W czubie tabeli 1. ligi mamy taki ścisk, że mecz Miedzi Legnica z Wisłą Płock nie miał wielkiego znaczenia w kontekście rozstrzygnięć na wiosnę. Ale nie da się też przymknąć oka na fakt, że powoli zbliżamy się do końca rundy jesiennej i każdy chce mieć jak najlepszą pozycję wyjściową do ataku na awans. Jedni i drudzy od dłuższego czasu oglądają plecy Termaliki, ale to nie znaczy, że nie mają argumentów, żeby z nią powalczyć. I właśnie takimi spotkaniami z czołówką można udowodnić, że zasługuje się na powrót do Ekstraklasy.
Żeby wbić się do elity, a potem się w niej utrzymać, czasami trzeba cynicznego przepychania meczów. Bez odpalania fajerwerków, ze strzelaniem goli psim swędem, z pomocą odrobiny szczęścia. Pod tym względem niezłym punktem odniesienia mógłby być obrazek, jaki zobaczyliśmy w Legnicy po stronie gospodarzy. Mógłby, gdyby wygrali.
Oczywiście nie jest tak, że zespół Ireneusza Mamrota zabija futbol i liczy na tę jedną akcję przez 90 minut albo czysty fart. Nie, przecież ta ekipa potrafi ciekawie grać w piłkę. Ale akurat na tle Nafciarzy to było o tyle trudniejsze do zrealizowania, że od początku byli świetnie zorganizowani. Klepka, miejsce na dobre dośrodkowanie czy strzał z dystansu, zabawa z dryblingiem – a w życiu. Cały zespół trenera Misiury najwyraźniej przyswoił sobie pewne rzeczy z drużynowego wypadu do kina na Gladiatora 2, a kiedy do dobrej defensywy dołożył bramkę, można było ze śmiechem powiedzieć, że w Płocku to dopiero mają skuteczne metody motywacyjne.
Wrzutka Sangre z pierwszej piłki i wykończenie w powietrzu Sekulskiego – palce lizać. Wisła utarła Miedzi nosa, bo po pierwszym kwadransie wydawało się, że to właśnie Miedź pierwsza zapracuje na gola. Ale chyba nie musimy wam mówić, że to nie tego typu zawody. Goście potrafili konkretnie przycisnąć Miedziankę i mimo mniejszego posiadania piłki wydawali się groźniejsi. Ale jeden moment nieuwagi i dostajesz gonga, ot, prawo każdej areny.
W 45. minucie obrońcy Wisły mogli mieć do siebie spore pretensje, bo naprawdę nic nie zapowiadało tego trafienia tuż przed przerwą. A zostawili tyle wolnego miejsca Hartherzowi, że ten mógł poprawić piłkę trzy razy, zastanowić się, co zje jutro na śniadanie i dopiero uderzyć. Doceńmy tu Kwietnia, że podał koledze jak rasowy pomocnik.
Nie dało się przewidzieć, w jaką stronę pójdzie ten mecz w drugiej połowie, ale Miedź dość szybko nam coś uświadomiła. Remis? Zaciągnięcie hamulca i bezpiecznie granie na kontry? Bez szans. Odczuł to szczególnie Gostomski, jednak nawet on, nawet w dobrej dyspozycji, nie może wyłapać wszystkiego. Tak jak strzału (też po rykoszecie jak przy golu Hartherza na skutek interwencji obrońcy) Kovacevicia, który wykorzystał bierność “Nafciarzy”. Ci, jakby trochę spompowani, nie byli już tak agresywni w doskoku jak wcześniej, ale… ha, co z tego, skoro potrafili skorzystać z tej samej broni co Miedzianka.
Wystarczyło zrobić trochę zamieszania po stałym fragmencie gry, zebrać drugą piłkę i z mniejszej odległości sprawdzić bramkarza. Mamy wrażenie, że Wrąbel, w przeciwieństwie do innych interwencji z tego meczu, nie popisał się przy golu na 2:2. Strzał Pomorskiego na tle reszty zdawał się jedną z prostszych robót do wykonania. Ale jeszcze prostszą, przynajmniej na papierze, miała Miedź, kiedy Salvador w 80. minucie wyleciał z boiska.
Ten to jest ananas! Złośliwi z Płocka dodaliby jeszcze, że był swojemu byłemu klubowi coś winien. Gdybyśmy nie znali jego gorącej głowy z boisk 1. ligi, teorie spiskowe mogłyby chociaż przez chwilę pożyć w wyobraźni kibiców. A tak trzeba powtórzyć po raz kolejny: chłop ma grzałkę pod kopułą, a w dodatku częściej ekscytuje nazwami w CV niż realną przydatnością na boisku. W 69. minucie wszedł z ławki, w 74. zgarnął pierwszą żółtą, a kilka minut później drugą żółtą kartkę za idiotyczny wślizg pod własnym polem karnym. Taki to właśnie pasażer na gapę, ale na szczęście dla Wisły Płock tym razem bez konsekwencji.
Dlatego raczej możemy uznać, że to Miedź straciła szansę na trzy punkty, a Nafciarze, zważywszy na okoliczności z graniem w dziesiątkę, mogą czuć spokój, że nie wrócą do domów z niczym. Zwłaszcza ostatnie 20 minut przyniosło gospodarzom kilka niezłych okazji, których aż głupio było nie wykorzystać. Na nodze piłkę meczową miał choćby Mioc (brutalnie ją spartolił), a raz w sytuacji 2 na 1 Michalik nie ominął podaniem ostatniego obrońcy. Dość powiedzieć, że w samej drugiej połowie Gostomski musiał cztery razy poważniej się nagimnastykować. Ostatecznie jednak chyba nikt nie będzie miał po tym starciu bezsennej nocy, bo ani nie zobaczyliśmy wyraźnie lepszej drużyny, ani też oglądający to spotkanie nie mogli narzekać. To było dobre widowisko stworzone przez czołowych pierwszoligowców. W sam raz na remis.
Miedź Legnica – Wisła Płock 2:2 (1:1)
- 1:0 – Sekulski 20′
- 1:1 – Hartherz 45′
- 2:1 – Kovacević 52′
- 2:2 – Pomorski 77′
WIĘCEJ O I LIDZE:
- Kara za litość. Warta musi zapłacić za szansę dla… chłopca z Białorusi
- Zadymy, słonecznik i niemieckie wątki. Odra Opole pożegnała kultowy stadion
- Kotwica idzie na dno. Piłkarski Januszex Adama Dzika chyli się ku upadkowi
Fot. Newspix