Kończę urlop, wracam do Polski i co widzę? Wypowiedzenie Jacka Magiery i czeskiego Dyzmę wywalonego na zbity pysk. Tego pierwszego trochę szkoda, a co do Davida Baldy, cóż, tu zostało powiedziane już wszystko. Niezmiernie dziwi mnie już tylko, co na swoim stanowisku wciąż robi Patryk Załęczny. Ostatni z trójki, która cudem dopisała sobie wicemistrzostwo Polski do CV. Nie tyle bajerant, co bardziej gość, który momentami sprawia wrażenie tak oderwanego od rzeczywistości, że nie da się przejść obok tego obojętnie. Tak jak teraz. Ponownie.
Początek pracy w Śląsku Wrocław miał fajny. Otwartość na komunikację z kibicami, dobra robota marketingowa, a z czasem pomniejsze sukcesy jako prezes, aż do wisienki na torcie w postaci srebrnego medalu w Ekstraklasie. Ale mamy listopad 2024 roku i nikt już nie ma zamiaru wynosić Załęcznego pod niebiosa. Bo niby dlaczego? Bo powiedział coś sensownego rok temu, gdy akurat Śląskowi żarło? W piłce weryfikacja to termin wieczny i nie da się za długo pojechać na jednym sukcesie, szczególnie gdy z biegiem czasu stajesz się twarzą kompromitacji.
Dlatego Załęcznemu bliżej dziś do parodii prezesa, którego wypowiedzi w dużej mierze wpasowują się w tendencję prezesów będących pod ostrzałem. Brakuje mu odporności na presję, a to przecież tylko część problemu. Brakuje też chłodnej głowy, takiego przytomnego uderzenia się w pierś, spojrzenia w lustro i stwierdzenia “człowieku, a może przestałbyś tak pieprzyć?”.
Prezes Śląska chciałby 25 milionów, żeby “zrobić ze Śląskiem coś porządnego”. Ha, dobre!
Właściwie co miesiąc prezes Śląska daje nam powody, żeby się o coś przyczepić. Ale teraz (konkretnie wczoraj na spotkaniu z kibicami, w którym wziął udział nowy dyrektor sportowy, Rafał Grodzicki) pokusił się o takie stwierdzenie, że aż chce się wielkimi literami, powoli, sylabicznie, wykrzyczeć PA-TO-LO-GIA.
– Jeżeli mam zarządzać Śląskiem, to chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło. Nie będę ukrywał, ale z tego względu, żebyśmy zrobili coś porządnego w tym klubie. Czy to będzie 20, czy 25 milionów złotych, jeśli oczywiście miasto dysponowałoby takimi środkami – powiedział prezes WKS-u, ewidentnie i nie po raz pierwszy dając do zrozumienia, że żyje w jakiejś kosmicznej bańce.
Serio? Mało wam? Ile jeszcze Wrocław musi wrzucić do pieca, na jaki minus musi zejść, żeby kibic nie musiał wstydzić się tak jak na ostatnich derbach z Zagłębiem Lubin? Idzie zima, rozumiemy. Do lepszego ogrzewania trzeba więcej materiału, koszty, eksploatacja, takie tam. Ale, cholera, kolejne kilkadziesiąt baniek z podatków mieszkańców? To ci dopiero, że organizacja piłkarska zasilana z miejskich pieniędzy musi wręcz błagać o pomoc, żeby nie zatopić się w swojej przeciętności. Organizacja (głównie w postaci prezesa), która nie potrafi optymalizować kosztów, spinać budżetów i narzucać sobie twardych zasad finansowych. Przecież to niepojęte na przykład na tle Jagiellonii, która musi operować na mniejszych limitach co Śląsk.
Na pewno wrocławianie, którzy narzekają na dziury budżetowe w innych aspektach, są zachwyceni na myśl o większej kasie dla Musiolików, Żukowskich i innych. I oczywiście zimową porą zaczną tłumnie przychodzić na stadion, żeby wspierać drużynę w walce o utrzymanie, podziękować Załęcznemu i Sutry… a nie, jemu na razie wystarczą pozdrowienia.
Żarty żartami, ale życzenie, jakie złożył Patryk Załęczny, jest totalnie niepoważne. Nie to, żeby ogólnie Śląsk był zarządzany w sposób poważny, bo tak spartaczyć świetny okres w historii klubu to trzeba umieć. Tak się poniżyć, tak zmarnować szansę na rozwój – no nie, takie rzeczy mogą dziać się wyłącznie w klubach patologicznych. “Delulu”, jedno z najpopularniejszych młodzieżowych słów tego roku, jest idealnym określeniem na to, co odstawiają we Wrocławiu. Żyją w zamkniętym kole, od lat próbując tego samego i oczekując innych rezultatów.
Z tym że na razie wygląda to tak, jakby w Śląsku wreszcie mieli się doigrać i pójść śladem choćby Wisły Płock. Tam już spadli i dodrukowują pieniądze, żeby wrócić do Ekstraklasy, a w Śląsku jeszcze mogą się łudzić, że studnia bez dna albo raczej ten bogaty tatuś z ratusza wszystko inne przestawi do góry nogami, byle zawsze pomóc WKS-owi w potrzebie. Gdyby to była pomoc marginalna albo chociaż posiadająca jasno określone ramy z rocznym limitem – okej. Ale mówimy o kompletnym jechaniu po bandzie i to już bez udawania, że chce się odciąć od kroplówki w poszukiwaniu innych źródeł finansowania. Sprzedanie klubu w dobre ręce? Wyjście z uzależnienia, jakim stała się miejska kasa? Urojenia, bajeczki, polityczne hasła. Nie ma tu krzty powagi i przede wszystkim nadziei, że może być lepiej.
Te karuzelę może zatrzymać już chyba tylko spadek z Ekstraklasy
Może gdyby Patryk Załęczny ujął potrzeby klubu innymi słowami. Może gdyby wspomniał o pięciu milionach, a nie 25. Może gdyby nie powiedział, że potrzebuje do zarządzania Śląskiem “jak najwięcej” od miasta, nie mielibyśmy tak klarownego powodu, żeby ten tekst napisać. Ale prezes wybrał takie a nie inne zdania, dowodząc, że jest nie tylko niepoważny, ale również bezczelny. Przewaliłem jedne 20 milionów – sorry, dajcie mi kolejne, teraz na pewno będzie dobrze! Ludzie kochani. Jeśli chcecie we Wrocławiu inwestować w piłkę nożną, róbcie to z odpowiednimi fachowcami i w rozsądny sposób. Bo taki, wedle którego trzeba za wszelką cenę ratować konkretny klub, tworzy pośmiewisko na całą Polskę.
No i warto na koniec podkreślić, że znów dostaliśmy odpowiedź na nurtujące wielu kibiców pytanie, jakie trzeba mieć kwalifikacje, żeby zostać prezesem Śląska Wrocław. W szerszym obrazie, jak widać nie od dzisiaj, Załęczny to jedynie pionek. Równie dobrze na jego miejscu mógłbyś być ty, ja czy inny Kowalski. Wystarczy umieć poprosić właściwe osoby o przelew na większą liczbę zer, oczywiście z założeniem, że Śląsk dalej cierpi na patologiczny związek. Ale tu już chyba nikt nie ma złudzeń, że ani obecny prezes, ani tym bardziej żaden z polityków tak naprawdę nie ma jaj, żeby go zakończyć. Inna sprawa, że Załęczny miał okazję, żeby zapunktować w środowisku piłkarskim. Będąc na tonącym okręcie i pewnie nie mając wiele do stracenia jako ostatni ze sterujących Śląskiem po Magierze i Baldzie, mógł pójść pod prąd i pozytywnie zaskoczyć. Ale wybrał to, do czego w ostatnim półroczu przyzwyczaił. Wybrał tupet i absurd.
CZYTAJ WIĘCEJ O ŚLĄSKU:
- Media: Magiera zrzekł się części pensji, ale i tak otrzyma ponad 500 tys. złotych
- Nowy trener Śląska Wrocław: Nie możemy myśleć o dalekiej przyszłości
- Miasto zleci audyt w Śląsku Wrocław. Kolejny krok do prywatyzacji
- Śląsk ma problemy? Prezydent Wrocławia zatrzymany przez CBA
- Trela: Trenerzy na dobrą pogodę. Jacek Magiera, nieoczywisty strażak
Fot. Newspix