Reklama

Niepokonana Legia kończy pod kołami Kolejorza. Wielkie show Lecha!

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

10 listopada 2024, 19:53 • 4 min czytania 187 komentarzy

Sześć zwycięstw z rzędu na trzech frontach. Łącznie dziewięć spotkań bez porażki. Legia Warszawa Goncalo Feio wybornie wybrnęła z kryzysu, gorący fotel przestał trenera CWKS parzyć w tyłek. Stara bokserska prawda jest jednak taka, że na każdego kozaka znajdzie się większy kozak. Lech Poznań Nielsa Frederiksena jest właśnie tym większym kozakiem. Największym z kozaków.

Niepokonana Legia kończy pod kołami Kolejorza. Wielkie show Lecha!

Wrzucić piątkę w meczu to zawsze duża sztuka. Wrzucić piątkę Legii brzmi jednak jeszcze donioślej, w końcu ostatnim zespołem, który tak pognębił klub z Warszawy, była Borussia Dortmund. Tak, w tym słynnym meczu (4:8), który zapisał się w historii Ligi Mistrzów. Trzeba przyznać, że polski klasyk tym razem wcale nie leżał daleko od poziomu, jaki oglądamy w Champions League.

Ekstraklasa. Lech Poznań – Legia Warszawa 5:2

Lech Poznań w ostatnich tygodniach miał potknięcia, niewielkie problemy i chyba one — w połączeniu z doskonałą postawą Legii Warszawa — odsunęły w kąt fakt, że Kolejorz to niekwestionowany lider Ekstraklasy, który z tronu nie schodzi od końcówki sierpnia, który pozycję w tabeli podkreśla efektownym, skutecznym stylem gry. Goncalo Feio ze swoją bandą był jak pięściarski pretendent, który obił kilku gości z niskim rankingiem, napompował bilans i dostał walkę o pas.

Walkę z ringowym gigantem, facetem pokroju Tysona Fury’ego.

Bokserski mistrz wziął więc utalentowanego śmiałka w obroty i pokazał, ile jeszcze brakuje mu do pewnego poziomu. Legia, jak na ambitnego pretendenta przystało, nie dostała bęcków w najgorszym stylu, lądując na deskach raz za razem, kończąc przed czasem. Dwukrotnie wstawała po mocnych ciosach, dwa razy się odgryzała, ale ta walka nie mogła zakończyć się werdyktem znanym ze starcia Dawida z Goliatem.

Reklama

Nie mogła, bo chociaż Goncalo Feio udawało się pudrować rzeczywistość, przykrywać niedostatki i niedobory kadrowe Legii, w końcu prawda musiała wyjść na jaw. Lech Poznań to lepiej zbudowany zespół, mający pod dostatkiem amunicji na poziomie, który wystarczył, żeby wypunktować odwiecznego rywala.

Młócka w Poznaniu. Legia oddawała, ale się poddała

Ciężko stwierdzić, który z piłkarzy Lecha wyszedł na Legię najbardziej napakowany i żądny krwi. Mikael Ishak w każdym zagraniu zdradzał, że chce, żeby był to jego dzień. Już na starcie kapitalnie obsłużył Patrika Walemarka, którego strzał dobił Ali Gholizadeh. Właśnie tak gospodarze otworzyli wynik. Walemark jednak też chciał pokazać, że ranga meczu dodatkowo go nakręca. Niedługo po pierwszym uderzeniu spróbował ponownie, znów groźnie, a potem raz jeszcze, otrzymując kolejne świetne podanie od Ishaka.

Trzecią ze wspomnianych szans wypracował Antoni Kozubal, który rozpoczął akcję przytomnym, perfekcyjnym przechwytem. To właśnie on okazał się numerem jeden, nie spalił się presją, udowodnił, że powołanie do reprezentacji Polski przyszło we właściwym czasie. Na swój moment chwały musiał jednak poczekać, w międzyczasie odgryzła się Legia. Paweł Wszołek ubiegł Walemarka, zagrał na dalszy słupek, gdzie Luquinhas urwał się Joelowi Pereirze i zagrał na piąty metr. Znikąd wyskoczył Marc Gual, walnął z bliska, dał gościom wrócić do meczu.

Intensywność gry nie spadła ani na moment. Tuż przed przerwą Kozubal dał popis opatrzony metką z ceną: dziesięć milionów euro. Akcję bramkową poprowadził od początku do końca. Klepnął, popisał się zewniakiem, rozegrał, wystawił piłkę Afonso Sousie, wreszcie idealnie przymierzył, gdy trzeba było dobić strzał kolegi. Już w tym momencie widać było, że Lech odjeżdża, Lech ma przewagę. Tyle że Legia jeszcze przed zejściem do szatni wyrównała po przypadkowym, ale ewidentnym zagraniu ręką Sousy.

Piętki, siatki i zabawa. Lech Poznań przejechał się po Legii

Część druga to już jednak tłuczenie piniaty, bezwładnego przedmiotu, który przyjmuje kolejne ciosy ku radości i uciesze wyprowadzającego ciosy oraz jego kumpli. Z trzeciego gola biła pewność siebie, przeświadczenie o tym, że Legia nie może wiecznie oddawać, a Lech tego nie wypuści. Bez pewności siebie Ishak nie poczarowałby piętą, Sousa nie założyłby siatki, Ali nie odegrałby mu na ścianę tak, że pozostało tylko pokonać Gabriela Kobylaka.

Reklama

Bez pewności siebie Alex Douglas nie ruszyłby w rajd typowy dla bocznego obrońcy, czy nawet wahadłowego, omijając kilku rywali, odgrywając do Joela Pereiry. Jemu pozostało już tylko to, na czym zna się najlepiej. Znaleźć Ishaka, który spuentował występ golem.

Gdy chwilę później Walemark wystawił Sousie piłkę piętą, w siedzibie Canal Plus zaczęto się zastanawiać, czy na ekranie nie powinien widnieć znaczek: +18. Wówczas Legię uratował jeszcze Kobylak, ale gdy Gual stracił piłkę na własnej połowie i Kozubal do bramki dorzucił asystę, obsługując Afonso, nie mógł już dać z siebie więcej. Pięć goli w plecaku i tak nie będzie mu ciążyć tak, jak obrońcom czy pomocnikom, którzy stanowili tło dla kolegów po fachu z Poznania.

Lech złapał Legię tak, jak Radosław Murawski złapał Antoniego Kozubala na poniższej fotce. Złapał i odwzorował popularnego mema, tego z myśliwym, zwierzyną i hasłem: gdzie to wyrzucić?

5
Mrozek
5
Gurgul
yellow-card
6
Milić
6
Douglas
1
6
Pereira
1
6
Wålemark
yellow-card
9 +
Kozubal
1
1
6
Murawski
yellow-card
7
Gholizadeh
1
1
8
Sousa
2
8
Ishak
1
S. Marciniak 6

Zmiany:

icon-swap
Daniel Håkans
5
A. Gholizadeh
icon-swap
F. Jagiełło
5
Afonso Sousa
icon-swap
D. Hotić
5
Patrik Wålemark
icon-swap
F. Szymczak
Mikael Ishak
icon-swap
Maksymilian Pingot
Michal Gurgul

Legenda

yellow-card
Żółta kartka
red-card
Czerwona kartka
yellow-card red-card
Dwie żółte / czerwona kartka
Zdobyte gole
Gole samobójcze
Asysty
Asysty drugiego stopnia
5.0
Ocena meczowa
+
Plus meczu
-
Minus meczu
swap
Zawodnik zmieniony

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

187 komentarzy

Loading...