Reklama

Mad Max. Verstappen w tym roku był najlepszy pod każdym względem

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

24 listopada 2024, 12:23 • 8 min czytania 0 komentarzy

Max Verstappen właśnie wywalczył czwarty tytuł mistrzowski z rzędu. Jednak od samej liczby, bardziej zdumiewające są okoliczności, w których Holender tego dokonał. 27-latek przez zdecydowaną większość sezonu nie poruszał się bowiem najszybszym bolidem w stawce. A mimo to, jako kierowca ponownie okazał się najlepszy. I to pod każdym względem.

Mad Max. Verstappen w tym roku był najlepszy pod każdym względem

JUŻ NIE W NAJLEPSZYM BOLIDZIE

W ubiegłym sezonie bardziej niż z przeciwnikami, Verstappen rywalizował z kolejnymi rekordami starych mistrzów, które po kolei wymazywał z historycznych tabel. Największa liczba i procent zdobytych punktów? Od 2023 roku te wyniki należą do Maxa. Najwięcej wywalczonych podiów? Verstappen. Największa liczba zwycięstw? Verstappen? Najpokaźniejsza przewaga nad drugim kierowcą, najwięcej kółek spędzonych na pozycji lidera wyścigu, najdłuższa seria wygranych Grand Prix? Oczywiście, że Verstappen.

Max zamienił się wówczas w Mad Maxa. Gościa, który potrafi zniszczyć każdą statystykę, nie wspominając o rywalach. Przy okazji sprawił, że emocji związanych z walką o mistrzowski tytuł nie było w ogóle. Ale hej – tak kończy się połączenie najlepszego kierowcy i wybitnego zespołu, w którym pracował (i miał sporo do powiedzenia) geniusz aerodynamiki, Adrian Newey.

Dlatego tym bardziej należy docenić to, czego Holender dokonał przy okazji wywalczenia tegorocznego mistrzostwa. To wciąż był Mad Max. Lecz tym razem Holender zagrał w – nomen omen – czwartej części: Na drodze gniewu. I pokazał w niej pełen wachlarz umiejętności.

Reklama

Od momentu odejścia z zespołu wspomnianego Neweya, kolejne elementy w Red Bullu zaczęły się sypać. Konkurencja w postaci McLarena i Ferrari przegoniła ekipę z Milton Keynes. W dodatku zaogniające się konflikty wewnątrz RB nie pomagały w doprowadzaniu bolidu do porządku. Jedną z symbolicznych scen chaosu panującego w ekipie Christiana Hornera widzieliśmy w ten weekend. Kiedy okazało się, że spoiler samochodu Holendra nie daje rady na ulicznym torze w Świątyni Hazardu, postanowiono przyciąć go… szlifierką kątową.

Samochód sygnowany marką giganta branży napojów energetycznych, przestał być więc bezkonkurencyjny. Czego nie można powiedzieć o holenderskim kierowcy, który mimo tego wciąż liczył się w stawce.

BRAK WSPARCIA KOLEGI Z ZESPOŁU

Mało tego, 27-latek nie mógł liczyć na wsparcie bezpośrednio na torze, od kolegi z zespołu. Dwóch równych kierowców posiadały ekipy Ferrari i Mercedesa. W McLarenie istniała słynna „papaya rules”, która dopuszczała na torze równorzędną (ale czystą) rywalizację dwóch kierowców. Tę zniesiono dopiero, kiedy wzrosła szansa Lando Norrisa na mistrzowski tytuł.

Natomiast Verstappen na torze do pomocy miał Sergio Pereza. W dwóch poprzednich sezonach, kiedy Red Bull Racing dysponował znacznie lepszym bolidem, Meksykanin był znacznie gorszy od Maxa, jednak kończył wyścigi na wysokich lokatach. Stanowili na torze duet niczym Batman i Robin. Przy czym to Sergio był pomocnikiem głównego bohatera. W tym roku też tak było… dopóki Red Bull miał przewagę technologiczną. Gdy ta została zniwelowana przez inne ekipy, Perez od GP w Miami nie potrafił zająć wyższej pozycji, niż szósta. A sześć razy nawet nie dowoził punktów.

Reklama

Owszem, można tu śmiać się z Pereza i tego, jakim jest kierowcą, kiedy nie ma najlepszej maszyny. Ale równocześnie nie sposób przy tym bardziej nie docenić Verstappena. Jenson Button powiedział kiedyś, że dawno nie widział kierowcy, który miażdży swoich kolegów z zespołów tak, jak robi to Max. Na przestrzeni lat, tylko Daniel Ricciardo zdołał kończyć sezony nad Maxem, jeżdżąc w tym samym zespole. Ogólnie jednak i tak posiada gorszy bilans w rywalizacji z Holendrem. A już porównywanie czterokrotnego mistrza świata do Pereza, to jak znęcanie się nad tym drugim. Verstappen w Red Bullu w tym sezonie jeździł bowiem praktycznie sam. A i tak dał radę wywalczyć mistrzowski tytuł.

Zresztą o różnicy pomiędzy dwoma kierowcami najdobitniej świadczy scena z Grand Prix Brazylii, w której obaj wyjeżdżają z pit-line na tor. Perez, któremu zespół sugeruje wyprzedzenie rywali, mówi, że jest to niewykonalne. W tym samym czasie jego kolega z zespołu mija ich wszystkich poboczem. To jeden z najbardziej memicznych momentów tego sezonu. Ale też taki, który pokazuje różnicę w podejściu do rywalizacji pomiędzy dwoma kierowcami Red Bulla.

MISTRZ TAKTYKI

Kiedy rozmawiałem z Cezarym Gutowskim na temat tego, gdzie jest miejsce Maxa Verstappena w historii Formuły 1, znany dziennikarz motoryzacyjny zwrócił uwagę na to, co zawsze wyróżniało największych mistrzów. A było to nieustanne i systematyczne kończenie wyścigów na punktowanych pozycjach. Czynnik niby banalny, ale jakże istotny.

Max Verstappen przez większość obecnego sezonu nie dysponował najszybszym bolidem. Mimo to, wyciskał z tej maszyny absolutne maksimum. Nawet kiedy samochód na torze nie do końca go słuchał, Holender nie zawodził. Od GP w Miami osiem razy kończył wyścigi na podium. A cztery razy wygrywał. Tylko trzykrotnie zajął szóstą pozycję. Przypomnę, że dla jego kolegi z zespołu od wspomnianego Miami taki rezultat to było maksimum możliwości. Który w dodatku Perezowi udało się osiągnąć raz.

27-latek był zatem regularny jak szwajcarski zegarek. Przede wszystkim jednak jeździł znakomicie pod względem taktycznym. Jego głównym celem było utrzymanie topniejącej przewagi nad Lando Norrisem. Dlatego też Max, zamiast na wywalczeniu najlepszej pozycji, skupiał się równie mocno na tym, by jak najmocniej uprzykrzyć Brytyjczykowi życie na torze. Podczas każdego kolejnego weekendu Lando musiał liczyć się z tym, że główny rywal do tytułu odbierze mu smak rywalizacji.

Czasami Verstappen wręcz przesadzał, za co łapał kary. Robił to jednak w pełni świadomie. Zakładał, że nawet z dodatkowymi sekundami przymusowego postoju, i tak zdoła się przebić na miejsce w pierwszej piątce rywalizacji. Ale za to Norris ukończy ją, zdobywając mniejszą liczbę oczek. Były to zagrywki kunktatorskie, wyrafinowane. Jednak przede wszystkim – skuteczne.

TEN WYSTĘP W SAO PAOLO

Na pewną ironię zakrawa fakt, że człowiek, który w ubiegłym roku ustanowił rekord dziesięciu kolejnych wygranych wyścigów z rzędu, w tym sezonie od triumfu w Hiszpanii tak długo musiał czekać na to, by kolejny raz usłyszeć hymn podczas dekoracji po wyścigu. Zaczęto nawet żartować, że może Verstappen, jeżdżąc w gorszym bolidzie i pilnując na torze Norrisa, zapomniał jak się wygrywa.

Okazało się, że nie zapomniał. A kiedy już wygrał, dokonał tego w epickim stylu. Bo czy się to komuś podoba czy nie, Grand Prix Brazylii przejdzie do historii pod znakiem jednego z najbardziej spektakularnych wyczynów kierowcy w dziejach tego sportu. Verstappen zaczynał bowiem rywalizację z siedemnastej pozycji. A zakończył ją na pierwszym miejscu – i to z przewagą blisko dwudziestu sekund nad drugim Estebanem Oconem. Holender na torze Interlagos był spektakularny pod każdym względem.

Jasne, w tym wyczynie pomogło to, że zarówno on, jak i kierowcy Alpine zdecydowali się pozostać na torze, kiedy cała reszta ruszyła do pit stopów na zmianę opon. Chwilę później poważnie rozbił się Franco Colapinto, wobec czego wywieszono czerwoną flagę, więc Max i kierowcy Alpine otrzymali możliwość wymiany opon bez straty czasu. Pod tym względem, szczęście im dopisało. Swój udział w tym wszystkim miała też dobra taktyka. Ale w wygranej – przede wszystkim umiejętności Maxa. Po wznowieniu rywalizacji Verstappen objął prowadzenie i jechał bezbłędnie w szalenie trudnych warunkach. Czy inni kierowcy mogli tak o sobie powiedzieć? Zapytajcie Lando Norrisa, który chwilę po wznowieniu rywalizacji wypadł z zakrętu.

Innymi słowy: umniejszanie tamtemu występowi Maxa to skrajne nieporozumienie. On wtedy pokazał swoją wielkość. Kunszt godny czterokrotnego mistrza świata.

MISTRZ, KTÓRY JEST JAKIŚ

Last, but not least – jak to mawiają Amerykanie. O wielkości Verstappena-kierowcy świadczy też to, jakim jest człowiekiem. To typ zaprogramowany na wygrywanie. Gość, który nawet rywalizując na symulatorach, potrafi wyrzucić rywala z trasy, kiedy ten go zdenerwuje.

Jednak nie ta cecha charakteru Verstappena najbardziej do mnie przemawia, lecz to, że Max najzwyczajniej w świecie jest jakiś. Po twarzy królowej motorsportu, zewsząd obwarowanej milionowymi kontraktami sponsorskimi, należałoby się przecież spodziewać tego, że będzie komunikowała się za pomocą wyuczonych sloganów. Że w pierwszej kolejności jej taktyką będzie nie narażanie się nikomu w mediach. By był trochę jak zupa pomidorowa – lubiany przez każdego.

Max jednak zupełnie taki nie jest, o czym na naszym portalu mówił Maciej Jermakow. – To człowiek, który nie boi się mówić tego, co myśli. Czasami tym denerwuje ludzi, ale jednocześnie sam zupełnie nie przejmuje się ich opiniami. Tym też mi bardzo imponuje, że jest odważny na torze, ale i poza nim. A to wcale nie jest cecha, która teraz jest jakoś powszechna wśród kierowców czy sportowców w ogóle. Większość z nich trzyma się PR-owych regułek i boi się wyjść poza ramy politycznej poprawności – opowiadał dziennikarz Viaplay.

Jasne, Verstappen nie sprawia wrażenia przyjemnego typa. Jest chamski. Prezentuje typową dla wielu Holendrów arogancję i butę. W trakcie wyścigów przez radio nie szczędzi gorzkich słów, wypowiadanych na temat rywali, stanu prowadzonej maszyny czy własnego zespołu. Ale od kolejnego kierowcy miałko opowiadającego o tym, jak mu się jechało, wolę Maxa-buca, który po GP Brazylii grilluje dziennikarzy z Wielkiej Brytanii słowami: – Doceniam, że wszyscy tu jesteście, ale nie widzę żadnego przedstawiciela brytyjskiej prasy. Czy musieli już jechać na lotnisko, czy nie wiedzą, gdzie jest konferencja?

Bardziej od następnej regułki, jakie wnioski musi wyciągnąć zawodnik i jego zespół, podoba mi się, kiedy Holender w naturalny sposób rzuci podczas konferencji niekontrolowanym przekleństwem. A gdy zostanie za to ukarany, to następnym razem odpowiada na pytania jednym słowem, dając do zrozumienia, że skoro władze F1 nie pozwalają mu formułować myśli tak, jak chce, to równie dobrze może nie odpowiadać w ogóle. Po czym organizuje własną konferencję. Na której oczywiście wyczerpująco – i nie zważając na język – odpowiada na zadane pytania.

To wszystko sprawia, że Max Verstappen zapewnia nie tylko znakomitą rywalizację na torze. On tworzy niepowtarzalny klimat tego sportu.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

0 komentarzy

Loading...