Reklama

Majchrowicz o trzęsieniu w Vanuatu: Myślałem, że ziemia otworzy się pode mną

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

19 grudnia 2024, 15:07 • 5 min czytania 7 komentarzy

Polskie media obiegła wieść o trzęsieniu ziemi, które nawiedziło oceaniczną wyspę Vanuatu. To na niej wraz z narzeczoną i znajomymi przebywa bramkarz Górnika Zabrze Filip Majchrowicz. W rozmowie z nami opowiedział o kataklizmie, jaki przeżył wraz ze swoimi bliskimi, a także opowiedział o perspektywach na powrót do Polski.

Majchrowicz o trzęsieniu w Vanuatu: Myślałem, że ziemia otworzy się pode mną

Do Polski dotarła już tragiczna informacja, że wraz z narzeczoną zostaliście uwięzieni na Vanuatu, które nawiedziło trzęsienie ziemi. Jaka sytuacja panuje teraz na wyspie?

Filip Majchrowicz, bramkarz Górnika Zabrze: Mówiąc szczerze, to pęka mi już głowa. Dwie godziny temu ok. godziny 22 było kolejne trzęsienie. Nie spowodowało żadnych większych szkód, po prostu wszystko się trzęsło. A mówimy tu o trzęsieniu ponad pięciu stopni w skali Richtera. Zdarzają się one regularnie w ciągu dnia, a do tego niemalże dokładnie z zegarkiem w ręku o 5:00 następuje trzęsienie, które nie tylko nas budzi, ale również zmusza do ewakuacji w samej bieliźnie z hotelowego pokoju. Przenieśli już nas na niższe piętra, żebyśmy mogli szybciej uciec.

Na pewno panuje duża dezinformacja, co potęguje stres. Tak naprawdę nie wiemy, kto będzie nas ewakuował z wyspy, o ile ktoś to zrobi. Siedzimy w lobby przy 30 stopniach Celsjusza, bo to jedyne miejsce, gdzie mamy internet. Postawili nam starlinka, dzięki któremu możemy komunikować się ze światem. Nie działa jednak najlepiej, bo jak słyszysz, rozłącza nas czasami. W tym momencie zerwało nam połączenie.

I znowu. Ale nic na to nie poradzimy. Teraz chcemy, jak najszybciej opuścić wyspę. Część osób już ewakuowano jak mieszkańców Fidżi czy Nowej Zelandii. Lobby to jedyne miejsce, gdzie możemy uzyskać jakiekolwiek informacje i ktoś może się dowiedzieć czegoś od nas. Jestem w kontakcie z polskim konsulem w Sydney, który robi co może, ale Australia niechętnie współpracuje z krajami Unii Europejskiej. Jutro o 13:00 [2 w nocy polskiego czasu przyp. red.] będzie spotkanie, które ma nam pomóc.

Reklama

W całej tej sytuacji i tak najgorszy pozostaje stres. Dostajemy mało i słabe jedzenie. Woda jest trzy razy dziennie dopełniana do zbiorników. Nie ma ciepłej wody w kranach. Wcześniej nie było jej w ogóle, ale przynajmniej prąd chodzi cały czas. Na to wszystko nakładają się te okazyjne trzęsienia ziemi. Mamy już takie poczucie, że odczuwamy je, nawet jeśli ich nie ma. Ta cała sytuacja siada nam na głowę.

Kiedy planowo powinniście opuścić Vanuatu?

Dziś, czyli w czwartek o 15 lokalnego czasu powinniśmy wylecieć. Lot był już odwołany wczoraj. Zmieniliśmy rezerwację biletów na poniedziałek, ale nie wiadomo, czy on się w ogóle odbędzie. Wątpliwość pozostaje taka, że loty komercyjne nie zostały wznowione. Równie dobrze nawet jutro możemy opuścić wyspę razem z Australijczykami. I to w tym wszystkim pozostaje najgorsze – niepewność. Jesteśmy spakowani w pokojach, co zrobiliśmy również na wypadek trzęsienia, by nic nie latało bezwładnie po pokoju. Niektórzy ludzie z obawy przed tym po prostu spali na materacach na dworze. Inni koczują przy wyjściu z lobby z bagażami, licząc że ktoś po nich przyjedzie. Jest strasznie nerwowo.

Gdzie was spotkało największe trzęsienie, o sile 7,3 w skali Richtera?

Reklama

Gdyby ktoś nie wiedział, 7,3 to jest naprawdę sporo. Sprawdziłem później, że w Turcji, kiedy waliły się całe budynki i miasta, trzęsienie miało siłę ponad pięciu stopni. Epicentrum było bardzo blisko, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Vanuatu. Trzęsienie dopadło nas natomiast w środku dżungli. Udaliśmy się na kaskady, gdzie są piękne wodospady, widoki, a także laguny, do których można wskoczyć i popływać. 10 minut po tym, jak wyszliśmy stamtąd, zaczęło się trzęsienie. Ziemia zaczęła drżeć. Dźwięk głuchy jak podczas burzy. Wokół trzaskanie palm i innych drzew. Myślałem, że wszystko pode mną się zawali, a ziemia się otworzy.

W pewnym momencie usłyszeliśmy trzaskanie z góry. Znad kaskad pędził na nas głaz otoczony ziemią, podobny do tych, które tworzą się w trakcie usypisk. Leciał prosto na nas. W ostatnim momencie udało nam się odskoczyć. Moja narzeczona straciła jeszcze równowagę, upadła na ziemię, zdzierając kolana, ale zdołała jeszcze wskoczyć do wody. To był najbardziej traumatyczny moment. Działo się to w ułamkach sekund – całe wyładowanie trwało pół minuty.

Nie chcę powiedzieć, że otarliśmy się o śmierć. Ale cieszymy się, że ten głaz nas nie trafił, bo nie wiadomo, jakby się to skończyło. Moją koleżankę zamurowało. Złapaliśmy się jednak za ręce i biegliśmy przed siebie. Po lewej stronie rodzina z dziećmi kuliła się na ziemi, żeby nic ich nie trafiło. Obok natomiast łamały się drzewa. Mieliśmy jednak szczęście w nieszczęściu, bo niektórych ludzi spotkało to, kiedy znajdowali się w budynkach nieprzystosowanych do tak dużych trzęsień ziemi i po prostu się zawaliły.

Rozmowę z Filipem Majchrowiczem skończyliśmy po północy lokalnego czasu, życząc mu zdrowia i bezpieczeństwa. Dotychczas, zgodnie z informacjami Reutersa, trzęsienia ziemi na Vanuatu doprowadziły do śmierci 14 osób, a przynajmniej 200 osób zostało rannych.

ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

7 komentarzy

Loading...