Pojedynek mistrzów, starcie tytanów, przedwczesny finał – na różne sposoby można określać i zapowiadać dwumecz Manchesteru City z Realem Madryt w Champions League. Dwaj ostatni zwycięzcy Pucharu Europy trafili na siebie już w 1/16 finału. I to tylko dlatego, że nie poradzili sobie z trudami nowego formatu. W wyniku tego albo The Citizens, albo Los Blancos zaliczą najgorszą przygodę w europejskich pucharach od wielu lat.
Co tu dużo mówić – odpadnięcie już w lutym z Ligi Mistrzów dla jednej bądź drugiej drużyny to katastrofa. A ta jest nieunikniona.
Najgorsi od 13 lat?
– Nie poradziliśmy sobie dobrze w fazie ligowej, więc zasłużyliśmy na to, żeby tu być. Los to los – przyjmujemy wyzwanie – skwitował na przedmeczowej konferencji prasowej Pep Guardiola. Kataloński menedżer wie bowiem, że od tego dwumeczu zależy wszystko w tym sezonie.
– Jeśli wygramy z Realem Madryt, będzie to dla nas bardzo duże wzmocnienie do końca sezonu. Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i doskonale to wiem. Ale zespół ma w sobie coś wyjątkowego i mam nadzieję, że jutro będziemy mogli to udowodnić – uzupełnił swoją wypowiedź.
Dla Guardioli rywalizacja z Realem jest ostatnią deską ratunku na poważniejsze trofeum niż Tarcza Dobroczynności, którą w mękach po rzutach karnych udało się wyszarpać rywalowi zza miedzy, czy FA Cup – znajdujące się wciąż w zasięgu The Citizens. Nie do tego typu sukcesów przyzwyczaiła kibiców ekipa Katalończyka. Standardowy widok to zupełnie zabetonowane rozgrywki Premier League, w których triumfowała sześć razy w ostatnich siedmiu sezonach. W tym czasie w Lidze Mistrzów zawsze dochodziła co najmniej do ćwierćfinału.
Teraz Manchester City pożegna się z mistrzostwem Anglii, po które mknie Liverpool, a w Lidze Mistrzów może zaliczyć najgorszy występ od 2012 roku, gdy w grupie z Realem, Borussią Dortmund i Ajaksem Amsterdam nie awansował nawet do fazy pucharowej.
By nie nawiązać do lat, kiedy sezon na ławce The Citizens kończył niejaki Brian Kidd, a za strzelanie goli odpowiadali Edin Dżeko i Carlos Tevez, Guardiola i jego maszynka muszą znowu wejść na odpowiedni poziom konsekwencji w grze, o co Katalończyk apelował na konferencji. Jednak nawet to może nie wystarczyć. Z żadnym innym zespołem poza Wyspami Brytyjskimi Manchester City nie ma tak niskiego współczynnika zwycięstw. Wynosi on tylko 33%, a pod uwagę brane są rywalizacje z zespołami z co najmniej dziesięcioma rozegranymi meczami.
Bolesne rywalizacje z Realem
Real Madryt to bowiem król Ligi Mistrzów. Zespół wręcz nie do pokonania w tych rozgrywkach. Najdobitniej dowodzi tego fakt, że jeśli Los Blancos odpadną w dwumeczu z City, zaliczą najgorszy sezon w Europie od 1996 roku, gdy nie zakwalifikowali się w ogóle do europejskich pucharów!
Real wielokrotnie udowadniał, że jest w stanie wyjść cało nawet z największych opresji. W końcu to on jako pierwszy obronił trofeum Ligi Mistrzów, a następnie dołożył trzeci tytuł z rzędu. Jest niekwestionowanym rekordzistą pod względem wygranych w Champions League i zespołem, którego nie można lekceważyć, dopóki nie usłyszy się ostatniego gwizdka.
Boleśnie przekonali się o tym sami piłkarze The Citizens. W sezonie 2021/22 strzelenie czterech goli w pierwszym meczu nie pozwoliło na wyeliminowanie Królewskich. Skończyło się na zwycięstwie 4:3, a w rewanżu o awansie zadecydowała dogrywka, do której Los Blancos doprowadzili po golach w 90. minucie i doliczonym czasie gry. Równie bolesne dla angielskiego zespołu są doświadczenia z poprzedniego roku, gdy o odpadnięciu w ćwierćfinale zadecydowała seria rzutów karnych.
– Zeszłoroczna rywalizacja z Realem była dla nas frustrująca. Zdominowaliśmy grę, a mimo to nie udało nam się strzelić gola, który zrobiłby różnicę. Wiemy, z kim się mierzymy – z drużyną, która gra inaczej niż my. Nie ułatwią nam tego. Musimy robić to, co robimy, lepiej niż kiedykolwiek – mówił nieco zmartwiony obrońca City Ruben Dias.
Wygrany dwumecz otworzy drogę do finału
Niemniej i Real ma swoje problemy. Co prawda pozostaje liderem LaLiga, ale zdobył tylko punkt w ostatnich dwóch meczach i dał się dogonić zarówno Atletico, jak i Barcelonie. W Pucharze Króla w męczarniach wywalczył awans do półfinału, a w Superpucharze Hiszpanii zebrał lanie od Dumy Katalonii. Fakt, że we wtorek będzie rywalizował w 1/16 finału Ligi Mistrzów jest również dowodem, że wielcy Galacticos – jak wieszczono przed sezonem za sprawą transferu Kyliana Mbappe – jak na razie zawodzą. Nie poradzili sobie bowiem z trudami nowej formuły Champions League, notując wpadki z Lille czy Milanem.
I tak, zamiast mówić o starciu City z Realem w kategoriach wyrównania rachunków za nieuczciwość (to opinia względna) wyboru zeszłorocznego zwycięzcy Złotej Piłki, która powędrowała do zawodnika Manchesteru – Rodriego kosztem gwiazdy Królewskich – Viniciusa Juniora, rozmawiamy o ratowaniu sezonu. Ten opis można przykleić obu zespołom. Potencjalna porażka z dużym prawdopodobieństwem pozbawi piłkarza, a nawet piłkarzy przegranej drużyny podium tegorocznej Złotej Piłki.
Wygrana natomiast daje duże nadzieje na przyszłość. Mało tego, może zdeterminować końcowy triumf w Lidze Mistrzów. Według Euroclubindex szansa, że zwycięzca pary Real Madryt – Manchester City wygra całą Champions League, wynosi 15,2%. Lepsze prognozy rysują się tylko przed Liverpoolem, któremu daje się 21,6% szans na końcowy sukces.
I choć w teorii czekają nas co najmniej trzy godziny futbolu na najwyższym poziomie, to skutki tego dwumeczu będą wygrywały z jednej strony żałobne, a z drugiej radosne tony aż do końca maja, a może i nawet dłużej, gdy późną jesienią znowu przyjdzie wybierać najlepszego piłkarza.
WIĘCEJ O REALU I CITY:
- Destrukcyjny perfekcjonizm Pepa Guardioli
- Podział w Madrycie. Gdzie dwóch się pobiło, tam trzeci skorzysta?
Fot. Newspix