W październiku był zwalniany i podejrzewany przez kibiców i ekspertów o to, że jego pociąg już odjechał. Diego Simeone jest jednak nie do zdarcia. Dwa miesiące później jest blisko szczytu, a znów może na niego wejść już w sobotę po meczu z Barceloną. Atletico notuje bowiem spektakularną serię jedenastu zwycięstw i wykorzystuje słabość ligowych potentatów, po raz pierwszy od czterech lat poważnie im zagrażając w walce o mistrzostwo Hiszpanii. Jak do tego doszło?
Cholo Simeone to we współczesnym futbolu ewenement. Nie ma szkoleniowca, który bez przerwy jest w topowym europejskim klubie od tylu lat. Płodozmian i szaleńcza pogoń za trofeami wypierają wiarę w proces i sprowadzają trenerów mających z drużyną (nieuniknione przecież) słabsze momenty, do roli niepotrzebnego mebla, który można w każdej chwili zastąpić nowym. 13 lat i 700 spotkań w jednym miejscu u jednego z gigantów europejskiej piłki to po erze Alexa Fergusona i Arsene Wengera absolutny ewenement.
Odkąd Simeone przybył do Madrytu w grudniu 2011 roku, drużyna Los Colchoneros przeszła jedną z najbardziej spektakularnych transformacji w historii tej ligi. Pod jego wodzą zespół przeszedł od regularnej gry w środku tabeli do konsekwentnej rywalizacji o tytuły, zarówno na arenie krajowej, jak i międzynarodowej. Dzięki swojemu charakterystycznemu defensywnemu stylowi i pełnemu pasji przywództwu Cholo dwa razy wygrał La Liga, zdobył Copa del Rey, oraz po dwa razy Ligę Europy i Superpuchar Europy. Dwukrotnie też dotarł do finału Ligi Mistrzów.
Koniec Cholismo?
Każda epoka kiedyś się jednak kończy i tak dokładnie wydawało się być z anormalnie długą kadencją wielkiego Argentyńczyka. Już zeszły sezon był miałki i bez wyrazu. Zarzucano Cholo, że zatracił gdzieś swój pazur, a jego równie szalone co uwielbiane gesty w stronę trybun, sędziów czy rywali zdarzały się od święta, co miało być symbolem nieuchronnego wypalenia.
Od pewnego czasu krążyły plotki, że Simeone jest już zmęczony tak długim pobytem w jednym miejscu i chciałby poszukać nowego wyzwania lub odpocząć od piłki. Ten sezon był często wymieniany w hiszpańskich mediach jako przewidywalnie ostatni, mimo niedawnego przedłużenia kontraktu (do czerwca 2027 roku z rekordową pensją 30 milionów euro rocznie). Last Dance Argentyńczyka zaczął się jednak od niewidzianej na Metropolitano od lat aktywności na rynku transferowym. Cholo razem z dyrektorem sportowym Nicolą Bertą poszli all in.
W ekipie Los Colchoneros pojawili się m.in. mistrz świata oraz świeżo upieczony zwycięzca Copa America Julian Alvarez, do tego wicekról strzelców La Liga Alexander Sorloth i wreszcie londyński pitbull, czyli pomocnik idealny dla Simeone – Conor Gallagher. Poza bramką zostały wzmocnione zresztą wszystkie formacje, bo do obrony sprowadzono tegorocznego mistrza Europy Robina Le Normanda. Do tego z wypożyczeń wrócili Javi Galan i Giuliano Simeone (tak tak, z tych Simeonów), a w ostatniej chwili w ramach transferu czasowego pozyskano Clementa Lenglet. Trzej ostatni mieli być tylko uzupełnieniem składu, a okazali się nieoczekiwanie kluczowymi elementami “nowych” Rojiblancos.
Ale nie od razu nowe Atletico zbudowano. Cholo na początku sezonu kręcił się dalej w kółko. Ustawił się w tradycyjnej roli przystawki do duopolu Barcelony i Realu i czaił w okolicach podium czasem wygrywając, czasem remisując. Gra była znów toporna, a nowi gracze wciąż wydawali się ciałem obcym, albo pokazywali jedynie przebłyski. Ciężko było o mit założycielski odświeżonego zespołu po zwycięstwach z ostatnią w lidze Valencią, czy słabującym w Champions League RB Lipsk. Poza tym Rojiblancos kolekcjonowali wstydliwe remisy jak choćby z Espanyolem czy z Rayo i coraz bardziej opadali z sił w wyścigu o mistrzostwo. Tym bardziej, że fenomenalny start zaliczyła Barcelona, a niewiele gorszy Real, choć w jego tle były i są nadal ogromne problemy z balansem w składzie po odejściu Toniego Kroosa i przyjściu Kyliana Mbappe.
Atletico tymczasem im dalej w sezon, coraz bardziej zaczęło się urządzać się wiadomo gdzie, korzystając ze swojego ligowego statusu z ostatnich trzech sezonów. Zbyt słabi na mistrzostwo, zbyt mocni żeby wypaść poza pierwszą czwórkę. Bo poza pierwszą trójkę już wypadli w ubiegłym sezonie. Stało się to po raz pierwszy od czasu kiedy Diego Simeone przejął drużynę w sezonie 2011/12 i nie zdołał odrobić strat, lądując ostatecznie na piątym miejscu. Wszystkie pełne sezony, aż do poprzedniej kampanii, Atleti kończyło na podium, a dwa razy na jego najwyższym stopniu.
Było jednak coraz gorzej, a czarę goryczy przelały październikowe porażki z Benficą (0:4!) i Lille (1:3) w Lidze Mistrzów oraz z Betisem (0:1) w lidze. Te dwie ostatnie dzieliły tylko cztery dni i to one w zaskakujący sposób stały się kamieniem węgielnym pod nowe Atletico. Rozpaczliwie słaba gra, beznadziejna postawa i nowych i “starych” zawodników oraz ten męczący już i kibiców i samych graczy spekulacyjny defensywny futbol, nie dawały już ani krzty optymizmu. Tym bardziej, że Barca odjeżdżała coraz bardziej, a nawet Real będący już wtedy w kryzysie po El Clasico wydawał się być poza zasięgiem. To właśnie po porażce z Betisem, zgodnie z informacjami hiszpańskich mediów, zebrał się sztab kryzysowy w którym znaleźli się właściciel klubu Angel Gil Marin, prezydent Enrique Cerezo i wspomniani już Berta i Simeone.
Wszystko do zmiany
Z piłkarzami spotkał się i ten pierwszy i ten ostatni, a Clement Lenglet cytował później argentyńskiego szkoleniowca mówiąc, że “zmienić się musi wiele rzeczy, a w zasadzie wszystko”. Simeone na słowach jednak nie poprzestał. Skorygował też system gry. Z coraz mniej efektywnego i plątającego nogi systemu 1-3-5-2 przeszedł na 1-4-4-2, który i piłkarzom i przede wszystkim kibicom, których wreszcie przestały boleć oczy po wizytach na Metropolitano, pasował dużo bardziej. Jak się okazało, nawet najbardziej zatwardziały wyznawca systemu z trzema obrońcami postanowił wreszcie sprawdzić, czy inny nie zadziała lepiej (można, panie Michale?).
I zadziałał. Listopadowa seria zaskoczyła chyba nawet samego Cholo. Zaczęła się planowo od zwycięstw w Pucharze Króla z UE Vic (szósty poziom rozgrywkowy) i w lidze ze słabym Las Palmas. W obu przypadkach w rozmiarze 2:0, choć za każdym razem nie bez problemów. Aby złamać obronę obu dużo słabszych na papierze drużyn, podopieczni Simeone musieli się mocno napocić, a styl wciąż pozostawiał sporo do życzenia.
Wtedy jednak przyszła wygrana 2:1 z PSG. Po fantastycznej końcówce, w której wynik mógł się zakończyć zwycięstwem każdej z drużyn, to Atletico przechyliło szalę zwycięstwa na swoją korzyść w doliczonym czasie gry. Choć to paryżanie na Parc des Princes mieli przygniatającą przewagę, zeszli z boiska pokonani, a gracze ze stolicy Hiszpanii wreszcie uwierzyli w nową odsłonę Rojiblancos.
Kolejne zwycięstwa przychodziły już więc coraz łatwiej. Na razie licznik dobił do jedenastu, a do osiągnięcia historycznego poziomu 13 wygranych meczów z rzędu, osiągniętego również z Diego Simeone w 2012 roku, brakuje już tylko dwóch. Teraz jednak poprzeczka idzie dużo wyżej, bo wicelider spotka się z liderem La Liga na Montjuic…
11 zwycięstw Atletico
- 31.10 UE Vic – ATLETICO 0:2 (Copa del Rey)
- 03.11 ATLETICO – Las Palmas 2:0 (La Liga)
- 06.11 Paris SG – ATLETICO 1:2 (Champions League)
- 10.11 Mallorca – ATLETICO 0:1 (La Liga)
- 23.11 ATLETICO – Alaves 2:1 (La Liga)
- 26.11 Sparta Praga – ATLETICO 0:6 (Champions League)
- 30.11 Valladolid – ATLETICO 0:5 (La Liga)
- 05.12 Cacereno – ATLETICO 1:3 (Copa del Rey)
- 08.12 ATLETICO – Sevilla 4:3 (La Liga)
- 11.12 ATLETICO – Slovan Bratysława 3:1 (Champions League)
- 15.12 ATLETICO – Getafe 1:0 (La Liga)
- 21.12 Barcelona – ATLETICO ????
Jak to zwykle bywa, w kadrze Los Colchoneros znaleźli się ci, którzy byli wielkimi beneficjentami zmian jak i ci, którzy na nich stracili. Nowe nabytki, choć część ekspertów przewidywała, że ich proces aklimatyzacji do Cholismo potrwa rundę albo i dłużej, szybko jednak się dopasowały do zmieniających się warunków.
Kluczowe transfery
Zwłaszcza Alvarez, który nie tylko zaliczył zwycięski kontynentalny czempionat, ale też pojechał na Igrzyska Olimpijskie do Paryża na przełomie lipca i sierpnia. Tymczasem u swojego rodaka po niemrawym początku z meczu na mecz stawał się absolutnie niezbędnym elementem w grze ofensywnej Atletico. Był w zależności od potrzeb i tym, który pracuje na boisku aby to koledzy strzelali bramki, jak również goleadorem, jeśli sytuacja tego wymagała. Do tej pory ma już na swoim koncie dwanaście goli i dwie asysty w 25 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach.
Jego partner w ataku, Antoine Griezmann, także wyraźnie odżył i przeżywa właśnie aktualnie drugą młodość, a przecież jego zmierzch i wypalenie zapowiadano niemal z takim zacięciem, jak u Simeone. Duet “Książę i Pająk”, jak ich obwołała hiszpańska prasa nawiązując do przydomków obu piłkarzy, szaleje, a w odwodzie jest przecież jeszcze przecież Sorloth.
195-centymetrowy klon swojego rodaka Erlinga Haalanda także ma swoje miejsce w tej układance. W średnio udanej początkowej fazie sezonu, kiedy niezłe mecze przeplatał fatalnymi, dodatkowo irytując masowo marnowanymi sytuacjami bramkowymi, odnalazł się ostatecznie w roli jokera. Wchodząc z ławki potrafił strzelać zwycięskie gole z Alaves czy Getafe, zmuszając jednocześnie obronę przeciwnika do organizowania na nowo ich gry ofensywnej. Z racji ogromnej różnicy w parametrach fizycznych między nim, a podstawowymi zawodnikami linii ataku Atleti, ledwo przekraczającymi przecież 170 cm, wymagało to zastosowania przez rywali zupełnie innej taktyki aby powstrzymać wicekróla strzelców La Liga w ubiegłym sezonie.
Cholo docenia też próby, niezależnie od ich powodzenia, podejmowane przez Norwega, który ma najwyższy wskaźnik xG wśród zawodników Atletico (7,65) i piąte miejsce w LaLiga w tej kategorii. Przy okazji, przeciwko Getafe, jego oczekiwane bramki wyniosły zaledwie 0,04, co podkreśla tylko jak trudną sytuację udało mu się w tamtym meczu wykorzystać.
Żaden inny zespół w La Liga nie korzysta zresztą z tak istotnego bramkowego udziału zawodników, którzy zaczynają mecz na ławce, jak Atletico. Łącznie w lidze rezerwowi Simeone zdobyli dziesięć bramek, z czego cztery były autorstwa Sorlotha. Norweg ma na swoim koncie siedem goli i dwie asysty, co przecież jest całkiem niezłą statystyką, a w całym 2024 roku jego bramkowy wynik w lidze (24) przewyższa tylko Robert Lewandowski. A jest przecież jeszcze wciąż mistrz świata Angel Correa, na którego też można liczyć, kiedy podnosi się z ławki w końcówce, aby dodać trochę ognia z przodu (patrz decydujący gol z PSG!)
CO ZA ROLLERCOASTER W PARYŻU?! 🎢 W ostatniej akcji meczu Angel Correa zapewnił zwycięstwo Atletico nad PSG! 🤯🔥
📺 Oglądaj Ligę Mistrzów UEFA w CANAL+ online: https://t.co/CSTjelglZW pic.twitter.com/ywfldcxQbU
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) November 6, 2024
Pitbull. Nowe porządki
Linia pomocy też dostała nowe życie w postaci Conora Gallaghera. Anglik zastąpił Koke, który choć wciąż jest ceniony przez Simeone i nadal prezentuje solidny poziom, prochu już nie wymyśli. Poza tym to on właśnie był jedną z twarzy tego powolnego zjazdu w dół całej drużyny pod wodzą Simeone, a z Koke jako generałem na boisku. Teraz kapitan coraz częściej wchodzi z ławki rezerwowych. Wciąż ma dużo do powiedzenia w zespole, ale na boisku jego rola jest już coraz mniejsza. W jego buty próbuje wejść reprezentant Anglii o ksywie “Pitbull” i choć jest on trochę innym typem piłkarza, spełnia wszelkie oczekiwania Cholo, a do tego zapewnia liczby (dwa gole i asysta).
Jednak centralną postacią tej formacji stał się ku uciesze Simeone wychowanek Rojiblancos i duma całego klubu, czyli Pablo Barrios, próbowany w różnych ustawieniach środkowej linii. Obecnie pełni rolę “szóstki”, zwanej najczęściej w Hiszpanii “pivotem” z będącym piętro wyżej Rodrigo De Paulem. Do tej pory zwykle ustawiony bardziej z przodu, mając więcej zadań defensywnych jego gwiazda świeci najjaśniej. 21-latek dzięki swojej postawie w tym sezonie zadebiutował nawet u Luisa de la Fuente w pierwszej reprezentacji. Hiszpańskie media zgodnym chórem przyznają, że jeśli tylko dołoży do swojego repertuaru gole i asysty ma wielką szansę, by stać się w kadrze nowym Rodrim. Złoty medalista tegorocznych igrzysk olimpijskich ma już też na stole nową umowę, która ma zapewnić mu pokaźną podwyżkę i kontrakt na lata.
Na bokach pomocy też doszło do pewnego przetasowania. Dotychczasowi monopoliści po obu stronach boiska, czyli młodzi gniewni Lino i Riquelme grają dużo mniej po zmianie systemu. Ten wymaga teraz od zawodników grających z boku boiska aby wykonywali więcej zadań defensywnych, więc ultraofensywnie usposobieni skrzydłowi musieli ustąpić miejsca w jedenastce innym.
Zastąpili ich bowiem wracający z wypożyczeń Simeone junior i Galan. Eksperci nie dawali im przed sezonem wielkich szans na grę. Mieli być zabezpieczeniem dla podstawowych wyborów Cholo i ewentualnie pokazać się w pierwszych fazach walki o Puchar Króla. Tymczasem obaj przebojem wdarli się do pierwszej jedenastki i coraz pewniej się w niej czują. Zwłaszcza młody Simeone, z oczywistych względów był od początku brany pod lupę przez kibiców i ekspertów, a także, co chyba ważniejsze, przez samego trenera. Junior jednak broni się sportowo po obu stronach boiska. Dostarcza liczby, ale też doskonale współpracuje z Marcosem Llorente, który zwykle jest ustawiany przez starszego Simeone na prawej stronie obrony.
A jak już doszliśmy do defensywy, to chyba największym osiągnięciem Cholo w kwestii zmiany systemu było to, że odblokował on potencjał ofensywny, nic nie tracąc z charakterystycznej dla jego drużyny dyscypliny w destrukcji. Atletico straciło najmniej goli w lidze (11), a nawet strata doskonale radzącego sobie na początku sezonu Le Normanda, nie zachwiała tą formacją. Kiedy tegoroczny mistrz Europy leczył poważny uraz głowy w jego miejsce wskoczył wyszydzany i odsyłany przez wielu na wcześniejszą emeryturę Clement Lenglet. Francuz niemal bezboleśnie zastąpił hiszpańskiego defensora i absolutnie nie dał powodu, aby rozważać jego powrót na ławkę rezerwowych po zakończeniu rekonwalescencji przez Le Normanda.
Jakość, nie ilość
Jak dodamy do tego niezmiennie trudnego do pokonania kolosa, jakim wciąż pozostaje w bramce Atletico Jan Oblak mamy obraz drużyny ulepionej w sposób optymalny, z doskonałym zapleczem w postaci zawodników, którzy są w stanie decydować o losach spotkań wchodząc z ławki rezerwowych (vide Correa, Sorloth, Molina czy Lino i Riquelme). Para napastników Griezmann – Alvarez już teraz jest stawiana na równi z tymi ekscytującymi duetami w pierwszej linii, które dawały Rojiblancos mistrzostwa za kadencji Simeone, czyli Falcao – Diego Costa z 2014 roku i Suarez – Correa sprzed czterech sezonów. Griezmann wciąż zresztą mistrzostwa Hiszpanii na swoim koncie nie ma (ani z Atletico, ani z Barceloną), co niezmiennie uwiera go jak kamień w bucie.
Mentalności zwycięzcy nie brakuje z pewnością licznym w zespole Argentyńczykom. Aktualni mistrzowie świata i kontynentu znowu zwiększyli swoją kolonię w letnim oknie transferowym i są coraz większą siłą napędową u swojego rodaka. Ten z kolei wciąż próbuje utrzymywać odpowiedni poziom motywacji i zaangażowania zarówno u zawodników podstawowej jedenastki, jak i tych, którzy wchodzą z ławki. Jak mantrę powtarza o jakości, a nie ilości minut (“Calidad, no de cantidad”), a piłkarze patrząc na tabelę coraz bardziej mu wierzą.
W tych wspomnianych jedenastu zwycięskich spotkaniach zawodnicy Atleti aż sześć razy zachowywali czyste konto. W dwóch kolejnych (6:0 ze Spartą Praga w LM i 5:0 Z Valladolid w La Liga) strzelili jedenaście goli, co za kadencji Simeone jeszcze się nie zdarzyło. Takich statystyk madryccy dziennikarze wyciągają co mecz bez liku, a kolejne wiktorie tworzą efekt kuli śniegowej.
Sobotnie starcie z wciąż liderującą Barceloną będzie ostatecznym papierkiem lakmusowym jak dobrze naoliwioną już maszyną jest nowe Atletico. Wiele osób podkreśla, że na te jedenaście zwycięstw nie składa się żadne z topową europejską drużyną poza PSG. A zespół Luisa Enrique też jest przecież w fazie przebudowy i wcale nie zachwyca w tym sezonie balansując na krawędzi awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów i mając w tabeli fazy ligowej za sąsiadów takie “tuzy” jak Dinamo Zagrzeb czy Szachtar Donieck. Mecz Barceloną jest więc ze strony duetu hiszpańskich gigantów swoistym “sprawdzam”.
To nie będzie mecz o mistrzostwo, ale na pewno jeśli tylko jedna drużyna zdobędzie punkty ustawi się w pozycji bardzo komfortowej jeśli chodzi o mentalną przewagę nad sobotnim rywalem. Blaugrana, dokładnie odwrotnie niż Rojiblancos, dostała zadyszki kiedy oni wreszcie odpalili. Czy Simeone zaskoczy swojego niemieckiego vis a vis, zobaczymy już w sobotni wieczór. Z pewnością jednak wciąż ma w sobie ogień a w ostatnich tygodniach zrobił wszystko, aby jego podopieczni mogli wyjść na to spotkanie z potężną pewnością siebie. A kula śniegowa po przejechaniu Barcy może urosnąć do takich rozmiarów, że potoczy się już do końca sezonu.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Imponująca forma Atletico. Wygrywają wszystko od niemal dwóch miesięcy
- Mecz Ligi Mistrzów w Madrycie przeszedł do historii. Pierwsza taka sytuacja
- Mecz sezonu w La Liga? Atletico od 1:3 do 4:3 z Sevillą [WIDEO]
- Syn “Cholo” Simeone zdobywa debiutancką bramkę w Atletico [WIDEO]
- Pitbull. Nowe porządki na Metropolitano