Podobno łatwiej tam o niedźwiedzia polarnego niż kogoś, kto choć raz w życiu kopnął piłkę i jakoś nie mamy powodów, żeby w to nie wierzyć. Jest zimno, jest śnieg, jest lód, jest długi dzień i długa noc. Svalbard nie słynie z zamiłowania do sportu – najczęściej kojarzy nam się z najdalej na północ wysuniętymi ludzkimi siedliskami i światem, za którym tęsknią wszyscy zimiarze i poszukiwacze nadmiaru spokoju. To naprawdę koniec świata, choć nie tak odległy i niedostępny, jak mogłoby się wydawać…
Po pierwsze i najważniejsze – da się tam zagrać w piłkę nożną. Głównie na hali, nie jest to najbardziej popularna forma spędzania wolnego czasu, ale tak – da się. Podtrzymuje się tu nawet miejscowy klub piłkarski, ale nie łatwo o rozgłos i branie udziału w jakichkolwiek rozgrywkach. Z perspektywy umiejscowionego w Polsce biurka i wygodnego fotela trudno powiedzieć, czy oficjalny zespół piłkarski pod egidą wielosekcyjnego Svalbard Turn faktycznie tam istnieje, bo i tak od zawsze zdawał się on mieć charakter typowej efemerydy. Raz coś grali z rezerwami rezerw rezerw znanych ludzkości drużyn, innym razem nie. Zgłosili się do młodzieżowego Pucharu Norwegii albo nie zgłosili. Chciało im się, ale czasem też nie.
I przede wszystkim – raz coś było o nich wiadomo, a innym razem w sieci panowała kompletna cisza.
Nic zresztą dziwnego, bo wielkie mrozy i charakterystyczna dla tego zakątka ziemi izolacja nijak nie sprzyjają rozwojowi piłki nożnej i czegoś na kształt dziennikarstwa sportowego. Wiadomo więc tylko trochę, a źródła to w najlepszym wypadku blogi prowadzone przez mieszkańców Svalbardu, wśród których znajdziemy nawet totalnych futbolowych zapaleńców, zakochanych w angielskim Liverpoolu.
Svalbard kopie piłkę. I w sumie tyle
Jeden artykuł – istnieje drużyna piłkarska ze Svalbardu, kropka. Drugi – istnieje drużyna piłkarska, grają na hali, jest zimno, kropka. Trzeci – istnieje drużyna piłkarska ze Svalbardu, kropka. W pewnym momencie musiałem poważnie rozważyć, czy pisanie o tym ma jakikolwiek sens, ale żal mi było włożonej już pracy, więc się uparłem i odkopałem więcej materiału.
Ślady tamtejszego sportu podobno można odnaleźć jeszcze w okresie trwania pierwszej wojny światowej, ale w tym wypadku trzeba na słowo uwierzyć władzom Svalbard Turn – wielosekcyjnego klubu z siedzibą w największej na Svalbardzie miejscowości, Longyearbyen. Klub oficjalnie istnieje dopiero od roku 1930, lecz wcześniej w sposób mniej lub bardziej zorganizowany przeprowadzano lokalne zawody w paru dyscyplinach. Coś na kształt meczu z okazji dnia sąsiada czy innego święta miasta. Piłka nożna jest więc na Svalbardzie tak stara jak firma, która swoją działalność opiera na wydobywaniu ukrytych tam złóż węgla – Store Norske. Dzięki takiej koincydencji łatwiej o dowody, bo firma lepiej dbała o jakąkolwiek dokumentację niż piłkarscy zapaleńcy.
– Od wczesnych lat istnienia Store Norske niewiele wiemy o zajęciach sportowych w Longyearbyen. Pisemne relacje z początków działalności przedsiębiorstwa górniczego są skąpe, ale zawierają informacje na temat obiektów rekreacyjnych dla ludności miasta, której liczba stale rosła od około 150 osób w 1916 roku, do ponad 500 w roku 1930 – czytamy w jubileuszowej kronice wydanej przez Svalbard Turn pięćdziesiąt lat od założenia klubu. – Longyearbyen było społecznością czysto męską, którą charakteryzowała przede wszystkim ciężka praca. Tubylcy byli jednak głodni wszystkiego, co mogłoby przełamać codzienną monotonię – napisano już prawie pół wieku temu.
Od początku było jednak jasne, że prowadzenie klubu piłkarskiego w tak nieprzyjaznych okolicznościach przyrody będzie graniczyło z cudem. Ten cud zaraz skończy sto lat.
Dowody? Proszę bardzo
Istnieje kilka nieźle udokumentowanych momentów w historii svalbardzkiego futbolu. Ten najodleglejszy sięga 1969 roku, kiedy w Longyearbyen rozegrano piłkarski dwumecz – miejscowa ekipa zmierzyła się z reprezentacją osady Pyramiden, w której lata temu tętniło jeszcze życie. Teraz to miasto-widmo opuszczone przez operujących tam wcześniej Rosjan pod koniec XX wieku. W historii piłkarskiej mroźnego archipelagu udało się mu jednak zapisać remisem i wygraną ze Svalbard Turn (2:2 i 3:1). Dlaczego to takie ważne? Otóż z wydarzenia ostało się zdjęcie, które udostępnił światu Svein-Arne Berntsen:
Piłka nożna na końcu świata to nie mit!
Sporym problemem, jak łatwo się domyślić, była w przeszłości piłkarska infrastruktura, której potrzeba było jakiegoś geniusza, by boiska pokryły się zieloną murawą. Taki się jednak na Svalbardzie nie objawił i w związku z tym arenom futbolowym zdecydowanie bliżej było do w miarę równych ziemistych klepisk niż znanych w czasach współczesnych płyt sztucznych, używanych powszechnie na północnych krańcach Europy i nie tylko tam.
Typowe boisko piłkarskie na Svalbardzie. Przed państwem “stadion” w Barentsburgu – drugim co do wielkości osiedlu ludzkim na całym archipelagu
W czasach nam nieco bliższych, w ostatniej dekadzie, też przez chwilę było o svalbardzkiej piłce trochę głośniej. Piłkarze Svalbard Turn w 2015 roku wzięli udział w rozgrywkach o młodzieżowy Puchar Norwegii. Występ opisywano jako “przygodę” i “wspaniałą zabawę”, bo też nic lepszego nie można było na jego temat powiedzieć. Turniej zakończyła się dla reprezentacji z końca świata pięcioma porażkami w pięciu meczach, paroma bardzo dotkliwymi – wyniki 0:15, 0:13 czy nawet 1:13 chluby raczej nie przynoszą. Mimo to przekaz był bardzo pozytywny i nikt w Longyearbyen nie miał zamiaru narzekać na swoich reprezentantów. Tak miało być.
Mieszkańcy Longyearbyen na pewno byli dumni z drużyny Svalbard Turn
Najlepiej więc czują się mieszkańcy archipelagu Svalbard wtedy, gdy taplają się we własnym sosie. Najbardziej przyjaznym dla nich środowiskiem jest niewątpliwie wielofunkcyjna hala w Longyearbyen i rozgrywki towarzyskie w kilku różnych dyscyplinach sportowych, także futsalu.
Miłość na odległość
Nie ma bardziej wysuniętych na północ osad ludzkich niż te na Svalbardzie, ale fakt ten nie przeszkadza miejscowym w pałaniu miłością do europejskiej piłki. Właściwie angielskiej piłki. A już tak bardzo dokładnie rzecz ujmując – ekipy Liverpoolu. Historia svalbardzkiego fanklubu zespołu z Anfield Road to pewnie jedna z najbardziej niedorzecznych w świecie fanów futbolu. Dziwna, niecodzienna i trochę zwariowana.
Oficjalny fanklub The Reds powstał na Svalbardzie w roku 2011 i od razu zyskał miano najbardziej wysuniętej na północ organizacji kibicowskiej. Tytuł godny tego, jak wielką pasję dzielą członkowie całej organizacji. Na pomysł zrzeszenia się w ramach mniej lub bardziej sformalizowanej organizacji wpadł Thomas Nilsen, który już po dwunastu miesiącach działalności Liverbirds Svalbard chwalił się swoim dzieckiem w ten sposób:
– Kiedy się tu przeprowadziłem, jedną z pierwszych rzeczy, jakie chciałem zrobić, było stworzenie miejsca, w którym mogliby się zebrać wszyscy, którzy kibicują Liverpoolowi. Wiedziałem już, że tu, w Longyearbyen, jest kilku sympatyków The Reds… – przypomina sobie początki Nilsen, którego cytuje strona prowadzona przez fanów ekipy z Anfield Road zamieszkujących kontynentalną część Norwegii. – Naszym miejscem spotkań jest teraz Barents Pub w Longyearbyen. Tam mamy ceny członkowskie za przekąski i napoje oraz oglądamy mecz na dużym ekranie – dodał szef fanklubu, który wówczas liczył ledwie dwudziestu członków.
Mroźna aura nie jest straszna żadnemu członkowi Liverbirds Svalbard
Dziś jest ich już trochę więcej i wspólnie cieszą się z nie tak dawnych sukcesów ukochanej drużyny. Prawdziwy wybuch czerwonej euforii opanował Svalbard podczas finału Ligi Mistrzów z sezonu 2018/2019. Liverbirds Svalbard świętowali jeszcze zanim piłkarze wybiegli na boisko – ulicami Longyearbyen przeszła uroczysta parada głośnych kibiców, którzy przy akompaniamencie gitary wyśpiewali pewnie wszystkie piosenki zagrzewające zwykle do boju Liverpool. Triumf The Reds w meczu z Tottenhamem zakończył się całonocną fetą. A właściwie całodzienną, bo na Svalbardzie panował akurat dzień polarny…
Tylko wariaci są coś warci
W niektórych miejscach Svalbardu problemem nie do obejścia staje się kiepski dostęp do telefonii komórkowej i, co za tym idzie, Internetu. Nilsen przyznaje, że jest to pewien kłopot, ale w fanklubie wyznaje się jedną, bardzo ważną zasadę:
– Nawet jeśli znamy wynik, nie ma miejsca na spoilery. Jeśli ktoś nie oglądał meczu, to nie psujemy mu zabawy. Często robimy też tak, że po powrocie do miasta w ogóle nie korzystamy z telefonów, dopóki nie obejrzymy meczu – żaden z nas nie chce poznać wyniku, dopóki sam nie zobaczy, jak spisali się nasi chłopcy – mówi szef Liverbirds Svalbard cytowany przez Liverpool Echo. – Robimy też jednak wszystko, by jak najczęściej oglądać Liverpool na Anfield, ale nie jest łatwo, bo to ponad 4,5 tysiąca kilometrów. Ale co z tego? Warto i tak tam jeździć – zapewnia Nilsen.
Poświęcenie jego i jemu podobnych sprawiło, że Svalbard odwiedziła nawet jedna z legend Liverpoolu, Phil Neal. Czterokrotny zdobywca Pucharu Europy przeżył na krańcu świata wspaniałą przygodę, którą o wyjątkowe atrakcje uzupełnili niezawodni kibice z Liverbirds Svalbard.
Phil Neal przeżył na Svalbardzie wspaniałą przygodę
– Wsadziliśmy go na skuter śnieżny, ale on nie był chyba na to gotowy. Trzeba pamiętać, że nigdy nie przeżył takiej zimy jak my i nigdy wcześniej nie prowadził tego typu maszyny – opowiadał Liverpool Echo Nilsen. Ugoszczony przez lokalsów Neal nie uciekł jednak przerażony ze skutej lodem krainy. Wręcz przeciwnie – poczuł się na Svalbardzie wyśmienicie i odwiedził nawet szkółkę piłkarską w Longyearbyen. Jego wizyta zaowocowała ostatecznie niemałym zainteresowaniem kolejnych byłych piłkarzy The Reds. Dość powiedzieć, że kilka lat później trenerzy młodzieży ze szkoły piłkarskiej należącej do Jamiego Carraghera odwiedzili Svalbard poprowadzeni przez kolejną legendę Liverpoolu, bramkarza Bruce’a Grobbelaara.
Byle sadzonka umrze, ale futbol nigdy
Pasja, która rozpala serce Liverbirds Svalbard nie zgaśnie – co do tego można mieć pewność. Kibice, piłkarze-amatorzy i śnieg mogą iść w parze (tu właściwie w tercecie), choć nikt nigdy nie założyłby, że futbol jest w stanie przeżyć także na północnym krańcu świata. A żyje, ma się całkiem nieźle i robi, co może, żeby w niekorzystnych warunkach przetrwać.
Ba! Rozwija się wręcz, bo w świecie, który zdominowany jest przez pracę, niezwykle potrzebnym zdaje się również hobby. Sport spełnia wszystkie kryteria doskonałego zajęcia na czas wolny, którego na Svalbardzie nie ma wcale tak wiele. I daje radość, której czasem próżno szukać w ciemnościach nocy polarnej…
– Jedyne światło, jakie mamy, pochodzi wówczas od księżyca i zorzy polarnej. Wtedy dobrze jest mieć miejsce, w którym można się zebrać, aby oglądać grę Liverpoolu. Rozjaśniają nasz dzień w każdy weekend, ale też w meczach pucharowych w środku tygodnia – zapewnia zawsze rozpromieniony Nilsen.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- To się dzieje naprawdę. Szczęsny jedną nogą w El Clasico
- Odstawieni, niechciani, kontuzjowani. Odeszli z Ekstraklasy za wielką kasę, teraz rozczarowują
- Lech, Raków i naparzanka o piłkarzy. Dlaczego Gisli Thordarson wybrał Poznań?
- Raków chce Imada Rondicia. Widzew odrzuca kiepskie oferty. Co dalej?
- “Wybitna jednostka”. Jak Amerykanie kupili Polaka z 1. ligi za 2 mln euro
Fot. Liverbirds Svalbard / Svalbardposten