Reklama

Trela: Analiza premortem. Co może pójść źle w każdym klubie Ekstraklasy?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

31 stycznia 2025, 11:48 • 15 min czytania 5 komentarzy

Przed startem rundy w klubach pracują sami optymiści. Ale przecież rzeczywistość tak nie wygląda. Gdzie są najgroźniejsze czynniki ryzyka dla każdego klubu Ekstraklasy na najbliższe miesiące?

Trela: Analiza premortem. Co może pójść źle w każdym klubie Ekstraklasy?

Znana w zarządzaniu koncepcja analizy premortem, czyli dosłownie analizy przedśmiertnej, zakłada, że ludzie są z natury zbyt optymistyczni. Mają tendencję do przeceniania własnych możliwości i niedoceniania zagrożeń. Angażując się emocjonalnie w przedsięwzięcie, wszyscy są na tyle przekonani o jego szansach powodzenia, że stają się często ślepi na jego słabe punkty. Próbuje się więc czasem odwracać myślenie. Założyć już na wstępie, że projekt zakończył się fiaskiem. A następnie dojść do tego, co mogło doprowadzić do katastrofy. Nie chodzi o roztaczanie negatywnych wizji, lecz o zlokalizowanie już na wstępie słabych punktów i zlikwidowanie ich, zanim do nieszczęścia w ogóle dojdzie.

Dla Lecha Poznań ewentualne problemy mogą nadejść przede wszystkim ze skrzydeł. Zapowiadani jako gwiazdy ligi Ali Gholizadeh i Patrik Walemark wciąż się nimi nie okazali. Irańczyk jest już w Polsce od półtora roku. Pozytywne sygnały zaczął wysyłać dopiero jesienią. Teraz ma ponoć za sobą niezłą zimę. Czy jednak zdoła to wreszcie na dłuższą metę przenieść na ligę? Walemark zaliczył świetne wejście i liczbami się obronił, ale nie można powiedzieć, że przekonał samą grą. Dino Hotić oferował tylko przebłyski i to głównie na początku sezonu. Daniel Hakans poprzestał na razie na epizodach pokazujących, że coś w sobie może mieć. Bryan Fiabema nie dał nawet tyle. Teraz, gdy nie będzie Filipa Szymczaka, być może częściej Norweg będzie grywał w ataku, gdzie czuje się lepiej. Z czterech, w porywach pięciu skrzydłowych kandydata do mistrzostwa, na żadnym nie można polegać. Co do żadnego nie można być pewnym, że da w skali rundy przynajmniej kilka goli i asyst. A że nie zawsze uda się otworzyć rywala przez środek albo nie zawsze robotę skrzydłowych przejmie Joel Pereira, pokazał już koniec jesieni. Ofensywa oparta wyłącznie na barkach Afonso Sousy i Mikaela Ishaka może mieć problem, by zanieść drużynę do mistrzostwa.

Raków Częstochowa mistrzostwa nie zdobędzie, jeśli nie będzie zdobywał więcej bramek. 25 goli drużyny Marka Papszuna to najgorszy wynik w czołowej siódemce ligi. Obrona wygrywa mistrzostwa, ale bez przesady. Teoretycznie problem został zażegnany przez ściągnięcie czołowego strzelca ligi, lecz Leonardo Rocha to eksperyment, którego rozstrzygnięcie pozostaje zagadką. Trener wicelidera raczej będzie z niego korzystał zadaniowo, wrzucając go na końcówkę, gdy trzeba będzie zasypać pole karne rywala wrzutkami, a nie ustawiał pod niego taktykę całej drużyny, jak było w Radomiu. Portugalczyk miewał też w Polsce rundy z problemami zdrowotnymi. Wymaganie od niego znacznie większej pracy w pressingu też może się przełożyć na jego formę strzelecką. Niekoniecznie pozytywnie.

Strzelanie goli to oczywiście nie tylko środkowi napastnicy, a tych Raków ma jeszcze dwóch. Ale w porównaniu do mistrzowskiego sezonu Papszuna jesienią raził też brak klasowych ofensywnych pomocników. Ivi Lopez nie doszedł jeszcze do formy sprzed kontuzji. Michael Ameyaw miewał problemy zdrowotne. Amorim wyróżniał się głównie bieganiem i fryzurą. W efekcie brakowało kogoś, kto byłby w stanie zrobić coś nieszablonowego. A rywale z czasem uczyli się, jak z Rakowem zamykać mecze. Im bliżej końca sezonu, im więcej będą ważyć punkty, tym otwieranie konserw będzie trudniejsze.

Reklama

Tańczący na trzech weselach

Dla Jagiellonii Białystok porażką po tym sezonie byłoby zostanie z niczym. Aktualnie gra w europejskich pucharach, ma szansę na mistrzostwo i jest w ćwierćfinale Pucharu Polski. Ale to może być jednocześnie zapowiedź fantastycznej wiosny, jak i rozczarowań na kilku frontach. O ile w Europie mistrzowie Polski zrobili już na tyle dużo dobrego, że po wyeliminowaniu Backiej Topoli, nikt wobec nich nie będzie miał już wielkich oczekiwań, o tyle w kraju wypadałoby spuentować kolejny dobry sezon ponownym awansem do europejskich pucharów. Przez krajowy puchar będzie to jednak trudno zrobić, bo losując Legię na wyjeździe, białostoczanie trafili w ćwierćfinale najgorzej, jak mogli.

A tańcząc na kilku weselach, mogą mieć problem, by wyprzedzić Raków i Lech, dla których mistrzostwo będzie wiosną jedynym celem. Trzeba brać pod uwagę, że najsłabszy z kwartetu rządzącego ligą, skończy sezon z pustymi rękami. Czwarte miejsce nie musi bowiem zagwarantować gry w Europie. Kontuzja Adriana Diegueza, popełniającego błędy w obronie, lecz nieodzownego w budowaniu akcji, czy odejście Nene, słabszego jesienią, ale i tak mającego cztery gole i trzy asysty, choć nie zawsze grał w podstawowym składzie, na papierze udało się zrekompensować nowymi zawodnikami. Ale w rzeczywistości Jagiellonia wkracza w rundę bez już pięciu ogniw z mistrzowskiej jedenastki sprzed pół roku (licząc z tymi, którzy odeszli w lecie). Pytanie, czy z każdą taką absencją białostoczanie, nie stają się o kilka procent słabsi, pozostaje otwarte.

Problemem Legii są bardzo wysokie oczekiwania przy nie najsilniejszej kadrze. Legia od początku sezonu głośno mówi o mistrzostwie, a do lidera ma sześciopunktową stratę i jeszcze trzech mocnych rywali nad sobą. Musiałaby więc rozegrać naprawdę fantastyczną rundę, by zrealizować ten cel. Legia chce też odzyskać Puchar Polski, a ma tam najsilniejszego z możliwych rywali już w ćwierćfinale. Wprawdzie u siebie, ale z Jagiellonią w jednym meczu zawsze można odpaść. Legia będzie grała w Europie przynajmniej do marca, a może dłużej. To byłyby trudne zadania nawet dla świetnie zmontowanej ekipy. A Legia takiej nie ma. Od bramkarza, gdzie ani Kacper Tobiasz, ani Gabriel Kobylak nie broniliby u żadnego innego pretendenta do mistrzostwa, przez stoperów, po atak, gdzie jest tylko Marc Gual, a i on przecież w Warszawie nigdy do końca nie przekonał i bywa bardzo chimeryczny. A w przypadku tego klubu, tego trenera i rozczarowań kibiców z ostatnich lat, choćby jedno niepowodzenie, przegranie jednego frontu, może błyskawicznie uruchomić kolejną publiczną wojenkę, która nikomu nie będzie sprzyjać.

Zarządzanie oczekiwaniami

W Cracovii największe ryzyko związane jest z zarządzaniem oczekiwaniami. Publiczne zmienianie celu w trakcie sezonu wielokrotnie już kończyło się w polskiej lidze źle. Po walce o utrzymanie w poprzednich rozgrywkach, władze Pasów oczekiwały od trenera Dawida Kroczka zajęcia miejsca w czołowej ósemce, co było racjonalne, bo miało po pełnym turbulencji sezonie doprowadzić klub z powrotem do stabilności z wcześniejszych lat. Jesień przeszła jednak najśmielsze oczekiwania, bo krakowianie zostali rewelacją rundy, grając momentami porywający futbol. Słabsza końcówka, która pokazała trochę mankamentów i wyrównała niektóre wcześniejsze szczęśliwe rozstrzygnięcia, niczego nie zmieniała w bardzo pozytywnym obrazie rundy.

Reklama

Prezes Mateusz Dróżdż w przerwie w rozgrywkach zakomunikował jednak, że teraz celem jest już awans do europejskich pucharów. Cracovii nie ma już w Pucharze Polski, więc teoretycznie oznacza to atak na czołową trójkę. Nie przeżywamy jednak sezonu pełnego sensacyjnych rozstrzygnięć, w którym tradycyjni potentaci słabną, dając klubom z drugiego szeregu szansę ataku na szczyt. Nad Pasami są aktualnie czterej ostatni mistrzowie Polski. Kluby z większymi pieniędzmi i zwyczajnie silniejszymi kadrami. By oczekiwać od trenera wdarcia się na podium, trzeba liczyć, że wyprzedzi dwa (ewentualnie jeden) kluby z grona Legia, Lech, Raków, Jagiellonia. To wszystko bez dokonania zimą ani jednego transferu do klubu, a wręcz przy zawężeniu opcji w kadrze o rezerwowych, ale sprawdzonych już w Ekstraklasie Michała Rakoczego i Mateusza Bochnaka. W tych realiach trzymanie się celu, czyli pierwszej ósemki, byłoby po prostu rozsądne. Wyznaczanie nagle nowego, mało realnego celu, przy niedostarczeniu trenerowi lepszych narzędzi, rodzi ryzyko, że za pół roku Dawid Kroczek, zamiast być powszechnie chwalony, zająwszy np. piąte miejsce, będzie musiał się tłumaczyć, dlaczego nie wszedł do pucharów. Po raz kolejny już, jak choćby wiosną przed meczem z Puszczą Niepołomice, publiczne wypowiedzi prezesa Cracovii utrudniają pracę jej trenerowi.

W Górniku kluczowe może być odejście Damiana Rasaka. Owszem, on sam już od dawna mówił o wyjeździe za granicę, a na pół roku przed końcem kontraktu udało się jeszcze na nim zarobić. Od początku jednak, gdy trafił do Zabrza, były gracz Wisły Płock stał się jednym z liderów zespołu. Jasne, że kapitanem jest Erik Janża, a jeszcze kimś więcej Lukas Podolski. Ale mistrz świata nie zawsze gra. A wtedy dowodzenie w środku pola bardzo często przejmował Rasak, który jeszcze, uwolniony przez Patrika Hellebranda, zabezpieczającego tyły, pokazywał się jesienią w ofensywie. To transfer, którego wagi może nie docenia się w momencie, gdy się dokonuje, ale po czasie może się okazać przełomowym momentem. Na minus.

W Motorze Lublin, podobnie jak w Cracovii, największym zagrożeniem jest nagły zbiorowy entuzjazm. Chęć rośnięcia szybciej niż planowano. Przed sezonem beniaminka wskazywano jako głównego kandydata do spadku. Później okazało się, że skończenie ligi nad kreską jest ze wszech miar możliwe. Udana końcówka wywindowała lublinian na siódme miejsce, co w połączeniu z ambicjami prezesa Zbigniewa Jakubasa i jego odniesieniami do Rakowa Częstochowa zaczęło rodzić oczekiwania, że może już teraz Motor zaatakuje miejsca pucharowe. Zwłaszcza że na rynku transferowym był aktywny i ściągał potencjalnie ciekawych piłkarzy.

Spokojnie. W perspektywie kilku lat, może nawet bardziej dwóch niż pięciu, Motor ma szansę dołączyć do czołówki. Na razie jednak trzeba nie popełnić błędu Widzewa i Radomiaka, które też fenomenalnie weszły do ligi, nawet lepiej niż Motor, a gdy jesienią obsunęły się do środka tabeli, zwalniały trenerów (Radomiak) albo były tego blisko (Widzew przed meczem z Miedzią). Nawet ten Raków w pierwszym sezonie zajął „tylko” dziesiąte miejsce. Podejście prezesa Łukasza Jabłońskiego, który pozostaje przy wyznaczaniu celu na poziomie 40 punktów, daje nadzieję, że przynajmniej w samym klubie, mimo wszystko, nastroje nie odwrócą się błyskawicznie w razie jakichś wiosennych niepowodzeń.

Toksyczna atmosfera wokół klubów

W Pogoni Szczecin wszystko, co może pójść nie tak, jest związane ze sprawami właścicielskimi. Jeśli Jarosław Mroczek faktycznie sprzeda klub, Portowcy wkroczą w kompletnie nieznane, a doświadczenia z zagranicznymi właścicielami polskich klubów są w Polsce jednoznacznie negatywne. Jeśli jednak go nie sprzeda, klub z Pomorza Zachodniego będzie czekać agonia, miesiące przerzucania się oskarżeniami i toksycznej atmosfery. Coraz słabszej kadrowo drużynie trudno będzie zacisnąć zęby i walczyć mimo wszystko o jak najlepszy wynik, bo zespół nie był budowany na trudne czasy. Piłkarze, którzy podpisywali tam kontrakty, nie wiedzieli, na co się piszą. Liczyli, że przychodzą grać o wysokie cele w stabilnym i poukładanym klubie. Jedyna nadzieja na uniknięcie negatywnego scenariusza to szybka sprzedaż klubu w dobre ręce. Ale to mało komu się udaje. Zwłaszcza gdy jest pod taką presją czasu i otoczenia jak prezes Mroczek.

Widzewowi najbardziej zagrażają personalne wojenki najważniejszych osób w klubie i narastające niezadowolenie wokół niego. Dziewiąte miejsce to wynik na miarę możliwości obecnej kadry, ale w trzecim roku gry w Ekstraklasie wygłodniali kibice oczekują już wyraźniejszych postępów. Zwłaszcza po półtora roku pracy trenera, uznawanego za jednego z najzdolniejszych w kraju. Daniel Myśliwiec, swoim sposobem komunikacji, zamiast uspokajać nastroje, tylko je podgrzewa. Prezes zaczyna mu odpowiadać w mediach. A niezadowolenie związane z prawdopodobnym brakiem przedłużenia kontraktu przez trenera skupia się na dyrektorze sportowym Tomaszu Wichniarku. W tle jest jeszcze Rafał Gikiewicz, którego aktywność medialna też zawsze dorzuca swoje trzy grosze. W ogólnej atmosferze tymczasowości, w której każdy będzie miał poczucie, że w tym samym tercecie klub nie popracuje długo, trudno będzie zbudować fantastyczną wiosnę, która przesunie Widzew bliżej czołowych miejsc.

W GKS-ie Katowice czynnikiem ryzyka jest uśpienie czujności. Po ogólnie udanej rundzie beniaminek powszechnie traktowany jest już jako utrzymany, bo ma za sobą niemal połowę ligi i absolutnie nie wygląda na najsłabszy kadrowo z tego grona. Wciąż ma jednak nad kreską tylko pięć punktów przewagi. Jedno niepowodzenie, choćby ewentualna wpadka w pierwszym meczu wiosny ze Stalą Mielec i katowiczanie znajdą się w środku kotła, z którego wyłoni się w maju spadkowicz. Przeprowadzka w trakcie rundy na nowy stadion, która dla klubu i miasta będzie ogromnym wydarzeniem, niekoniecznie musi być atutem dla samej drużyny. Wielokrotnie już w ostatnich latach były w Polsce przykłady zespołów, które do nowego obiektu musiały się przyzwyczaić, co skutkowało krótkotrwałym pogorszeniem wyników u siebie. A GieKSa, przy aktualnej sytuacji w tabeli, nie za bardzo może sobie na to pozwolić.

Za dużo zmian

W Piaście Gliwice największym problemem może być ponownie zdobywanie bramek. Ani napastnicy, których ściągnięto w ostatnim roku kilku, ani skrzydłowi, nie rozwiązali dotąd tej bolączki. Jeśli problemy zdrowotne łapią Jorge Felixa, w drużynie Aleksandara Vukovicia zaczyna brakować kogokolwiek, by wykończyć sytuację. Michael Ameyaw wciąż jest drugim strzelcem zespołu, mimo że strzelił tylko trzy gole i odszedł z końcem sierpnia. Połowę bramek z tego sezonu Piast strzelił jeszcze w wakacje. Liczenie, że nagle seryjnie zaczną strzelać ci, którzy już w klubie byli, albo że ofensywę uzdrowi Erik Jirka, który w rekordowym sezonie, siedem lat temu, strzelił sześć goli, to proszenie się o problemy.

W Radomiaku przyczyn potencjalnego nieszczęścia nie trzeba szukać daleko. W środku sezonu z drużyny poważnie zagrożonej spadkiem wypuszczono najlepszego strzelca, pod którego ustawiona była cała ofensywa, kapitana i lidera obrony, niezłego skrzydłowego, pożytecznego zapchajdziurę i do tego trenera, który miał poparcie szatni. Radomiak musiałby się wykazać naprawdę wysoką skutecznością w zimowych wyborach, by nie okazał się wiosną słabszy niż jesienią. A jesienią był w gronie najsłabszych w lidze.

Stal Mielec wkracza w fazę, która w poprzednich klubach Janusza Niedźwiedzia okazywała się trudna. Po bardzo udanej pierwszej rundzie w Widzewie wiosną drużyna raczej doturlała się do Ekstraklasy. W samej elicie okazała się rewelacją, ale tylko na pół roku, bo później wyniki i atmosfera wokół klubu znacznie się pogorszyły, a i tamtejsze otoczenie zaczęło być zmęczone trenerem. W Ruchu Chorzów na wejściu słyszało się nad trenerem same ochy i achy. Robił świetne pierwsze wrażenie i wznosił treningi oraz grę na niewidziany tam dawno poziom. Ligi wprawdzie nie utrzymał, wygrywać zaczął dopiero, gdy już było za późno, ale nikt nie obarczał go za to winą, tylko chciał z nim walczyć o awans.

Wystarczyło jednak kilka I-ligowych kolejek, by i stamtąd trenera pożegnać. Teraz w Mielcu na razie schemat się powtarza. Była faza zachwytu ludzi w klubie nad jego metodami w porównaniu do poprzednika. Był okres poprawy wyników, a przede wszystkim gry. Jeśli miesiąc miodowy i tam ma się skończyć nagle i niespodziewanie, może to się wydarzyć wiosną. A wtedy Stal będzie miała problem. Bo i ta faza zachwytu pozwoliła tylko ledwo wyściubić nos nad strefę spadkową.

Igranie z ogniem

Zagłębie Lubin wchodzi natomiast w rundę w zawsze niebezpiecznej konstelacji, w której klubu mającego punkt nad strefą spadkową, nikt nie bierze pod uwagę w kontekście spadku. Bo ma młodego i ofensywnie myślącego trenera. Bo stawia na młodzież. Bo jest tam wielu Polaków i wychowanków. Sport i punkty, w narracji, bo przecież niekoniecznie w życiu klubu, schodzą na dalszy plan. Od Marcina Włodarskiego nadal będzie się oczekiwać, że Zagłębie będzie grało odważnie, ofensywnie, efektownie i z młodymi chłopakami w składzie. W Lubinie muszą uważać, by to ich nie uśpiło.

Teoretycznie nie jest to oczywiście kadra do spadku, ale I liga jest pełna drużyn, które miały być za silne, by spaść. Niemający doświadczenia w pracy z seniorami trener siłą rzeczy nigdy nie walczył o utrzymanie. Dla Miedziowych bardzo ważny będzie początek rundy, by jak najszybciej w ogóle odgonić jakiekolwiek spadkowe tematy. Jeśli to się nie uda, im dłużej będzie trwała wiosna, tym bardziej młoda kadra Zagłębia może wpadać w zupełnie niespodziewane tarapaty. Nie bez przyczyny wielokrotnie mówi się o stresie związanym z grą o utrzymanie. Dla wielu z tego grona, którzy sami na razie zmagają się ze sobą na poziomie Ekstraklasy, podnoszenie drużyny z ewentualnych kryzysowych sytuacji, może się okazać zadaniem ponad siły.

W Puszczy Niepołomice największym zmartwieniem jest zdobywanie bramek i stwarzanie sytuacji. O ile w poprzednim sezonie drużyna Tomasza Tułacza niemal w każdym meczu strzelała, często wychodziła na prowadzenie i miewała jedynie problemy, by je dowieźć do końca, o tyle jesienią Puszcza często nawet nie miała z czego strzelić gola. Stałe fragmenty gry długo nie funkcjonowały. Michalis Kosidis wyczyniał cuda pod względem skuteczności, strzelając sześć goli przy bardzo niewielu okazjach. Jeśli to jednak się nie poprawi, o utrzymanie będzie bardzo trudno. A przecież małopolski zespół stracił w zimie Lee, czyli najbardziej kreatywnego piłkarza, ważnego nie tylko przy egzekwowaniu stałych fragmentów gry, ale też zawiązywaniu kontr.

Korona Kielce doprowadziła do igrania z ogniem. Dwa sezony z rzędu utrzymała się w lidze w ostatniej kolejce, przy czym za drugim razem w naprawdę cudownych okolicznościach. Jeśli rządzący klubem nie potrafią wyciągnąć wniosków z dwóch tak klarownych ostrzeżeń, jeśli Korona znów po półmetku sezonu jest na miejscu spadkowym, ryzykuje, że w końcu jej się nie uda. Teoretycznie wszystko jest w zespole przyzwoicie. Jest przyzwoity bramkarz, paru przyzwoitych obrońców, niezła pomoc, nie najgorszy atak i solidny trener. Ale jeśli to wszystko wciąż wystarcza tylko do szesnastego miejsca, to znaczy, że ryzyko spadku jest bardzo duże. Jedna kontuzja ważnego piłkarza, trochę pecha, dołek formy w nieodpowiednim momencie i tym razem się nie uda. Notoryczne balansowanie na linie czasem kończy się tragicznie. A zimowy brak aktywności Korony sugeruje, że w Kielcach zamierzają dojechać do końca tym, co mają. I liczyć, że znowu jakoś się uda.

Wiara w cuda

W Gdańsku na pisanie negatywnego scenariusza wiosny nie trzeba się specjalnie silić. Leży na stole. Problemy organizacyjne. Przeciekająca obrona. Brak wzmocnień drużyny, w której jesienią brakowało przy kartkach i kontuzjach jakiegokolwiek pola manewru. Trener od kilku lat nieprowadzący żadnej drużyny i nieznający polskiej ligi. Jak zazwyczaj musi dojść do splotu wielu nieszczęśliwych okoliczności, by wydarzyła się tragedia, tak w Lechii jest odwrotnie. Wiele szczęśliwych rzeczy musiałoby się wiosną wydarzyć, by do tragedii nie doszło.

We Wrocławiu cała wiara w lepszą wiosnę oparta jest na Antem Simundży i jego sztabie. Na tym, że kadra właściwie jest na wicemistrzowskim poziomie, a tylko trenerzy, którzy pracowali w klubie jesienią, nie potrafili z niej wydobyć potencjału. Wystarczy zmienić metody treningowe, sposób przemawiania w szatni i niektóre wybory personalne, a podobni ludzie z najsłabszych w lidze zamienią się w jednych z najlepszych. Śląskowi nie wystarczy przecież, że rozegra lepszą rundę niż jesienią albo że Simundża po prostu poprawi wyniki. To się pewnie wydarzy, bo bez przesady. Śląsk jednak, by dobić do 38 punktów, które rok temu ledwo, ale dały Radomiakowi utrzymanie, potrzebuje wiosną zdobywać średnio 1,75 punktu na mecz. Czyli tyle, ile Legia jesienią. Simundża musiałby się okazać magikiem, by optymizm wygłaszany dziś przez działaczy z Wrocławia, z perspektywy czasu nie okazał się tylko dyżurnym.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Prezes La Liga oskarża Manchester City. “Zgłosiliśmy ich do Unii Europejskiej”

Aleksander Rachwał
3
Prezes La Liga oskarża Manchester City. “Zgłosiliśmy ich do Unii Europejskiej”

Ekstraklasa

Anglia

Prezes La Liga oskarża Manchester City. “Zgłosiliśmy ich do Unii Europejskiej”

Aleksander Rachwał
3
Prezes La Liga oskarża Manchester City. “Zgłosiliśmy ich do Unii Europejskiej”
Piłka nożna

Nie będzie meczu Polonia – Legia. Puszcza pisze piękną historię. „Przebijamy szklany sufit”

Jakub Radomski
24
Nie będzie meczu Polonia – Legia. Puszcza pisze piękną historię. „Przebijamy szklany sufit”