, bo Ivi Lopez zerwał więzadła krzyżowe.

Szwarga jesienią podpisał kontrakt z Arką i przed startem wiosny może rzucić kolegom po fachu, za bohaterem słynnego mema: first time, huh?

  • tymczasowy trener, którego zastąpił, już po ogłoszeniu nadchodzącej zmiany wygrał niemal wszystkie mecze, wykręcając wynik ponad stan (warto dodać, że jego wcześniejsza kariera na polskich boiskach to średnia punktów: 1,04; 0,7; 1,30; 1,00)
  • najlepszy strzelec Arki i całej ligi, Karol Czubak, czmychnął do Belgii

Można oczywiście uznać, że Czubak nie był idealnym piłkarzem pod styl gry Arki Szwargi, ale trzeba dużej śmiałości, żeby próbować wmówić światu, że w takich okolicznościach odejście najlepszego strzelca rozgrywek to żadna strata. Fakty są takie, że w Gdyni szanse na awans się zmniejszyły, tymczasem sam Szwarga ma w rękach potencjalną bombę do rozbrojenia.

Trudno będzie powtórzyć zwycięski marsz poprzednika, a wszystko, co będzie gorsze od niego, będzie przyjmowane z rozczarowaniem.

Miedź Legnica pozbyła się ostatniego ciekawego piłkarza

Ireneusz Mamrot to osoba sympatyczna, lubiana, doceniana. Bez żadnej złośliwości przyznacie nam chyba jednak rację, gdy stwierdzimy, że oglądanie jego drużyn w akcji potrafi wpędzić człowieka w narkolepsję. Miedź Legnica kręci się w okolicach miejsc premiowanych awansem, lecz i patrząc na kadrę tego zespołu ciężko nie ziewnąć. Wiemy, że w Miedzi przerabiano już tyle różnych scenariuszy i projektów, że można było się zniechęcić do pogoni za ofensywnym futbolem i kreatywnymi piłkarzami, ale skonstruowanie tak nieprzyszłościowej kadry jest sztuką samą w sobie.

Najwięcej minut w sezonie mają dwaj piłkarze z trójką z przodu — Fabian Hartherz oraz Benedik Mioć — i 28-letni bramkarz Jakub Wrąbel. Za liderów drużyny robią Bartosz Kwiecień oraz Adnan Kovacević.

Jasne, jakość piłkarska jak na zaplecze Ekstraklasy się zgadza, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że szatnia Miedzi to po prostu zbiór zawodników, o których wiemy, że w najwyższej lidze nie pokażą już niczego ponad to, co dotychczas zaprezentowali. Jakimś promyczkiem, który przyciągał zainteresowanie, był jesienią Wiktor Bogacz. Ten sam, który trafił na radary klubów z całego świata, co w końcu skończyło się rekordowym transferem do MLS.

“Wybitna jednostka”. Jak Amerykanie kupili Polaka z 1. ligi za 2 mln euro

Wiktorowi sukcesu gratulujemy, ale obawiamy się, że wraz z jego odejściem Miedzi kończą się punkty zaczepienia zasługujące na uwagę reszty piłkarskiej Polski. Zwłaszcza że zastąpiono go starzejącym się Szwedem, którego karierę rozjechały problemy z kolanem. Najbardziej spektakularnym transferem okienka był zaś Wojciech Hajda, czyli piłkarz powszechnie kojarzony raczej z tym, że nie ma skrupułów, gdy trzeba się w kogoś wpieprzyć, niż z grą kipiącą kreatywnością.

Skierujmy swoje modły do Kaczmarskiego i Kostki. W nich ostatnia nadzieja na uczynienie Miedzi obiektem uważnych obserwacji.

Górnik Łęczna ze starym numerem: napastnik na stoperze

W licytacji na brak ruchu w oknie transferowym było wielu mocnych kandydatów, ale zwycięzca mógł być tylko jeden. Górnik Łęczna. Na Lubelszczyźnie jak co jakiś czas pojawiły się problemy z płynnością finansową, jednak tu zaskoczenie — piłkarze powiedzieli, że nie mają z tym problemu i nie zamierzają się oburzać, bo o wszystkim byli informowani na bieżąco. Niespodzianka: jednak warto komunikować się z otoczeniem, zamiast zgniatać w drugiej dłoni kartkę po odebraniu telefonu, udając, że coś przerywa, zrywa sygnał.

Górnik nie ściągnął zimą nikogo, ale też się nie osłabił, co jest o tyle istotne, że kilku gości można stamtąd wyciągnąć. Na przykład skutecznych napastników: Damiana Warchoła i Przemysława Banaszaka. Według plotek tym pierwszym miał interesować się duński Lyngby, choć istotnym problemem jest to, że sam Warchoł o tym nie słyszał. Pod Banaszaka podchody mieli czynić inni pierwszoligowcy, ale konkretów i chęci do zmian brakło.

Klub zamiast tego zajął się rozmowami z kopalnią Bogdanka, od której w głównej mierze zależy to, w którą stronę skieruje się Górnik. Porzucono już mocarstwowe plany i pomysły wielkich dotacji w celu powrotu do Ekstraklasy. Zamiast tego jest kilku młodszych gości z potencjałem, na których można zawiesić oko. Oraz Marko Roginić w roli środkowego obrońcy, co jest piękną kontynuacją tradycji klubu (Przemysław Pitry!).

Wygląda na to, że Pavol Stano jako pierwszy zorientował się, że wystawianie w ataku faceta, który zwykle serwuje dwie bramki na sezon, mija się z celem. Lepiej późno niż wcale.

ŁKS nie przerwie klątwy dziesięciu goli napastnika

Oczka się cieszyły, nóżka tupała. Wszystko wskazywało na to, że nasze zapowiedzi sprzed sezonu się sprawdzą, że Łódzki Klub Sportowy znalazł w końcu bramkostrzelną dziewiątkę, co było utrapieniem drużyny w ostatnich latach. Stefan Feiertag nie miał lekkiego wejścia w sezon, ale jesień zakończył z ośmioma golami i zbliżył się do przeklętej bariery dziesięciu bramek, na której polegli najwięksi śmiałkowie ze Stipe Juriciem i Ricardinho na czele.

Co stało się zimą z kuzynem Christopha Baumgartnera? Oczywiście, zmienił klub.

ŁKS co prawda tylko go wypożyczył, ale miał zatrzymać go do końca sezonu. Nie wyszło. Austriak wymawiał się sprawami rodzinnymi, chciał grać w niemieckojęzycznym kraju, gdzie czułby się trochę lepiej. Blau Weiss Linz dogadało się więc z łodzianami, zapłaciło parę groszy odszkodowania (starczyło na waciki, tzn. na transfer Kacpra Terleckiego z Zagłębia Lubin) i Feiertag ruszył do Saarbrücken, gdzie już strzela, walcząc o awans do 2. Bundesligi.

W Łodzi postanowili zrekompensować to sobie małym cheat meal: w ramach zastępstwa sięgnęli po Szweda, Gustafa Norlina. Żadnego tam podrabiańca z drugiej ligi, jakich ostatnio pełno w naszej piłce – pełnokrwistego, regularnie grającego ofensywnego zawodnika IFK Goeteborg, który przez pół kariery bujał się po Allsvenskan z mniejszymi lub większymi sukcesami. Wyszło ciekawie, tak jak z Sebastianem Rudolem, który w tajemniczych okolicznościach z podstawowego piłkarza Motoru Lublin stał się hitem transferowym zaplecza Ekstraklasy.

Stal Rzeszów nie sprzedaje dóbr rodowych

Rzeszów niby na wschodzie, lecz w Rzeszowie jak na zachodzie – bez zmian. Stal wzmocnień szuka co najwyżej w swojej akademii, albo w innych szkółkach, przebierając w piłkarzach tam niechcianych. Marek Zub wciąż ma jedno zadanie: ogrywać dzieciaków, próbować przekraczać z nimi kolejne granice. Szczęście dla niego, że przynajmniej nie zabrano mu najzdolniejszych z nich. Zimą zakusy na Michała Synosia zdradzały Górnik Zabrze czy Korona Kielce, lecz Stal odrzuciła oferty i zapytania, zatrzymując zdolnego stopera.

Podobnie było z Patrykiem Warczakiem. W “Przeglądzie Sportowym” wyczytaliśmy, że w Rzeszowie cenę za niego ustalono na pół miliona euro i ani grosza mniej, o czym przekonał się Górnik, który oferował ok. 350 tysięcy euro plus sięgające 90 tysięcy euro bonusy.

Kotwica tapla się w błotku z Dzikiem

Różne mieliśmy sagi związane z przejmowaniem polskich klubów, ale tę kołobrzeską czuć z kilometra, jakby ktoś postawił przy klubie wannę zepsutych ryb. Kotwicę mieli przejąć ukraińscy inwestorzy – czy raczej “inwestorzy” – powiązani z menedżerami piłkarskimi. Spotykali się z piłkarzami, nawijali makaron na uszy, po czym… wszystkich powiązań się wyparli. Tajemniczy Igor, który wszystko nadzorował, przekazał nam tylko, że faktycznie jego rodacy interesują się Kotwicą, ale w zasadzie nie do końca potrafią wytłumaczyć, jak w nią wejdą.

Inwestor? Właściciel? Sponsor? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że przez Kołobrzeg przewinął się tabun testowanych zawodników, w tym także z Ukrainy.

Nikt spośród testowanych i potencjalnie wypożyczonych piłkarzy nie podpisał jednak kontraktu z Kotwicą. Nie podpisał, bo nie może – klubowi cofnięto licencję, nałożono na niego zakaz transferowy. Zamiast rewolucji mamy więc cyrk i masową ucieczkę zmęczonych kołobrzeskim Dzikim Zachodem. Na dzień przed startem ligi nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy Kotwica do niej przystąpi, a jeśli tak, to kto w niej zagra, skoro połowa składu zdążyła się ewakuować.

Tymczasem Stal Stalowa Wola siedzi w Kołobrzegu i czeka na jakąkolwiek decyzję. Taki absurd zafundować może tylko Adam Dzik.

Przepłacić, nadpłacić, utrzymać

Rozwikłać trzeba jeszcze jedną zagadkę: czy piłkarze Stali Stalowa Wola dojechali do Kołobrzegu płatnymi autostradami czy bocznymi drogami? Jesienią po środowisku niosły się opowieści o przaśnej rzeczywistości podkarpackiego klubu. Wyprawy na mecze organizowano tak, żeby omijać autostrady i oszczędzić na opłatach. Albo też tak, żeby… zdążyć na inny mecz. Gdy Stalówka wybrała się do Gdyni, to zamiast wyjechać rano, zespół wyrwano z łóżek i w podróż wyruszono o północy.

Wszystko dlatego, że trenerzy chcieli zdążyć na mecz Lechii Gdańsk z Pogonią Szczecin o 14.30.

Zawodnikom w Stalowej Woli potrafiono też w ramach posiłku pomeczowego zaserwować resztki giętej z grilla. To, czego nie udało się sprzedać, trafiło do szatni, żeby uzupełnić spalone kalorie. Innowacyjne pomysły prezesa Wiesława Siembidy, byłego kandydata na urząd prezydenta miasta i współpracownika człowieka, który tym prezydentem został, Lucjana Nadbereżnego, miały jednak swój kres. Prezesa zimą odwołano, chaotyczny i zdezorganizowany klub spróbowano zimą poukładać.

Najpierw finansowo: Stali do budżetu dosypało miasto, w klub ponownie ma zaangażować się Huta Stalowa Wola. Obserwujemy więc wielką ofensywę transferową i sięganie po każdego, kogo nie odstraszy gra w zespole naznaczonym łatką stajni Augiasza. Czy skończy się to utrzymaniem? Wątpliwe, ale kto zabroni próbować…

WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Betclic 1 liga