Michał Probierz zapowiadał, że w Porto zobaczymy odważną i grającą ładnie dla oka reprezentację Polski. I tak było, szkoda tylko, że jedynie w pierwszej połowie. Gdyby ktoś przed meczem powiedział, że Bartosz Bereszyński może wyglądać bardzo dobrze i w obronie, i z przodu, mając naprzeciwko siebie Rafaela Leao, mało kto by uwierzył. W drugiej połowie wystarczył jednak jeden prosty błąd, by Portugalia wyprowadziła pierwszy cios. Gospodarze ostatecznie brutalnie zweryfikowali Polaków, wygrywając 5:1. Cristiano Ronaldo zdobył dwie bramki, ale to długo nie był jego mecz. Portugalski gwiazdor wciąż jest idolem tłumów, ale dziś do pewnego momentu pokazywał swoje najgorsze oblicze.
Gdy w okolicach 20. minuty Nicola Zalewski groźnie uderzał na bramkę Diogo Costy, siedzący dwa rzędy przede mną portugalski dziennikarz zdjął okulary i zaczął je przecierać. Tak jakby nie mógł uwierzyć w to, co dzieje się na boisku. Po chwili Cristiano Ronaldo wściekł się na Marcina Bułkę, że ten wykopał drugą piłkę w okolicę linii środkowej boiska. Gwiazdor Portugalczyków podbiegł do niej i odkopnął w stronę polskiej bramki, a ta… wpadła do siatki. Na trybunach owacja. Pierwsza od gwizdka rozpoczynającego mecz, bo gospodarze, którzy według swoich fanów mieli strzelać kolejne gole, nie tworzyli nic ciekawego z gry, a pierwszy raz poważnie zagrozili polskiej bramce dopiero w doliczonym czasie pierwszej połowy.
Powiedzmy to sobie szczerze – Portugalia miała dużo szczęścia, że po 45 minutach nie przegrywała jednym czy dwoma golami. Grała dużo gorzej od Polski, która podeszła do meczu bez żadnego strachu przed potęgą i w pierwszej połowie stworzyła sobie – tak, nie przesadzam – z sześć, siedem niezłych okazji. Może nie stuprocentowych, ale takich, które przy świetnym wykończeniu mogły zakończyć się golem.
I te pojedyncze akcje. Rozegranie piłki z Zielińskim na lewej stronie, tuż przy linii, w pierwszych minutach meczu. Podanie Tarasa Romanczuka do Mateusza Bogusza. Idealne, w tempo. Rajd Nicoli Zalewskiego, zakończony kapitalnym zagraniem do Bartosza Bereszyńskiego. To się oglądało. Oglądaliśmy najlepszą Polskę za kadencji Michała Probierza. Szkoda, że tylko przez pierwszych 45 minut. Biorąc pod uwagę klasę przeciwnika, można było się spodziewać, że ten mecz nie będzie tak wyglądał do końca. I nie wyglądał. Druga połowa była brutalną weryfikacją Polaków. Zawodnicy Probierza zostali rozbici i z tego, jak łatwo przyszło to rywalom, trzeba jak najszybciej wyciągnąć wnioski.
Bereszyński kontra Leao
Przed początkiem spotkania jedno z kluczowych pytań brzmiało: “Czy Bartosz Bereszyński będzie w stanie zatrzymać Leao?”. Wszyscy pamiętaliśmy, co Portugalczyk zrobił z Polakami w jednej z akcji na PGE Narodowym. Michał Probierz nie miał łatwego zadania, jeśli chodzi o wybór prawego wahadłowego. Mógł zdecydować się na Jakuba Kamińskiego, mógł na Dominika Marczuka, ale ostatecznie wystawił Bereszyńskiego. Zawodnik Sampdorii, grającej w Serie B, ostatni raz był w pierwszym składzie reprezentacji Polski 10 września ubiegłego roku, gdy Biało-Czerwoni sromotnie polegli w Albanii (0:2). Co ciekawe, to był ostatni mecz, zanim zespół objął Probierz.
Można było obawiać się o dzisiejszy występ Bereszyńskiego. Jak się okazało, niepotrzebnie. Co prawda Leao w ósmej minucie ruszył do przodu jak na Narodowym, ale od razu doskoczyło do niego trzech Polaków, w tym Bereszyński, i doszło do faulu przed polem karnym. Wyciągnęliśmy wnioski. Bereszyński na początku skupiał się na defensywie i nie pozwalał na wiele Leao, ale później, gdy zobaczył, że nie taki diabeł straszny, odważniej ruszał do przodu. A to oddał strzał po podaniu Jakuba Kiwiora, a to groźnie dośrodkowywał po kapitalnym zagraniu Zalewskiego. Gdy chwilę po tej drugiej akcji doznał kontuzji i musiał zejść z boiska, chyba wszyscy oglądający mecz Polacy pomyśleli: “Szkoda”. W końcówce pierwszej połowy było widać, że Kamiński, który wszedł w jego miejsce, nie kryje Leao tak dobrze i Portugalczyk był bliski asysty. Widać było, skąd później może nadejść zagrożenie.
I nadeszło, w drugiej połowie. Strata Kacpra Urbańskiego, Leao rusza tym razem środkiem. Romanczuk próbuje go faulować taktycznie, ale jest minimalnie za daleko. Podanie do boku, idealne dośrodkowanie i Leao wykańcza akcję. 1:0. Stadion w euforii, a Romanczuk wiąże buta i jest wyraźnie wściekły, bo wie, że zabrakło mu metra, może dwóch, by zapobiec tej bramce. W meczach z najlepszymi zespołami świata już tak jest – popełniasz jeden poważny błąd i dostajesz gola. Przestaje mieć wtedy duże znaczenie, jak grałeś do tego czasu. A to był kluczowy moment spotkania. Po nim nastąpiły kolejne nokauty.
Cristiano Ronaldo w walce powietrznej
Bogusz, czyli wyzwanie
Probierz ma trochę na tym zgrupowaniu pecha. Bereszyński to jeden z kilku przypadków. Najpierw urazy dopadły Przemysława Frankowskiego (stąd problem na prawym wahadle) i Michaela Ameyawa, który dał niezłą zmianę w meczu z Portugalią na Narodowym, a teraz jeszcze kontuzji tuż przed spotkaniem, na rozgrzewce, doznał Sebastian Szymański. Zastąpił go w składzie Mateusz Bogusz, który może się już jednoznacznie kojarzyć ze słowem “wyzwanie”. Jego pierwszy mecz dla Polski? Wyjazdowy z Chorwacją, przyszło mu grać na Josko Gvardiola. Nie podołał, choć cały zespół robił bardzo mało z przodu. Drugi? Dziś z Portugalią, mającą znakomitych pomocników. Efekt był nieco lepszy. Najpierw Bogusz dobrze się pokazał, ale nie dostał podania, ale w końcu świetnie dostrzegł go Romanczuk i pod portugalską bramką zrobiło się groźnie. Poza tym, wychowanka Ruchu Chorzów było jednak trochę za mało.
W przerwie Probierz, który zdążył nas przyzwyczaić do odważnych decyzji, wprowadził za Bogusza Dominika Marczuka. Debiutant z Realu Salt Lake City szybko miał swoją szansę – nieźle uderzył zza pola karnego, ale obronił Costa. To właśnie niedługo po tej sytuacji Polacy stracili gola. Później tempo siadło: Biało-Czerwoni zaczęli się głęboko bronić i stało się jasne, że prędzej Portugalia podwyższy na 2:0, niż zawodnicy Probierza wyrównają. I tak właśnie się stało: trzeba zresztą przyznać, że akcja, która doprowadziła do rzutu karnego, wykorzystanego przez Ronaldo, została przez gospodarzy rozegrana fantastycznie. Szybko, z polotem, Polacy wyglądali w niej jak bohaterowie serialu “Zagubieni”. Podobnie jak przy kolejnych atakach Portugalczyków, którzy grali za dobrze, za szybko i zbyt zaskakująco. Trzy, cztery, pięć. Widownia na Dragao szalała, a piłkarze Probierza coraz bardziej zwieszali głowy po kolejnych traconych golach.
Piękna akcja Zalewskiego, w której minął kilku rywali, to zdecydowanie za mało. Podobnie jak gol Marczuka, strzelony już przy stanie 0:5, gdy rywale wyraźnie się rozluźnili.
“Ronaldo to już nie to samo”
Niemal wszyscy Portugalczycy, których spotkałem, idąc na Estadio do Dragao, byli przekonani, że ich drużyna zwycięży. Większość typowała wysoki wynik, nawet po 4:0 czy 5:0. Choć taksówkarz, który, jak się okazało, jest również trenerem piłkarskim, był nieco mniej optymistyczny. – Portugalia wygra, ale nisko. Myślę, że będzie 1:0 i gola strzeli ktoś inny, niż Cristiano Ronaldo. To już nie jest ten sam wybitny zawodnik, co kiedyś. Ale Portugalia za kilka lat będzie miała w kadrze geniusza. Rodrigo Mora, 17-latek z Porto, już teraz występuje w reprezentacji U-21. Zapamiętaj to nazwisko – usłyszałem, gdy wiózł mnie trzy godziny przed meczem.
Ronaldo wciąż jest w swoim kraju ikoną. Na trybunach najwięcej kibiców gospodarzy było właśnie w jego koszulce. Kiedy to on, energicznie jako pierwszy wbiegając na boisko, wyprowadził swoich kolegów na rozgrzewkę, podniósł się pierwszy wielki tumult. Drugi – gdy spiker odczytywał nazwiska Portugalczyków i dotarł do numeru 7. Później był efektownie odśpiewany hymn Portugalii. Kolejna owacja trybun to sytuacja z końcówki pierwszej połowy – Polak leżący przy swojej bramce i Cristiano, który wścieka się i po raz kolejny macha rękami. Chwilę później krzyczy na sędziego. Kiedy dostaje od niego żółtą kartkę, podburza trybuny, a te reagują wielkim rwetesem. Do tamtego momentu oglądaliśmy najgorsze oblicze genialnego Portugalczyka – sfochowanego człowieka, mającego pretensje do wszystkich wokół, który piłkarsko nie dawał drużynie za wiele.
Ale gdy trzeba było, Ronaldo wrócił na boisko i w drugich 45 minutach pokazał piłkarską klasę. Po tym poznaje się wielkich graczy.
A na piłce, jak widać, lepiej znają się zwykli kibice, niż taksówkarz, będący trenerem.
z Porto – Jakub Radomski
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Od Mourinho do Amorima. Tak Portugalia szkoli trenerów
- Już od dawna gramy bez Lewandowskiego
- Co poprawił Probierz przez rok? Otóż nic