Znacie to. Krytykowany piłkarz rzuca w wywiadzie, że interesuje go tylko opinia sztabu szkoleniowego (i ewentualnie najbliższych mu osób), sugerując oczywiście, że jest ona korzystniejsza niż jego postrzeganie przez kibiców czy dziennikarzy. Ileż też razy słyszeliśmy wypowiedzi trenerów broniących jakiegoś zawodnika, bo realizuje on założenia taktyczne, o których nie wiedzą ludzie na zewnątrz i którzy przez to oceniają bardzo powierzchownie. Punkt widzenia trenerów a punkt widzenia opinii publicznej to nieraz dwa światy.
Z czego to wynika i co je najbardziej różni? Czy kiedykolwiek uda im się zmniejszyć dystans między sobą i jak można to zrobić? Jakie są przykłady tego rozdźwięku? Zapytaliśmy tych, którzy stoją/stali po obu stronach barykady.
*
– Czasami rzeczywiście trochę się broni piłkarza na konferencji. Wielu trenerów przyjmuje taki sposób komunikacji, że publicznie nie krytykuje zawodników i bierze odpowiedzialność na siebie. Padają wtedy słowa o planie meczowym i wypełnianiu założeń. Nie zawsze są to rzeczy dostrzegalne, bo musisz się poświęcić dla zespołu kosztem indywidualnych statystyk, chociażby poprzez konsekwencję w defensywie, wyłączenie z gry jakiegoś zawodnika czy odbudowę pola karnego. Kibice raczej nie zwracają uwagi na takie kwestie, stąd nie zawsze ich oceny pokrywają się ze spojrzeniem trenerów – mówi nam Maciej Kędziorek, były asystent Marka Papszuna, Macieja Skorży i Johna van den Broma, w poprzednim sezonie samodzielnie prowadzący Radomiaka Radom, a ostatnio medialny ekspert.
– Zdarzają się błędy niewybaczalne, ewidentne, na które zawsze zwróci się uwagę. Są jednak momenty, gdy zawodnik jest bardzo źle postrzegany dlatego, że robi rzeczy, których wymaga trener. Niektórych boiskowych zachowań kibice i dziennikarze nie rozumieją. Ostatnio nawet rozmawiałem o tym w kontekście Arka Milika w czasach Ajaksu. W pewnym okresie przez wielu był negatywnie oceniany. Zarzucano mu, że jest “poza grą” i ciągle chodzi po boisku. A rzecz sprowadzała się do tego, że przez większość czasu miał stać za linią obrony przeciwnika. Ajax grał wysoko ustawioną defensywą, więc Arek tym zachowaniem miał możliwie najmocniej rozciągać formacje rywala, a w jego miejsce w ataku powinni wbiegać inni zawodnicy z ofensywy. Jeżeli ktoś nie znał tych założeń, na pewno oceniał postawę Arka inaczej od kogoś, kto był wtajemniczony – opowiada Michał Żyro, były piłkarz m.in. Legii Warszawa i Wolverhampton, obecnie ekspert Canal+.
– I trener wprost o tym na konferencji nie powie, bo zaraz cała Holandia by na ten temat dyskutowała – wtrąca Kędziorek. – To już rola trenerów, żeby po meczach edukować i mówić, w którą stronę drużyna miała pójść, tyle że wielu nie chce tego robić, nie zamierzając ułatwiać zadania kolejnym rywalom. I ja tego nie krytykuję, bo też często wolę się zbyt mocno nie odsłaniać, zwłaszcza że pół godziny po meczu człowiekiem targają jeszcze emocje i nerwy. Wtedy bezpieczniej powiedzieć mniej niż więcej.
Trudno jednak nie zauważyć, że przedstawiciele nowej fali polskich trenerów znacznie chętniej dzielą się takimi szczegółami publicznie. Kto oglądał konferencje Daniela Myśliwca czy Mateusza Stolarskiego, wie, o czym mowa. Potrafią oni nawet przez kilkadziesiąt minut tłumaczyć, jak chcieli grać, co działało lub nie działało i dlaczego. W przypadku ich starszych kolegów po fachu tego typu odkrywanie się w zasadzie było nie do pomyślenia.
Również dlatego jeszcze nie tak dawno niesamowite wrażenie robiły taktyczne analizy Czesława Michniewicza, opowiadającego w detalach o różnych pomysłach na grę. W jego pokoleniu praktycznie nikt tak nie robił. Złośliwi powiedzieliby, że być może dlatego, iż w gruncie rzeczy niewiele mieliby do powiedzenia. I może nawet jest w tym stwierdzeniu dużo prawdy, ale ten medal miał dwie strony. Dawniej świadomość taktyczna odbiorców piłka była nieporównywalnie mniejsza niż obecnie, bo też sam futbol w znacznie mniejszym stopniu opierał się na takich kwestiach jak gra bez piłki, pressing, zamykanie przestrzeni i tym podobne. Dziś każdy może mieć dostęp do wielu statystyk i analiz, poziom dyskusji o futbolu z roku na rok rośnie i jest coraz konkretniejszy. A gdy konkretnie pytamy, znacznie łatwiej otrzymać konkretną odpowiedź.
Michał Żyro: – W tym aspekcie widać postęp i pytania od dziennikarzy są coraz lepsze. W niedawnej dyskusji w redakcji nie zgadzałem się z tezą, że piłkarze mało mówią. Często brakowało konkretnych pytań, były zbyt ogólnikowe. Jeśli zapytasz “jak się czułeś w pierwszej połowie” albo “dlaczego w pierwszej połowie tak słabo wyglądaliście?”, to nie oczekuj konkretu. Piłkarz jest wtedy wkurzony i sam z siebie nie będzie się zagłębiał w szczegóły. Musisz go naprowadzić, pytać o jasno określone sytuacje czy założenia. Jest mnóstwo narzędzi dotyczących taktyki czy statystyk, również dziennikarze i kibice mogą z tego korzystać. Wtedy zawodnik zapytany konkretnie raczej nie odpowie wymijająco, bo inaczej łatwo byłoby wyczuć, że zrobił coś przypadkowo, bez planu.
Nie boi się on mówić o tym, co jego nowi koledzy po fachu mogą poprawić. – Nie lubię u komentatorów stwierdzenia, że na przykład w jakimś zespole lewa strona zawodzi, bo większość akcji idzie prawym skrzydłem. A czasami z góry wiadomo, że lewa flanka nie będzie miała takiej możliwości, bo taktykę ustawiono tak, by grać na konkretnego obrońcę po drugiej stronie, natomiast lewa strona ma głównie wysoko pressować, czyli grać bez piłki. Interpretacja takich rzeczy powinna być bardziej złożona i staram się na to zwracać uwagę w trakcie transmisji, próbując założyć, co ja – będąc na miejscu tych zawodników – mógłbym zrobić więcej. Mnóstwo ważnych rzeczy dzieje się w grze bez piłki, ale szczegóły dla kogoś spoza szatni danego zespołu są nieraz bardzo trudne do zauważenia. Staje się to trochę łatwiejsze, gdy widzisz czyjś 7-8 mecz i dostrzegasz powtarzalność w pewnych zachowaniach. Jeśli jednak chodzi o pojedyncze spotkanie, wielu szczegółów nie da się wychwycić – uważa czterokrotny reprezentant Polski.
I podaje przykład z autopsji: – Grając na boku często musiałem wychodzić do pressingu na stoperów, przez co odpuszczałem obrońcę w mojej strefie i niektórzy mówili, że za nim nie wracam. Gdy ludzie widzą ustawienie 4-4-2, każdy ma w głowie schemat, że skrzydłowy jest odpowiedzialny za bocznego obrońcę na swojej stronie. A moje zadania w tamtej chwili polegały akurat na tym, żeby pressować stopera, bo jeśli odbierzemy wtedy piłkę, będę bliżej bramki przeciwnika i mogę atakować w zasadzie jako napastnik. To niuanse taktyczne i jeśli ktoś nie wyłapie, że gdy ja przejdę do środka, to na moją stronę schodzi środkowy pomocnik albo nasz boczny obrońca podejdzie wyżej, mogę być negatywnie oceniany za takie zachowanie.
Dobrą ilustrację tego zagadnienia podrzucił mu też brat Mateusz, ostoja defensywy Widzewa. – Ostatnio wyszli z założeniem, żeby na początku przy każdej nadarzającej się okazji obrońcy posyłali dalekie podania za linię obrony rywala. Chodziło o to, żeby ją rozciągnąć i zobaczyć, jak tamci zawodnicy będą się zachowywać, jak będą wyglądać szybkościowo. I znów: ty nie znasz tego planu i zaraz komentujesz, że ktoś tylko wali lagi, czyli nie ma jaj, gubi się i brakuje mu pewności w rozegraniu – tłumaczy Żyro.
Następny przykład. – Jesteś na skrzydle i zagrywasz za plecy defensywy rywala, sprawiając, że tamten obrońca jest przodem do własnej bramki i wybija piłkę na aut. Moim zdaniem to bardzo mądre zagranie, a nie błąd zagrywającego, ale czasami krytykuje się go, że podał niecelnie czy za mocno. Dzięki temu jednak cała twoja drużyna podchodzi wyżej i ma większe szanse na groźny atak po przejęciu piłki – mówi ekspert Canal+.
– Inny wątek: pułapka ofsajdowa. Zdarza się komentarz typu “obrońcy źle się ustawili, muszą uważać, bo tym razem jeszcze się udało, ale kolejna taka sytuacja może się zemścić, bo napastnik się urwie i wyjdzie sam na sam”. Ja bym to odwrócił. Obrońcy dobrze się zachowali, przypilnowali linii i powinni zostać pochwaleni za właściwe ustawienie – podkreśla.
Maciej Kędziorek: – Napastnik regularnie wychodzi na pozycję i atakuje przestrzeń za plecami obrońców, ale nie dostaje piłki. Potem będzie podsumowany, że nie oddał strzału, nie doszedł do sytuacji, był poza grą. Trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy wynikało to z tego, że dostawał podania i tracił piłkę będąc na dobrych pozycjach, czy może koledzy nie obsługiwali go jak trzeba. Czasami napastnik wszystko zrobił dobrze bez piłki, a zawodził partner, który miał piłkę. Ale jak powtarza się to raz, drugi, trzeci, to mówi się, że chłopa nie ma na boisku. Poniekąd będzie to prawda, tylko nie wynika to z jego błędnych zachowań. Trzeba umieć takie rzeczy rozróżnić.
– Wiele można wyczytać z interakcji między piłkarzami i ich gestów. Kto, kiedy i za co dostaje brawa od kolegów, a kiedy widać, że ktoś ma do kolegi jakieś pretensje – podpowiada Michał Żyro.
Pod tym kątem najtrudniej jest właśnie zawodnikom ofensywnym, od których oczekuje się konkretów lub przynajmniej kreowania zagrożenia i akcji sprawiających, że na boisku zrobi się ciekawiej. Poświęcenie dla dobra ogółu w wielu przypadkach zostanie docenione wyłącznie w szatni.
– Przychodzi mi na myśl chociażby Rafał Wolski w meczu z Legią przy Łazienkowskiej, który wiosną wygraliśmy 3:0. Graliśmy bez napastnika, Rafał był fałszywą “dziewiątką” i wykonywał mnóstwo mało efektownej roboty. Robił przewagę w wielu sektorach, dawał płynność grze, tworzył przestrzeń dla innych zawodników. Świetnie się spisał, co przeszło zupełnie bez echa, bo gola nie strzelił, a moim zdaniem był jednym z głównych autorów tego sukcesu – wspomina Maciej Kędziorek.
Sztaby szkoleniowe muszą się też liczyć z tym, że nie każdy plan czy schemat taktyczny będzie dobrze odbierany przez publiczność, nawet jeśli w swej istocie jest on słuszny. – Tak jest z graniem do tyłu. Nieraz celowo wycofujesz piłkę i wolno ją tam rozgrywasz, żeby rywal wyszedł z okopów i zostawił przestrzeń za swoimi obrońcami. Wtedy przyspieszasz granie, ale niekoniecznie spotyka się to ze zrozumieniem trybun, zwłaszcza w ostatnich minutach, gdy trzeba odrabiać straty. A to przecież sprawdzony hiszpański koncept, żeby skupić przeciwnika wyżej i dać mu piłkę za plecy – mówi były asystent w Rakowie i Lechu.
– Nie zawsze zawodnik ma natychmiast doskakiwać do rywala. Czasami chodzi o to, żeby odpuścić, bo obrońca jest słabszy w rozegraniu i mamy większe szanse przejąć piłkę niżej i poprowadzić akcję stroną, która jest już odsłonięta. Ktoś z boku może uznać, że zawodnik nie pressuje, bo się boi lub nie ma sił – potwierdza Michał Żyro.
Kędziorek uważa, że wielokrotnie problemem jest sam punkt wyjścia przy ocenianiu boiskowych wydarzeń, opierający się na emocjach i wyniku. – Jeśli drużyna wygrała, to przeważnie wszyscy są super, każdy zagrał dobrze – taki pogląd dominuje zwłaszcza wśród lokalnych dziennikarzy. A bywa, że mimo dobrego wyniku drużyna grała naprawdę słabo. I w drugą stronę – rozgrywasz obiektywnie dobry mecz i go przegrywasz, co od razu wpływa na to, jak jesteś oceniony. W Radomiaku miałem taką sytuację pod koniec tamtej wiosny. Z Ruchem Chorzów u siebie prezentowaliśmy się bardzo dobrze, ale przegraliśmy, na dodatek w ważnym momencie sezonu. Gdy rozłożyło się to spotkanie na czynniki pierwsze, również pod kątem motorycznym i realizacji zadań taktycznych, wychodziło, że był to jeden z naszych najlepszych meczów. Mieliśmy wiele sytuacji, również sam na sam, zabrakło finalizacji – wspomina.
I dodaje: – Zawodnicy bardzo często są oceniani jak w szkole. Zapracują sobie na opinię, przyklei się do nich jakaś łatka – pozytywna lub negatywna – i czego by potem nie robili, zawsze są recenzowani w oparciu o nią. Za nazwisko. “On zawsze biega, zawsze walczy”, mimo że akurat tym razem nie biegał i nie walczył na odpowiednim poziomie. Albo ktoś ma opinię słabego technicznie i tak się postrzega każde jego zagranie. Bardzo stereotypowo oceniamy, szczególnie wtedy, gdy dziennikarz nie obejrzał meczu dokładnie i nie do końca wszystko wyłapał. To często nie udaje się sztabom szkoleniowym, a co dopiero zwykłym oglądającym, przez co idzie się na skróty. Ten ma dobrą renomę, więc niemal z urzędu mu podwyższymy, a komuś z negatywną opinią obniżymy. Łatwo zapaść w pamięć jedną super akcją, jakimś wyrazistym momentem. To zaburza osąd, do tego dochodzi prywatna sympatia do zawodników. Czasami ktoś ewidentnie kogoś lubi, dlatego może liczyć na taryfę ulgową. Patrząc po ludzku, to normalny odruch, ale trzeba z nim walczyć.
– Nie da się od razu po meczu szczegółowo ocenić dwudziestu dwóch zawodników. Sami w Canal+ często mamy z tym problem, a musimy te oceny wysyłać. Taka nota nieraz jest podyktowana wynikiem czy jakimiś skrajnymi momentami. Trzeba uważać, aby kogoś nie skrzywdzić. Między innymi taka jest też rola ekspertów jak ja, żeby zwiększać świadomość na pewne tematy – przyznaje Michał Żyro.
Regularnie też – bywa, że długo po fakcie – dowiadujemy się, że ktoś nie mógł grać na to procent i z góry było wiadomo, że danego dnia prawdopodobnie cudów nie zaprezentuje. – Ktoś w tygodniu miał ciężko, zaleczał uraz i wychodzi na środkach przeciwbólowych, albo trapi go coś w życiu prywatnym i tak dalej. Wtedy automatycznie poprzeczka oczekiwań względem niego nieco się obniża, dlatego oceniamy jego występ trochę inaczej, bo znamy pełen kontekst. Kibice czy dziennikarze niekoniecznie i lepiej, żeby takiej wiedzy nie mieli – z wypowiedzi Kędziorka wynika, że w takich przypadkach chyba nie da się znaleźć złotego środka, skoro zainteresowana strona nie chce się od razu uzewnętrzniać. A skoro tak, trudno, żebyśmy zakładali to z góry przy każdym nazwisku, podobnie jak widzów w kinie raczej nie interesuje, czy aktor w momencie odgrywania danej sceny miał spokój w domu czy wręcz przeciwnie. Liczy się końcowy efekt.
Maciej Kędziorek wraca do wątku powierzchowności w postrzeganiu wielu zawodników. – Bardzo często w obronie do jedenastek kolejki trafiają ci, którzy strzelili gola lub zaliczyli asystę. A to niejednokrotnie zawodnicy, którzy słabo bronili i przegrywali pojedynki, ale pokazali się po wrzutce i już wszystko inne poszło w zapomnienie. Świadomość odbiorców rośnie, patrzą już nieco szerzej, ale nadal głównym kryterium oceny są konkrety ofensywne. Brakuje szerszego spojrzenia na plan gry, ale to się już chyba nie zmieni – ubolewa nasz rozmówca.
Krótko mówiąc, ktoś słabszy w obronie może z nawiązką wiele rzeczy zatuszować w swoim wizerunku, jeśli raz na jakiś czas potrafi się wyróżnić w drugim polu karnym. – Świeży przykład. W wielu jedenastkach jesieni w Ekstraklasie umieszczany jest Alex Douglas z Lecha Poznań. Jeśli jednak przyjrzymy się wszystkim liczbom, znacznie lepiej wypada Antonio Milić, o którym mówi się dużo mniej. Dlaczego? Bo Douglas ma przewagę w statystykach ofensywnych. Szczególnie zapadł w pamięć akcją do przodu w meczu z Legią, gdy przebiegł z piłką 40 metrów i zaliczył asystę drugiego stopnia. To zostaje w głowie, ale w mojej ocenie całościowo Milić jest zawodnikiem bardziej efektywnym i jego grę doceniłbym w pierwszej kolejności – tłumaczy Kędziorek.
– To konflikt, który chyba nigdy nie zostanie rozwiązany i zawsze będzie rozdźwięk między tym, jak na postawę zawodnika patrzy trener, a jak kibice i komentatorzy, którzy nawet po fakcie nie znają planu na mecz i zadań poszczególnych piłkarzy – podsumowuje były opiekun Radomiaka Radom.
Co nie znaczy, że wiele spraw nie jest ewidentnych, a trenerzy i zawodnicy nie starają się w niektórych przypadkach czarować rzeczywistości. Niels Frederiksen na początku sezonu uparcie bronił Adriela Ba Louy, choć trudno było mu znaleźć przekonujące argumenty, ale od pewnego momentu i on dał sobie z nim spokój, niejako potwierdzając niechęć kibiców. Trudno przypuszczać, żeby wcześniej nie widział jego mankamentów. Raczej dawał mu na wyrost publiczny kredyt zaufania i akurat tym razem się to nie opłaciło. A bywa nawet tak, że opinia publiczna widzi więcej i wcześniej. Dariusz Żuraw zapewne nigdy się do tego nie przyzna, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że gdyby nie presja trybun, Jakub Moder za jego kadencji w Lechu z większym trudem wskoczyłby do wyjściowego składu kosztem Karlo Muhara. Nie zawsze trzeba znać wszystkie szczegóły z WyScouta czy innego StatsBomb, by zawczasu dostrzec, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy.
Ze wszystkim można przesadzić, powszechny odbiór piłki nigdy nie zamieni się w trenerskie kursokonferencje. Futbol to przede wszystkim rozrywka, emocje, widowisko. Źle by się stało, gdybyśmy próbowali od tego odejść na rzecz ciągłego rozmawiania o taktycznych niuansach, bo nikt nie zakochał się w tym sporcie, gdy usłyszał o zamykaniu przestrzeni, podaniach progresywnych czy zdobywaniu baz. Warto jednak próbować widzieć i rozumieć więcej, żeby te dwa światy możliwie najbardziej się do siebie zbliżyły i jak najmniej komentarzy było wypowiadanych wyłącznie “na nos”. Z korzyścią dla wszystkich. I wydaje się, że – jak wspominali również Maciej Kędziorek i Michał Żyro – widać postęp w tym zakresie, choć pole do poprawy nadal jest spore.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Środkowi obrońcy, czyli obraz nędzy i rozpaczy
- Niemczycki: Nie będę przepraszał za to, że gonię za marzeniami [WYWIAD]
- Piękni czterdziestoletni. Jak LeBron i CR7 przesuwają granice wieku w sporcie
Fot. FotoPyK/Newspix