W najsilniejszych ligach Europy regularnie grają bardzo nieliczni młodzi polscy piłkarze z pola. Na razie nie widać sygnałów, by nadchodzące roczniki miały to zmienić. Wciąż będzie dla nich obowiązywał przykład Roberta Lewandowskiego – można zrobić karierę, ale tylko bazując na ciężkiej pracy i mądrych wyborach, a nie ponadprzeciętnym talencie. Pod tym względem ostatnie lata też pozostawiły zresztą sporo do życzenia.
Początek nowego roku to w niektórych zagranicznych mediach okazja do tworzenia artykułów o najciekawszych młodych piłkarzach, których warto śledzić w najbliższych miesiącach. We Włoszech taką tradycję od lat kontynuuje serwis L’Ultimo Uomo, wybierający 50 najciekawszych nastolatków z całego świata. To tam przed rokiem po raz pierwszy natknąłem się na nazwisko Luki Vuskovicia, który kilka tygodni później sensacyjnie wylądował w Radomiu. Dało to ciekawą okazję sprawdzenia, jak rozpoznawalny w skali międzynarodowej talent, za który Tottenham płacił Hajdukowi Split 14 milionów, będzie wyglądał na tle polskich nastolatków. Choć zdarzały się Vuskoviciowi wpadki, kilka miesięcy, jakie spędził w jednym z najsłabszych klubów polskiej ligi trzeba uznać za spektakularne. Zarówno technicznie, jak i fizycznie oraz mentalnie w wieku 18 lat był wybijającą się jednostką na odpowiedzialnej przecież pozycji. Odszedł, pozostawiając po sobie jak najlepsze wspomnienia.
Jesienią w lidze belgijskiej, tradycyjnie uznawanej za trudną dla młodych polskich piłkarzy, rozegrał 93% możliwych minut. Do tego strzelił sześć goli i zaliczył asystę. Tegoroczny statystyczny raport skautingowy CIES Football Observatory klasyfikuje go jako drugiego na świecie wśród rozgrywających stoperów w kategorii wiekowej U-21. Wszystko raczej zmierza do zrobienia przez Chorwata dużej kariery. Co sprawia, że cykl włoskiego portalu zyskał w moich oczach sporo wiarygodności. Nazwać talentem kogoś, kto przebija się do pierwszej drużyny Barcelony czy Manchesteru City potrafiłby każdy. By dostrzec kogoś poruszającego się na pułapie Hajduka, Radomiaka i Westerlo trzeba już jakiejś fachowości.
Powstanie aktualnego wydania cyklu zbiegło się z polską dyskusją, gdzie się podziały tutejsze talenty. Filip Marchwiński i Michał Rakoczy, dwaj najbardziej uzdolnieni młodzieżowcy poprzedniego sezonu, mający na koncie przeszło sto meczów w Ekstraklasie i szykujący się z kadrą U-21 do udziału w mistrzostwach Europy, ruszyli w ostatnich miesiącach na podbój świata. Wychowanek Lecha Poznań przepadł w Lecce jak kamień w wodę. Na koniec, dopełniając smutnej tradycji młodych Polaków na Zachodzie, jeszcze zerwał więzadła krzyżowe. Mimo że w tym roku skończy dopiero 23 lata, w kwestii robienia dużej kariery można go spisywać na straty. Rakoczemu szans jeszcze nie można odbierać. Na razie wyjechał jednak do średniaka drugiej ligi tureckiej, co świadczy tyleż o jego ambicjach, ileż o wycenie jego talentu przez rynek. Po tej eksportowej dwójce raczej nie można się spodziewać przełamania niepokojącego trendu, zgodnie z którym w najsilniejszych ligach z względnie młodych Polaków przebijają się jedynie bramkarze.
Bramka się nie liczy
Jako że sami, oglądając na co dzień Ekstraklasę i funkcjonując na polskim rynku, możemy mieć zaburzony obraz całości, posłużyłem się przygotowywanymi od lat przez zagraniczne redakcje cyklami talentów oraz statystycznym raportem skautingowym CIES Football Observatory, by sprawdzić, czy w polskim futbolu są talenty, z którymi można wiązać jakieś nadzieje. Jeśli tak, to w czym się wyróżniają i gdzie mają największe pole do poprawy.
Na potrzeby tego tekstu arbitralnie wykluczyłem z zestawienia bramkarzy. Na tej pozycji od lat polski futbol nie ma problemu i poczynania Kamila Grabary, Marcina Bułki oraz Radosława Majeckiego wskazują, że jeszcze przez lata mieć nie będzie. W polskiej lidze to właśnie gracze z tej pozycji byli największymi beneficjentami przepisu o młodzieżowcu. Nic więc dziwnego, że pod względem rozegranych minut przewyższają graczy z innych pozycji. Choćby jesienią było ich na pęczki. Od Kacpra Trelowskiego, przez Xaviera Dziekońskiego, po Sławomira Abramowicza i Macieja Kikolskiego. Kto z europejskich klubów chce szukać młodych bramkarzy, zawsze może wpadać do Polski.
Pomijając graczy spomiędzy słupków, jesienią było w Ekstraklasie jedenastu młodzieżowców, którzy rozegrali przynajmniej tysiąc minut. Najczęściej występował Igor Orlikowski, stoper Zagłębia Lubin, wyprzedzając Michała Gurgula i Antoniego Kozubala z Lecha Poznań oraz Mateusza Kowalczyka z GKS-u Katowice. Co znamienne, trzech z czterech tych piłkarzy już ma za sobą debiutanckie powołania do reprezentacji. Dalsze miejsca zajmują Filip Luberecki z Motoru Lublin, Tomasz Pieńko z Zagłębia, Hubert Zwoźny z Korony i Filip Rózga z Cracovii. Z jedenastki młodzieżowców z pola, aż dziewiątka ma za sobą tylko jedną rundę w roli podstawowych piłkarzy w Ekstraklasie. Są więc absolutnymi nowicjuszami. I kompletnymi zagadkami w kwestii stabilizacji formy.
Dwóch doświadczonych młodzieżowców
W gronie najczęściej grających jedynie Pieńko i Mariusz Fornalczyk z Korony są już ogranymi ligowcami w rodzaju Marchwińskiego, Rakoczego czy Arkadiusza Pyrki sprzed roku. Atakujący Miedziowych ma na koncie 90 meczów w Ekstraklasie, skrzydłowy Korony 76. I każdy z nich zdążył już w elicie zaliczyć zarówno wzloty, jak i upadki. Żadnego na ten moment nie można uznać za gotowego do wyjazdu zagranicznego. Na razie nie przerastają ani ligi, ani nawet swoich przeciętnych klubów. Intuicyjnie patrząc, najmocniejszym eksportowym towarem w Ekstraklasie wśród młodzieżowców nie są teraz oni, lecz Kozubal, grający w czołowym klubie i mający za sobą debiut w pierwszej reprezentacji, lub Ariel Mosór, jesienią mało występujący z powodu urazów, ale dobijający do setki występów w lidze i również bijący się o mistrzostwo.
Żaden z nich przez branżowe media specjalizujące się w tym temacie nie został jednak w tym roku odnotowany. Wśród 50 najciekawszych młodych nazwisk wskazywanych w najnowszej edycji przez „L’Ultimo Uomo” są m.in. Czarnogórzec, Meksykanin, Boliwijczyk, Rosjanin, Słowak, Gruzin czy Grek, lecz żadnego Polaka. To jeszcze nie zaskakuje, bo Włosi patrzą globalnie, a w tym sensie grono ledwie 50, a w niektórych wcześniejszych latach 40 nazwisk, jest bardzo elitarne. Z dziewięciu edycji serii, tylko raz znalazł się w niej jakiś Polak (Kacper Urbański), któremu w byciu dostrzeżonym pomogło, że grał akurat w Bolonii w Serie A. Jeszcze bardziej ekskluzywne grono wyróżnia od lat portal Transfermarkt w adwentowej serii poświęconej 24 największym talentom danego roku. Mimo to w najnowszym wydaniu znalazło się miejsce m.in. dla Bośniaka, Nowozelandczyka, Gwatemalczyka, Uzbeka czy Fina. Łącznie w tych dwóch zestawieniach pojawia się 70 nazwisk z 36 nacji. Nieobecność Polaków w proroctwach Transfermarktu też jest jednak normą. Patrząc na rzeczywisty rozwój młodych polskich piłkarzy w ostatnich latach, trudno mówić o pomyłce.
W pewnym sensie są to jednak jedynie medialne zabawy, w dodatku ograniczone do wyjątkowo elitarnego grona. Dlatego ciekawszą próbą znalezienia młodych polskich piłkarzy wyróżniających się w międzynarodowym porównaniu jest doroczny raport skautingowy CIES Football Observatory. Firma bierze pod uwagę aż 400 młodych piłkarzy występujących w sześćdziesięciu najsilniejszych ligach świata (nie tylko z pierwszego poziomu rozgrywkowego w danym kraju). Ich klasyfikacja nie wynika z widzimisię autora, lecz wyłącznie z parametrów statystycznych. Daje to więc większe poczucie obiektywizmu i pozwala się wyróżnić także komuś występującego w zupełnie niemedialnej lidze, z dala od zainteresowania głównego nurtu fanów. Piłkarze są podzieleni na dwadzieścia szczegółowych kategorii opartych o parametry statystyczne. To nie jest zwyczajne przypisanie do pozycji. Boczni obrońcy dzielą się nie tylko na prawych i lewych, ale też na bardziej defensywnie i ofensywnie grających. Napastnicy na wszechstronnych atakujących i odgrywających, a skrzydłowi na zdobywających teren oraz podających lub strzelających. Kto naprawdę w jakimś aspekcie się wybija, ten tego rodzaju radarom nie umknie.
Trzech na czterystu
Lektura tego raportu nie jest jednak z polskiej perspektywy mniej przygnębiająca od wertowania list talentów L’ultimo Uomo czy Transfermarktu. Polacy wprawdzie siłą rzeczy tam się pojawiają, jednak, jak na taką masę nazwisk i klubów, w kompletnie marginalnych rolach. Ekstraklasa dostarcza do tak szerokiego grona ledwie sześciu młodzieńców, co stanowi 1,5% całości. Z Polaków do lat 21 występujących za granicą sklasyfikowany jest tylko Kacper Urbański jako jedenasty wśród środkowych pomocników zdobywających teren. Jakby tego było mało, połowę spośród odnotowanych Polaków z Ekstraklasy stanowią bramkarze – Sławomir Abramowicz i Maciej Kikolski są w czołowej dziesiątce wśród młodych golkiperów krótko budujących akcje od tyłu, Szymon Weirauch z Lechii Gdańsk zajmuje siedemnaste miejsce wśród bramkarzy bazujących na długich podaniach.
Trójkę rodzynków z pola, którzy pod niektórymi względami statystycznymi wyróżniają się w porównaniu międzynarodowym, tworzą Michał Gurgul, Filip Luberecki oraz Antoni Kozubal. Lewy obrońca Lecha zajmuje siódme miejsce wśród defensywnie nastawionych lewych defensorów. Zawodnik Motoru jest w tej samej klasyfikacji dziewiętnasty. Światową czołówkę wśród piłkarzy o tym profilu tworzą Jorrel Hato z Ajaksu Amsterdam, Anglik Lewis Hall z Newcastle oraz Belg Matteo Dams z PSV. Biorąc pod uwagę, że Gurgul jest młodszy od większości z nich i dopiero skończy 19 lat, można wiązać z nim jakieś nadzieje. Zwłaszcza że mowa o pozycji w światowym futbolu zawsze deficytowej.
Kozubal sklasyfikowany jest natomiast na dziewiątym miejscu wśród strzelających pomocników, a więc zawodników, którzy wyróżniają się wbieganiem z drugiej linii w pole karne i częstym kończeniem akcji. Przed nim są m.in. Franco Matsantuono, argentyński talent z River Plate, wyceniany już dziś na 15 milionów euro, czy Jobe Bellingham, regularnie grający w Championship w barwach Sunderlandu. Fachowcy z CIES Football Observatory wyliczają wartość transferową Polaka na około 5-6 milionów euro, co przy sprzedażowej historii Lecha wydaje się realne do osiągnięcia. I w naszych warunkach byłoby już wydarzeniem.
Bazowanie na znanych nazwiskach
W poprzednich, mniej rozbudowanych edycjach tego raportu, Polacy również pojawiali się sporadycznie. Za 2023 rok w drugiej dziesiątce na pozycji ofensywnego pomocnika sklasyfikowani zostali Kacper Kozłowski i Mateusz Łęgowski, wśród napastników zaś Szymon Włodarczyk. W 2022 wysoko na swoich pozycjach lądowali Nicola Zalewski i Jakub Kamiński. W pierwszej edycji raportu, który wystartował w 2015 roku, z Polaków odnotowani zostali Przemysław Frankowski, Karol Linetty, Bartłomiej Drągowski, Marcin Kamiński i Mariusz Stępiński, co należy uznać za niezłe strzały, bo każdy z nich zrobił przynajmniej przyzwoitą międzynarodową karierę. Z dzisiejszej perspektywy zadziwia jedynie obecność wśród nich… Sebastiana Rudola, który po obiecujących początkach w Pogoni miał później problem, by utrzymać się na poziomie Ekstraklasy.
Polak Jacek Kulig, prowadzący w mediach społecznościowych popularne konta Football Talent Scout, w serii Talent of the day, proponował jeszcze w ostatnich miesiącach nazwiska Alana Rybaka, napastnika przebijającego się do Jagiellonii Białystok i Oliviera Sukiennickiego, lewego obrońcy Wisły Kraków. Z którejkolwiek perspektywy by nie patrzeć, polskiej, niemieckiej, czy włoskiej, statystycznej, czy bazującej na oku autorów, mowa o maksymalnie kilku nazwiskach młodych piłkarzy, w których można by widzieć dużej skali talenty. Poruszenia, jakie wywoływali 16-letni Arkadiusz Milik, Aleksander Buksa czy Kacper Kozłowski, albo przebijający się przez drużyny młodzieżowe dużych klubów Piotr Zieliński, Kacper Urbański, Wojciech Szczęsny czy Grzegorz Krychowiak, nie wywołuje obecnie nikt. Raczej nie należy się więc spodziewać, że aktualne problemy są tylko przejściowe, bo już wyrasta pokolenie pełne wielkich talentów, które świat zaraz pozna. To może się oczywiście wydarzyć, ale nic na to na razie nie wskazuje.
Na razie wydaje się, że najmocniej w kwestii zmiany krajobrazu polskich piłkarzy z pola za granicą, trzeba liczyć na tych, których już znamy i którzy wpadli w tarapaty, ale wciąż zdradzają jakiś potencjał. Wierzyć, że Urbański odżyje na wypożyczeniu do słabszego klubu Serie A, Zalewski w końcu zacznie grać regularnie, Łęgowski po wypożyczeniu do Szwajcarii znajdzie ponownie drogę do lig top 5, jeszcze wybije się z Turcji Kozłowski, a pozycję w Bundeslidze ustabilizuje Kamiński. Wśród Polaków z Ekstraklasy jest kilku, którzy jak Kozubal, Gurgul, Luberecki czy Pieńko mogą jeszcze pójść w górę. Być może kogoś wypromuje kadra U21 Adama Majewskiego. Na razie, na kilka miesięcy przed finałowym turniejem, widać w niej głównie zawodników z problemami. Ale wiosna może jeszcze zmienić sytuację kilku graczy.
To, że młodzieżowy krajobraz nie wygląda najlepiej, nie oznacza oczywiście, że polski futbol na pewno czekają lata posuchy. Za naczelny przykład jeszcze długo będzie w naszym środowisku uchodził Robert Lewandowski, który ani nie był na młodzieżowym Euro, ani raczej nie znajdował się w zestawieniach największych światowych talentów, a jednak zrobił globalną karierę. Wprawdzie w wieku 22 lat był królem strzelców Ekstraklasy, w której dziś najskuteczniejszym w miarę młodym Polakiem jest skrzydłowy Kamil Lukoszek z 4 golami, jako 20-latek został zaś królem strzelców I ligi, a dziś najwięcej goli (5) wśród młodzieżowców ma ofensywny pomocnik Bartłomiej Barański, ale to jeszcze przed nikim drogi nie zamyka. Jeśli jednak piłkarz z Polski ma zrobić dużą międzynarodową karierę, raczej, jak Lewandowski, będzie musiał w najbliższych latach bazować nie na talencie, lecz na ciężkiej pracy i mądrych wyborach. A także pod tymi względami kariery młodych Polaków pozostawiały w ostatnich latach sporo do życzenia.
WIĘCEJ TEKSTÓW AUTORA:
- Półprzestrzenie, tercje i przeładowania. Leksykon piłkarskiej polszczyzny
- Manchesteryzacja Dortmundu. Jak wzorcowy klub wpada w negatywną spiralę
- Zawsze jeden mecz od kryzysu. Czy Bayern przestał być topowym zespołem?
Fot. Newspix