Reklama

Trela: Najbardziej pokręcona kariera współczesnego futbolu. Martin Hinteregger na skraju światów

Michał Trela

Autor:Michał Trela

05 stycznia 2025, 09:24 • 10 min czytania 15 komentarzy

Krótko po wygraniu Ligi Europy, w wieku 29 lat zadzwonił do trenera, by powiedzieć, że już nie przyjdzie na trening. Zrezygnował z milionów, które gwarantował mu kontrakt u uczestnika Ligi Mistrzów i wrócił do austriackiej wioski, by grać w V lidze, pić piwo z kumplami, jeść, kiedy będzie głodny i spać, gdy się zmęczy. Po dwóch i pół roku na emeryturze Martin Hinteregger równie niespodziewanie postanowił wrócić do zawodowstwa. O niecodziennych losach nietuzinkowej postaci.

Trela: Najbardziej pokręcona kariera współczesnego futbolu. Martin Hinteregger na skraju światów

Mało kto może o sobie powiedzieć, że ostatni mecz w karierze rozegrał w półfinale Ligi Europy. Trwał dla niego siedem minut, a włókno mięśniowe, które wtedy naderwał, kosztowało go udział w finale. To, że w nim nie wystąpił, nie odebrało mu jednak statusu kluczowej dla triumfu Eintrachtu Frankfurt postaci. Był przecież filarem defensywy w wygranych rywalizacjach z Barceloną, West Hamem, czy Betisem. A po całej Europie niosła się śpiewana przez frankfurckich kibiców pieśń „Hinti army now”. Nikogo nie dziwiło więc, że do świętowania był pierwszy. Jeszcze kilka dni po triumfie w Sewilli krążyły po mediach społecznościowych filmiki, na których idol fanów spontanicznie pojawiał się w jakiejś knajpie, a cały Frankfurt traktował go jak dawno niewidzianego kumpla. Nikt nie wiedział, że Martin Hinteregger, mający wówczas ledwie 29 lat i dwa sezony kontraktu z Eintrachtem, lada moment zamierza zniknąć. Gdy ogłaszał szokującą decyzję o zakończeniu kariery, Transfermarkt.de wyceniał go na dziewięć milionów euro, a drużyna, której obrony był liderem, sposobiła się do debiutanckiego sezonu w Lidze Mistrzów. „Oli, nie przyjdę więcej na trening” – obwieścił trenerowi Oliverowi Glasnerowi.

Dwa i pół roku później, nie mniej sensacyjnie, gruchnęły wieści, że wrócił. Od 1 stycznia dawny idol kibiców Eintrachtu jest już oficjalnie uprawniony do gry w austriackiej Bundeslidze. Kontrakt z Austrią Klagenfurt podpisał już w końcówce listopada, ale na debiut musi poczekać do rozpoczęcia nowej rundy. Tak się złożyło, że w lutym, gdy austriacki futbol wybudzi się z zimowego snu, jego nowy klub zmierzy się z Red Bullem Salzburg, którego akademii jest wychowankiem. To tam zyskał profesjonalną karierę, ale stracił beztroską młodość, którą chciał odzyskać, z dnia na dzień rezygnując z milionów, które zapewniał mu kontrakt w czołowym klubie w Niemczech.

67-krotny reprezentant Austrii kończył karierę w atmosferze skandalu, co nie było dla niego pierwszyzną. Ale ten przypadek zabolał go wyjątkowo. Po najlepszym sezonie w karierze planował zorganizować w rodzinnej wiosce wielką imprezę. Turniej piłkarski połączony z muzycznym festiwalem. Wynajął autokary, a nawet wyczarterował samolot, by do Austrii na „Hinti Cup” wybrali się też fani Eintrachtu Frankfurt. Media wytropiły jednak, że lokalu użyczył mu Heinrich Sickl, pochodzący z tej samej miejscowości były polityk, mający powiązania ze sceną skrajnie prawicową. Wybuchł skandal, który zatoczył tym szersze kręgi, że dotyczył rozpoznawalnej i będącej na fali postaci Bundesligi, ulubieńca kibiców Eintrachtu, którego prezes zawsze wyjątkowo jasno odżegnywał się od wszelkich prawicowych prądów. Hinteregger kajał się, że nie prześwietlił odpowiednio przeszłości współorganizatora, tłumaczył niewiedzą i brakiem zainteresowania polityką, ale niesmak pozostał. Obrońcę zaczęto podejrzewać o nacjonalistyczne sympatie. On sam utwierdził się natomiast w przekonaniu, że pragnie przestać być osobą publiczną i zacząć wieść zwyczajne życie.

TĘSKNOTA ZA SPOKOJNYM SNEM

Myśl o tym zaczęła mu ponoć kiełkować kilka miesięcy wcześniej, gdy leczył kontuzję. „Wtedy czułem się inaczej. Spadła presja, zacząłem spać w nocy. Pomyślałem, że takie życie byłoby fajne” – opowiadał w obszernej rozmowie dla profil.at. „Ta decyzja zdjęła z niego wiele balastu. Gdy wybuchła afera wokół „Hinti Cup”, Martin czytał rano wiadomości i płakał – mówił jego ojciec „SportBildowi”, zarzucając mediom polowanie na czarownice i sugerując, że przypadek Roberta Enkego, byłego bramkarza reprezentacji Niemiec, który popełnił samobójstwo, niczego ich nie nauczyła. Już w książce „Innensicht”, wydanej w 2021 roku, uczestnik Euro 2016 i 2020 dzielił się refleksjami na temat obciążeń psychicznych, jakim poddawani są piłkarze. „Futbol jest oparty na męskości i sile. Jeśli pokażesz słabość, nie ma cię. Nigdy nie słyszałem, by w szatni rozmawiano o czymś delikatnym. Nigdy nie przejdzie, by ktoś przyznał się, że jest gejem. Przez całą karierę każdy pilnuje tylko, by nie dostarczyć pretekstu do bycia zaatakowanym” – opisywał.

Reklama

Tego rodzaju refleksje nie były w jego ustach zaskakujące. Za specyficznego gościa uchodził już od dawna. Terrence Boyd, były napastnik Salzburga, wspominał w rozmowie z YouTuberem splashbruddą, że Hinteregger był najdziwniejszą postacią, jaką spotkał w świecie futbolu. „Gdy miał 19 lat, zgłosiła się po niego Fiorentina. Nie zdecydował się jednak na wyjazd do Toskanii, bo nie miałby tam jak polować” – opowiadał. Myśliwskie upodobania Austriaka również wielokrotnie wywoływały kontrowersje, problemy lub choćby zdumienie. „Czasem, gdy mieliśmy jednego dnia dwa treningi, pomiędzy nimi było kilka godzin przerwy. Każdy wracał do domu albo szedł na miasto na jakąś kawę. A Martin wracał w pokrwawionej kurtce myśliwskiej, bo akurat wyskoczył na łowy” – łapał się za głowę Boyd. Podczas jednego z zagranicznych wyjazdów z Salzburgiem obrońca musiał się na lotnisku gęsto tłumaczyć, dlaczego w jego plecaku znaleziono nabój. Gdy w końcu wyjechał z Austrii, by grać w Niemczech, zarzucił polowania między treningami, ale wyróżniał się w szatni myśliwskim ubiorem. Podkreślał przy tym, że źle zniósł przeprowadzkę z austriackiej wioski do Gladbach w Nadrenii. Choć to tylko sześćset kilometrów i ten sam język, obrońca czuł, że to nie jego miejsce na ziemi.

Podobnie było w Augsburgu, który tak bardzo chciał opuścić na rzecz Eintrachtu, że w trakcie okresu przygotowawczego przeprowadzał strajk. Najpierw sfotografowano go, jak upił się na lokalnym festynie. Potem zaspał na sesję zdjęciową. A na treningi zaczął przychodzić w plecaku klubu z Frankfurtu. Już wcześniej nie podobał mu się kierunek, w jakim szedł jego zespół. O taktyce trenera Manuela Bauma mówił przed kamerami, że „nie chce o niej mówić niczego negatywnego, ale niczego pozytywnego też nie powie”. W świecie, w którym piłkarze uważają, by nikomu nie podpaść, taka wypowiedź brzmiała już jak ostra krytyka, więc poniosła się szeroko. Hinteregger dopiął celu i trafił do Eintrachtu, gdzie szybko zyskał status idola i spędził najlepsze lata kariery. A jego prostolinijny sposób wypowiadania się i cokolwiek staroświeckie spojrzenie na świat futbolu przysparzały mu jeszcze więcej sympatii niż wybijane piłki i strzelane gole. Ikke Hueftgold, popularny muzyk, napisał o nim piosenkę. Historie takie jak podrzucenie kibica Eintrachtu na dworzec szeroko niosły się po mediach, czyniąc z Austriaka gwiazdę większą, niż zasługiwała na to jego postawa na boisku.

PIŁKARZ Z INNEJ EPOKI

Hinteregger to podkręcał. W wywiadzie dla „Bilda” przyznawał, że wolałby być piłkarzem w latach 80. W „11Freunde” pozował w stroju retro i opowiadał, jak w wolnych chwilach uczy się z YouTube’a gry na akordeonie. Sporo popularności w Niemczech przysporzyło mu, że nie miał ochoty skorzystać z oferty RB Lipsk, jak czyniło wówczas wielu piłkarzy Salzburga, bo nie podobał mu się sposób, w jaki ten klub drenuje mózgi z austriackiej filii. Wizerunku piłkarza nie z tej epoki dopełniały anegdotki o telefonie z klapką, którym „można tylko dzwonić, wysyłać SMS-y i grać w Snake’a”. Czasem Hinteregger poruszał też jednak w rozmowach poważniejsze tematy. W biografii przyznawał się do szukania w alkoholu ucieczki od stresów. Boyd w cytowanej rozmowie opowiadał, jak spotkał kiedyś Hintereggera w wiedeńskiej knajpie. „Wszedł sam, zamówił wódkę, wypił pół butelki i wyszedł”. A gdy w Salzburgu zaczął zarabiać poważniejsze kwoty, na tyle wciągnęło go kasyno, że pewnego dnia się przestraszył i wyprowadził na wieś kilkadziesiąt kilometrów od miasta, by żyć dalej od pokus.

Skończywszy karierę, wrócił do domu, który w swojej wiosce wybudował już jako 19-latek. Zaczął od wypicia piwa przy płocie z każdym sąsiadem. Twierdzi jednak, że uspokoił styl życia. „Być może zawodnik potrzebuje alkoholu i imprez jako sposobu na powrót do równowagi. Teraz tak już nie jest. Rzadko – co samego mnie zaskakuje – wychodzę. W ostatnich tygodniach prawie w ogóle” – opowiadał w mediach. „Przez trzy miesiące żyłem jak emeryt. Przytyłem dwanaście kilo” – zwierzał się. „Ale doszedłem do totalnego spokoju, to mój największy prezent. Mogę prowadzić wolne życie. Nie jestem już zewnątrzsterowny. Nie żyję według grafiku treningów, odjazdów autokarów i rozdawania autografów. Bardzo, bardzo tego potrzebowałem – podkreślał w profil.at. Zmiana stylu życia wymagała od niego również obniżenia wydatków, ale nie przyszło mu to trudno. „Zamiast wydawać dwadzieścia tysięcy euro miesięcznie, zacząłem wydawać dwa, ale to dobre dla rozwoju człowieka. Jeśli jutro nie zbankrutuję, raczej nie wrócę do świata zawodowego futbolu – zarzekał się.

Jednocześnie niemal od początku miał plan, by pozostać przy piłce, ale amatorskiej. Eintracht udzielił mu zgody, by – mimo ważnego kontraktu – mógł podpisać umowę z SGA Sirnitz, V-ligowym klubie, w którym grał jego dziadek, ojciec był trenerem młodzieży, a siostra sekretarką. On też zaczynał w nim karierę, ale w wieku jedenastu lat, gdy okazało się, że jest za dobry na granie w 300-osobowej wiosce, wskoczył w Salzburgu w reżim profesjonalny. Teraz miał zamiar znów grać z kumplami i strzelać gole. Interesowała go tylko gra w ataku. Choć przyznawał, że biegowo po tygodniach leniuchowania nie daje rady nawet na tym poziomie, szybko został liderem klasyfikacji strzelców. Umiejętnościami i doświadczeniem po prostu musiał przerastać rywali z tego poziomu. Cieszył się chwilą. „Życie, które teraz prowadzę, nie jest porównywalne z wcześniejszym. Ma tylko pozytywne aspekty i żadnych negatywnych. Mam wokół siebie tylko ludzi, których lubię. Wcześniej miałem do czynienia ze 100 tysiącami fałszywców. Dopiero teraz wizę, jak wielu ludzi chciało ode mnie coś wyciągnąć. To minęło” – delektował się w wywiadzie dla profile.at.

Reklama

LOTY ZE SKOCZKIEM NARCIARSKIM

Na tym nie poprzestał. Kilka miesięcy później został prezydentem III-ligowej Viktorii Wiedeń. Dołączył do drużyny hokejowej. Otworzył restaurację we Frankfurcie. Zaczął pisać felietony do gazety „Krone”, w których zasłynął krytyką Davida Alaby za udzielanie „tak nudnych wywiadów, że równie dobrze można by porozmawiać z sosną”. Sam rozwiewał jednak wątpliwości, że w wywiadach zawsze mówił prawdę. „Może raz na rok. W pozostałych stu kłamałem, jak tylko się dało. Byle tylko nie dostarczyć tematów do jutrzejszej gazety”. Razem z Thomasem Morgensternem, byłym światowej sławy skoczkiem narciarskim, założył firmę organizującą loty helikopterem. Sam licencję wyrobił jeszcze w czasach kariery piłkarskiej. Uruchomił też przedsięwzięcia mające pomóc młodzieży kształtować charakter i osobowość oraz wspierające dzieci odrzucone przez akademie piłkarskie znaleźć inny pomysł na siebie. Wszystko pod kątem rozwijania przede wszystkim ludzi, nie perfekcyjne maszyny do grania w piłkę. Wydawało się, że szczytem jego powiązań z futbolem pozostanie trenowanie lokalnych chłopaków i bycie grającym trenerem w swoim klubie.

Z czasem w wywiadach coraz częściej zaczął jednak flirtować z możliwym powrotem do futbolu. Zaznaczał, że po paru tygodniach treningów byłby gotowy na austriacką Bundesligę, a kilka miesięcy wystarczyłoby mu, by wrócić na poziom tej niemieckiej. Już przed rokiem spekulowano, że może trafić do Klagenfurtu. Ostatecznie dokonało się to pod koniec listopada. Jak zapewnia, wbrew temu, co mówił kilkanaście miesięcy wcześniej, jego motywacją nie były finanse. „Cieszyłem się prostym życiem. Jedzeniem, gdy jestem głodny, spaniem, gdy jestem zmęczony. Brakowało mi jednak tej pasji. Wspólnego wygrywania. Trenowania, by osiągnąć sukces. Próbowałem zaspokoić to uczucie w SGA Sirnitz, ale w niższych ligach zwycięstwa nie są na pierwszym planie. Zawsze słuchałem swojego wewnętrznego głosu. Po bardzo wycieńczających fizycznie i mentalnie latach było dla mnie ważne, by zyskać trochę dystansu i ułożyć sobie życie na nowo. Teraz jednak stało się dla mnie jasne, że moja historia jako piłkarza nie dobiegła jeszcze końca. Jestem gotowy znów rywalizować na wysokim poziomie – podkreślał na powitalnej konferencji prasowej. Nie pozostawił na niej wątpliwości, że w klubie z Klagenfurtu będzie grał na środku obrony, nie w ataku, jak wśród amatorów.

Mając w dorobku dziesięć trofeów krajowych i międzynarodowych, z miejsca stanie się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci ligi austriackiej. 32-latek podpisał kontrakt na półtora roku, sygnalizując w ten sposób, że nie chodzi jedynie o krótkotrwałe sprawdzenie, czy zawodowy futbol to jeszcze coś dla niego, lecz o trochę bardziej długofalowy plan. Pytany, czy nie obawia się, że medialny szum wokół niego znów obrzydzi mu zawodowy futbol, odparł, że nie ma takiego ryzyka, bo „w Austrii Klagenfurt i tak nic się nie dzieje”. On sam tematów dostarcza jednak zawsze. Wszak raptem kilka tygodni przed ogłoszeniem powrotu karyncka federacja piłki nożnej zawiesiła go za to, że po golu przeciwko jego drużynie w meczu V ligi miał powalić na ziemię kibica, który zgłosił sprawę na policję. Czy w europejskich pucharach, czy na lokalnych klepiskach, Martina Hintereggera zawsze jest wszędzie pełno. Prawdopodobnie więc wkrótce znów świat o nim usłyszy.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Eksperci ostro o grze obrońcy Liverpoolu. “Lepiej by Real tego nie oglądał”

Patryk Stec
0
Eksperci ostro o grze obrońcy Liverpoolu. “Lepiej by Real tego nie oglądał”
Anglia

Robbie Keane znalazł nową pracę. Zadebiutuje w sparingu z Piastem

Patryk Stec
0
Robbie Keane znalazł nową pracę. Zadebiutuje w sparingu z Piastem

Inne ligi zagraniczne

Anglia

Eksperci ostro o grze obrońcy Liverpoolu. “Lepiej by Real tego nie oglądał”

Patryk Stec
0
Eksperci ostro o grze obrońcy Liverpoolu. “Lepiej by Real tego nie oglądał”
Anglia

Robbie Keane znalazł nową pracę. Zadebiutuje w sparingu z Piastem

Patryk Stec
0
Robbie Keane znalazł nową pracę. Zadebiutuje w sparingu z Piastem

Komentarze

15 komentarzy

Loading...