Reklama

Czy to był najgorszy mecz Mbappe w karierze? Liverpool niszczy Real

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

27 listopada 2024, 23:12 • 4 min czytania 13 komentarzy

Piłkarze Liverpoolu czekali na wygraną z Realem od 15 lat, 8 miesięcy i 17 dni. Jak już pokonali Królewskich, zrobili to w sposób bardzo zdecydowany, będąc przez większość meczu drużyną lepszą nie o klasę, a o dwie. W barwach gości najbardziej zawiódł Kylian Mbappe, któremu w tym spotkaniu nie wychodziło absolutnie nic, a puentą dramatycznej dyspozycji Francuza był spartaczony rzut karny. Na poważnie zastanawiamy się, czy to nie był jego najgorszy mecz na tym poziomie w karierze…

Czy to był najgorszy mecz Mbappe w karierze? Liverpool niszczy Real

Oczywiście – patrząc na formę The Reds w tym sezonie i na fakt, że Real grał dziś między innymi bez Rodrygo czy Viniciusa, można było spodziewać się dominacji gospodarzy. Kibice Królewskich liczyli jednak, że kiedy w składzie nie ma dwóch Brazylijczyków, to odpowiedzialność weźmie na siebie Mbappe. Przecież sprowadzono go do Madrytu po to, żeby błyszczał właśnie w takich meczach: z najlepszymi drużynami świata, na które patrzą absolutnie wszyscy.

Dziś Kylian nijak nie przypominał jednak siebie z najlepszych dni, był raczej nową wersją Edena Hazarda, chyba największego niewypału transferowego w nowożytnej historii Realu. Za co się nie zabrał, to spartolił. Szczytem jego bezradności były dwie sytuacje: kiedy zdołał już nabrać swojego firmowego rozpędu i niczym juniora czystym, pięknym wślizgiem zastopował go Conor Bradley, i kiedy nie wykorzystał jedenastki (nie najlepszy strzał przy lewym słupku odbił Caoimhin Kelleher), nawiasem mówiąc trzeciej w 2024 roku. 

Niewiele lepiej od francuskiej gwiazdy prezentowali się grający z przodu u jego boku Arda Guler i Brahim Diaz, wobec czego Real nie był dziś w stanie zagrażać bramce Liverpoolu. Więcej – patrząc na grę Królewskich można było odnieść wrażenie, że nawet za specjalnie… nie starają się tego robić. Od początku tego spotkania podopieczni Carlo Ancelottiego grali bowiem tak, jakby szczytem ich marzeń był remis na Anfield Road. Okopać się na swoich pozycjach i czekać na ewentualną kontrę Mbappe po sprytnym przechwycie Luki Modricia – mniej więcej w ten, mało wyrafinowany, sposób prezentowała się taktyka gości w pierwszej połowie tego spotkania.

Liverpool natomiast mógł w niej strzelić spokojnie ze dwa gole. Rażąco nieskuteczny był jednak Darwin Nunez, który najpierw z najbliższej odległości trafił prosto w Thibauta Courtoisa, a potem uderzył piłkę głową w ten sposób, że przeleciała minimalnie obok prawego słupka bramki Belga.

Reklama

Te niepowodzenia nie zraziły jednak przewalecznych piłkarzy The Reds. Na drugą połowę wyszli jeszcze bardziej naładowani niż kończyli pierwszą. W efekcie w 52. minucie Bradley obsłużył świetnym podaniem Alexisa Mac Allistera, a Argentyńczyk otworzył wynik.

My natomiast chcieliśmy się zatrzymać przy tym niesamowitym chłopaku z Irlandii Północnej. Przypomnijmy – swoją szansę w wielkiej piłce otrzymał na początku tego roku, wskutek wielu kontuzji w klubie. Wykorzystał ją znakomicie, a po jakimś czasie Juergen Klopp tak wypowiadał się o Bradley’u w brytyjskich mediach:

Wyjątkowy. Co za chłopak! Wspaniały charakter, prawdziwy talent, ogromny potencjał i jest w odpowiednim klubie, ponieważ wszyscy go tu kochają i szanują. Każdy chce, żeby mu się udało.

No i udało się, że hej! Dziś Conor schował do kieszeni Mbappe, którego jeszcze kilkanaście miesięcy temu mógł oglądać w telewizji, zaliczył asystę i generalnie zagrał kapitalnie. Ale oczywiście – nie on jeden. W drużynie Arne Slota zdecydowana większość piłkarzy wyglądała na tle Królewskich jak goście z innej planety. Poza wspomnianymi autorami bramki na 1:0, nam szczególnie mocno podobał się waleczny Andy Robertson, pewny w tyłach Ibrahima Konate czy wszędobylski Curtis Jones.

To właśnie szkocki lewy obrońca, niedawno gnębiący polską kadrę, dorzucił w 77. minucie piłkę na głowę Cody’ego Gakpo. Holenderski rezerwowy, który wszedł za Nunesa, pokazał Urugwajczykowi, co to znaczy być naprawdę skutecznym – miał jedną sytuację i od razu zamienił ją na bramkę.

Chwilę przed jego golem pojawiła się jedyna rysa na dzisiejszym arcydziele The Reds – był nią rzut karny spartaczony przez Mohameda Salaha. Egipcjan chyba nie trafił czysto w piłkę, w efekcie ta uderzyła w słupek bramki Realu.

Reklama

Ale na koniec dnia: jakie to ma znaczenie? Liverpool przerwał fatalną passę ośmiu kolejnych meczów bez wygranej z Hiszpanami, z których przegrał aż siedem. Dodatkowo lideruje w tabeli Ligi Mistrzów, w której jako jedyny z 36 zespołów wygrał wszystkie pięć spotkań. Nie ma dziś na świecie drużyny, którą obserwowałoby się przyjemniej niż The Reds. Trochę nawet zazdrościmy piłkarzom Realu, że mogli patrzeć na tych kozaków z tak bliskiej perspektywy…

Liverpool – Real Madryt 2:0 (0:0)

  • 1:0 – Mac Allister 52′
  • 2:0 – Gakpo 77′

 

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

13 komentarzy

Loading...