Mam wrażenie, że po meczu w Porto wiele osób wydało wyrok. Probierz się nie nadaje. Jest nieudacznikiem, otoczonym przez podobnych sobie ludzi, którzy nie potrafią zgłosić piłkarza do kadry meczowej. A zawodnicy, którzy tracą pięć goli i tak łatwo się rozsypują, kompletnie nie nadają się na ten poziom. Patrząc z trybun na drugą połowę meczu z Portugalią, byłem zażenowany czymś, co nazwałbym bezradnością mentalną, ale jednocześnie ciągle mam w głowie to, co działo się w pierwszej połowie. I jestem przekonany, że ten brutalny wynik 1:5 nie oddaje tego, w jakim miejscu jest Polska. Wiem, że teraz to niepopularna opinia, ale z naszą kadrą nie jest aż tak źle, a ten mecz – mocno w to wierzę – może być ważną lekcją. To był klasyczny przykład spotkania, które odmieniła jedna akcja. Jednych poniosła, a drugich pociągnęła na dno.
Oglądając drugą połowę meczu z Portugalią z trybun Estadio do Dragao, widziałem Polaków, którzy po każdym kolejnym golu coraz bardziej zwieszali głowy. Drużyna o aspiracjach takich jak nasza nie ma prawa sypać się w takich momentach jak domek z kart, a właśnie tak to wyglądało. Swoje zrobił też pewnie stadion, w pierwszej połowie głównie milczący, chyba że tłumy zaczął podburzać idol setek tysięcy ludzi, czyli Cristiano Ronaldo. Ale w drugiej, gdy ich ulubieńcy strzelali gole – już głośny, tworzący wyjątkową atmosferę. To nie tłumaczy Polaków. Jeżeli chcesz być dobrą drużyną, z którą każdy, nawet najlepszy, musi się liczyć, nie możesz w jednej połowie tracić aż pięciu goli.
Reakcje dziennikarza i kibica
Ale po meczu w Porto mam też w głowie inny obrazek. Polaków, którzy nie przestraszyli się na początku meczu. Była taka akcja w pierwszych minutach: oni wychodzą na nas pressingiem, piłka jest po lewej stronie boiska. Szczerze? Spodziewałem się lagi, długiego, pewnie niedokładnego podania, a Polacy poklepali i Piotr Zieliński tuż przy linii bocznej efektownie wyszedł z piłką. Przez pierwsze 45 minut Polska grała rozważnie w obronie, a jednocześnie odważnie do przodu. Piłkarze Probierza wiedzieli, kiedy jest szansa na skuteczny atak i próbowali te momenty maksymalnie wykorzystać. Przecież 0:0 do szatni to był świetny wynik dla Portugalczyków, bo oni mieli jedną okazję, a my z pięć, sześć.
Pamiętam dziennikarza z Portugalii, siedzącego niedaleko mnie, który kręcił z niedowierzaniem głową, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Pamiętam też kibiców gospodarzy, siedzących blisko trybuny prasowej. Jeden z nich w przerwie, rozmawiając po angielsku z polskim kibicem, nie ukrywał, że jest pod dużym wrażeniem gry Biało-Czerwonych.
Czy Portugalczycy nas zlekceważyli? Trochę pewnie tak, grali w pierwszej połowie wolniej niż zwykle, ale nie kupuję narracji, że po prostu bawili się z Polską, bo wiedzieli, że prędzej czy później nastrzelają jej kilka goli. Gdy oba zespoły schodziły na przerwę, spodziewałem się w drugiej połowie lepszej Portugalii, która pewnie wygra ten mecz 1:0, może 2:0, może 2:1. Ewentualnie – jakiegoś bramkowego remisu. Ale nie takiej jatki.
Cristiano Ronaldo w meczu z Polską odżył w drugiej połowie
Kadra – mem
Mam wrażenie, że reprezentacja Polski po tym meczu dla wielu osób stała się trochę kadrą-memem: drużyną prowadzoną przez „nieudacznika-Probierza”, w której grają „wrażliwe panienki”, bo przecież nie piłkarze. Łatwo jest w nią uderzać, wyśmiewać ją, bo przegrała 1:5, bramkarz grał w nie swoich spodenkach, a Karol Świderski nie mógł wejść na boisko, bo nie było go w protokole. Ludzie uwielbiają krytykować, uderzać, mając ku temu pretekst, ale nawet w tym przypadku warto choć trochę spojrzeć na okoliczności. Słuchając po meczu Michała Probierza, ale też polskich piłkarzy, widziałem ludzi, którzy są wściekli za to, jak łatwo się rozsypali, ale jednocześnie szukają pozytywów na przyszłość i mają świadomość, dlaczego w drugiej połowie było im na Dragao tak ciężko.
Probierz, to trzeba mu oddać, miał dobry plan na ten mecz. Gdy wystawił w pierwszym składzie Bartosza Bereszyńskiego, wiele osób powątpiewało, jak gość z włoskiej Serie B poradzi sobie z Rafaelem Leao. A on, do momentu zejścia z kontuzją, był najlepszym polskim piłkarzem. Probierz na przedmeczowej konferencji prasowej mówił o postępach, jakie robi Jan Bednarek, który na Dragao w pierwszej połowie mógł się podobać.
Masz problemy z urazami na początku zgrupowania. Później, na rozgrzewce, kontuzji doznaje Sebastian Szymański i trzeba się decydować na Mateusza Bogusza. W pierwszej połowie na boisko upada Bereszyński. Próbuje to rozbiegać, ale Portugalczycy widzą, że ma problem i grają jego stroną. Bereszyński – bardzo mądrze – upada znów. Zmiana. Później Bednarek. Następny uraz. A do tego jeszcze grający naprawdę dobrze w pierwszej połowie Taras Romanczuk też ma problemy ze zdrowiem i gdy zmierza po meczu w stronę autokaru, bardzo to widać. To wszystko w spotkaniu z czołową drużyną świata, na jej terenie, która gdy wyczuje krew, lubi rzucić się przeciwnikowi do gardła. Ekstremalnie ciężkie okoliczności.
Pedro Neto po strzeleniu czwartego gola
Gol, biorący się z pewności siebie
To oczywiście nie tłumaczy w całości Polaków, ale warto mieć tego świadomość. W takich spotkaniach, jeżeli chcesz osiągnąć sukces, wszystko musi grać. Tu nie grało. Na pewno kluczowy był pierwszy gol Leao, który, takie miałem wrażenie z trybun, wziął się trochę z dużej, może nadmiernej pewności siebie Polaków. Kacper Urbański próbował zagrać odważnie, bo w pierwszej połowie wychodziło, i nastąpiła strata. A później był efekt domina. Romanczukowi zabrakło niewiele, by taktycznie sfaulować Leao. Mieliśmy trochę pecha, że kontratak Portugalii nastąpił po naszym rzucie rożnym. Najbliżej bramki byli zawodnicy, którzy są szybcy, ale niekoniecznie bardzo mocni w powietrzu. Dominik Marczuk mógł mocniej doskoczyć do rywala, ale kiedy doszło do dośrodkowania, Leao było łatwiej, bo miał wokół siebie Jakuba Kamińskiego i Nicolę Zalewskiego.
Po tym golu polscy piłkarze zaczęli się bać.
Probierz tłumaczy, że wprowadził na boisko Marczuka, bo potrzebował szybkości. Mimo że Polska została zmiażdżona, zawodnik Realu Salt Lake City potrafił groźnie strzelić z dystansu, zmuszając do interwencji Diogo Costę, a później to on zdobył honorowego gola. Choć słowo „honorowy” brzmi w tym przypadku dziwnie. W ogóle dziwny to był mecz. Absurdalny. Trochę dwa mecze w jednym spotkaniu. Ale też mecz, pokazujący, jak jedna akcja potrafi zmienić nastawienie mentalne jednych i drugich.
Polska przegrała 1:5, ale ten wynik nie oddaje całych 90 minut. Legia Warszawa niedawno poległa 2:5 z Lechem w Poznaniu, ale czy była w tym meczu beznadziejna? Nie, miała swoje dobre momenty, które Lech przeczekał, by później ją wypunktować.
Wolicie taką porażkę, jak wczorajsza, czy 0:2 po ustawieniu autobusu przy własnym polu karnym i wybijaniu piłki po autach? Wolicie Polskę z Porto, czy z Kataru, ze spotkania z Argentyną? Ja wolę tę wczorajszą.
Choć mam wielką nadzieję, że takich drugich połów już nigdy nie będę oglądał.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: