Wielki kamień spadł dziś z Sacré-Coeur. Piłkarze Paris Saint-Germain nie tylko pewnie pokonali VfB Stuttgart, ale i wskoczyli do najlepszej piętnastki, dzięki czemu znaleźli się w lepszej sytuacji przed jutrzejszym losowaniem. No i nie tylko Ousmane Dembélé zaliczył dziś hat-tricka…
26 listopada, po porażce z Bayernem Monachium 0:1, Luis Enrique rzucił – zdawało się – frazesem typu: „jeszcze wszystko zależy od nas, przed nami trzy finały”. Paris Saint-Germain miał wówczas na koncie trzy przegrane, remis i tylko jedno zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Marne cztery punkty.
Od tamtego spotkania z Bayernem paryżanie nie przegrali już ani razu. Dwa z trzech finałów zakończyły się ich triumfem: 3:0 z RB Salzburg i 4:2 z Manchesterem City. To nie sprawiło jednak, że awans przed ostatnią kolejką był pewny. Przyszedł więc czas na finał finałów w Stuttgarcie.
Gospodarzom, podobnie jak i gościom, do gwarantowanego miejsca w TOP24 wystarczył remis. Przez media – te tradycyjne i społecznościowe – przetoczyła się więc dyskusja pod tytułem: „czy obie ekipy umówią się na podział punktów?”. Oczywiście jedni i drudzy zapewniali, że o takim scenariuszu nie ma mowy. Na boisku potwierdziło się, że przynajmniej Francuzi nie kłamali.
Efekt motyla
Paryżanie wyszli na prowadzenie już przy pierwszej okazji. Konkretnie: w piątej minucie po rzucie rożnym. Dośrodkowanie na długi słupek przedłużył Désiré Doué, a tam czyhał Bradley Barcola, który z dwóch metrów wpakował piłkę do siatki.
Coś nam się wydaje, że niemieccy kibice długo będą wspominać to, co wydarzyło się w 16. minucie. Chris Führich znalazł się w znakomitej sytuacji w polu karnym i oddał całkiem niezły strzał, ale na posterunku był Gianluigi Donnarumma. Wysoki jak wieża Włoch wyciągnął się jak struna i odbił piłkę. Paryżanie natychmiast ruszyli z kontrą. Barcola pomknął lewym skrzydłem niczym TGV i wzdłuż linii końcowej zagrał do Dembélé, któremu pozostało wbić piłkę do pustej bramki. Początkowo sędziowie gola nie uznali, bo podejrzewali pozycję spaloną strzelca, ale ostatecznie – po interwencji systemu VAR – na tablicę wyników wskoczyła dwójka.
Wiecie, o co będzie chodziło Niemcom, prawda? Gdyby Donnarumma nie obronił strzału Führicha, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Byłoby 1:1 i w ogóle. Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka… (najlepszy bramkarz to jest Bogusław Wyparło na na na).
Efekt dominacji
Około 30 minuty realizator zaprezentował statystykę, która musiała zrobić wrażenie: 95 procent celnych podań w wykonaniu piłkarzy PSG. Podopieczni Luisa Enrique nie tylko bawili się piłką, ale robili to z niemal perfekcyjną precyzją. A pomiędzy dziesiątkami podań, oddawali strzały. Na przykład taki, jak Désiré Doué, po którym Fabian Bredlow cudem zatrzymał piłkę na linii bramkowej. Była interwencja VAR-u, więc przyszedł czas na technologię goal-line. Zadecydowały milimetry. Bramkarz Stuttgartu ukradł Barcoli kolejną asystę.
Ale co się odwlecze, to wiadomo. Zaledwie kilka chwil później był 3:0 dla paryżan. No cóż, rozdwajania się i roztrajania Bredlow jeszcze nie opanował. Do siatki znów trafił Dembélé.
Efekt końcowy
Na drugą połowę goście znad Sekwany wyszli na kompletnym luzie, a pan Ousmane Dembélé skompletował hat-tricka już w 54. minucie. Francuz pobawił się wraz z Achrafem Hakimim przed polem karnym (piętka, siatka i te sprawy), a potem wykonał egzekucję mierzonym strzałem z kilkunastu metrów.
Jeśli napiszemy, że Dembélé przypominał dziś Kyliana Mbappe z najlepszych paryskich czasów, to skłamiemy tylko odrobinę.
Przyjemność z oglądania PSG była dziś ogromna. Nawet po zwolnieniu obrotów, przy bardzo pewnym prowadzeniu, bawili się grą. I dopiero w samej końcówce uciekli myślami do powrotnego samolotu, co sprawiło, że stracili gola na 1:4. Albo po prostu zrobiło im się żal Deniza Undava, który już na ławce rezerwowych popłakiwał w rękaw, bo widział, że wyniki innych drużyn wyrzucają Stuttgart poza TOP24..
Ten stracony gol przypomniał jeszcze jedną statystykę – mniej chwalebną dla piłkarzy PSG. Otóż w tracili oni gola w ośmiu z dziewięciu ostatnich meczów. Jeśli więc na coś aktualnie można w Paryżu narzekać, to właśnie na defensywę. Ale – umówmy się – narzekać nie warto. W końcu trzeci wygrany finał stał się faktem (hat-trick!) i dzięki temu mistrzów Francji oglądać będziemy w kolejnej rundzie.
Może rację mieli ci, którzy uważali, że pokonanie Manchesteru City było dla Luisa Enrique tym, czym zwycięstwo nad Portugalią dla Leo Beenhakkera. Nigdy nie jest za późno na mit założycielski.
VfB Stuttgart – Paris Saint-Germain 1:4 (0:3)
- 0:1 – Barcola 6′
- 0:2 – Dembélé 17′
- 0:3 – Dembélé 35′
- 0:4 – Dembélé 54′
- 1:4 – Willian Pacho 77′ (samobój)
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pożegnanie z przeszłością. W Cracovii tworzy się nowe
- Jaki tu spokój, czyli walka Górnika z własnym sufitem
- Marketingowcy Śląska Wrocław najwyraźniej zwariowali
- Widzew i mocny research. Oby nowego dyrektora sportowego…
- Rafał Grodzicki o Śląsku Wrocław: Realia są brutalne [WYWIAD]
Fot. Newspix