Reklama

Mądra oszczędność. Co transfer Zecha mówi o Pogoni?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

30 grudnia 2024, 18:03 • 7 min czytania 35 komentarzy

Pogoń Szczecin rozwiązuje kontrakt z liderem zespołu i jedynym regularnie grającym nominalnym stoperem, a jej kibice przyjmują to ze spokojem i zrozumieniem. Odejście Benedikta Zecha to symbol obecnej polityki transferowej „Portowców”, którzy chcą mądrze oszczędzić i jak najmniej stracić na tym sportowo. Przedstawiamy kulisy tego zaskakującego ruchu transferowego.

Mądra oszczędność. Co transfer Zecha mówi o Pogoni?

W poniedziałek Pogoń ogłosiła, że rozwiązuje kontrakt Zecha za porozumieniem stron. Chwilę później grający w austriackiej Bundeslidze SCR Altach poinformował o podpisaniu piłkarza, który przed przyjazdem do Polski spędził w tym klubie siedem lat. Ruch ten mógł dokonać się teoretycznie latem, gdy miała wygasnąć umowa Zecha z „Portowcami”, ale obie strony uznały, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli proces ten zostanie przyspieszony o sześć miesięcy.

Dlaczego Zech odszedł?

Czy oddanie lekką ręką lidera zespołu dziwi? Oczywiście, że tak. Mówimy przecież o gościu, który spędził w Szczecinie pięć i pół roku. I jasne – daleko mu było do formy, jaką prezentował na polskich boiskach przez pierwsze trzy lata, kiedy należał do ścisłej czołówki defensorów w Ekstraklasie. Później nagle obniżył loty i popełniał zaskakująco dużo błędów, choć akurat w tym sezonie w miarę się ogarnął – trudno stwierdzić, by w pojedynkę zawalił jakiś mecz, co wcześniej mu się przytrafiało. Nie można też powiedzieć, że nie był istotnym elementem zespołu, skoro tylko trzech piłkarzy Pogoni spędziło w tym sezonie na boisku więcej minut – Efthymios Koulouris, Leonardo Koutris i Linus Wahlqvist.

A jednak „Portowcy” oddają go zupełnie za darmo, w środku sezonu, gdy jeszcze można gonić ścisłą czołówkę (pięć punktów straty do Legii). Zdziwienie potęguje fakt, że w defensywie Pogoni nie ma tłoku jak w polskich pociągach w okresie świątecznym, Zech to wręcz jej jedyny nominalny stoper regularnie grający w tym sezonie. Pozostali póki co w zasadzie w niczym nie pomogli:

  • Mariusz Malec (270 minut) i Danijel Loncar (1 minuta) – leczyli kontuzje przez prawie całą rundę,
  • Dimitrios Keramitsis (230 minut) – ma katastrofalne wejście na nasze podwórko, zagrał dwa mecze w Ekstraklasie i oba zawalił,
  • Wojciech Lisowski (166 minut) – to jedynie zabezpieczenie na wypadek kataklizmu.

Nie ma przypadku w tym, że drugim podstawowym stoperem został Leo Borges, którego ściągano przecież na lewą stronę obrony, a w końcówce rundy na środku zaczął grywać też Linus Wahlqvist. I zgoda – obaj dają radę w tej strefie boiska, pierwszy ma odpowiednie warunki fizyczne, a drugi występował na stoperze już w Szwecji. Nie zmienia to faktu, że oba te przesunięcia świadczą o tym, iż trener Kolendowicz raczej nie może wybierać i przebierać w obrońcach.

Reklama

Mimo tych wszystkich faktów w Szczecinie zareagowano z względnym zadowoleniem, gdy Zech poprosił o przedterminowe rozwiązanie umowy ze względu na poważną ofertę z Austrii. Powód jest banalnie prosty – obrońca miał jeden z wyższych kontraktów w klubie, a wcale nie był postacią z gatunku „nie do zastąpienia”.

Austriak palił się do odejścia ze względu na przyszłościową propozycję z SCR Altach, czyli klubu, w którym spędził siedem lat. Jak przyszłościową? Obrońca podpisał umowę na półtora roku z opcją przedłużenia o kolejne dwanaście miesięcy. Nie musimy nikogo przekonywać, że tak długa propozycja to dla 34-letniego zawodnika okazja, z której głupi by nie skorzystał. Niewykluczone, że jako osoba mocno związana z klubem, Zech odnajdzie się w nim także po zawieszeniu butów na kołku, ale na razie ma pomóc na boisku.

Roland Kirchler, dyrektor sportowy SCR Altach, entuzjastycznie wypowiada się na oficjalnej stronie: – Wraca do nas zawodnik, który bardzo dobrze zna nie tylko ligę, ale także nasz klub. Doświadczenie nabyte zagranicą i jego zdolności przywódcze dadzą stabilizację naszej obronie. Jesteśmy przekonani, że odegra w naszym zespole ważną rolę.

Co istotne – mowa o klubie z Vorarlbergu, czyli regionu, w którym Zech się urodził, wychowywał i w którym przed przyjazdem do Polski spędził całą piłkarską karierę. Mimo że piłkarz bardzo dobrze czuł się w Szczecinie, to właśnie w tamtych stronach chciałby osiąść po zakończeniu kariery. Sam Zech przekazuje nam, że to była dla niego bardzo trudna decyzja, ale jest ona zorientowana wyłącznie na dobro i przyszłość jego rodziny.

Reklama

Benedikt Zech, Pogoń Szczecin

Co transfer Zecha mówi o Pogoni?

Pogoń już od dłuższego czasu zaciska pasa. Nie wietrzy kadry – na przestrzeni ostatniego roku dokonała tylko trzech transferów. Nie poszerza pola manewru – grono regularnie grających zawodników można zamknąć w piętnastu nazwiskach. W Szczecinie chcą celować w zawodników wszechstronnych, którzy mogą obsadzić kilka pozycji – takich jak Gorgon, Kurzawa, Biczachczjan, Wahlqvist czy Borges. W ten sposób chcą szukać kompromisu pomiędzy jakością kadry, jej szerokością i budżetem płac.

Nie byłoby takich problemów, gdyby udało się dobić targu z Alexem Haditaghim, biznesmenem z Kanady, który na wejściu miał wpompować do klubu grube miliony. Choć inwestor dogadał się z Jarosławem Mroczkiem i jego wspólnikami, to na drodze stanęli wierzyciele Pogoni, którzy chcieli w pierwszej kolejności otrzymać spłatę danych klubowi pożyczek. Wizja Haditaghiego była zgoła odmienna – wolał wpompować fundusze w zespół, zrobić transfery i walczyć ligowe o podium, a o interes pożyczkodawców zadbać w drugiej kolejności.

Wzniosłe oświadczenia i trupy w szafie. Trudna sztuka sprzedania Pogoni Szczecin

Nie można winić za to wierzycieli – poszli na rękę, pożyczyli kasę, teraz, co naturalne, chcą jej z powrotem. Zadłużenie Pogoni – jak przekazuje Mroczek w oficjalnym komunikacie – wynosi dziś 26,14 milionów złotych. Haditaghi puszczał w eter prawie dwa razy większą kwotę – pięćdziesiąt milionów. Faktem jest, że właściciele Pogoni od jakiegoś czasu nie przeznaczają na klub już żadnych prywatnych pieniędzy, a wszelkie dziury budżetowe zasypują właśnie pożyczkami od zaprzyjaźnionych firm, takich jak Fabryka Papieru „Kaczory” z Wielkopolski, na którą po fiasku rozmów z kanadyjskim biznesmenem wylało się morze hejtu.

To oczywiste, że w tej sytuacji „Portowcy” jeszcze bardziej będą musieli – nazywając to w ładny sposób – szukać optymalizacji.

Pisząc dosadniej – gdzie się da, tam będą musieli zrobić cięcia.

I właśnie wysoki kontrakt Benedikta Zecha był czymś, z czego względnie bezboleśnie można było zrezygnować. To prawie pewne, że Pogoń nie ściągnie nikogo w jego miejsce. Po kontuzjach mają wrócić Danijel Loncar i Mariusz Malec, więc – o ironio – względem jesieni Robert Kolendowicz może mieć do dyspozycji wręcz więcej stoperów. W ten sposób znajdująca się w finansowym kryzysie Pogoń w mądry sposób da odetchnąć liście płac.

Klub z zachodniopomorskiego wydawał w sezonie 23/24 ponad 52 miliony złotych na wynagrodzenia, więc samo odejście Zecha sprawy nie załatwi, a kolejne ubytki mogą już nie być tak łatwe do zastąpienia. Kandydatem numer jeden do transferu jest Wahan Biczachczjan, którego kontrakt wygasa latem. Pogoń przespała najlepszy moment na wytransferowanie Ormianina, choć mówi się o nim od roku i zimą będzie ostatni moment, by jeszcze na nim cokolwiek zarobić. Czy też będąc precyzyjnym – by odzyskać jakąś część zainwestowanych w niego pieniędzy. Biczachczjan kosztował przecież 900 tysięcy euro i „Portowcy” będą mogli mówić o dużym szczęściu, jeśli zwróci im się chociaż połowa tej kwoty.

Najwięcej szczecinianie mogą zarobić na sprzedaży Efthymiosa Koulourisa, którego według Pawła Gołaszewskiego sonduje Legia Warszawa, a według greckich mediów – Panathinaikos. W stołecznym klubie już latem zastanawiano się nad tym napastnikiem, lecz wtedy „Portowcy” postawili zaporową kwotę i niewykluczone, że teraz obniżą oczekiwania. Inni obcokrajowcy z jakimś potencjałem sprzedażowym to Wahlqvist, Koutris i Cojocaru, czyli 28-latek i dwaj 29-latkowie. To jasne, że za takie metryki nie płaci się fortuny.

Wychowankowie z kolei nie są jeszcze na tyle rozwinięci, by myśleć o znaczącym kilkumilionowym transferze. Jeśli ktoś ich kupi – Przyborka czy Paryzka – to raczej za potencjał, a nie realną wartość na tu i teraz. Latem wygasają między innymi kontrakty Kurzawy czy Gorgona, lecz obaj raczej zostaną w klubie, zwłaszcza że pierwszy może załatać dziurę na skrzydle, jeśli odszedłby Biczachczjan, a drugi zagra na dziewiątce, gdyby Koulouris opuścił szczeciński zespół.

Gdy spojrzy się na odejście Benedikta Zecha przez pryzmat tych wszystkich niezbyt optymistycznych dla Pogoni wieści, wydaje się ono zupełnie naturalne i bezdyskusyjne. Trudno bowiem walczyć o drogiego 34-letniego stopera, skoro nad głową wisi widmo innych, znacznie bardziej dotkliwych cięć w budżecie.

WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

35 komentarzy

Loading...