Reklama

Pół człowiek, pół podanie. Sebastian Kerk dojechał, ale jedzie dalej

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

03 listopada 2024, 08:16 • 10 min czytania 2 komentarze

Lubimy te momenty, w których nad ekstraklasowymi boiskami unosi się zapach naprawdę niezłej piłki. Zwykle trwa to jednak przez ułamki sekund, a są i mecze, w których nie uświadczysz nawet cienia jakości znanej nam z ekranów. Obolałe oczy leczymy więc obrazkami z Anglii, Hiszpanii, Niemiec. Właśnie — tuż zza naszej zachodniej granicy odrobinę innej piłki przywiózł sobie nie tak dawno Widzew. Sebastian Kerk trafiał do Łodzi ze statusem piłkarza, jakiego nigdy wcześniej tam nie widzieli. Ale i ze sporym znakiem zapytania wytatuowanym na twarzy.

Pół człowiek, pół podanie. Sebastian Kerk dojechał, ale jedzie dalej

To tylko metafora, Niemiec nie wygląda jak jakiś początkujący polski raper. Ale jego transfer do Widzewa budził pewne wątpliwości już od samego początku. Zaczęło się od powitalnej fotki w jednej z łódzkich przychodni — Kerk miał przechodzić właśnie rutynowe badania i za kilka godzin podpisać kontrakt z czerwono-biało-czerwonymi, ale… na zdjęciu było go jakoś dużo.

— Czy on przypadkiem nie ma nadwagi?

— Jemu się chyba BMI nie zgadza.

— Wygląda, jakby do sanatorium na turnus odchudzający przyjechał.

Reklama

— Trochę „wursta” pojadł w przerwie od grania.

To tylko kilka z dziesiątek komentarzy kibiców, którzy zobaczyli: pączka, antałek, kluseczkę, a nawet Kubusia Puchatka. Było w tym oczywiście, jak w każdej rozdmuchanej historii, jakieś ziarnko prawdy, ale Sebastian Kerk to nie niemiecka odpowiedź na znanego z jednej z bajek Pana Bańkę-Wstańkę. Ubrał za luźne ciuchy i może faktycznie odrobinę się zaniedbał, ale od początku dało się w Łodzi wyczuć lekkie podniecenie. To miał być kozak.

A czy to jest kozak?

Pomocnik przyjechał do nowego klubu pod koniec sierpnia ubiegłego roku, kiedy w Widzewie było już trochę nerwowo. Łodzianie stali u progu wielkich przemeblowań w sztabie szkoleniowym, ale Niemca witał jeszcze trener Janusz Niedźwiedź. – Cześć, co tam słychać? – rzucił niezobowiązująco ówczesny szkoleniowiec ekipy z alei Piłsudskiego. I zabrał Kerka na krótki spacer wzdłuż linii bocznej boiska, podczas którego obaj panowie mogli przełamać pierwsze lody.

Może i nawet było wówczas bardzo miło i mógłby to być początek jakiejś pięknej przyjaźni, ale władze Widzewa nie dały się tej relacji rozwinąć. Niemiec nawet nie zdążył zadebiutować w Ekstraklasie, a już musiał witać się z nowym trenerem. Znowu cześć, znowu co u ciebie… Mocą Kerka nie był jednak small-talk a widoczna gołym okiem piłkarska jakość. Oglądający treningi i mecze Widzewa, także te kontrolne, wiele razy widzieli, że Niemiec to coś więcej niż kolejny transfer i kolejne nazwisko do zapamiętania.

Reklama

To zdjęcie wywołało naprawdę spore zamieszanie.

— Na początku kilka jego podań było… te zagrania były naprawdę nietypowe. Później już człowiek wiedział, czego się może spodziewać i przez to nie było tego efektu „wow” – słyszymy w klubowej szatni, gdy próbujemy dowiedzieć, czy Sebastian Kerk wyglądał w Łodzi jak piłkarski kosmita. Niektórzy już się przyzwyczaili, ale są i tacy, co nadal zbierają szczęki z podłogi po lepszych podaniach rudowłosego pomocnika.

— Rozmawiałem z jednym z piłkarzy Widzewa, który był zaskoczony, jak szeroki kąt możliwego podania wewnętrzną częścią stopy ma Niemiec — opowiada nam Bartłomiej Stańdo, autor książki Widzew. Reaktywacja i prowadzący portal poświęcony klubowi z Łodzi. – Normalnie piłkarze podają przed siebie, tak do 60 stopni na boki. Załóżmy więc, że kąt do zagrania przez nich piłki ma 120 stopni. Ten Kerka ma 180. A Niemiec gra głównie z pierwszej piłki. Między obrońców — wylicza dziennikarz.

W stale rozrastającym się fanklubie Sebastiana Kerka nie jest on osamotniony. Niemca docenia też były piłkarz Widzewa, Andrzej Rybski. Miał on zresztą przyjemność pracować z pomocnikiem, gdy przez jakiś czas pełnił rolę asystenta trenera w sztabie Daniela Myśliwca. Wtedy 39-latek siadał w pierwszym rzędzie na występach o prawie dekadę młodszego Niemca.

— Robił tak ogromne wrażenie piłkarskie, ze treningi stawały się, ze względu na jego kreatywność i wielowymiarowość, nadzwyczaj atrakcyjne. Ciężko jednak było się pogodzić z kolejami losu, widząc jak raz za razem jego jakość boiskowa, ścierała się z problemami zdrowotnymi. A przy okazji jak narastała ogólna frustracja środowiska —  mówi nam Rybski, świadom tego, że Kerk przyjechał do Łodzi po to, by dopiero budować formę.

A dobrze, że przyjechał się odbudować?

Widzew już wcześniej wiedział, że nie bierze gościa z pierwszej łapanki. Pięćdziesiąt meczów w Bundeslidze, ponad sto pięćdziesiąt na jej zapleczu. Do tego Liga Europy, w której dekadę temu jego Freiburg nie najadł się raczej wstydu. I zewsząd opowieści o lewej nodze nadającej się nie tylko do wiązania krawatów, ale i wyplatania wiklinowych koszy.

— 2. Bundesliga jest przez nas obserwowana już drugi sezon. Widzimy tam wielu jakościowych zawodników, którzy po przyjściu do Ekstraklasy mogliby się stać zawodnikami wiodącymi — przekonuje dyrektor sportowy Widzewa, Tomasz Wichniarek. O zakontraktowanie Kerka starał się przez dobre trzy miesiące. — Pierwsze nasze raporty na jego temat pojawiły się już w marcu, ale konkretne rozmowy w sprawie transferu rozpoczęliśmy w maju. Trochę to trwało, bo Sebastian miał jeszcze kilka innych propozycji i zastanawiał się, czy w ogóle chce wyjeżdżać do Polski. Wszystko udało się dopiąć w sierpniu, kiedy zaprosiliśmy go do nas z rodziną i ostatecznie podpisaliśmy kontrakt — wspomina szef pionu sportowego klubu z Łodzi.

Pierwszy sezon w łodzi minął Kerkowi pod znakiem urazu i wracania do formy.

Widzew chciał skorzystać z okazji i zaprosić do swojego projektu piłkarza o wielkiej jakości, ale i z niemałymi problemami zdrowotnymi. — Wiedzieliśmy oczywiście, że Sebastian przychodzi do nas po kontuzji ścięgna Achillesa, ale przeszedł badania i dostał zgodę na grę. Później, już w naszych barwach, doznał kolejnego takiego urazu, ale w tym wypadku chodziło o drugą nogę — tłumaczy Wichniarek. — Cała jego historia kontuzji oczywiście budziła w nas pewne zastanowienie, ale stwierdziliśmy, że chcemy zaryzykowaćWszystko ze względu na jego umiejętności, które na pewno podnoszą potencjał naszego zespołu — twierdzi dyrektor sportowy, którego w pełni rozumie Bartłomiej Stańdo.

— Widzew znajduje się na takim etapie rozwoju drużyny, że każdy dobry piłkarz jest na wagę złota. Dobry, czyli nie taki z przebłyskami od czasu do czasu, tylko regularny — mówi nam. — Na dobrych w formie często Widzewa nie stać, dlatego musiał liczyć na to, że Kerk się otrząśnie po kontuzjach. Tak jak teraz wierzy, że Hamulić poukłada sobie wszystko w głowie i wróci do strzelania — dostrzega analogię dziennikarz.

To faktycznie ryzyko, ale Widzew zdaje się je mieć wkalkulowane we wszystkie działania na rynku transferowym. Klub wszędzie szuka dobrych okazji i umie dokonać nieoczywistego ruchu. Zaciągnąć do Łodzi wiedzionego nostalgią Pawłowskiego? Spoko. Na szybko kupić Ravasa, gdy wysypali się wszyscy bramkarze? Okej, jedziemy. Znienacka namówić na współpracę Gikiewicza? Też nie na problemu. Wyszukać i skusić Kerka to też zagranie z wachlarza tych popisowych.

A jakie jest popisowe zagranie Kerka?

By dokładniej opisać najmocniejsze strony Niemca, kolejny raz oddajmy głos szatni. —  Największym atutem Kerkiego jest uderzenie i podanie ze stojącej piłki. Jego rzuty rożne czy wolne są naprawdę najlepsze w lidze — słyszymy. Doskonałą próbką umiejętności Kerka w tym zakresie był niedawny mecz Widzewa z Motorem Lublin, w którym po dwóch rzutach rożnych bramkarz rywali dwa razy wyjmował piłkę z siatki. Raz pokonany przez jednego ze swoich kolegów, raz przez nabiegającego na doskonałe dośrodkowanie Imada Rondicia.

Wichniarek: — Doskonale ułożona lewa noga i umiejętność operowania nią to jedno. U Sebastiana widać też taką wizję futbolu, szybkość gry — on często poprzez swoje podania wymusza zachowania innych zawodników, wiele razy gra „w ciemno”. No i stałe fragmenty gry też ma na bardzo wysokim poziomie.

Rybski: — Precyzja i siła lewej nogi, zagrania w tempo, pełen przegląd pola. Pod względem piłkarskim umiejscowiłbym go na szczycie w, nieistniejącym co prawda, rankingu ekstraklasowych piłkarzy.

Stańdo: — Rzuty rożne i wolne nabrały kolorów, odkąd to Kerk je wykonuje. Niekiedy wystarczy tylko dołożyć głowę. Czucie gry w połączeniu z tym, że oko i mózg bez zakłóceń łączą się z nogą, która wykonuje polecenia z góry. To wszystko składa się na wyjątkowe w skali Ekstraklasy umiejętności.

Z narożnika boiska Niemiec umie dograć na centymetry.

Dokładności zagrań Kerka ze stojącej piłki nie ma sensu podważać. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że Niemiec został tylko w tym sezonie już kilka razy okradziony z asysty po swoim dobrym dośrodkowaniu. To z kolei punkt wyjściowy do kolejnej refleksji — tak jak klasyczni napastnicy żyją z podań, tak klasyczny pomocnik, którym jest bez wątpienia Sebastian Kerk, żyje z dobrej gry reszty kolegów.

— Sam nie zrobi dryblingu przez trzech zawodników, jak umie to Bartek Pawłowski. A teraz piłka wygląda tak, że to właśnie ten, co potrafi minąć kilku graczy, daje zespołowi najwięcej — mówi nam jeden z piłkarzy, który zastanawia się też głośno, dokąd zmierza współczesny futbol: – W ogóle myślę, że futbol idzie w innym kierunku i takich typowych „dziesiątek” jest coraz mniej. Teraz liczy się motoryka, piłka jest bardziej fizyczna.

A czy styl gry Kerka jest już passé?

Prawda jest taka, że w pierwszych swoich meczach na polskich boiskach pomocnik Widzewa ograniczał się do rzucania piłek do kolegów. Raz do nogi, raz na wolne pole. Byle celnie. Cały czas brakowało mu odpowiedniej pary, która niezbędna jest przy preferowanym przez trenera Myśliwca agresywnym pressingu. Nie był już pączkiem, ale i tak mu się obrywało, bo zdaniem kibiców nie biegał wystarczająco dużo. Nie był też wystarczająco agresywny i w ogóle nie wyglądał na kochanego w każdym klubie i na każdym polskim stadionie walczaka.

Choć Niemiec wrócił już do zdrowia, to nadal potrzebował czasu, żeby dojść do optymalnej formy. Grał jednak w kolejnych spotkaniach, a niektórzy uważali, że niewystarczająco angażuje się w pracę zespołu. — Bzdura — odpowiedziałby na takie oskarżenia pod adresem Kerka Bartłomiej Stańdo. Jego zdaniem wszystko rozbija się o ogólny wygląd pomocnika. — Ma charakterystyczną mowę ciała. Powiedzmy, że przy sprincie nie wykonuje grymasów będących symbolem trudu i poświęcenia. Nie biega z wystawionym językiem. Nie robi wślizgów pod publiczkę. Ale to nie znaczy, że nie pracuje na boisku — przekonuje dziennikarz.

—  Raz schodził z boiska razem z Imadem Rondiciem. Okazało się, że przebiegł od niego ciut więcej kilometrów i wykonał więcej sprintów. A przecież to Bośniak dostał od trenera ksywę „Tyrać”.

Niemiec to przedstawiciel starej piłkarskiej szkoły.

Sebastian Kerk to jednak pomocnik starej daty, dostojny. Nawet jeśli dużo pracuje dla drużyny, to przez jego zgrabne ruchy w trakcie meczu trudno dostrzec ten trud — żeby w pełni zrozumieć rolę Niemca, spotkania Widzewa należałoby chyba oglądać ze skupieniem tylko na nim. Sam zainteresowany pewnie nie zgodziłby się z tezą, że jego styl gry jest już trochę przestarzały. Ceni sobie piłkarzy przebojowych i zdolnych do rozbijania rywali w pojedynkę, ale w niedawnym wywiadzie dla klubowych mediów swoją inspirację wskazał zupełnie gdzie indziej.

— Gdybyś spytał się mojej żony, zdecydowanie odpowiedziałaby ci, że oglądam za dużo meczów. Zawsze szukałem inspiracji na najwyższym poziomie, na przykład w osobie Mesuta Oezila. W młodości byłem nawet do niego porównywany, ponieważ grałem na tej samej pozycji i trochę go przypominałem — mówił Niemiec, który raczej już w ślady rodaka nie pójdzie, ale nadal może zawojować naszą kochaną ekstraklasę.

A czy zawojuje?

Na sam koniec spytaliśmy naszych rozmówców, trochę prowokacyjnie, czy Sebastian Kerk może być najlepszym piłkarzem w Ekstraklasie. Powiedzmy sobie szczerze — to dosyć mocna teza, ale mówimy też o piłkarzu, którego od dłuższego czasu większość obserwatorów chwali i który nadal miał nie wykorzystać pełni swojego potencjału.

—  Nie wiem, czy to najlepszy piłkarz w Ekstraklasie, ale na pewno jeden z lepiej wyszkolonych technicznie.

— Całkiem uczciwie, wskazałbym lepszych. Skoro zaraz mecz Widzewa z Legią, to mogę chyba powiedzieć, że do tej grupy zaliczał się choćby Josue.

— Myślę, że stać go na mniejszą liczbę strat, na większą mobilność z piłką przy nodze, na bramki. A wtedy może zacząć być uznawany za najlepszego i to nie tylko w Widzewie.

— Z radością obserwowałem, jak powraca do trybu pełnowartościowego sportowca, z tygodnia na tydzień szybszego, sprawniejszego i zdecydowanie zewnętrznie odmienionego. Wierzę, że przed nami jeszcze dużo pięknej i niezwykłej piłki w wykonaniu Sebastiana Kerka.

Tych cytatów nie podpisujemy. Zagrajcie w zgaduj-zgadula.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

2 komentarze

Loading...