Najważniejsze osoby polskiej piłki głowią się nad tym, jak wybrnąć z sytuacji Lechii Gdańsk, która nie dotrzymała terminów spłaty zobowiązań finansowych i ściągnęła Ekstraklasie problemy na głowę. W dyskusjach, które toczą się od kilku dni, twardym graczem okazuje się Ruch Chorzów. — Muszą zapłacić! — słyszymy na Śląsku, gdy pytamy, czy pierwszoligowiec jest gotowy ułożyć się z Lechią i pójść jej na rękę.
Lechia Gdańsk kilka tygodni temu na powrót otrzymała licencję na grę w Ekstraklasie. Dopuszczenie beniaminka do wiosennej części rozgrywek wiązało się z koniecznością spłaty zobowiązań finansowych, które nie zostały uiszczone w terminie. Wśród nich był na przykład przelew za Szymona Weiraucha, zawodnika kupionego latem z Zagłębia Lubin. Innym kupionym latem piłkarzem był Tomasz Wójtowicz z Ruchu Chorzów. Pierwszoligowy klub dogadał się jednak z Lechią, podpisując ugodę o odroczeniu płatności.
Termin zapłaty pierwszej raty minął 10 lutego, lecz pieniędze nie trafiły na konto Ruchu. Klub z Gdańska przelał niewielką część pierwszej należnej kwoty, która stanowi połowę sumy transferu. Z naszych ustaleń wynika, że chodzi o mniej więcej pół miliona złotych netto. W Chorzowie usłyszeli, że przelew nie dotarł, bo… Lechia nie ma pieniędzy.
— Nie jest to miliard, żeby zabić klub ekstraklasowy. Ruch jako jedyny wierzyciel podał rękę i prolongował spłatę i teraz jesteśmy na pierwszym planie… — narzekają na Śląsku.
Lechii “grozi” walkower. Traktujmy ligę poważnie, bo takich Lechii będzie więcej
Lechia Gdańsk ratowana dla dobra Ekstraklasy. Dlaczego musi dokończyć sezon?
Sytuacja jest problemem nie tylko dla Ruchu, który czeka na pieniądze, lecz dla całej ligi. Licencja Lechii Gdańsk została automatycznie zawieszona, choć Komisja ds. Licencji nie potwierdziła tego w oficjalnym komunikacie. Na piątek, 14 lutego, na godz. 11, zwołano nadzwyczajne posiedzenie tego organu. Zawieszenie oznacza, że Lechii grozi walkower, a trzy mecze rozstrzygnięte w ten sposób wykluczą ją z rozgrywek. Sprawa jest jednak zagmatwana, bo nikomu nie zależy na tym, żeby beniaminek wypadł z gry w trakcie sezonu.
Dlaczego?
- Każdy nierozegrany mecz oznacza kary, które Ekstraklasa musi zapłacić posiadaczom praw telewizyjnych, czyli Canal Plus,
- brak rozegranego spotkania oznacza niewypełnienie zobowiązań sponsorskich i mniejsze wpływy dla całej ligi,
- kluby Ekstraklasy są jednocześnie jej udziałowcami, więc wypadnięcie jednego działa na szkodę pozostałych.
Lechia Gdańsk poniekąd więc trzyma resztę w szachu. Wie, że może grać szefa, bo nikomu nie może zależeć na jej upadku. Korzysta też z przestarzałych i zaniedbanych przepisów licencyjnych, które oznaczają, że nie można nałożyć na nią kary punktowej. Niedawno tłumaczył nam to Freddy Fürst:
– Organy licencyjne starają się nie nakładać sankcji finansowych na kluby z problemami tej natury. Czasami nie ma wyjścia, bo są różne kryteria, z których wynikają różne środki kontroli. Przykładowo: kryterium F.09, na podstawie którego sprawdzamy zobowiązania styczniowo-czerwcowe na koniec września. W Podręczniku Licencyjnym stoi jasno: ujemne punkty za niespełnienie tego kryterium dotyczą bieżącego sezonu rozgrywkowego, a za opóźnienia należy się kara finansowa. W przypadku kryteriów F.03 i F.04 mamy większe możliwości, tak samo jak w przypadku rozszerzonego nadzoru finansowego.
Lechia, Kotwica i licencje. PZPN: Kluby finansowo wychodzą na prostą
Beniaminek spełnił kryterium F.09, więc do końca rozgrywek jest kryty i nie żyje w strachu, że igranie z Komisją wpłynie na walkę o utrzymanie w Ekstraklasie w obecnym sezonie. Lechia może więc grać cwaniaka — wysterowała ligę tak, że może w niej pozostać, grając piłkarzami, za których nie zapłaciła i zagwarantować sobie tym samym zastrzyk gotówki w kolejnym roku, za którą spłaci dawne zobowiązania. Więcej: reszta ligi zrobi wszystko, żeby pozwolić Lechii o to utrzymanie walczyć, do samego końca.
Paolo Urfer wrogiem każdego. Ruch Chorzów mówi twardo: Lechia musi zapłacić
W Chorzowie są całym tym zamieszaniem mocno zawiedzeni. Ruch dobrze wie, co to znaczy przeżywać problemy finansowe, spłacać stare długi. Problem w tym, że w przypadku Ruchu mogliśmy mówić o istnieniu dobrej woli i chęci naprawy wyrządzonych szkód. Tymczasem jeśli chodzi o Lechię, z różnych źródeł słyszymy raczej narzekania na działania Paolo Urfera i jego współpracowników. W Gdańsku nie chcą komentować sprawy, pojawiają się jedynie pojedyncze przecieki świadczące o nonszalancji jej przedstawicieli.
Dziennikarz Tomasz Galiński przytoczył dykteryjkę o tym, jak natknął się na Urfera przy okazji meczu ligowego z Lechem Poznań. Gdy spytał go o przelew dla Ruchu, Szwajcar na chwilę oderwał się od konsumowania pizzy i rzucił krótkie: — No worries.
Lokalny „Dziennik Bałtycki” dobił się natomiast do Jakuba Chodorowskiego, dyrektora sportowego klubu, który skomentował zamieszanie krótką wiadomością: — Zagramy.

Nam przekazywano, że nie ma się o co obawiać, że między klubami istnieją prywatne ustalenia, które zamykają temat. Problem w tym, że takiego przeświadczenia nie ma druga z zainteresowanych stron. W Ruchu Chorzów tylko się zaśmiali, gdy mówiliśmy o tym, z jakim spokojem Lechia podchodzi do sprawy. Śląski klub gra twardo i nie chce iść na ustępstwa w postaci odłożenia płatności. Pojawił się pomysł, żeby Ekstraklasa przekazała pierwszoligowcowi pieniądze w imieniu Lechii, wykrawając część kolejnej transzy, tej, która ma wpłynąć do klubu na koniec sezonu.
— Albo jest się fair, albo Urfer. Mają zapłacić! Mamy nadzieję, że do kolejnego meczu — usłyszeliśmy w Ruchu.
Ekstraklasie w przeszłości zdarzało się w nadzwyczajnych sytuacjach wypłacać klubom zaliczki, więc w teorii mogłaby przekazać Lechii część pieniędzy już teraz, tak, aby spłacić ratę za transfer Tomasza Wójtowicza. Ewentualnie: udzielić pożyczki, co — jak słyszymy — jest prawdopodobnym rozwiązaniem. Pieniądze muszą jednak trafić do Ruchu, więc trzeba będzie zadbać o odpowiednie zabezpieczenia, być może w jakiś sposób przekierować płatność od razu na Śląsk.
W Chorzowie rozumieją, że problem wykracza poza sprawę dwóch klubów. W pomoc klubowi w rozwiązaniu sytuacji zaangażowali się najważniejsi ludzie polskiego futbolu. Ruch walczy o awans do Ekstraklasy, więc w kolejnym roku może stać się jej akcjonariuszem i również straci, jeśli Lechia naruszy tak zwaną integralność rozgrywek.
— Jeśli zwykły Kowalski nie spłaca kredytu na 10 tysięcy, to jest to problem Kowalskiego, ale jak Kowalski nie spłaca kredytu np. 5 miliardowego, to już nie jest to problem Kowalskiego, tylko problem banku… — mówią w Ruchu.
Jak nie zaszkodzić samemu sobie? Ekstraklasa, PZPN i konieczne zmiany w przepisach
Lechia Gdańsk swoim postępowaniem wpakowała ligę i całe środowisko w spore tarapaty. Spaliła wiele mostów, których odbudować się już nie da. Obecnie układanka jest naprawdę skomplikowana, znalezienie z niej wyjścia, które usatysfakcjonuje każdego, będzie wyzwaniem. Zadowolić trzeba przecież i lud, który domaga się krwi, stanowczych działań wobec kogoś, kto nagminnie drwi z ogólnie przyjętych zasad. Wszystko wskazuje na to, że Lechia ukręci bat sama na siebie (choć obecni właściciele do tego momentu mogą być już daleko od Trójmiasta…), bo zmiany w przepisach wywołane jej postępowaniem, są nieuniknione.
Awantura o Lechię jest na tyle duża, że Polski Związek Piłki Nożnej zamierza zaostrzyć przepisy licencyjne, żeby nie dopuścić do podobnych sytuacji w przyszłości. Nadzór nad klubem z Gdańska nie okazał się bowiem skuteczny. Czas też zająć się procesem przejmowania polskich klubów, na co uwagę zwracał nam jakiś czas temu Krzysztof Kapinos ze Stali Mielec.
— Odpowiedzialność za pozyskanie inwestora do klubu w polskich realiach prawnych spoczywa tylko na właścicielach, co jest niewdzięczną rolą. Nie obraziłbym się, gdyby federacja czy ktokolwiek „nad nami” miał mechanizm wspierający kluby w takiej sytuacji. Łatwo dziś dorobić komuś gębę. Przykładowo: mam zaplanowane spotkanie z kolejnym zainteresowanym. Co, jeśli taka osoba okaże się czarnym charakterem? Wystarczy, że ktoś zrobi nam zdjęcie i dopisze historię, że robię szemrane interesy. To nie jest klasyczna transakcja, to nie są łatwe sytuacje.
Kapinos: Stal Mielec w City Football Group? Podpisuję nawet jutro!
Za moment nowych właścicieli mają mieć Pogoń Szczecin i Korona Kielce, Stal zresztą też prowadzi zaawansowane negocjacje w tej sprawie. Nikt nie zagwarantuje, że za rogiem nie kryje się kolejny cwaniak, kolejna „Lechia”, która będzie mieszać, szkodzić i sprawiać problemy. Trzeba uważniej przyglądać się potencjalnym inwestorom, żeby nie wpuścić lisa do kurnika.
Kolejnym wątkiem jest temat kar nakładanych na kluby za wszelkie naruszenia. Powszechnie oburzenie wzbudza to, że Lechii nie można ukarać ujemnymi punktami w obecnym sezonie, co mogłoby zmienić jej podejście do tematu. Z mieczem nad głową ciężej strugać chojraka. Prawnicy nie mają jednak pewności, czy dopuszczenie do możliwości nakładania takich kar w trakcie sezonu bez większych ograniczeń, nie sprawi kolejnego problemu.
Ingerencja w tabelę w trakcie rozgrywek to niebezpieczne narzędzie. Karane kluby zgodnie z prawem będą mogły korzystać z odwołań, a lepiej byłoby uniknąć sytuacji, w której raz punktów komuś ubywa, raz przybywa. Nie trzeba daleko szukać przykładów tego, jakie zamieszanie może to spowodować — wystarczy wspomnieć cofnięcie kary dla… Lechii w 2016 roku, co skończyło się nagłym przesunięciem Podbeskidzia Bielsko-Biała do grupy spadkowej, a następnie degradacją tego zespołu.
Kluby też nie są żądne krwi, nie czekają na to, żeby Lechię utopić. Dobrze wiedzą, że same mogą kiedyś znaleźć się w podobnej sytuacji i muszą mieć z tyłu głowy to, że wszystko, co zrobią i powiedzą, może do nich wrócić. Przede wszystkim jednak nie chcą, żeby wykolejenie się Lechii odbiło się na ich budżetach, co byłoby naturalnym następstwem obcięcia środków sponsorskich i telewizyjnych. Kolejną konsekwencją takiego obrotu spraw mogłyby być nawet procesy o odzyskanie pieniędzy, które w ten sposób utracono.
Trzeba więc wypracować rozwiązania, które jednocześnie będą sprawiedliwe oraz bezpieczne z prawnego punktu widzenia. Nie zostawią furtki, przez którą kiedyś może wślizgnąć się jeszcze większy chaos, bo gdy tak się stanie, nikt nie będzie wspominał, że przecież zmiany wprowadzono w słusznym celu. Zapanowanie nad obecną sytuacją i rozsądne zmiany na przyszłość to naprawdę trudne wyzwanie dla ludzi polskiej piłki. Oby mu podołali.
WIĘCEJ O LECHII GDAŃSK:
- Jakub Chodorowski, dyr. sportowy Lechii: Klub wraca do normalności, nie spadniemy
- Flavio: To będzie skandal dla klubu i polskiej piłki, jeśli Lechia nie dostanie licencji [WYWIAD]
- W Lechii po staremu. Klub wisi pieniądze… przewoźnikowi kolejowemu
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix