Newcastle United to klub przyzwyczajony do niepowodzeń w walce o trofea. Sroki po ostatnie mistrzostwo Anglii sięgnęły blisko sto lat temu, ostatni puchar kraju zgarnęły w 1955 roku, a ostatnie trofeum w ogóle – Puchar Miast Targowych – padło ich łupem w sezonie 1968/69. Co tu dużo mówić, to futbolowa prehistoria. Jednak żaden przegrany finał ani żaden nieudany sezon nie zabolał fanów Newcastle równie mocno, jak przegrana walka o mistrzostwo Anglii w 1996 roku. Ekipa dowodzona przez Kevina Keegana, postać ubóstwianą na St James’ Park, znajdowała się na pierwszym miejscu w Premier League od 1. do 29. kolejki. Koniec końców Sroki dały się jednak wyprzedzić Manchesterowi United, a sam Keegan nie wytrzymał bezpośredniej konfrontacji z sir Alexem Fergusonem i dał się Szkotowi medialnie rozegrać jak dziecko.
– Ostatniego dnia sezonu puchar przyznawany za zwycięstwo w Premier League został przywieziony na St James’ Park, lecz ja go nie widziałem. Ukryto go. Wiem tyle, że liga dostarczyła na stadion replikę trofeum. Na wypadek, gdybyśmy pokonali Tottenham, a Manchester United przegrał równolegle z Middlesbrough. Taki układ wyników pozwoliłby nam wrócić na pierwszą lokatę. Ale my nie zwyciężyliśmy, co i tak nie miało znaczenia, bo Manchester bez problemów wygrał. Oni dostali puchar, ten prawdziwy – wspominał z goryczą Kevin Keegan w swojej autobiografii. – Przez większą część sezonu to my trzymaliśmy rękę na pucharze. W pewnym momencie mieliśmy dwanaście punktów przewagi nad resztą stawki. Graliśmy niesamowicie. Nie potrafiliśmy jednak położyć na trofeum obu dłoni. Dziś myślę o tamtym czasie z dumą. Choć okoliczności, w jakich straciliśmy szansę na tytuł, powracają do mnie w koszmarach.
“Po remisie w ostatnim meczu kibice wywoływali nas z powrotem na boisko. Chcieli, żebyśmy wykonali rundę honorową, ale my nie mieliśmy na to ochoty. Nawet Keegan, zwykle pełen optymizmu, wyglądał na załamanego. Do samego końca próbował zaszczepiać nam w sercach nadzieję, ale gdy mistrzostwo już definitywnie nam się wymknęło, cała energia z niego uleciała”
Keith Gillespie
Tymczasem Czerwone Diabły triumfowały. Po ostatnim meczu rozgrywek Roy Keane z szelmowskim uśmiechem na ustach stwierdził w rozmowie z reporterem Sky Sports: – Wiedzieliśmy, że tytuł będzie nasz. Byliśmy pewni, że Newcastle się w końcu poślizgnie. Szatnia Manchesteru zadrżała od donośnego rechotu.
Wielu piłkarzy Newcastle rozegrało wówczas albo sezon życia, albo przynajmniej jeden z najlepszych w karierze. Przede wszystkim Les Ferdinand, zdobywca 25 bramek w samej tylko Premier League, którego na otarcie łez nagrodzono tytułem Piłkarza Roku według Stowarzyszenie Piłkarzy Zawodowych (PFA). Mnóstwo asyst dostarczył mu natomiast David Ginola, jedna z największych gwiazd angielskiej ekstraklasy w drugiej połowie lat 90. Ale na tym wyliczanka słynnych nazwisk się rzecz jasna nie kończy. W ekipie Srok występował również doświadczony Peter Beardsley, przed laty mistrz kraju w barwach Liverpoolu. Do tego choćby Warren Barton i Darren Peacock, a także cytowany Keith Gillespie na skrzydle. To była naprawdę konkretna, zbudowana za niemałe pieniądze paczka.
– Newcastle było faworytem neutralnych kibiców. Grało urzekający, zorientowany na atak futbol – wspomina Michael Cox w książce “The Mixer”.
Całą tę paczkę układał na murawie charyzmatyczny, kochany przez kibiców Keegan, zasiadający wówczas na St James’ Park na ławce trenerskiej. To właśnie on był tak naprawdę największą gwiazdą tego zespołu. – Keegan odcisnął niewiarygodne piętno na drużynie – dodaje Cox. – Przejął zespół w dolnej części tabeli drugiej ligi i w ciągu kilku lat uczynił z niego czołową siłę Premier League. Zelektryzował całe miasto.
Miażdżąca przewaga nad peletonem
W dniu świąt Bożego Narodzenia – czyli dokładnie na półmetku rozgrywek 1995/96 – Newcastle United miało na swoim koncie 45 punktów. Czternaście zwycięstw, trzy remisy i zaledwie dwie porażki. Fakt, Sroki poległy po raz trzeci już 27 grudnia w konfrontacji z Manchesterem United, a to Czerwone Diabły zajmowały drugą lokatę w tabeli, ale wiadomo przecież, że bezpośrednie starcia między topowymi ekipami nie zawsze są decydujące dla końcowego rezultatu ligowej rywalizacji. Podopieczni sir Alexa Fergusona byli niewątpliwie najbliżej Newcastle, w obozie Srok odbierano ich jako głównych i piekielnie niebezpiecznych oponentów, lecz tak na dobrą sprawę zaliczali się po prostu do peletonu. Mieli ledwie jeden punkt więcej od Liverpoolu i Tottenhamu, tylko dwa oczka więcej niż Middlesbrough.
Podopieczni Keegana jesienią 1995 roku uciekli całej lidze.
– Niczego nie wygrasz przy pomocy dzieciaków – rzekł stanowczo Alan Hansen, ekspert BBC, komentując kadrowe decyzje Fergusona, który przed startem rozgrywek pozbył się kilku ważnych i doświadczonych zawodników, a w ich miejsce postawił na wychowanków: Beckhama, Scholesa, Butta oraz braci Neville’ów.
Newcastle też posiadało w swoim składzie paru obiecujących chłopaków, ale drużyna z hrabstwa Tyne and Wear była jednak oparta w znacznym stopniu na graczach kupionych za olbrzymie jak na tamte realia pieniądze. Sroki po rynku poruszały się bowiem z rozmachem godnym mocarzy, a nie zespołu, który ledwie kilka sezonów wcześniej otarł się o upadek. Właściciel klubu, sir John Hall, regularnie sięgał do kieszeni, spełniając kolejne zachcianki szkoleniowca, który osobiście odpowiadał za transfery. Keegan nie miał nad głową żadnego dyrektora, komitetu czy doradców, z których głosem musiałby się liczyć. Konstruował drużynę wedle swojego uznania i dobierał graczy pod preferowany, prosty i ofensywny styl gry. Zimą trener zażyczył sobie zresztą kolejnych nabytków. Do ekipy Srok dołączył więc David Batty, określony przez Keegana “ostatnim elementem układanki”. – David jest urodzonym zwycięzcą. Potrzebny jest nam zawodnik o takiej mentalności – mówił szkoleniowiec
Udało mu się jednak zatrudnić również Faustino Asprillę, eksplozywnego napastnika rodem z Kolumbii. Trochę zwariowanego i kontrowersyjnego, ale jednak snajpera o uznanej reputacji, który wcześniej bronił barw Parmy. No a w tamtym czasie Anglikom niełatwo było ściągać do siebie piłkarzy cenionych w Serie A. To świat calcio był bowiem magnesem dla gwiazd, nie wyspy. – Sprawdziłem na mapie, gdzie leży to całe Newcastle. Okazało się, że nad morzem. Ucieszyłem się. Uznałem, że to musi być fajne miejsce do życia. Plaże, upały, marina z pięknymi jachtami. Rzeczywistość trochę mnie zaskoczyła – opowiadał ze śmiechem Asprilla.
Ta transakcja stanowiła swoistą deklarację ze strony Newcastle. “Interesuje nas tylko pełna pula. Nie wypuścimy tego, idziemy na całość”. – Tino Asprilla był bardzo wyrazistym zawodnikiem, natychmiast odnalazł się w naszej szatni. Miał charakter. Choć początkowo się trochę o niego niepokoiliśmy. Przyjechał do Anglii w środku zimy, z samolotu wyszedł w obszernym płaszczu – wspomina Keith Gillespie w reportaży Sky Sports. – Nie znał angielskiego, wszędzie towarzyszył mu tłumacz. Zarówno w szatni, jak i w nocnych klubach. Ten tłumacz miał zresztą wyższą tygodniówkę niż nasz lewy obrońca, Robbie Elliott. Na dyskotekach zawsze pomagał Tino w podrywaniu dziewczyn. Ale zwykle wystarczało zapytać tylko: “wracasz dziś ze mną do domu, tak?”, a one natychmiast się zgadzały. Tino szybko się zatem zaaklimatyzował w kraju, nieco gorzej było ze złapaniem porozumienia z nami na boisku.
– Keegan dawał mu wiele szans gry. Między innymi ja przez to ucierpiałem – przyznaje Gillespie. – No ale szef nie mógł pozwolić, by zawodnik takiej klasy nie pojawiał się na murawie. Debiut Tino był zresztą znakomity. Na początku lutego wszedł z ławki, po czym odwrócił losy meczu z Middlesbrough.
Middlesbrough 1:2 Newcastle United (Premier League 1995/96)
Potem zaczęły się kłopoty.
Brak planu B
Wymęczone zwycięstwo Middlesbrough w lutym 1996 roku okazało się zwiastunem poważnego kryzysu formy Newcastle. Sroki w trzech kolejnych meczach ligowych zdobyły zaledwie jeden punkt, a szczególnie bolesna okazała się porażka na St James’ Park z Manchesterem United, już druga w sezonie. Niewiarygodnie bronił wówczas Peter Schmeichel, a trafienie na wagę zwycięstwa zapisał na swoim koncie Eric Cantona. Co gorsza, kluczowy gol w starciu na szczycie napędził Francuza do dalszych spektakularnych wyczynów. W pięciu późniejszych meczach Czerwony Diabły zanotowały cztery zwycięstwa i jeden remis, a Cantona trzykrotnie zapewnił swojej drużynie triumf 1:0, raz zdobył bramkę wyrównującą na 1:1, a w derbowej konfrontacji z Manchesterem City dał ekipie z Old Trafford prowadzenie.
– Cantona wrócił po zawieszeniu i przeżył najlepsze miesiące w naszych barwach – zachwycał się sir Alex Ferguson w książce “Managing My Life”. – Strzelał decydujące bramki w meczach, które zwyciężaliśmy po 1:0. Jednak zdaję sobie sprawę, że zachowanie tak wielu czystych kont nie byłoby możliwe bez Petera Schmeichela. Peter kolejnymi występami utwierdzał mnie w przekonaniu, że jest najlepszym bramkarzem, jakiego w życiu widziałem.
Tymczasem podopieczni Kevina Keegana cierpieli. Notowali jedno potknięcie za drugim. Cały czas starali się grać swoje, ale to, co udawało się wyśmienicie przez pierwszą część sezonu, na finiszu rozgrywek kompletnie przestało funkcjonować. Rywale najzwyczajniej w świecie rozpracowali taktykę Srok, a szkoleniowiec nie przygotował żadnego skutecznego planu B, do którego mógłby się odwołać w kryzysowym momencie. Dorzucenie do rotacji dwóch nowych piłkarzy to było za mało, by dać drużynie impuls. – Nie miałem zawodników do innego grania. Co miałem zrobić, umieścić w jedenastce dodatkowego obrońcę zamiast Davida Ginoli? To nie miało prawa zadziałać. Mieliśmy swój styl, któremu podporządkowaliśmy wszystko. Musieliśmy się go trzymać – twierdzi Keegan.
Faustino Asprilla w akcji
W kwietniu Sroki przyjechały na Anfield, by poszukać przełamania marnej passy w wyjazdowej potyczce z Liverpoolem. Znalazły tam jednak wyłącznie mogiłę, w której spoczęły ich marzenia o tytule. The Reds wygrali 4:3 po bramce zdobytej w ostatniej minucie, mimo że to goście dwukrotnie wychodzili w tym meczu na prowadzenie i wykreowali sobie wystarczająco wiele sytuacji podbramkowych, by zdobyć trzynaście, a nie zaledwie trzy gole. Mecz do dziś uchodzi zresztą za jeden z najlepszych, jakie rozegrano w Premier League w latach 90., ale stali bywalcy trybun St James’ Park niechętnie wracają do niego wspomnieniami. Właśnie po tej porażce Manchester United zaczął spoglądać na Sroki z góry, z fotela lidera angielskiej ekstraklasy. The Reds pomogli swym odwiecznym rywalom w pościgu za Newcastle.
– Ten mecz nas dobił, znowu zabrakło solidności w tyłach. Trener po meczu mówił, że jest z nas dumny. Że niewiele drużyn potrafi zdobyć trzy gole na Anfield. Ale prawda jest taka, że Liverpool obnażył wszystkie nasze słabe strony. Tego się już nie dało odkręcić – uważa Gillespie.
– Keegan po golu na 4:3 dla Liverpoolu osunął się za bandy reklamowe. Myślałem, że omdlał – wspominał z kolei z rozbawieniem Collymore.
Szkoleniowiec oczywiście nie stracił przytomności, ale rzeczywiście wyglądał na człowieka, który ma ochotę zapaść się pod ziemię. Po latach winą za porażkę obarczył swojego bramkarza. W swej autobiografii napisał:– W ostatniej minucie Collymore pokonał Pavla Srnicka strzałem przy krótkim słupku. Do końca życia będę się upierał, że bramkarz mógł to wyciągnąć. Pavel nigdy nie poczuł mojego pełnego zaufania i, prawdę mówiąc, miał rację. Zawsze miałem poczucie, że Newcastle stać na lepszych bramkarzy niż ci, których miałem do dyspozycji. Nie chcę nikogo obrazić. Chodzi mi o to, że gdybyśmy mieli między słupkami Petera Schmeichela, to z pewnością wygralibyśmy mistrzostwo Anglii. Nawet biorąc pod uwagę, że przy naszym stylu gry Schmeichel miałby zdecydowanie więcej pracy.
Liverpool 4:3 Newcastle United (Premier League 1995/96)
Kibice rzecz jasna doceniali bezkompromisową postawę Newcastle, lecz nie potrafili mimo wszystko zrozumieć, dlaczego drużyna przynajmniej w samej końcówce spotkania z The Reds nie przestawiła wajchy w stronę głębokiej defensywy. Pilnowanie korzystnego rezultatu to przecież nie zbrodnia. – To nie było w stylu Keegana. Zabraniał nam bronić prowadzenia, nie dopuszczał gry na czas. Zawsze mieliśmy szukać szans na kolejne gole – sądzi Rob Lee.
Z kolei zdaniem Robbiego Fowlera, autora pozostałych goli dla The Reds, atmosfera na Anfield była tamtego wieczora najgorętsza od lat. – Nie przeżyłem czegoś podobnego ani wcześniej, ani później. Nawet w 2001 roku, gdy odnosiliśmy największe sukcesy. Kibice uwierzyli, że to zwycięstwo pozwoli nam jeszcze włączyć się do walki o tytuł. Nadzieje fanów Liverpoolu okazały się jednak płonne, bo już w następnym meczu ligowym zespół poległ sensacyjnie z Coventry City.
Newcastle po horrorze na Anfield otrząsnęło się pozornie szybko, odpowiedziało bowiem zwycięstwem w następnym spotkaniu. Jednak Manchester United był drużyną, która miała już doświadczenie w walce o najwyższą stawkę. Czerwone Diabły posiadały to bardzo specyficzne know-how, znały smak zwyciężania. No i nie pękły. W przeciwieństwie do Keegana, który jako piłkarz może i był wielkim czempionem, lecz jako trener nie trzymał ciśnienia nawet w połowie tak skutecznie jak sir Alex Ferguson. Szkot z rozkoszą wbijał więc swojemu konkurentowi szpileczki, chcąc dobitnie uświadomić mu, że otwarte rzucenie wyzwania Manchesterowi było fatalnym pomysłem. Napawał się swoim nadchodzącym triumfem i z zadowoleniem obserwował, jak rywale na jego oczach popadają w rozsypkę. Na czele z ich trenerem.
W końcu Keegan nie wytrzymał tych gierek. I wygłosił jedną z najsłynniejszych tyrad w dziejach Premier League.
Celebryta w drugiej lidze
Dwukrotny laureat Złotej Piłki właśnie w barwach Newcastle United kończył swoją wielką piłkarską karierę, uświetnioną między innymi triumfem w Pucharze Europy. Na przełomie lat 70. i 80. Keegan był na wyspach gwiazdorem ogromnego kalibru. Piłkarzem-celebrytą. Jego charakterystyczna fryzura stała się najpopularniejszym uczesaniem wśród brytyjskich nastolatków. Kopiowano jego styl ubioru, młodzi zawodnicy naśladowali jego gesty, sposób biegu, a nawet akcent i ton głosu. Choć na St James’ Park Anglik trafił już jako weteran, to wciąż rozbudzał wyobraźnię tysięcy fanów. Dla kibiców Srok było w gruncie rzeczy nobilitacją, że zawodnik tego formatu związał się z ich ukochanym zespołem, wówczas tylko drugoligowym. Kiedy zatem w 1982 roku 31-latek pierwszy raz pokazał się w koszulce w czarno-białe pasy, miasto natychmiast oszalało na jego punkcie. – Byłem zwykłym kundlem, który dostał się na wystawę psów rasowych. Uważam, że to duże osiągnięcie – zwykł skromnie opisywać swoje boiskowe przygody Keegan, jednak fani Newcastle na pewno nie zgodziliby się z takim postawieniem sprawy.
Keegan nigdy wcześniej nie występował w barwach Srok, ani nawet nie przyszedł na świat w mieście położonym nad rzeką Tyne, a jednak na St James’ Park przywiodły go w pierwszej kolejności względy sentymentalne. Skąd takie uczucia u piłkarza urodzonego na przedmieściach Doncaster, prawie 200 kilometrów na południe od Newcastle? Cóż – można powiedzieć, że Anglik miłość do Srok otrzymał w genach. Jego ojciec oraz ulubiony wujek – a zatem dwaj mężczyźni, którzy zaszczepili w nim futbolową zajawkę – byli zagorzałymi sympatykami klubu. – St James’ Park dominuje panoramę Newcastle niczym średniowieczna twierdza – opisywał z emfazą Keegan w swojej autobiografii. – Nawet gdy stadion był w znacznie gorszym stanie niż obecnie, rozbudzał we mnie fascynację. Zawsze czułem się tam jak w domu. To miejsce wywoływało we mnie trudne do wytłumaczenia poczucie przynależności. Wiążąc się z klubem miałem wrażenie, że robię coś ważnego.
“Newcastle to był dla mnie właściwy klub. Właściwe miejsce, właściwy czas. Wypełniałem moje przeznaczenie”
Kevin Keegan
Ekscytacja panująca wśród kibiców Srok przerosła oczekiwania Anglika. Newcastle od czterech sezonów występowało na drugim poziomie rozgrywkowym i sympatycy klubu bardzo chcieli wierzyć, że Keegan odmieni ten ponury los jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Już kiedy Kevin oficjalnie ogłaszał swoje przybycie na konferencji prasowej, przed budynkiem zgromadziły się setki rozemocjonowanych fanów. Redakcja wieczornej gazety “Newcastle Evening Chronicle” nie siliła się na żadne cudaczne gry słów w tytule. Na okładkę wywalono po prostu zdjęcie Keegana z olbrzymim podpisem: “OTO JEST”.
Kevin Keegan w narodowych barwach
– Ludziom trudno było zrozumieć, jak to możliwe, że kapitan reprezentacji Anglii podpisuje kontrakt z drugoligowym zespołem. Paru znajomych dzwoniło do mnie i pytało, czy przypadkiem nie zwariowałem. Nikt jednak nie wiedział, jak bardzo ciągnęło mnie do Newcastle. Jak mocno czułem w kościach pragnienie, by stać się częścią tego miasta i tego klubu. Zawsze wiedziałem, że to tam muszę zakończyć karierę. Mówiąc wprost: Doncaster było moim domem, ale to Newcastle było moim życiem. Odkąd pamiętam. Urodziłem się stworzony dla tego czarno-białego świata – czaruje opowieścią Keegan.
Z kolei Ged Clarke, znawca historii Newcastle, tak zapamiętał tamte dni: – Kevin Keegan. Tak, Kevin Keegan! Europejski Piłkarz Roku, kapitan reprezentacji Anglii, były król strzelców angielskiej ekstraklasy. No a przy okazji gość, który zniszczył nas w finale Pucharu Anglii w 1974 roku… Oczywiście byliśmy gotowi, by wybaczyć mu ten drobny nietakt, gdy dowiedzieliśmy się, że podpisze z nami kontrakt, a wykupienie go będzie kosztować ledwie 100 tysięcy funtów. To brzmiało po prostu jak cud. Graliśmy w drugiej lidze, bez żadnych wyraźnych perspektyw na awans, a tymczasem najlepszy piłkarz w kraju ogłosił, że chce do nas dołączyć. Czy on zwariował? Całe szczęście, że włożyli mu pióro do ręki i kazali podpisać kontrakt zanim przebadał go psychiatra.
W ukochanym klubie swojego ojca Keegan spędził dwa sezony. W pierwszym Newcastle trochę rozczarowało, ale już w 1984 roku udało się Srokom wypracować wymarzony awans do First Division. Anglik zdobył 27 bramek, lecz nie można powiedzieć, by promocję wypracował w pojedynkę. Obok niego występował między innymi Chris Waddle, późniejszy gwiazdor reprezentacji i Olympique’u Marsylia. W ekipie Srok eksplodował również talent Petera Beardsleya. Tego samego, który pod wodzą Keegana będzie dwanaście lat później walczył na St James’ Park o ligowy tytuł w Premier League.
– Podczas pierwszego meczu Kevina miałem dreszcze. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Stałem na środku boiska jak gdyby nigdy nic, czekając na rozpoczęcie spotkania, a w mojej drużynie grał cholerny Kevin Keegan! Co za uczucie… – opowiadał Waddle.
– Zrobiłem z Newcastle awans do First Division i to był idealny moment, by zakończyć profesjonalną karierę. Osiągnąłem to, co sobie założyłem – mówił z kolei sam Keegan. Mimo wszystko, jego decyzja o odwieszeniu butów na kołku spotkała się z wieloma głosami niedowierzania. Napastnik miał dopiero 33 lata. Trudno było uwierzyć, że nie chce choćby jeszcze przez jeden sezon pograć w angielskiej ekstraklasie, tym bardziej że jego dorobek strzelecki na zapleczu był całkiem okazały. Ale Keegan nie miał wątpliwości, że czasy jego świetności minęły, a nie chciał rozmieniać się na drobne.
Stracił też największą motywację, jaką była dla niego chęć reprezentowania kraju na arenie międzynarodowej. Selekcjoner Bobby Robson nie wysyłał Keeganowi powołań. – Kiedy Bobby objął posadę selekcjonera, w jednym z pierwszych wywiadów ogłosił: “Kevin Keegan to ważny element moich planów”. Trudno mi było wybaczyć mu złamanie tego słowa – mówił Keegan. – Nigdy szczerze nie wyjaśnił mi, dlaczego właściwie ze mnie zrezygnował. Nie porozmawiał ze mną o tym. Nie postawił sprawy jasno i nie stwierdził, że to ze względu na to, iż gram w drugiej lidze. Może czuł, że mam zbyt mocną osobowość?
“W jednej chwili z kapitana reprezentacji Anglii stałem się wyrzutkiem”
Kevin Keegan
Dzisiaj obaj – Keegan i Robson – cieszą się statusem legend Newcastle. Ale w latach 80. ówczesny selekcjoner reprezentacji Anglii był niemile widzianym gościem nad rzeką Tyne. Po szczególnie spektakularnych występach Keegana kibice głośno domagali się powołania dla swojego ulubieńca, wyśpiewując: “Robson, oglądasz ten mecz?”. Gdy trener pojawił się na trybunach podczas jednego ze spotkań, został wyjątkowo obelżywie zwyzywany i opluty przez rozwścieczony tłum. Mocno go to ubodło, ponieważ od dziecka był wielkim kibicem Srok. – Opluto mnie, oblano mnie piwem. Wyzywali mnie kibice Newcastle, kibice mojego klubu… To było bardzo bolesne doświadczenie. Obaj z Kevinem straciliśmy na tym konflikcie – pisał Robson w swojej autobiografii.
Odlot po awansie
Taki panował klimat na St James’ Park. Parafrazując: “nie rusz Kevina, bo zginiesz!”. Keeganomania miała więc głównie dobre strony, ale wywoływała też niepożądane efekty uboczne. – Początkowo wszystkim nam udzieliło się to szaleństwo – wspomina Chris Waddle w wywiadzie dla BBC. – Kiedy Kevin trafił do klubu, miałem tylko 22 lata. Byłem nowy w świecie futbolu. Przywykłem do gry dla skromnej publiczności, a nagle na naszym stadionie zaczął się meldować komplet widzów. Co tydzień. Czułem, że moim obowiązkiem jest podawać każdą piłkę do Kevina, zamiast szukać innych, często lepszych rozwiązań na rozegranie akcji.
Jako się zatem rzekło, Newcastle w 1984 roku zagwarantowało sobie upragniony powrót do elity, a Keegan – zgodnie z zapowiedziami, głuchy na apele fanów – zakończył przygodę z futbolem. Jego pożegnanie zorganizowano z niesłychaną pompą. Dość powiedzieć, że piłkarza z płyty stadionu odebrał helikopter. Nie był to jednak przejaw ekscentryzmu Keegana. Władze klubu uznały, że wylot z płyty boiska to najbezpieczniejszy i – przede wszystkim – najszybszy sposób, by po prostu wydostać gwiazdora z obiektu. Gdyby Keegan próbował opuścić stadion konwencjonalną metodą, prawdopodobnie tłum nie wypuściłby go ze swojego uścisku przez kilka godzin. Jego auto niewątpliwie zostałoby zablokowane. – Po meczu zdjąłem koszulkę i rzuciłem ją najbliższemu stewardowi, mówiąc: “Chcę, żeby dostał ją Peter Beardsley”. Już wcześniej ogłosiłem w prasie, że Peter to mój następca i to on przejmie po mnie numer siedem – wspominał Keegan. – Publicznie wskazałem go jako nowego lidera zespołu. Potem pytałem Pete’a, czy otrzymał tę koszulkę. Zrobił wielkie oczy. Cóż, steward zgarnął niezłą pamiątkę.
Co ciekawe, tamtego dnia Keegan na swój sposób namaścił jeszcze jednego ze swoich następców, choć nawet o tym nie wiedział. W grupie chłopców do podawania piłek, którzy towarzyszyli Anglikowi podczas rundy honorowej wokół stadionu, znajdował się 13-letni Alan Shearer.
Pożegnalny mecz Keegana
– Byłem na stadionie już podczas debiutu Keegana. Kiedy wybiegł na boisko wraz z resztą drużyny, miałem wrażenie, że trybuny eksplodowały, tak głośny był ryk tłumu – opisywał Shearer w jednym z odcinków podcastu The Rest is Football. – Ja sam nie potrafiłem oderwać od niego wzorku. Jego sposób poruszania, wola walki, technika… Obserwowałem go jak zahipnotyzowany. Oczarował mnie. Potem, w wieku trzynastu lat, wygrałem konkurs w lokalnej gazecie. Wraz z paroma innymi chłopakami spędziliśmy w nagrodę cały dzień w towarzystwie Keegana, a następnie z bliska obserwowaliśmy jego pożegnanie z klubem. Muszę przyznać, że gdy się ze mną przywitał, zabrakło mi języka w gębie. To był najważniejszy dzień w moim trzynastoletnim życiu.
Keegan nie mógł wiedzieć, że kiedyś przyjdzie mu pobić rekord transferowy, by ściągnąć tego wyrostka na St James’ Park. W ogóle nie mógł przypuszczać, że zostanie kiedykolwiek managerem Newcastle United. Zarzekał się bowiem, że trenerka to nie jest jego żywioł, że kompletnie nie interesuje go ta droga kariery.
Tymczasem już osiem lat później znowu musiał wyciągać Sroki z dołka.
To o tyle zaskakujący obrót wypadków, że w 1984 roku przed Newcastle United rysowały się całkiem ciekawe perspektywy. Dwie wielkie gwiazdy – Waddle i Beardsley – były już gotowe, by błyszczeć na poziomie First Division, a do pierwszego zespołu zaczął się również przebijać nastolatek, który wkrótce przyćmił sławą obu starszych kolegów – Paul Gascoigne. Wychowanek Newcastle. Jeden z tysięcy chłopców urodzonych w hrabstwie Tyne and Wear, którzy kompletnie oszaleli na punkcie Keegana. – Trener często zlecał mi różne małe zadania, na przykład polerowanie butów Kevina – opowiadał z dumą “Gazza” w swojej autobiografii. – Pewnego razu zabrałem parę tych butów ze sobą, żeby pokazać kumplom ze szkoły. Już w autobusie im je zademonstrowałem. Problem w tym, że kiedy wróciłem do domu i otworzyłem plecak, to zauważyłem, że jednego buta brakuje. Ktoś go podpieprzył albo sam go zgubiłem. Strasznie się rozpłakałem. Namówiłem nawet tatę, żeby poszedł ze mną do zajezdni autobusowej, ale kierowca nie znalazł żadnego buta. Nikt nam nie uwierzył, że szukamy obuwia Kevina Keegana. W końcu musiałem przyznać się Kevinowi do winy. Bałem się, że będzie wściekły, ale on nawet na mnie nie nakrzyczał. Wysłuchał całej historii i ryknął ze śmiechu.
Jednak tercet Waddle – Beardsley – Gascoigne nie powiódł Newcastle do sukcesów. Ten pierwszy odszedł z klubu już w 1985 roku, drugi dwa lata później. Potem czmychnął także “Gazza”. No a zespół pozbawiony w tak krótkim czasie wszystkich swoich liderów naturalnie musiał się rozlecieć. Pięć lat po awansie Sroki spadły więc z powrotem do Second Division. – Odniosłem wrażenie, że zarząd klubu świetnie się zna na różnych gabinetowych gierkach, ale nie ma wielkiego pojęcia o futbolu. Nie trafiali do nas porządni zawodnicy. Prezes klubu, Stan Seymour, nazywał samego siebie “Mr Newcastle”, lecz ja jestem przekonany, że nikt inny go tak nigdy nie określił. Zastąpił go na stanowisku Gordon McKeag, który mówił tak, jak gdyby śliwka utknęła mu w ustach. On też nie znał się na piłce, tylko na polityce. Nie podobało mi się to wszystko. Nie chciałem dłużej siedzieć w Newcastle – przyznał Gascoigne.
Gascoigne w koszulce Newcastle. Jeszcze z fryzurką a’la Keegan
Niekończąca się walka o władzę i wpływy faktycznie dobijała Newcastle. Nieoczekiwane przybycie Keegana zapewniło klubowi sukces sportowy, a Anglik samą swoją osobą zagwarantował również znaczący boom marketingowy, wlał nadzieję w serca rozgoryczonych kibiców. Cały ten dorobek został jednak na przestrzeni paru lat roztrwoniony i Sroki wróciły do punktu wyjścia. – Tottenham nie zaoferował Gascoigne’owi wiele większych pieniędzy od Newcastle – dowodzi cytowany już Ged Clarke. – “Gazza” odszedł ze względów ambicjonalnych. Mierzył wysoko, a jego zdaniem ludzie rządzący klubem zadowalali się pozycją ligowego średniaka.
Zbawienny samobój
Na początku lat 90. do akcji wkroczył więc sir John Hall, multimilioner z północnej Anglii. Przedsiębiorca z branży nieruchomości, a zarazem zagorzały i zniecierpliwiony kibic Newcastle. Hall został namówiony przez przedstawicieli grup kibicowskich oraz lokalnego dziennikarza, by wziąć na siebie ciężar odbudowy klubu. Już wcześniej działał dość aktywnie w opozycji do zarządu “Srok”, ale trochę potrwało, nim udało się go przekonać do jeszcze bardziej zdecydowanych posunięć.
“Nie chciałem nigdy zarządzać klubem. Jestem normalnym facetem, synem górnika. Jako dzieciak siedziałem na trybunach i po porażkach krzyczałem razem z innymi, żeby powywalać wszystkich z zarządu. Ale kiedy zostałem największym indywidualnym udziałowcem, musiałem pójść za ciosem”
sir John Hall
Przejęcie Newcastle nie było jednak takie proste, jak mogłoby się wydawać.
– Kiedy pierwszy raz zgłosili się do mnie ludzie z propozycją, bym zainwestował w klub, byłem sceptyczny. Budowałem akurat wielkie centrum handlowe. Odpowiedziałem: “zajmuję się w tej chwili zarabianiem pieniędzy. Klub nie jest mi do niczego potrzebny. Wkładanie forsy w futbol do niczego nie prowadzi” – opowiadał Hall lokalnej prasie. – Ale naciski się nie skończyły. Pamiętam pewne piątkowe popołudnie. Miałem za sobą ciężki dzień, sprawy na budowie nie szły po mojej myśli. Siedziałem w domu w ponurym nastroju. Nagle – dzwonek do drzwi. Przyszedł do mnie Bob Cass, dziennikarz gazety “Mail On Sunday”. Miał ze sobą butelkę whiskey. Powiedziałem od razu: “Bob, nie chcę być nieuprzejmy, ale idź sobie stąd”. Wiedziałem, na co będzie mnie namawiał. On jednak nie odpuścił.
Rzeczywiście nie odpuścił. I w końcu uczynił Halla liderem rewolucji, która odmieniła kształt klubu.
To były niespokojne czasy dla Srok. Dotychczasowy zarząd spotykał się z niesamowitą wrogością wśród kibiców. Działaczom przesyłano listy z pogróżkami, przebijano opony w samochodach, obrzucano auta kamieniami. Niepokoje wokół St James’ Park ciągnęły się przez kilkanaście miesięcy. Hall początkowo chciał zresztą, by to właśnie kibice w jakimś sensie przejęli władzę w klubie, albo przynajmniej wykazali się masowo konkretnym zaangażowaniem, a nie tylko krzykactwem. Osobiście jeździł po rozmaitych barach i knajpach, namawiając napotkanych tam sympatyków Newcastle do zakupu akcji klubu. Ale inicjatywa – ujmijmy to – crowdfundingowa zakończyła się totalną klapą. Odzew był minimalny, zarówno wśród szeregowych fanów, jak i wśród przedstawicieli drobnego, lokalnego biznesu. W efekcie kolejnych zawirowań to Hall – jak twierdzi, trochę wbrew swojemu biznesowemu instynktowi – postanowił chwycić za stery. W 1992 roku zaczął układać klub po swojemu. I od razu miał potężny pożar do ugaszenia, bowiem Sroki spisywały się katastrofalnie i zmierzały wprost do trzeciej ligi.
W całej swej historii Newcastle ani razu nie upadło tak nisko.
Szkoleniowcem klubu w sezonie 1991/92 był Osvaldo Ardiles, wcześniej słynny zawodnik Tottenhamu. Zimą Hall bez mrugnięcia okiem strącił go ze stołka. Był to ruch ze wszech miar zrozumiały, biorąc pod uwagę sytuację w tabeli. Wydawało się wówczas, że Newcastle w rundzie wiosennej potrzebuje doświadczonego managera. Starego wyjadacza, który umiejętnie uchroni klub przed degradacją. Tymczasem świeżo upieczony właściciel postawił na… Kevina Keegana. Klubową legendę, ulubieńca kibiców, inspirację dla wszystkich uganiających się za piłką chłopców z Tyneside. Ale też faceta bez najmniejszego doświadczenia w prowadzeniu zespołu.
Keegan, zgodnie ze swoimi zapowiedziami, trzymał się dotychczas z dala od trenerki. – Mówisz mi, że jesteś w szoku, widząc mnie tutaj? – zapytał dziennikarza podczas swojej pierwszej rozmowy w roli szkoleniowca Srok. – Powiem ci, że ja też jestem tym wszystkim zaskoczony.
Kevin Keegan i John Barnes
W swojej autobiografii Anglik pisał: – Sir John obiecał mi, że ma zamiar zapewnić mi pieniądze na transfery, ale przede wszystkim podkreślił, że klub walczy o przetrwanie na wielu płaszczyznach. Kiedy rozmawialiśmy o mojej ewentualnej pracy, Newcastle zajmowało przedostatnią pozycję w tabeli i zdążyło rozegrać o cztery spotkania więcej niż kilka innych ekip uwikłanych w walkę o utrzymanie. Drużyna wygrała jeden mecz ligowy z poprzednich trzynastu. Zapytałem wprost: “a co, jeśli nie dam rady? Jeśli spadniemy do trzeciej ligi?”. Sir John również był szczery: “degradacja oznacza koniec Newcastle United” – odrzekł. Nie uwierzyłem. Sądziłem, że kibice do tego nie dopuszczą. Lecz jestem przekonany, że on wierzył w ten scenariusz, a na biznesie znał się lepiej ode mnie. Klub nadal miał wspaniałych fanów, ikoniczne koszulki i piękną historię, ale nie posiadał choćby zalążka przyzwoitej drużyny.
Keegan po latach przyznał zresztą z rozbrajającą szczerością, że kompletnie nie był przygotowany do roli managera klubu. Poszedł na żywioł. Po zakończeniu kariery nauczył się żyć bez futbolu – nie oglądał meczów, na piłkarskim stadionie pojawił się może ze dwa razy. Zamieszkał w Hiszpanii, gdzie pykał w golfa i zażywał słonecznych kąpieli. Nie był nawet w stanie zwracać się do nowych podopiecznych po imieniu, ponieważ większości z nich po prostu nie znał. Nie wiedział, na jakich grają pozycjach, jakie są ich atuty, a gdzie tkwią ich słabości. A co tu dopiero mówić o analizie drużyn przeciwnych.
“W moim debiucie trenerskim zmierzyliśmy się z Bristol City. Wiedziałem o nich dwie rzeczy: że grają w czerwonych koszulkach i że mają ptaszka w herbie”
Kevin Keegan
Kevin nie był więc na bieżąco z taktycznymi nowinkami. Próbował motywacyjnymi sztuczkami podkręcić swoich podopiecznych. Zaszczepić w nich wolę walki. W Newcastle panowały jednak tak podłe warunki pracy, że nie było to łatwe. Oszczędzano na wszystkim. Piłkarze musieli nawet sami prać swoje stroje. – Niektórzy nie potrafili odpowiednio nastawić pralki i wychodzili na mecze w odbarwionych koszulkach. Inni w ogóle ich nie prali i gdy wybiegali na boisko, mieli już na plecach ślady trawy i błota. Jak miałem im uświadomić, że grają dla wspaniałego klubu, skoro nie mieli do dyspozycji pralni, ani nawet czystych kabin prysznicowych czy toalet? – zżymał się Keegan. Nie trzeba chyba dodawać, że wszystkie zapewnienia Halla o planowanych transferach okazały się fałszywe.
Mało tego. Keeganowi odmówiono, gdy poprosił przełożonych o uporządkowanie boiska treningowego, które przez wiele miesięcy było pozbawione pielęgnacji i zamieniło się w klepisko. W końcu Anglik się wściekł i za własne pieniądze doprowadził płytę do porządku. Zapłacił też za remont szatni.
Nie może więc dziwić, że Keegan kilka razy był gotowy, by rzucić cały ten bajzel w cholerę i po prostu zrezygnować ze stanowiska. Czuł się oszukany. Wykorzystany przez władze klubu, które posłużyły się jego wizerunkiem, by nieco zatuszować fatalną kondycję zespołu i tymczasowo uspokoić gniew fanów. Kibice wierzyli w magię swojego ulubieńca – nie mogli przecież wiedzieć, że Keegan na ławce trenerskiej beztrosko improwizuje. Ostatecznie jednak Anglik nie ustąpił i utrzymał Newcastle w lidze dzięki zwycięstwu w ostatniej kolejce nad Leicester City. – Po paru pierwszych zajęciach z drużyną byłem załamany. Nie kopnąłem piłki ani razu przez siedem lat, ale na treningach z tą zgrają i tak byłem najlepszym zawodnikiem na boisku. Uwierzyłem jednak, że zdołam z nich wycisnąć to co najlepsze.
Leicester City 1:2 Newcastle United (Divistion Two 1991/92)
Sam mecz z Leicester miał kuriozalny przebieg. Lisy walczyły o awans do ekstraklasy, Newcastle musiało natomiast zdobyć trzy oczka, by zagwarantować sobie utrzymanie bez oglądania się na inne zespoły. Goście długo prowadzili, lecz tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra Leicester wyrównało. Kibice gospodarzy oszaleli z radości i wbiegli na murawę, choć mecz jeszcze się formalnie nie zakończył. Kiedy szalejących fanów udało się wreszcie okiełznać i w jakiś sposób przepędzić z murawy, arbiter wznowił spotkanie, pozwalając Srokom na rozegranie akcji rozpaczy, która zakończyła się… golem samobójczym. Jak gdyby tego było mało, obie bramki zapisał na swoim koncie ten sam zawodnik, Steve Walsh. – Kiedy sędzia kazał zawodnikom opuścić boisko, wciąż nie wiedzieliśmy, czy mecz jest w ogóle zakończony. I czy wynik zostanie uznany – wspominał Keegan. Rzeczywiście, arbiter znów nie odgwizdał końca gry przed ponowną inwazją kibiców, ale na murawie zapanował już całkowity rozgardiasz, którego nie udało się tym razem zahamować. Gry zatem nie wznowiono, a rezultat zaakceptowano jako ostateczny.
Kto mógł się wtedy spodziewać, że ta ekipa cztery lata później otrze się o mistrzostwo kraju?
Rozstanie z gwiazdorem
Keegan, pomimo reputacji trenera-prawdziwka, bardzo szybko się rozwijał jako manager. Rola szkoleniowca wyraźnie przypadła mu do gustu. Już w 1993 roku Newcastle United powróciło pod jego wodzą na najwyższy poziom, demolując konkurencję na zapleczu Premier League. W ostatniej kolejce znów doszło do konfrontacji z Leicester City. Tym razem podopieczni Keegana zwyciężyli 7:1. Dość wymowny rezultat w kontekście tego, co działo się rok wcześniej.
W następnych rozgrywkach (1993/94) Sroki potwierdziły swoje gigantyczne aspiracje, kończąc ligowe zmagania w elicie na najniższym stopniu podium. Na największą gwiazdę zespołu wyrósł wówczas Andy Cole – fenomenalny napastnik, które w samej tylko Premier League załadował aż 34 bramki. Obok niego błyszczeli także Rob Lee, Scott Sellers, Barry Venison czy Peter Beardsley, ściągnięty z powrotem na St James’ Park. Newcastle zdobyło najwięcej bramek w ligowej stawce i zapracowało na nowy przydomek: The Entertainers, co można dość koślawo przetłumaczyć na: “Zabawiacze”. Podopieczni Keegana nie kalkulowali – na boisko wychodzili, by zrobić show. Miało to oczywiście swoją cenę, lecz bezkompromisowa drużyna zaskarbiła sobie sympatię kibiców w wielu regionach Anglii, nie tylko w Tyneside.
Rozochocony manager Srok ogłosił tymczasem, że Newcastle chce w najbliższych latach zostać hegemonem i powtórzyć sukcesy Liverpoolu z pierwszej połowy lat 80. To było naprawdę ambitne oświadczenie jak na szkoleniowca zespołu, który całkiem niedawno otarł się o spadek do trzeciej ligi.
A przede wszystkim – było to wyzwanie rzucone Manchesterowi United.
“Przywróciliśmy miasto do życia. Piłkarze znów byli traktowani jak bohaterowie, a nie jak banda błaznów”
Kevin Keegan
Tego rodzaju stwierdzenia działały na wyobraźnię, a charyzma Keegana też robiła swoje. Anglik namówił sir Johna Halla, by ten poskromił węża w kieszeni, co zaowocowało naprawdę ciekawymi i kosztownymi transferami. Weźmy choćby wspomnianego Roba Lee, który kosztował aż 700 tysięcy funtów. Sporo, a i tak o bańkę mniej niż Andy Cole. Lee na początku lat 90. był już piłkarzem przymierzanym do reprezentacji Anglii, interesowało się nim wiele klubów uchodzących za znacznie stabilniejsze niż Newcastle. Ale pomocnik chciał grać dla Keegana, chciał się stać częścią jego projektu. – Jeżeli wybierzesz Middlesbrough zamiast nas, pewnego dnia ominie cię wielki okręt z napisem “Newcastle United”. I będziesz żałował, że nie jesteś razem z nami na jego pokładzie – ostrzegał go manager Srok.
Keegan i Hall próbowali zresztą jeszcze śmielszych ruchów, niż sięganie po krajowych gwiazdorów.
Douglas, syn właściciela Newcastle, wybrał się w 1993 roku do Turynu i Mediolanu, by sondować możliwość zakupu Roberto Baggio oraz Dennisa Bergkampa. Oczywiście nic z tego nie wyszło – ani Baggio, ani nawet jego agent nie spotkali się z Hallem. Podobnie zachował się Bergkamp, lecz już sam fakt, że pozwalano sobie na takie pomysły, musi świadczyć o tym, jak wysoko mierzono wówczas na St James’ Park. Problem w tym, że w połowie sezonu 1994/95 zdecydowano się w ekipie Newcastle na ruch, który kompletnie zaprzeczał wcześniejszym, ambitnym posunięciom. Manchester United wyłożył na stół siedem milionów funtów i otrzymał zgodę na transfer Andy’ego Cole’a. Napastnika, wokół którego kręciła się w tamtym okresie cała gra Newcastle.
Andy Cole
Po raz pierwszy fani Srok byli gorzko rozczarowani Keeganem. Cole w wywiadach otwarcie sugerował, że wcale nie chce odchodzić do Czerwonych Diabłów, ale klubowi bardziej zależy na pieniądzach niż na nim. Kibice nie mogli się również pogodzić z faktem, że tak znakomity snajper przeprowadza się akurat na Old Trafford. Wzmacnia klub, z którym Newcastle miało przecież rywalizować o przejęcie statusu potęgi numer jeden angielskiego futbolu po Liverpoolu. – Spokojnie, dopiero co naszą konkurencją było Cambridge United, a nie Manchester United – dowcipkował Keegan, lecz sympatykom Srok w tym przypadku nie było do śmiechu.
– Widzieliśmy już to wszystko – pisze Ged Clarke. – Widzieliśmy już sprzedaż Waddle’a, Gasgoigne’a i Beardsleya, których nie udało się potem zastąpić. Wydawało się, że transfer Cole’a to zwyczajnie powtórka z rozrywki. Klub znów pozbył się największej gwiazdy i zawiódł nasze nadzieje, marzących o trofeach. Kolejny kopniak prosto w jaja. Kiedy Keegan pojawił się przed tłumem wściekłych kibiców, by odpowiedzieć na pytania dotyczące tego transferu, dziennikarz Colin Malam porównał go do szeryfa, który wychodzi na plac z dłonią na rewolwerze, by uspokoić sytuację w miasteczku na Dzikim Zachodzie.
– Chciałem, by kibice mieli pewność, że pieniądze za transfer Cole’a zostaną zainwestowane w pierwszą drużynę, bo wcześniej różnie z tym bywało – opowiadał Keegan, który rzeczywiście przed siedzibą klubu objaśniał swoją transferową strategię wściekłemu tłumowi. – Obiecałem ludziom, że wiem co robię.
Fani i dziennikarze założyli zatem, że Keegan ma w zanadrzu jakiś misterny plan. Nie był już przecież tym kompletnie spontanicznym managerem, który wparował do klubu bez pojęcia o tym, w co się właściwie pakuje. Nie był, prawda? Utrata Cole’a bolała, lecz – jakkolwiek spojrzeć – Newcastle otrzymało za napastnika godziwą zapłatę, bo Manchester pobił wówczas brytyjski rekord transferowy. – Tak szczerze mówiąc, to nie miałem pojęcia, na kogo przeznaczyć ten fundusze – po latach wyznał Keegan. – Uznałem, że podczas okienka transferowego będę działał jak zawsze, czyli posłucham, co podpowiada mi mój instynkt. Zresztą miałem podejrzenie, że Andy będzie chciał od nas odejść niezależnie od tego, jakie będą nasze zamiary wobec niego. Nikt z Old Trafford nigdy nie przyzna, że byli z nim dogadani, więc ja sam nigdy nie będę miał stu procent pewności. Coś się w nim jednak zmieniło. Jego mowa ciała to zdradzała. I jego podejście do treningów.
Fakt, na jednym ze zgrupowań doszło nawet do scysji na linii Keegan – Cole, którą ten drugi przedstawił potem w mediach tak: – Mieliśmy grać z Wimbledonem w Pucharze Ligi i rzeczywiście trochę się obijałem na zajęciach. Było zimno, a ja odczuwałem jeszcze trudy poprzedniego meczu. Keegan podszedł i spytał: “co jest, nie chce ci się trenować?”. Odpowiedziałem wprost: “szczerze mówiąc, to nie”. Keegan się wściekł: “skoro tak, to możesz w tej chwili spierdalać do szatni”. Pewnie liczył, że zostanę na boisku, ale to oznacza, że nie znał mojego charakteru. Zszedłem do szatni i już nie wróciłem.
– Jego postawa była nie do zaakceptowania – uważa natomiast Keegan. – Wstrzymałem trening i kazałem mu wziąć się w garść albo zmiatać, choć ująłem to trochę mniej grzecznie. Odwrócił się na pięcie i poszedł. W klubie pojawił się po trzech dniach.
W drodze na szczyt
Tak czy owak, Newcastle zakończyło sezon 1994/95 bez Cole’a w składzie, finiszując na szóstym miejscu w tabeli Premier League. W letnim okienku transferowym Keegan wreszcie poszedł na całość, wcielając w życie swoje rzekome plany, a w rzeczywistości – jak zwykle – improwizując. Newcastle ostro zaszarżowało i wydało na wzmocnienia aż 16 milionów funtów. Do północnej Anglii trafili Les Ferdinand, David Ginola, Warren Barton oraz Shaka Hislop. Ten pierwszy był gwiazdą Queens Park Rangers i całej ligi, a przy okazji naturalnym następcą Cole’a. Ten drugi – mistrzem Francji z 1994 roku i piłkarzem sezonu tamtejszej ekstraklasy, a jednocześnie zawodnikiem, któremu nieustannie wypominano klęskę drużyny narodowej w eliminacjach do mundialu w Stanach Zjednoczonych. Na jego usługi ostrzyły sobie jednak zęby klub znacznie bardziej utytułowane niż Newcastle. Jeżeli dołożymy do tego świetnych zawodników, którzy już wcześniej w klubie grali – takich jak Keith Gillespie, Philippe Albert, Peter Beardsley, Rob Lee i wielu innych – okaże się, że tak mocną kadrą Sroki nie mogły się pochwalić od dekad.
“Ginolę traktowaliśmy jako bonus do pozostałych transferów. Osobiście o nim wcześniej nie słyszałem. Zastanawiałem się, czy na lewej stronie będzie lepszy niż Scott Sellars, czy raczej siądzie na ławce. A potem zobaczyłem go w akcji na pierwszym treningu…”
Rob Lee w rozmowie z “FourFourTwo”
Efekty były piorunujące.
Po dziesięciu ligowych kolejkach sezonu 1995/96 Newcastle miało na koncie dziewięć zwycięstw i jedną porażkę. Les Ferdinand okazał się napastnikiem jeszcze lepiej pasującym do koncepcji szkoleniowca niż Cole – pomimo zaledwie 180 centymetrów wzrostu, snajper Newcastle nie tylko imponował przyspieszeniem i świetnym dryblingiem, ale doskonale się sprawdzał także w pojedynkach powietrznych. David Ginola i Keith Gillespie z rozkoszą dokarmiali go zatem dośrodkowaniami. Jednakże Ferdinand, w przeciwieństwie do Cole’a, starał się również od czasu do czasu odwdzięczać partnerom za ich wysiłek i sam też szukał okazji, by zanotować asystę, albo przynajmniej otwierające podanie. Jego poprzednik koncentrował się wyłącznie na pakowaniu piłki do sieci.
Bardziej altruistyczna postawa nowego lidera ataku korzystnie zadziałała na płynność gry zespołu.
– Grając przeciwko rywalom mierzącym 190-195 centymetrów stawiałem przed sobą wyzwanie: „dziś cię przeskoczę”. Na początku się tego kompletnie nie spodziewali, dopiero z czasem pojęli, że ten skurczybyk jest skoczny – opowiadał Ferdinand na łamach Weszło. Nie było mu łatwo. W paru pierwszych meczach sezonu udowodnił znakomitą dyspozycję, więc potem defensorzy mieli go na celowniku. – Stemple na nogach, blizny na głowie… Grałem w czasach, kiedy obrońcy mogli atakować cię od tyłu. W pewnym momencie zmieniły się zasady. Kiedy to się stało, sędziowie pozwalali na jeden agresywny atak przed wyciągnięciem kartki. Tony Adams zawsze wjeżdżał wślizgiem od tyłu. Dziś zawodnicy krzyczą, leżą. Wtedy nie mogłeś pokazać nikomu, że bolało. Trzeba było zacisnąć zęby i grać dalej. Sędzia podbiegł do Adamsa: „to twój pierwszy faul, za następny będzie kartka”. Adams wracał na pozycję i słyszałem jak krzyczy do Steve’a Boulda: „teraz twoja kolej!”.
Po kapitalnym starcie sezonu na St James’ Park mówiło się wprost – sezon 1995/96 należeć będzie do nas.
Drużyna nadal grała efektowny w swej prostocie futbol, lecz do wrażeń artystycznych podopieczni Keegana dołożyli także rzetelność w defensywie. Obrona nadal nie była ich głównym atutem, ale wspięli się na pewien poziom przyzwoitości, który uprawniał do marzeń o trofeach. – Graliśmy o mistrzostwo. Ni mniej, ni więcej. Taką mentalność zaszczepił w nas Keegan, zawsze szliśmy po pełną pulę – twierdzi Rob Lee.
Newcastle United 6:1 Wimbledon FC (Premier League 1995/96)
Srokom wystarczyło jednak impetu tylko do połowy lutego. Matematyczne szanse na zwycięstwo w lidze Newcastle zachowało oczywiście do samego końca rozgrywek, lecz zdaniem większości obserwatorów tytuł definitywnie wymknął im się z rąk na dwa spotkania przed metą. Ekipa z Tyneside – co trochę paradoksalne – pokonała wtedy na wyjeździe Leeds United. Dlaczego zatem mówimy o całkowitej utracie szans na mistrzostwo, a nie o roznieceniu płomyczka nadziei? Cóż, to co najważniejsze w związku ze starciem z Leeds, rozegrało się nie na boisku, ale w mediach. I w głowie Kevina Keegana. Alex Ferguson w jednym z wywiadów wprost zasugerował bowiem, że ekipa z Elland Road znacznie bardziej zmobilizowała się na mecz z Manchesterem niż z innymi rywalami. W domyśle – z Newcastle. Była to grubymi nićmi szyta bzdura, ponieważ Pawie w starciu ze Srokami były naprawdę blisko zgarnięcia co najmniej jednego, jeśli nie trzech punktów.
Jednak Keegan nie potrafił puścić mimo uszu prowokacji Fergusona. Kompletnie się wtedy zagotował. Tym bardziej że Szkot między wierszami napomykał też, że kolejny rywal ligowy Newcastle – ekipa Nottingham Forest – może się podopiecznym Keegana podłożyć.
– Długo się nie odzywałem, ale muszę to w końcu powiedzieć. Ferguson mocno stracił w moich oczach – grzmiał szkoleniowiec Newcastle, nakręcając się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem. Rzadko widywano go w stanie aż takiego wzburzenia. – Jego słowa były nie na miejscu. Futbol w tym kraju jest uczciwy. Powiedzcie mu, że walka o tytuł jeszcze się nie zakończyła. Walka trwa, Manchester United jeszcze nie jest mistrzem Anglii. Jeśli ich pokonamy, będę wniebowzięty. Po prostu wniebowzięty!
Szkot nie mógł sobie wymarzyć niczego lepszego przed ostatecznymi rozstrzygnięciami. Jego główny konkurent w mistrzowskim wyścigu zaczął pokrzykiwać na oczach kamer, objawiając tym samym mieszaninę frustracji i desperacji.
“Wiedzieliśmy, jaki jest nasz trener. Dobrze znaliśmy jego gierki psychologiczne. Następnego dnia naśmiewaliśmy się z tej tyrady przez cały trening. Wtedy naprawdę poczuliśmy się pewnie co do tego, że utrzymamy prowadzenie w lidze”
David Beckham
Ferguson w swojej autobiografii zarzekał się, że sprowokowanie Keegana nie było jego celem. Angielski szkoleniowiec nie ma jednak wątpliwości, że jego rywal z premedytacją stosował brudne zagrywki. – Sir Alex przekroczył granicę. Tutaj widać różnicę pomiędzy nim a mną. Ja pewnych granic nie przekraczałem nigdy. Pewnie dlatego on wygrał Premier League trzynastokrotnie, a ja nie zdobyłem żadnego tytułu. Nie mam do niego żalu. Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi: nie wychodzimy razem na kolację, właściwie w ogóle się nie znamy. Darzymy się jednak wzajemnym szacunkiem jako rywale – powiedział Keegan. – Na pewno nikt mnie nigdy nie przekona, że Ferguson nie miał wtedy niczego złego na myśli. Do dziś wspomnienie jego słów podnosi mi ciśnienie w żyłach.
– W świecie Fergusona wszystkie chwyty są dozwolone, liczy się tylko zwycięstwo. W moim nie – dodał Anglik.
Co na to “Fergie”? – Boże, ależ mu współczułem. Wielokrotnie oglądałem powtórki tego wywiadu w telewizji, wsłuchując się w jego słowa. Przez moment nawet poczułem się winny, ale szybko uświadomiłem sobie, że nie zrobiłem niczego niewłaściwego. Poprzedniego dnia wygraliśmy w lidze 5:0. To była demonstracja siły na finiszu sezonu. Chyba ten mecz wywołał w Kevinie świadomość, że szansa na mistrzostwo wymknęła mu się z rąk. I stąd jego eksplozja przed kamerami.
Zemsta i kapitulacja
Finalnie Newcastle skończyło sezon ligowy na drugiej lokacie, z czterema punktami straty do Manchesteru United.
Srokom nie udało się zatem powtórzyć niespodziewanego sukcesu Blackburn Rovers z poprzednich rozgrywek. Aczkolwiek ekipa z Ewood Park – mimo że zwycięska – ani przez moment nie cieszyła się równie powszechną sympatią co zespół Keegana. – Uwielbiano nas w całym kraju. Byliśmy drugą ulubioną drużyną wszystkich kibiców Premier League. To strasznie rozczarowujące, że nie zdobyliśmy wtedy żadnego trofeum – mówi Lee Clark, wychowanek Newcastle.
Przed startem kolejnych rozgrywek na St James’ Park ponownie podjęto nieśmiałą próbę ściągnięcia Roberto Baggio. Kiedy ta spełzła na niczym, Keegan zdecydował się pobić światowy rekord transferowy. Zatrudnił wspomnianego już Alana Shearera, dla którego przenosiny do Tyneside oznaczały powrót do korzeni. Po mistrzostwach Europy w 1996 roku Shearer uchodził za jednego z najlepszych napastników Starego Kontynentu, a już na pewno za czołową postać angielskiego futbolu. Klasę udowodnił już wcześniej w ekipie Blackburn, z którą sięgnął po mistrzostwo Anglii. W Newcastle liczono, że snajper także i w swoim ukochanym klubie zacznie natychmiast uzupełniać zakurzoną gablotę kolejnymi pucharami. I początek sezonu zdawał się zwiastować taki właśnie rozwój wypadków. Po dziesięciu kolejkach Newcastle przewodziło w Premier League, a w meczu na szczycie pokonało 5:0 Manchester United.
Keegan miał swój moment słodkiej zemsty na Fergusonie.
Czerwone Diabły zostały upokorzone.
Newcastle United 5:0 Manchester United (Premier League 1996/97)
Po tym spektakularnym triumfie Newcastle popadło jednak – jak na ironię – w kryzys formy. Wydawało się, że został on zażegnany na początku 1997 roku, lecz Keegan najwyraźniej sądził inaczej. Ustąpił ze stanowiska szkoleniowca klubu. Jak zwykle na St James’ Park, zadecydowały zawirowania we władzach. Keegan nie potrafił się dogadać z szefostwem odnośnie kontraktu. Nie podobał mu się też kierunek, w którym zmierza Newcastle. – Po raz pierwszy w życiu nie cieszyłem się z kolejnego treningu. Praca przestała mi sprawiać satysfakcję – stwierdził. Zastąpił go Kenny Dalglish, który również poprowadził Newcastle do wicemistrzostwa.
Od tego czasu Sroki tylko raz – w 2003 roku – uplasowały się na ligowym podium.
The Entertainers przeszli więc do historii. Historii, która obeszła się z nimi nad wyraz łaskawie. Jeśli bowiem przyjrzeć się twardym liczbom z sezonu 1995/96, to kultowa ekipa Keegana w gruncie rzeczy nie dokonała niczego niezwykłego. Sroki zdobyły zaledwie 66 bramek w angielskiej ekstraklasie. Mniej od Manchesteru United, mniej od Liverpoolu, zaledwie o dwie więcej od szóstego w tabeli Evertonu. No a czy ktokolwiek pamięta dziś o tamtym Evertonie jako o super-ofensywnej maszynce, o drużynie showmanów? – Miano The Entertainers nie było do końca zgodne z prawdą i, mimo wszystkich tych doskonałych zawodników, Newcastle nie tworzyło drużyny. Nie chodziło po prostu o to, że nie ćwiczyli gry obronnej na treningach, a bardziej o fakt, że na zajęciach nie poświęcali też w ogóle czasu przygotowaniu taktycznemu. Piłkarze nie pracowali nad ustawieniem, konstruowaniem akcji czy stałymi fragmentami gry – dowodzi Michael Cox.
Z takim podejściem rzeczywiście trudno jest cokolwiek poważnego ugrać.
Choć oczywiście nie można całkowicie deprecjonować ofensywy Srok. Jesienią 1995 roku zespół rzeczywiście przejechał się po konkurencji jak walec, a Keegan namawiał do ofensywnych wypadów nie tylko bocznych, ale i środkowych obrońców. Dopóki działał element zaskoczenia, strategia się świetnie sprawdzała. Lecz w którymś momencie należało zaproponować coś nowego, może coś bardziej wyważonego, a Keegan ani nie chciał, ani nie potrafił tego zrobić.
“Keegan przed meczami nie wspominał ani słowem o rywalach, nie rozpracowywał ich w najmniejszym stopniu. Ograniczał się do odczytywania składu drużyny przeciwnej i obrzucania rywali błotem. Zwykł powtarzać, że w Newcastle żaden z nich by sobie nie pograł”
Michael Cox
No dobra, po części może i Anglik usiłował coś zmienić, usprawnić. Ostatecznie zainstalowanie w zespole takiego napastnika jak Faustino Asprilla w połowie ze wszech miar udanego sezonu musiało wiązać się z taktycznymi przetasowaniami. Przyniosło to jednak znacznie więcej szkód niż pożytku. Indywidualnie kolumbijski snajper robił to, czego od niego oczekiwano, lecz zespół całościowo prezentował się zacznie lepiej, gdy z przodu współpracował duet Ferdinand – Beardsley, perfekcyjnie dobrany w klasycznym ustawieniu 4-4-2. W tym tkwił zresztą największy problem tamtego Newcastle – Keegan kompletnie odpuszczał treningi taktyczne, na zajęciach z zespołem zarządzał wyłącznie małe gierki. Przed meczami udzielał swoim zawodnikom porad w stylu: “siądźcie na nich od początku!” albo “tylko pamiętajcie, żeby strzelić o jednego gola więcej od nich!”. Taki sposób motywowania podopiecznych w jakimś sensie się sprawdził, ale tylko na krótką metę.
Premier League w latach 90. nie przyciągała najlepszych szkoleniowców Starego Kontynentu, ale nie trzeba było Louisa van Gaala czy Fabio Capello, by rozpracować Keegana i pozbawić Newcastle atutów. Sam Kevin uważa natomiast, że o porażce Newcastle nie zadecydowała ani lekkomyślność w defensywie, ani chybione transfery, ani nawet brak zgrania i poleganie wyłącznie na indywidualnościach. – Zabrakło nam doświadczenia, byliśmy naiwni – dowodzi niezbyt odkrywczo Anglik.
Mimo wszystko, Keegan w Newcastle United napisał piękną historię. Przeistoczenie zespołu rozpaczliwie walczącego o utrzymanie na zapleczu ekstraklasy w ekipę walczącą o mistrzostwo Anglii w tak krótkim czasie to wyczyn godny uznania. – Podobno nikt nie pamięta wicemistrzów – stwierdził Keegan w rozmowie z “FourFourTwo”. – Ale akurat nas zapamiętano. Byliśmy drużyną, którą doceniono w całym kraju. Daliśmy kibicom niezapomniane widowisko.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Eintracht kasuje fortunę na napastnikach. Ale żaden jeszcze nie wypalił
- Mistrzostwo skautów Lens. Abdukodir Chusanow — od Białorusi do Premier League
- Zabiera biednym, daje bogatym. Czy Jim Ratcliffe ukradnie ludziom Manchester United?
fot. NewsPix.pl
ŹRÓDŁA: Kevin Keegan – “My Life in Football: The Autobiography”; Paul Gascoigne – “Gazza: My Story”; Bobby Robson – “Farewell But Not Goodbye: My Autobiography“; Alex Ferguson – “Managing My Life: My Autobiography”; Michael Cox – “The Mixer: The Story of Premier League Tactics, from Route One to False Nines”; Keith Gillespie – “How Not to be a Football Millionaire”; Ged Clarke – “Newcastle United: Fifty Years of Hurt”; Kevin Keegan on Liverpool v Newcastle, 1996: “I still have nightmares about how we threw the title away”, “Howay the entertainers: Reliving Newcastle’s 1995/96 title challenge, by the players”.