Władimir Zografski w 2011 roku na mistrzostwach świata juniorów pokonał Stefana Krafta. Od tamtego czasu broni honoru bułgarskich skoków narciarskich w Pucharze Świata. Choć ma sporo związków z Polską – jego żona jest naszą rodaczką, razem mieszkają w Zakopanem – to sam zainteresowany mówi, że niezmiennie czuje się Bułgarem.
Skokami zajął się, chcąc kontynuować rodzinną tradycję, a jego pierwszym idolem był Adam Małysz. W rozmowie z Weszło Zografski opowiedział o perspektywach tej dyscypliny w swoim kraju oraz niespotykanej “gościnności” kadry Niemiec. Skoczek zdradził też główną przyczynę, przez którą nie może przenieść dobrych wyników z lata na sezon zimowy. – Cierpię na bezsenność. Jak wiemy, kiedy człowiek nie śpi, to ciało nie regeneruje się w odpowiedni sposób. Wtedy nie ma się energii i to jest największy problem, który obecnie posiadam – stwierdził Władimir.
KACPER MARCINIAK, SZYMON SZCZEPANIK: Od 2022 roku mieszkasz w Zakopanem. Od 2019 roku jesteś mężem Polki, Agnieszki. Z naszego kraju pochodzą też twoi trenerzy, Grzegorz Sobczyk i Andrzej Zapotoczny. Czujesz się już trochę Polakiem?
WŁADIMIR ZOGRAFSKI: Nie, cały czas jestem Bułgarem. Ale powiem w ten sposób: wcześniej w swoim życiu mieszkałem w Słowenii. Przez dziesięć lat żyłem też w Austrii. Jeśli mam wybierać pomiędzy Austrią, Słowenią i Polską, to w waszym kraju czuję się najlepiej.
Rodzina, którą masz na miejscu, zapewne ma na to wpływ.
Nie tylko ona. Polacy posiadają podobną mentalność do Bułgarów, dlatego łatwiej mi się z nimi porozumieć. Języki może nie są aż tak podobne, bo polski jest dość ciężki, ale ludzie są bardziej otwarci.
Poza kwestiami kulturowymi, posiadasz też tutaj lepsze warunki do trenowania skoków.
Mieszkając w Zakopanem na pewno tak. To małe miasto, ale niczego w nim nie brakuje. Wszystko jest blisko, mam dostępne skocznie od K60 do K125. Kiedy potrzebujemy czegoś na siłowni czy do innych zajęć, to udaje się to zorganizować.
Jak się zostaje skoczkiem narciarskim w Bułgarii? To nie jest popularny sport w twoim kraju.
Obecnie nie, ale wcześniej był. Może nie tak samo, jak w Polsce, jednak w latach 80. i na początku 90. ludzie w Bułgarii oglądali ten sport. Mieliśmy w kraju dużo zawodników i swoje skocznie [kompleks w Musale z obiektem K90, przestał być używany w 2000 roku – dop. red.]. Później w naszym kraju upadł komunizm. W nowym systemie podupadły też skocznie.
Ja zostałem skoczkiem, bo kontynuowałem rodzinną tradycję – mój ojciec do 1994 roku też skakał. Z kolei w 2004 roku prezes naszej federacji narciarskiej, który rządził wtedy pierwszy rok, chciał odbudować skoki. Zbudowano wtedy małą skocznię w Samokowie, skąd pochodzę. Mój tata wtedy zastał trenerem i zapytał, czy chcę spróbować skakać. Taki był mój początek.
Ojciec miał spory wpływ na to, że zacząłeś skakać?
Nie było żadnego nacisku z jego strony. Skoki mi się podobały. Od zawsze lubiłem ekstremalne sporty. Kiedy zaczynałem, to nasza sytuacja w tym sporcie w Bułgarii była zresztą trochę lepsza. Mieliśmy większą grupę, dwudziestu dzieciaków. Zawsze w trakcie obozów mieliśmy wiele radości.
Kiedy była okazja i spadało sporo śniegu, to usypywaliśmy własne skocznie. Obecnie to tak nie wygląda, bo generacja jest trochę inna. Dzieci nie spędzają tyle czasu na zewnątrz. Kiedy ja byłem młody, to na ulicach po ósmej wieczorem było jeszcze pełno dzieciaków. Teraz w Bułgarii tego nie widać – mimo tego, że obecna młodzież ma więcej miejsc do uprawiania sportu, boisk i po prostu więcej możliwości.
Miałeś swoich pierwszych idoli w tym sporcie?
Tak. Kiedy oglądaliśmy skoki, to zawsze kibicowałem Adamowi Małyszowi, który w 2001 czy 2002 roku był najlepszy.
Za młodu osiągnąłeś w tym sporcie wielki sukces. W 2011 roku zdobyłeś mistrzostwo świata juniorów, wygrywając między innymi ze Stefanem Kraftem. Ten wyczyn odbił się echem u ciebie w kraju?
Moja wygrana wtedy wpłynęła na większą popularność skoków w Bułgarii. Również dzięki igrzyskom olimpijskim ten sport pokazano w naszej telewizji. Była wtedy chęć, by wybudować większą skocznię, ale niestety nie udało się zrealizować tej inwestycji.
Władimir Zografski w 2011 roku
Skoczkowie z krajów, w których ta dyscyplina nie jest tak popularna, zwracają uwagę na to, że same federacje narciarskie niechętnie do niej podchodzą. Traktują ją jak zbędny luksus. Jak to wyglądało u ciebie w Bułgarii?
Uważam, że w Bułgarii mamy jedną z najlepszych federacji. Prezes i zarząd dają nam to, czego potrzebujemy. Oni chcą posiadać skoki na dobrym poziomie, ale problem pojawia się przy budowie infrastruktury. By powstał większy obiekt, ministerstwo kraju dawniej musiałoby zainwestować 20-30 milionów. A w obecnych czasach pewnie nawet 40-50. Ale takie środki musiałoby wyłożyć państwo, bo federacja nie jest od budowy skoczni. Przy takiej inwestycji zawsze powstanie pytanie: dlaczego akurat skocznia? Za 50 milionów mogliby wybudować dziesięć stadionów czy boisk treningowych, których każdy mógłby używać. Pod tym względem skoki to specyficzny sport. Jednak mam nadzieję, że kiedyś uda się stworzyć większą skocznię. Obecnie staramy się o zorganizowanie zimowych igrzysk olimpijskich młodzieży w 2028 roku. Jeśli uda nam się zdobyć prawa do tego wydarzenia, to skocznia na pewno powstanie.
Trzeba przekonać społeczeństwo, że warto to zrobić. Niektórzy mogą narzekać na to, że państwo wydało 30 czy 40 milionów na coś, co ich nie interesuje.
To nie tak, że kibiców nasz sport nie interesuje, chodzi bardziej o strukturę finansowania sportu w Bułgarii. Każda dyscyplina walczy o środki dla siebie. Kiedy ministerstwo mówi, że ma plan coś wybudować, to przychodzą ludzie z piłki nożnej, koszykówki czy sportu, w którym aktualnie odnosimy jakieś sukcesy i mówią, że te pieniądze im bardziej by się przydały. Dlatego to zawsze jest dość ciężka walka.
Co do zawodników – jakie Bułgaria obecnie posiada struktury w skokach? Macie jakieś zaplecze młodych zawodników?
Aktualnie posiadamy ponad dwadzieścia dzieci, które trenują ten sport. Mamy też sporą grupę dziewczynek w wieku 9-12 lat. Więc jakieś zaplecze zawodników u nas jest. Ale oczywiście nie można go porównać do biegów czy zjazdów, gdzie tych dzieci trenuje pewnie około tysiąca.
Jakimi skoczniami aktualnie dysponujecie?
Posiadamy dwa kluby sportowe, jeden w Samokowie, a drugi w Sofii. Ogólnie mamy w kraju dwie skocznie, jednak to są obiekty przeznaczone dla dzieci: K8 i K12. Jednak całość nie wygląda tak profesjonalnie, jak w Polsce.
Jak wygląda wsparcie twojej osoby od strony federacji? Możesz liczyć na jakieś stypendia czy sponsorów, których związek jest w stanie załatwić?
Federacja jako taka finansuje kadry narodowe, a takie rzeczy jak stypendia otrzymuje się przez ministerstwo sportu.
A co ze sprzętem? W końcu musisz nadążać za nowinkami technicznymi. Austriacy dysponują całym centrum, w którym opracowują nowe technologie. Czy ty możesz w jakiś sposób podpatrzeć te najlepsze kadry?
Ogólnie nie miałem takiej możliwości, jednak w tym sezonie współpracujemy z reprezentacją Niemiec. Dzięki ich kadrze otrzymujemy dużo pomocy. Wszyscy nas tam bardzo dobrze traktują, czujemy się, jakbyśmy byli w jednej reprezentacji. Udostępniają nam praktycznie wszystko to, co sami posiadają. To działa też w drugą stronę, bo moi trenerzy pomagają też im, kiedy zajdzie taka potrzeba. Pod tym kątem obecny sezon jest bardzo dobry. Wręcz sam jestem zaskoczony, że Niemcy tak głęboko wpuścili nas w swoje struktury, bo skoki to wojna, w której wszystkie nacje są zamknięte. (śmiech) My natomiast od początku mieliśmy otwarte drzwi.
Nowe przepisy co do kombinezonów wam doskwierają? Te wszystkie przeliczniki, pomiary, ograniczona liczba strojów?
Ja myślę, że to dobry kierunek ze strony FIS-u. Bułgaria to mała federacja. Nawet, kiedy robi wszystko, co w jej mocy, to i tak nie mamy możliwości zrobienia kilkudziesięciu kombinezonów jak Austriacy i Norwegowie. Teraz szanse się wyrównują. Warto zresztą popatrzeć na Formułę 1, która stara się kontrolować te wyścigi zbrojeń. Jeśli u nich to działa, to czemu u nas miałoby nie zadziałać?
Posiadasz też doświadczenie z trenowaniem z reprezentacjami innych krajów?
Dawno temu trenowałem też ze Słoweńcami, kiedy przygotowywałem się do sezonu w ich kraju. Wtedy jednak nie było tak, jak teraz. Oczywiście też fajnie wspominam tamtą współpracę, jednak obecna z Niemcami układa się dużo lepiej.
Pracujesz z polskimi trenerami, Grzegorzem Sobczykiem i Andrzejem Zapotocznym. Jak wygląda ta współpraca?
Bardzo dobrze. Już na samym początku, kiedy zaczynaliśmy współpracować trzy lata temu, zarówno Grzegorz jak i Andrzej, który jest asystentem, szybko udowodnili, że nasza wspólna działalność to najlepsze, co mogliśmy zrobić. Przez ten czas zmieniliśmy całą technikę mojego skoku, ale to zrozumiałe. Każdy kraj ma swoją wizję skakania, więc trenując wcześniej w Słowenii zaskoczyło mnie to, że podejście Grzegorza i Andrzeja było całkowicie inne. Dla mnie jednak okazało się ono lepsze, łatwiejsze do zrozumienia.
Grzegorz Sobczyk, Władimir Zografski i Andrzej Zapotoczny
Możesz wskazać konkretny element, który uległ zmianie w twoich skokach?
Powiedziałem o całej technice, ale rozbijając ją na drobniejsze rzeczy, zmieniło się wszystko: pozycja najazdowa, wybicie, faza lotu, kończąc na lądowaniu. Wszystko jest całkowicie inne, więc zmianie nie uległa tylko jedna rzecz, ale właśnie cała technika skoku, od ruszenia z belki po jego zakończenie.
Znajdujesz się obecnie na swoim rekordowym, 26. miejscu w Pucharze Świata. Czujesz, że idziecie w zadowalającym kierunku?
Moje skoki na pewno nie są jeszcze tak dobre, jak mogłyby być. Jak mówiłem: ten sezon zaczęliśmy trochę inaczej, trochę później. Nie mogliśmy trenować na sto procent. Trochę się oszczędzaliśmy. Mam więc nadzieję, że najwyższa forma nadejdzie w drugiej części sezonu. Taki był nasz cel i do tego dążymy.
A jesteś w stanie określić, w którym elemencie masz największe braki?
Wszędzie dałoby się coś poprawić. Pozycja najazdowa nie jest do końca taka, jaka powinna. Wyjście z progu idealnie wyszło mi w tym sezonie tylko z dwa, trzy razy. Na przykład w Engelbergu, gdzie w pierwszym konkursie zająłem ósme miejsce, a drugim po pierwszej serii byłem jedenasty. Ale nawet wtedy miałem jeszcze spore rezerwy w fazie lotu. Zatem cały czas mamy nad czym pracować.
Jesteś typem zawodnika, który od razu po skoku biegnie do kamery i musi wszystko przeanalizować?
Nauczyłem się w tym sezonie od Niemców, że nie ma co od razu robić analizy. Jesteś po zawodach, to jesteś po zawodach. Człowiek musi odpoczywać. Wyłączyć głowę. Dopiero następnego dnia, kiedy emocje opadną, siadasz i analizujesz. Na początku takie podejście mi się nie podobało, ale teraz widzę, że jest to dla mnie znacznie lepsze.
Jakie masz cele do końca tego sezonu?
Imprezy jak igrzyska czy mistrzostwa świata zawsze są głównym punktem sezonu. Ale moim celem jest robić to, co mam robić i wyciągać kolejne wnioski razem ze sztabem. Co miejmy nadzieję sprawi, że z konkursu na konkurs będę coraz lepszy.
Motywują cię sukcesy Gregora Deschwandena? Szwajcar pokazał, że dobrą formę z lata da się przekuć na dobre skakanie zimą, gdzie także jest w czołówce. Przypomnijmy, że ty wygrałeś z nim Letnie Grand Prix w 2023 roku.
Po pierwsze, bardzo cieszę się z jego sukcesów, bo Gregor prywatnie jest fajnym człowiekiem i bardzo go lubię. Letnie Grand Prix dwa lata temu było bardzo interesujące, bo do końca walczyliśmy o zwycięstwo. Rywalizacja trwała przez dziewięć zawodów, a jemu zabrakło do mnie tylko 22 punktów.
A dlaczego ja nie mogłem przenieść dobrego lata na zimę? Pojawił się u mnie problem ze snem i regeneracją. Przez to w zimie nie mogłem pokazać tego, jaki progres poczyniłem w lecie. Dalej zmagam się z tym problemem, ale myślę, że kiedy to się poprawi, to wyniki będą całkowicie inne.
Dlaczego nie mogłeś się odpowiednio zregenerować?
Cierpię na bezsenność. Jak wiemy, kiedy człowiek nie śpi, to ciało nie regeneruje się w odpowiedni sposób. Wtedy nie ma się energii i to jest największy problem, który obecnie posiadam. Wszystko zaczęło się w sezonie Letniego Grand Prix dwa lata temu w Szczyrku. Wtedy jednak pomogło mi to, że w lecie zawody nie są rozgrywane co weekend, co pomagało mi w regeneracji. W zimie nie ma szans na odpowiedni odpoczynek, bo skaczemy co weekend.
Czyli twoja przypadłość paradoksalnie wynika z przemęczenia, a nie na przykład stresu w związku z nadchodzącymi zawodami?
Kiedy przeprowadziliśmy badania, to ten czynnik też braliśmy pod uwagę. Jednak tego lata oraz obecnie nie odczuwam stresu przed konkursami, a problemy ze snem dalej są. Aktualnie współpracujemy z psychologiem i sporo zrobiliśmy na polu mentalnym, ale bezsenności jeszcze nie udało nam się zwalczyć.
W ciągu ostatnich dwóch lat znacznie poprawiłeś swoje rezultaty. Zastanawiam się, czy poza zmianą warunków pomogło ci też to, że jesteś na miejscu razem z rodziną?
Na pewno to dużo daje, kiedy po zawodach możesz przyjechać do domu, spędzić czas z rodziną czy spotkać się ze znajomymi. Wcześniej było tak, że kiedy trenowałem w Słowenii, to reszta zawodników wyjeżdżała, a ja siedziałem sam w hotelu. To było dosyć ciężkie. Później, w trakcie sezonu nie było przerwy od skoków, ciągle byliśmy na wyjazdach, co też jest trudne pod względem psychicznym.
Kilka miesięcy samotności.
Nawet więcej. Wiadomo, że letni sezon jest u nas bardzo ważny, do niego też trzeba się przygotować. W domu bywałem przez półtorej do dwóch miesięcy, zaraz po zakończeniu sezonu zimowego.
Możesz powiedzieć, że Zakopane to twoja domowa skocznia?
Ciężko powiedzieć, bo to nie jest moje ulubione miejsce do skakania. Wiadomo, w tym mieście mieszkam na co dzień i sporo trenuję, ale akurat częściej na Średniej Krokwi, która bardziej mi się podoba. Po przeprowadzonym remoncie Wielkiej Krokwi miałem też zresztą swoje problemy z osiąganiem dobrych wyników w Pucharze Świata.
Która skocznia jest w takim razie twoją ulubioną?
Kiedy człowiek skacze dobrze, to wszystkie są fajne. Oprócz kilku – na przykład Klingenthal, które zawsze mi nie pasowało.
Kamil Stoch często mówił, że skocznię Holmenkollen najchętniej wysadziłby w powietrze.
Aż tak daleko bym nie szedł. (śmiech) Traktuję to jako “challenge”. Kiedy wreszcie osiągniesz dobry wynik na skoczni, której nie lubisz, to cieszysz się podwójnie.
Wracając do ulubionych obiektów: byliśmy pewni, że wspomnisz o Szczyrku. W 2023 roku skoczyłeś tam 106,5 metra, co było letnim rekordem skoczni. Ostatnio ustanowiłeś natomiast zimowy rekord – 103,5 metra. Co sprawia, że tak dobrze tam skaczesz?
Nie wiem. Po prostu kiedy występuje w Szczyrku albo w Stams, to wszystko układa się świetnie. Zero problemów. Nie mam pojęcia, co jest na rzeczy. Ale coś na pewno.
Ostatnio przeżywasz lepszy czas, ale trzy, cztery lata temu wpadłeś w pewien kryzys. Co było jego przyczyną?
Cóż, to, że byłem wszędzie sam, na pewno mi nie pomagało. Nie miałem za bardzo z kim trenować. Kiedy to się zmieniło i przyjechałem do Polski, od razu zrobiło się łatwiej.
Miałeś momenty, kiedy myślałeś, że może skoki nie są dla ciebie?
Czasem tak bywało. Ale generalnie skoki są czymś, co naprawdę lubię. Dają zastrzyk adrenaliny, z którego ciężko zrezygnować. Do tego miałem w głowie słowa różnych trenerów, którzy zawsze widzieli we mnie potencjał. Czułem, że moja kariera jest jak puzzle, które trzeba poukładać.
Wyobrażasz sobie, że dziesięć lat dalej będziesz skakać? Jak choćby Manuel Fettner?
Aż tak to chyba nie. (śmiech) Mój plan jest na razie taki, że trenuję do następnych igrzysk olimpijskich. A potem zobaczymy, co będzie. Są przykłady zawodników, którzy pokazują, że w wieku trzydziestu kilku lat można skakać na wysokim poziomie. Ale myślę, że wtedy też zaczynają się pojawiać braki fizyczne. Przede wszystkim gorsza koordynacja, która jest w naszym sporcie bardzo ważna.
Władimir Zografski po zwycięstwie w Letnim Grand Prix w 2023 roku
Opłacało się zacisnąć zęby i przetrwać te trudniejsze sezony, bo twoja współpraca z Grzegorzem Sobczykiem zaczęła się układać świetnie. Wygrana w Letnim Grand Prix dała ci zastrzyk wiary oraz motywacji?
Wiary nigdy nie brakowało. Ale niestety zawsze przydarzało się coś, co nie pozwalało nam pokazać tego potencjału.
Jeśli chodzi też o perspektywę sztabu: trudno jest prowadzić jednego zawodnika. Będą w konkursie słabe warunki, albo dyskwalifikacja, i już masz po zawodach. Żeby przetestować różne rozwiązania potrzebujesz znacznie więcej czasu, niż jak trenujesz Austriaków czy Niemców i masz w Pucharze Świata pięciu czy sześciu skoczków.
Co musiałoby się stać, że Bułgaria wystąpiła w konkursie drużynowym? Wiele musiałoby się u was zmienić?
Myślę, że nie. Jeśli zbudujemy w kraju jedną skocznię czy jeden kompleks treningowy, to w końcu uda nam się tego dokonać. Popatrzymy na Kazachstan. W latach 2000-2010 ich sytuacja była taka, jaka u nas. Potem pojawiła się lepsza infrastruktura. I od jakiegoś czasu regularnie występują w konkursach drużynowych. Oddają dzięki temu więcej skoków i co roku idą do przodu.
Teraz pojawiły się jeszcze konkursy duetów.
Tak. Potrzebowałbym tylko jednego kolegę, żeby w nich wystąpić. Ale nasza młodzież jest jeszcze w takim wieku, że potrzebuje kilku dobrych lat, aby dostać się do Pucharu Świata – skoro dzisiaj mówimy o na przykład dwunastolatkach. Ale myślę, że prędzej czy później Bułgaria uzbiera większą ekipę.
Wyczuwamy trochę żalu, że możesz tego nie doczekać.
Nie, absolutnie. Jestem bardzo podekscytowany. I myślę, że przyszłość może przynieść nam w Bułgarii ciekawe zmiany.
ROZMAWIALI KACPER MARCINIAK I SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o skokach:
- Szef skoków: „Za pięć lat w Pucharze Świata będzie się skakać po 270 metrów” [WYWIAD]
- Wąsek pilnym uczniem, dostateczny Stoch. Oceniamy Polaków po PŚ w Zakopanem
- Czy Polacy kochają skoki miłością bezwarunkową?
- “Ludzie pisali mi, że powinienem umrzeć. Jestem przyjacielem, a dzień później wrogiem” [WYWIAD]