Reklama

10 rzeczy, których Lech zazdrości Legii

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

10 listopada 2024, 12:52 • 7 min czytania 87 komentarzy

Wczoraj wymieniliśmy 10 rzeczy, których Legia zazdrości Lechowi. Było między innymi o mistrzostwie z 1993 roku, Robercie Lewandowskim i Mikaelu Ishaku. A na koniec obiecaliśmy rewanż. W takim razie nie przedłużamy i przechodzimy do konkretów.

10 rzeczy, których Lech zazdrości Legii

Wolę piłki podawać, sprzątać kible, niż grać w Lechu – przekonywał Jakub Rzeźniczak w 2019 roku. Czy to oznacza, że poznaniacy zazdroszczą warszawiakom kibli w Złotych Tarasach? Chyba niekoniecznie. W każdym razie znaleźliśmy 10 innych powodów do zazdrości.

1. Gabloty

Do pierwszej konfrontacji Lecha z Legią doszło 19 czerwca 1948 roku. Poznaniacy wygrali na własnym terenie 5:4. Od tamtego czasu oba kluby mierzyły się 143 razy. Legia wygrała 62 razy, Lech 43, a 38 razy padł remis. 189:136 w bramkach. Bilans lepszy dla Wojskowych. Podobnie jak poziom wypełnienia gabloty.

Nawet mistrzostwo przejęte po sezonie 1992/1993 nie pocieszy wystarczająco kibiców „Kolejorza”, którzy spojrzą na sukcesy Legii.

Reklama
  • 15 x mistrzostwo Polski;
  • 20 x Puchar Polski;
  • 5 x Superpuchar.

Dla porównania: poznaniacy osiem razy sięgnęli po mistrzostwo, pięć razy cieszyli się z Pucharu Polski i sześć razy zdobyli Superpuchar. Lepszy bilans w Superpucharze również jest marnym pocieszeniem.

Pięć lat temu przed jednym z bezpośrednich starć doszło do wymiany uprzejmości na Twitterze. Trenerem Legii był wówczas Sa Pinto, który – jak na Portugalczyka przystało – nie potrzebował wiele, by się odpalić. Lech próbował ostudzić jego zapały osobliwą zaczepką.

Na odpowiedź Legii nie trzeba było długo czekać.

Reklama

Trzeba przyznać, że zostało pozamiatane, jak szatnia Lecha za czasów Adama Nawałki.

2. Licencji

Błyskawicznie przechodzimy do tematu, którego wywołanie sprawia, że twarze kibiców „Kolejorza” wyglądają, jak świeżo wyjęte z kuchenki mikrofalowej. Właściwie wystarczy jedno słowo. Amica.

W 2006 roku doszło do podpisania umowy na mocy której formalnie powstał nowy klub KKS Lech Poznań. Mimo że od tamtej chwili upłynęło prawie 20 lat, kibice Lecha nadal regularnie słyszą, że są Amiką. Oczywiście na tę okazję mają przygotowany zestaw ripost, jak na przykład wyciąganie komunistycznych wątków z przeszłości Legii, ale to nie zawsze pomaga.

Pierwszy z brzegu prztyczek, akurat w wykonaniu Aleksandara Vukovicia: – Spotkania z Lechem od dłuższego czasu emocjonują wszystkich w Polsce. Pamiętam czasy, kiedy przed połączeniem Amiki z Lechem nie był to aż taki mecz na szczycie, dopiero potem tak się to stało i od tego momentu to inna historia.

I tak to się kręci, jak bęben w pralce.

3. Medialności

Wystarczy, żeby w Lidze Minus rozpoczęła się druga minuta dyskusji o Legii, żeby na czacie ruszyła lawina komentarzy w stylu: „Oho, Legia TV”. Dotyczy to każdego programu. Kibice nie tylko z Wielkopolski nie mogą zdzierżyć, że o stołecznym klubie mówi się sporo.

Warszawa niczym nie różni się od Paryża czy Londynu, jeśli chodzi o kwestie związane z życiem towarzyskim. To właśnie w stolicy jest centrum wydarzeń. Taka przewaga. W związku z tym na każdym meczu Legii można spotkać postaci znane z ekranów i okładek gazet.

To samo, czyli ekrany i gazety, tyczą się również samej Legii. Gdzie wybierali się Karol Krawczyk i Roman Kurski w „Miodowych latach”? Oczywiście na Łazienkowską. W „Świecie według Kiepskich” był Śląsk Wrocław. A Lech? Coś zaśpiewał Liber, coś Strachy na Lachy – generalnie średnio ekskluzywnie. Legia jest elementem popkultury i basta.

4. Nienawiści

Najpierw była oprawa. Potem flaga. „Nienawidzimy wszystkich” – takie hasło można dostrzec na Żylecie. To oczywiście działa z wzajemnością.

Ale zaraz, zazdrościć nienawiści? Otóż jesteśmy to w stanie zrozumieć. Powszechna nienawiść jest bowiem jednym z czynników, który sprawia, że gdy przyjeżdża Legia, trybuny się zapełniają. W Kielcach, Gdańsku, czy Poznaniu. Wszędzie. Można zaklinać rzeczywistość, ale faktem jest, że wielu niedzielnych kibiców przychodzi na stadion, bo przyjechała Legia. A później mogą przeczytać na fladze w sektorze gości prosty przekaz: „Jesteśmy waszą stolicą”.

5. Wyciągania zawodników

Kasper Hamalainen, Bartosz Bereszyński, Krystian Bielik… Nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć w miarę świeże przykłady przeprowadzek z Poznania do Warszawy. Wyciąganie zawodników Lecha było jedną z ulubionych rozrywek Bogusława Leśnodorskiego. Pomiędzy skokiem na spadochronie a zjazdem z alpejskiego stoku były prezes Legii lubił wyciągnąć któregoś z piłkarzy Lecha do swojej drużyny. A oni lubili się odpłacać.

Hamalainen nie mówił nic o podawaniu piłek ani sprzątaniu kibli, tylko z uśmiechem na twarzy podpisał kontrakt z Wojskowymi. A później upokorzył Lecha w Poznaniu.

Był kwiecień 2017 roku. W 82. minucie Lech objął prowadzenie przy Bułgarskiej za sprawą Tomasza Kędziory. Trzy minuty później przy akompaniamencie potężnych gwizdów na murawie zameldował się fiński zdrajca. Kolejne trzy minuty później Maciej Dąbrowski strzelił na 1:1. I wtedy nadszedł czas doliczony. W jednej z ostatnich akcji Legia zdobyła zwycięską bramkę. Do siatki trafił Hamalainen. Warszawskich kibiców było słychać w całej Wielkopolsce.

6. Bramkarzy

Również Łukasz Fabiański przeniósł się z Lecha do Legii. W „Kolejorzu” był rezerwowym, zaliczył jedynie epizod w Pucharze Polski. Jako 20-latek trafił na Łazienkowską i rozkwitł na tyle, że dwa lata później Arsenał wyłożył za niego ponad cztery miliony euro.

Wcześniej był Artur Boruc, później Jan Mucha, Dusan Kuciak, Arkadiusz Malarz, Radosław Majecki i tak można wymieniać. Legia mogła mieć problemy na wszystkich pozycjach z pola, ale w bramce zawsze stał pewniak, o którego troszczył się Krzysztof Dowhań. Czego nie można powiedzieć o Lechu, który od lat nie potrafi znaleźć zjawiskowej „jedynki”. Poznańską nadzieją jest Bartosz Mrozek, ale potrzeba wielu lat, by przy Bułgarskiej byli naprawdę spokojni o gościa, który stoi między słupkami.

7. Ligi Mistrzów

Wczoraj wspominaliśmy o tym, że Lech potrafi wymieniać swoje perełki na miliony, ale niekoniecznie potrafi za ten hajs balować. Odwieczny minimalizm boli poznaniaków. Tymczasem w stolicy dobrze wiedzą, co to zabawa. Kwintesencją była poprzednia dekada, gdy trwał wyścig o to, który z klubów przełamie kilkunastoletnią klątwę i zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów. Wygrała Legia.

Osobna kwestia, że za hajs z Champions League Wojskowi mieli odjechać ligowej stawce na kolejnych 20 lat. Czy odjechali? Niekoniecznie. Meczów z Realem Madryt, Borussią Dortmund i Sportingiem Lizbona nikt jednak legionistom nie odbierze.

8. Ultrasów

Oczywiście Lech ma świetnych kibiców, ale umówmy się, że pod kątem opraw jest to co najwyżej poziom europejski. Tymczasem Legia to światowa czołówka. I bzdurą jest powiedzonko, że o gustach się nie dyskutuje.

Powodem do zazdrości może być również frekwencja wykręcana w ostatnim czasie przy Łazienkowskiej. Komplet niemal co mecz. Wiadomo, dziś przy Bułgarskiej zamelduje się 40 tysięcy kibiców, co w Warszawie jest nieosiągalne ze względu na pojemność stadionu, ale o tym pisaliśmy już wczoraj.

Kolejna sprawa: doping. Tu i tu fanatyczny i fantastyczny, ale jest pewien detal, którego w Poznaniu zazdroszczą. Podczas meczów Legii nie brakuje momentów, gdy do Żylety dołączają pozostałe trybuny, co daje niesamowity efekt. Kocioł może przechodzić sam siebie, a reszta stadionu i tak poderwie się wyłącznie od święta.

9. Murawy

Tutaj sprawa prosta. W Warszawie zaprojektowano stadion, którego dach doskonale współżyje z boiskiem. Słoneczko sobie świeci, a trwa rośnie i pięknieje. Poznańska trawa o promieniach słońca słyszała jedynie w bajkach. I właśnie została wymieniona po raz setny.

10. Że ich prezesami nie są Piotr Rutkowski i Karol Klimczak, a dyrektorem sportowym Tomasz Rząsa

Kończymy analogicznie, jak wczoraj. W Warszawie zazdroszczą poznaniakom, że nie muszą znosić kolejnych pomysłów Dariusza Mioduskiego i Jacka Zielińskiego, a w Poznaniu na odwrót. Jeśli kibice Lecha mieli sprezentować coś kolegom ze stolicy, to pewnie byłyby to trzy dobrze zaklejone kartony sporych rozmiarów, a w nich trzech muszkieterów, za którymi przy Bułgarskiej niekoniecznie przypadają. Bez opcji wymiany i zwrotu rzecz jasna.

Tyle zabawy w wyliczanki. Za kilka chwil pierwszy gwizdek w Poznaniu i przekonamy się, która ekipa będzie bliżej kolejnego powodu do zazdrości, po który sięgnąć będzie mogła w maju.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix / FotoPyk

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

87 komentarzy

Loading...